Lechu z o.o.

Na 75. urodziny Lech Wałęsa wydaje pamiątkowe medale. Dochód pójdzie na spłatę długów Instytutu jego imienia. W szczytowym momencie był on ponad półtora miliona złotych pod kreską.

24.09.2018

Czyta się kilka minut

Danuta Wałęsa i Lech Wałęsa podczas Kongresu Rodzin w Sali Kongresowej, z tyłu Mieczysław Wachowski, Warszawa, 1994 r. / MAREK SZYMAŃSKI / FORUM
Danuta Wałęsa i Lech Wałęsa podczas Kongresu Rodzin w Sali Kongresowej, z tyłu Mieczysław Wachowski, Warszawa, 1994 r. / MAREK SZYMAŃSKI / FORUM

Na pytanie, czego sobie życzy na urodziny, Lech Wałęsa mówi „Tygodnikowi Powszechnemu”: – Życzę sobie świętego spokoju.

O to akurat trudno. Były prezydent jest dla ekipy Prawa i Sprawiedliwości oraz aparatu propagandowego jedynie TW „Bolkiem” – moralnym i historycznym bankrutem, a nie legendą Solidarności. Na domiar złego do Instytutu Lecha Wałęsy wszedł na trzy miesiące komornik, bo za tą instytucją ciągną się błędy przeszłości.

– Zawsze byłem w Instytucie jedynie sztandarem. Dałem nazwisko i nie mieszałem się do zarządzania. To było zadanie prezesów. Jeśli są długi, to ich sprawa, żeby o tym myśleć – deklaruje Wałęsa.

A tychże było w całej historii ILW, która sięga roku 1995, pięciu. Dziś funkcję tę pełni Adam Domiński, prywatnie zięć Wałęsy, mąż Anny – szóstej z ośmiorga dzieci Lecha i Danuty – która sama w przeszłości pracowała w biurze ojca. To on puka do drzwi kolejnych wierzycieli, by rozkładać długi ILW na raty. Jak na razie mu się udaje.

Kula u nogi

Lech Wałęsa powołał Instytut swojego imienia tuż po porażce w wyborach z 1995 r., w których o zaledwie 2,5 proc. pokonał go Aleksander Kwaśniewski. Wyprowadził się więc z Belwederu, bez pomysłu na siebie, z pokiereszowaną przez politykę rodziną, bez wielkiego majątku. Jako pierwszy w III RP demokratycznie wybrany prezydent i pierwszy „obalony” w wyborach chciał założyć think tank. Plan był pionierski.

W praktyce ILW tworzyli ludzie z jego prezydenckiej kancelarii, którzy rozpierzchli się po porażce pryncypała. Szefem został Marek Gumowski, prezydencki adwokat. Wtedy ILW miał jeszcze ambicję wpływania na stan państwa. Ale po sromotnej porażce (zaledwie 1,01 proc. poparcia) w 2000 r. Wałęsa pozbył się kierownictwa i oddał stery 26-letniemu Piotrowi Gulczyńskiemu. Obok Instytutu, posiadającego status fundacji, zaczęła działać druga, pod nazwą Fundusz Lecha ­Wałęsy, która mogła prowadzić działalność gospodarczą. To bardzo ważne rozróżnienie: Instytut był szyldem, a Fundusz kasą. Oboma zarządzał Gulczyński.

To wtedy ILW zaznał krótkiego okresu finansowej prosperity. Gulczyński: – Ktoś, kto zapraszał Lecha Wałęsę, proponował kwotę wsparcia dla fundacji lub honorarium. Pojawiające się w ­mediach informacje o stawkach od 10 do 100 tys. dolarów są prawdziwe, ale nigdy nie było cennika, który funkcjonowałby jako dokument przekazywany naszym partnerom.

Dla byłego prezydenta dopływ gotówki był konieczny, bo utrzymywał coraz liczniejszą rodzinę. To się zresztą nie zmieniło do dziś: cały czas a to zapłaci dług dziecka albo alimenty, a to kaucję za wnuka. Krótkie rządy PiS w latach 2005-07 podkopały jego legendę, ale państwo pod wodzą Platformy Obywatelskiej dało prestiż, państwowe spółki zaś sypały pieniędzmi. Jednym z największych darczyńców był nieżyjący już Jan Kulczyk.

Instytut potrzebował nowej siedziby. Na miarę legendy Lecha. W 2011 r. samorząd Mazowsza z pompą przekazał mu w najem willę Narutowicza w Warszawie przy ul. Parkowej. Największe wrażenie robiły wizualizacje, jak zostanie zaadaptowana na prezydencką bibliotekę.

Na fetę przybyli prezydent Bronisław Komorowski, były premier Jan Krzysztof Bielecki, Andrzej Wajda i kard. Józef Glemp. Umowę podpisali marszałek Mazowsza Adam Struzik i Wałęsa. Wedle słów tego ostatniego miało to być „dobre miejsce nie tylko dla Warszawy, ale też dla całej Polski”. Stało się jednak kulą u nogi byłego prezydenta.

Gulczyński mówi „Tygodnikowi”: – Będę bronił tej decyzji. Zagadką była tu postawa Stołecznego Konserwatora Zabytków, który pierwotnie wydał nam zgodę na remont, a potem jej nie przedłużył. To był cios w plecy i powód około rocznego opóźnienia w rozpoczęciu prac.

Koszty rosły, papier z wizualizacjami blaknął. ILW miał płacić 50 tys. zł czynszu, ale zalegał. Dług rósł. Aż władze Mazowsza złożyły pozew o spłatę zaległości. W 2017 r. sąd wydał nakaz spłaty długu: prawie pół miliona złotych. W marcu bieżącego roku komornik zajął konta Instytutu i zastał tam 120 zł z groszami. Już miał przystępować do licytowania – nikłego zresztą – majątku. Obecny prezes ILW Adam Domiński ubiegł go, bo zawarł z władzami Mazowsza porozumienie: w 47 ratach po 10 tys. zł uwinie się ze spłatą w cztery lata. Do tej pory Instytut spłacił cztery raty.

Plan A

To i tak postęp. Gdy rozmawiałem z Domińskim w marcu, nie był pewny, czy nie pogrzebie ILW: – W obecnej sytuacji finansowej Instytutu mamy dwa wyjścia: albo uda się odzyskać stracone pieniądze, albo będziemy zmuszeni zlikwidować Instytut ze względu na brak środków. Decyzję podejmiemy zgodnie z zaleceniami analizy prawnej – oceniał.

Plan A był taki: ratować ILW, rozłożyć długi na raty. I właśnie on jest realizowany.

Był jednak także plan B. Adam Domiński i Krzysztof Pusz (w latach 80. sekretarz w biurze Lecha Wałęsy, a w czasie jego prezydentury szef gabinetu), czyli dwóch najbardziej zaufanych dziś współpracowników Lecha, założyło w połowie 2017 r. nową Fundację im. Lecha Wałęsy. Z dnia na dzień mogli zamknąć jeden wehikuł prawno-finansowy (Instytut), by przesiąść się do drugiego. Już bez garbu długów.

Scenariusz awaryjny to jednak ujma na honorze. Bo jak to? Laureat Pokojowej Nagrody Nobla ucieka przed długami, także wobec państwa? Dla takiej rejterady nie było jednak formalnych przeszkód. Ustawa o fundacjach stanowi, że można ją zlikwidować w dwóch przypadkach: osiągnięcia celu, dla którego ją powołano, albo wyczerpania środków i majątku fundacji. W przypadku Instytutu warunek wyczerpania środków jest już od paru lat spełniony.

W szczycie dług ILW sięgał 1,7 mln złotych. Wykazał to audyt na zlecenie byłego już prezesa ILW Jerzego Stępnia, bezpośredniego poprzednika Domińskiego. Wałęsa potraktował Stępnia w swoim stylu: jako zderzak na krótki czas. Były szef Trybunału Konstytucyjnego wchodząc w 2016 r. do ILW chciał wiedzieć, na jaki ugór przychodzi. Gdy wynik audytu trafił już na jego biurko, Wałęsa zdecydował się na wymianę rady nadzorczej Instytutu. Stępień – z wielkim żalem do Wałęsy – rzucił więc papierami.

Wraz z nim odeszła reszta niedobitków. Jeden ze stronników Wałęsy twierdził jednak, że Stępień, który pracował dla ILW społecznie, nie miał czasu, by wyciągać Instytut z bagna długów, więc i tak musiałby odejść.

Hołubią i ścigają

Najbardziej kłopotliwy dług to ten wobec samorządu Mazowsza, bo tu rządzi koalicja Platformy Obywatelskiej, która hołubi Wałęsę, i PSL-u. Sojusznicy Wałęsy musieli go ścigać, bo inaczej naraziliby się na zarzuty niegospodarności i sami wylądowaliby przed prokuratorem.

Ale ILW miał też inne wezwania do zapłaty. Udało się spłacić łącznie ok. 450 tys. zł zobowiązania wobec PZU. Z pomocą przy spłacie ubezpieczyciela pospieszyła rodzina Kulczyków. Mniejsze kwoty należały się Polskiemu Instytutowi Sztuki Filmowej (25 tys. zł) i za najem biur (18 tys. zł). Z kolei Fundacja Dar Serca PKN Orlen oczekuje zwrotu kolejnych kilkuset tysięcy złotych.

Żądania zwrotów biorą się stąd, że ILW nie wydał grantów na te cele, którym miały służyć: głównie stworzeniu multimedialnej biblioteki prezydenta w willi Narutowicza.

Wobec ogromu długów Domiński złożył kilka miesięcy temu do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez byłych prezesów ILW Piotra Gulczyńskiego i Mieczysława Wachowskiego. To paradoks, bo ludzie Wałęsy odwołują się do prokuratury, którą Wałęsa uznaje za polityczną.

Zięć Wałęsy zażądał wyjaśnień od Wachowskiego i Gulczyńskiego, gdzie podziały się pieniądze z kont ILW: – Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że przynajmniej teraz, po tych kilku latach pomówień o zadłużenie Instytutu, prokuratura, a może sąd oddali te zarzuty – mówi Gulczyński. O „zaoranie” Instytutu obwinia Wachowskiego.

„Miecio” utyskuje z kolei, że sam jest stratny. W rzeczywistości jednak zarabiał i on, i jego życiowa partnerka. A ponadto przejął kasę, czyli Fundusz Lecha Wałęsy, byłemu prezydentowi zostawiając zadłużony szyld – Instytut.

Powrót Wachowskiego

Skąd w orbicie byłego prezydenta pojawił się Wachowski, z którym wcześniej przez kilkanaście lat rodzina nie utrzymywała bliskich relacji? Lech i jego dawny cień zaczęli mieć wspólnych wrogów: PiS oraz braci Kaczyńskich.

Jak pisał „Fakt”, Wachowski wkupił się na nowo w łaski Danuty Wałęsowej i przekonał rodzinę do tego, by umieścić go w ILW.

Była pierwsza dama miała do niego sentyment – pamięta mu, jak opiekował się nią i jej dziećmi, gdy lider „S” siedział internowany w stanie wojennym. „Mietek był bardzo dobrym przyjacielem (...). Był ze mną w trudnych czasach stanu wojennego. Sprawdził się” – wspominała Wałęsowa. Z Wachowskim do fundacji weszła też córka Wałęsów, Maria Wiktoria.

– Uważam, że jest potrzebna inna koncepcja, więc jak zawsze, zderzaki wymieniam – uzasadniał Lech Wałęsa. Dodawał, że Wachowski oczyścił się ze wszystkich zarzutów: od udziału w narkobiznesie po oszustwa i łapówkarstwo. To zresztą nie było prawdą, bo Wachowski wciąż czekał na prawomocny wyrok uniewinniający w sprawie, w której był oskarżony m.in. o próbę wyłudzenia w zamian za pomoc w zwolnieniu kogoś z aresztu.

Kiedy we wrześniu 2014 r. Wachowski wszedł do obu instytucji, miał czym zarządzać. Na konto fundacji wpłynęła bowiem darowizna 2 mln zł od biznesmena Jana Kulczyka, którego firma była strategicznym partnerem eksprezydenta. Negocjacje w sprawie tych pieniędzy prowadził jeszcze Gulczyński, ale przelew wpłynął już za rządów jego następcy.

– Biznesmen był negatywnie nastawiony do nowego prezesa, ale osobiście o wsparcie miał go wtedy poprosić ­Wałęsa – mówi osoba znająca kulisy operacji.

Wachowski, który miał pracować społecznie, szybko zatrudnił swoją partnerkę, Dorotę Obrycką. Uczynił z niej swoją pełno­mocniczkę w Instytucie, a w Funduszu, gdzie był powiernikiem (jednoosobowym organem nadzoru), dał jej fotel prezesa z wynagrodzeniem. Sam też zarobił. Jerzy Borowczak (dziś poseł PO i przyjaciel Wałęsy) tłumaczył, że rada Instytutu przyznała Wachowskiemu nagrody w wysokości ok. 300 tys. zł, bo „Mietek załatwił od sponsorów 2 mln zł”.

Ja nie mogę odwołać?

Mimo że na konto Funduszu trafiły pieniądze od Kulczyka, działalność ILW zamierała. Pracownicy odchodzili, a inni sponsorzy nie chcieli być kojarzeni z Wachowskim. Aż po dwóch latach, we wrześniu 2016 r., zrezygnował on z funkcji prezesa Instytutu, tłumacząc to względami zdrowotnymi: rakiem gardła.

Sam Wachowski w sprawozdaniu za swój pierwszy pełny rok prezesury podkreślił, że „charakteryzuje się on zmniejszoną ilością nowych programów wdrażanych do realizacji”. Rozpisał się za to o swoim koniku: projekcie „Rejs pokoju” żaglowcem Zawisza Czarny, który miał „propagować ideę pokoju na świecie”. W każdym porcie miał być odczytywany i przekazywany władzom państwowym „Apel Lecha Wałęsy”. Nic z tego oczywiście nie wyszło.

Zgliszcza po Wachowskim przejął nowy prezes – wspomniany były sędzia TK Jerzy Stępień: „Po odejściu Wachowskiego na kontach Instytutu Lecha Wałęsy zostało 107 zł” – mówił „Faktowi”. Dziennik ujawnił ponadto, że Wachowski w istocie oszukał Wałęsę. Co prawda opuścił fotel prezesa Instytutu, ale nie oddał stanowiska powiernika Funduszu, który trzymał instytutowe pieniądze. I nikt nie mógł go z tego stanowiska odwołać. Fundusz, z jego pieniędzmi i zobowiązaniami, został przez niego sprywatyzowany wbrew Wałęsie.

W tej kwestii były prezydent jest sam sobie winny. Przez długie lata nawet nie wiedział, że nie ma władzy nad Funduszem. Oświecił go dopiero notariusz. Sęk w tym, że statut zawierał absurdalny zapis: Wałęsa (czyli fundator) mógł powołać i odwołać wyłącznie pierwszego powiernika, a kolejnych już nie. Jeszcze w 2010 r. Piotr Gulczyński zrzekł się stanowiska powiernika (oficjalnie „ze względu na wyjazdy zagraniczne”) i na nowego namaścił swojego brata Andrzeja. Ten już po zaledwie miesiącu zrezygnował i na powrót wskazał Piotra jako następcę. Niby nic, ale w ten sposób Piotr stał się nieodwoływalny, tak jak i jego ewentualni następcy.

„Ja nie mogę odwołać? Ja nie mogę? Jakie to prawo!?” – unosił się eksprezydent, gdy we wrześniu 2014 r. zażyczył sobie, by to Wachowski przejął Fundusz. Ostatecznie Gulczyński ugiął się pod presją i na następcę wskazał, zgodnie z życzeniem Lecha, Wachowskiego. Ten z kolei już żadnej presji nie zamierzał ulegać.

– Wachowski po wyrzuceniu z Instytutu dostał od Lecha ostry list, że nie ma prawa wykorzystywać jego nazwiska. Było w nim ultimatum, że albo zmieni nazwę, albo będzie miał proces – mówi osoba znająca ILW od środka.

Ostatecznie odbita Wałęsie fundacja została przemianowana na Światowe Centrum Pokoju. I znów Wachowski pisze o „Rejsie pokoju”, choć tym razem już na olimpiadę w Tokio w 2020 r. Z opisu żeglarskiego projektu wyciął Wałęsę. W praktyce ŚCP oferowało nie walkę o pokój, lecz pomoc w sprowadzaniu cudzoziemców do pracy w Polsce.

W minionym roku sąd nakazał przejętej przez Wachowskiego fundacji oddać spółce Energa 825 tys. zł, które były przed laty grantem na remont willi Narutowicza. Fundacja złożyła apelację, ale nie wpłaciła 41 tys. zł opłaty sądowej. Odrzucono ją więc i nakaz zapłaty się uprawomocnił. Energa informuje, że w egzekucji odzyskała „jedynie niewielką część” długu. ŚCP złożyło do sądu wniosek o upadłość, więc w ten sposób pieniądze odbitej Wałęsie fundacji całkowicie się rozpłynęły.

Społecznie odpowiedzialna spółka

Instytut, który pozostał w rękach rodu, ma swoje problemy. Z bagna ma go wyciągać Adam Domiński: – Lech Wałęsa dał mi jako prezesowi i radzie Instytutu wolną rękę. Nie wpływa ani na sposób, ani kierunek naszego działania. To zresztą nie jest dzisiaj dla Lecha Wałęsy sprawa najważniejsza. Istotna dla niego jest obrona podkopywanej przez dzisiejszy rząd polskiej demokracji, o którą tak walczył.

Instytut próbuje – co jest jego misją – dbać o legendę Lecha. Cały czas prowadzi, ograniczoną, ale jednak, działalność statutową. Teraz będzie organizował lekcje historii także dla dzieci z zagranicy, by mówić o datach związanych z Lechem Wałęsą. Przede wszystkim musi zadbać o stan konta, by do drzwi znów nie zapukał komornik.

– Powołałem spółkę, która w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu prowadzi dedykowaną Instytutowi działalność. Wydajemy właśnie medale okolicznościowe z okazji 75. urodzin Lecha Wałęsy i 35-lecia przyznania mu Nagrody Nobla. To limitowana edycja stu sztuk medali w cenie 5 tys. zł. Całość zysku przeznaczamy na działalność Instytutu – mówi prezes Domiński.

Ta spółka to LW sp. z o.o. ©

Autor jest dziennikarzem Gazeta.pl.

Czytaj także: Ostatnia deska szacunku - Paweł Bravo o Lechu Wałęsie

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2018