Lądowania

Rzec trzeba na wstępie, w związku z falą wątpliwości wywołanej najświeższymi pisowskimi zmianami w treści „Przedwiośnia” Żeromskiego Stefana, że jakby się ktoś pytał, jesteśmy zwolennikami dowolnych interwencji w dziełach literackich.

27.08.2018

Czyta się kilka minut

W każdych, nie tylko w tych nieużywanych, których bez przymusu i pies z kulawą nogą nie czyta. Ba! Więcej. Od dawna oczekiwalibyśmy w zastanej literaturze zmian głębszych, gatunkowych, formalnych i moralnych, a nie jakichś tam nic nieznaczących korekt językowych, żałosnych mozołów uwspółcześniających, heroicznych walk z przymiotnikiem polskim bądź macanek pomiędzy archaicznością a nowoczesnością.

Od zawsze uważamy, że skoro można dokonać powiększenia biustu, nominować analfabetę bądź kryminalistę na sędziego, przebudować prawo w imię bezprawia czy usmażyć schabowego z soi, to nie ma powodu, by z poematu nie zrobić fraszki czy z pobożnego tekstu powieści pornograficznej. Można by – to tylko przykład – wziąć się i za „Ulissesa”, powstawiać w nim nieco przecinków i uproduktywnić tułaczkę bohaterów po mieście, łażących w tym sprośnym dziele jak jacyś – za przeproszeniem – kodomici. Palącą wydaje się potrzeba zamiany ostatniego słowa tego utworku, które na razie brzmi „Tak”, co jest lewacko niemoralne, na bardziej prawicowe i moralne „Nie”. Rzecz jest do zrobienia – jako się rzekło – na cito. Popieramy zatem wszelkie działania w sferze wyobraźni i kreacji, a brodzenie wbrew trendowi czy kopanie się z koniem, choćby był żyjącym, kopalnym hominidem, uważamy za stratę czasu.


Czytaj także: Monika Ochędowska: Gimnastyka nad "Przedwiośniem"


Jeśli idzie o detal personalny operacji na „Przedwiośniu”, to nie da się ukryć, że z zaciekawieniem śledzimy karierę tego chirurga. Był to, jak ćwierćpowszechnie wiadomo, i miły aktor, i felietonista, ongiś wzięty. Życie felietonisty ma swoją przykrą specyfikę, o czym nie będziemy tu szerzej pisać, nie jesteśmy bowiem ani Żeromskim, ani nie chcemy się rozszlochać na wizji. Otóż ów nie tylko remontuje „Przedwiośnie”, tak by prezydent kraju nie miał problemu z czytaniem na głos, ale też jest tzw. członkiem z ramienia wysuniętym na czoło rady nadzorczej w pewnej wrażej spółce medialnej. Jak czytamy na oficjalnej stronie owego diabelskiego podmiotu gospodarczego, nasz bohater zasiada tam w „komisji do spraw osobowych i wynagrodzeń”. Z ramienia Skarbu Państwa – dodajmy – i oczywiście w ramach swych oszałamiających kompetencji. Jest to okoliczność ciekawa. Dalibyśmy sobie odgryźć rękę, albo raczej nogę, którą uprawiamy naszą kulawą felietonistykę, by mieć cień złudzenia, że dnia pewnego partia rządząca da nam podobną synekurę, że czas schyłku twórczego spędzimy ślęcząc nad raportami HR bądź – co oczywiście kapitalne – nad siatką płac żydokomuny i płatnych agentów bezpieki. Że tym samym nie skończymy jak większość felietonistów świata tego, wygnaniem pośród głazy i kolczaste zarośla przez redaktorów i znudzonych nami śmiertelnie czytelników. Powab łaski bycia wskazanym do papierkowej roboty przez pierwszego sekretarza wydaje się nam marzeniem bardzo pluszowym, godnym każdego twórcy polskiego, zwłaszcza gorąco kochającego partię i naród. Miętkie lądowanie jest lepsze niż twarde – tak uważamy. By je zilustrować lubianym przez nas cytatem ze wspomnianej tu irlandzkiej książki: „Moneta bęc. Zegar tyk”. Jak łatwo z tego wszystkiego wyczytać, powoduje nami klasyczna, niczym nieskrępowana, słuszna zawiść.

Jeśli już o lądowaniu mowa, to jakimś tematem jest seria ostatnich lądowań pana prezydenta. Po wielokroć zapewnialiśmy, że jego lądowania nas nic a nic nie obchodzą, jednak szczęśliwe przyziemienie na oczyszczonym z manieryzmów „Przedwiośniu” odświeżyło nasze rozterki. Powszechnie się mówi, że prezydent był ostatnio w Australii i Nowej Zelandii, że wylądował. Te informacje nami szarpnęły. Ludzie! Nie wierzcie w te brednie, antypody nie istnieją. W nieprzerobionych na razie „Przygodach dobrego wojaka Szwejka” stoi jak wół, że kto wierzy w antypody, będzie przeklęty. I tego się kurczowo trzymajmy. Prezydent był po prostu w Juracie, jak zawsze, gdy rzekomo wyjeżdża za granicę, niby pogadać o polityce z cudzoziemcami. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018