Labirynt schorowanej woli

Manicheizm jest wiarą w to, że w dramacie dobra i zła, który rozgrywa się we wnętrzu człowieka, dobro pojawia się wyłącznie po to, by mogło służyć jako pokarm dla zła. Czy istnieje lek na manichejską chorobę?

22.06.2010

Czyta się kilka minut

Manicheizmem nazywamy taką koncepcję filozoficzną, która przyjmuje istnienie dwóch jednako odwiecznych zasad kosmicznych, jednej dobrej, a drugiej złej" - czytamy w słowniku filozoficznym Lalande’a. Ale określenie to, być może słuszne z punktu widzenia osiągnięć historii, nie dotyka, jak sądzę, sedna manichejskiej postawy. Gdybyż chodziło tylko o odwieczne istnienie dobrej i złej zasady kosmicznej! W istocie chodzi o to, że zło zawsze i wszędzie okazuje się pierwiastkiem, który wychodzi zwycięsko ze sporu z dobrem. Sednem sprawy nie jest pogląd na budowę kosmosu, lecz swoista intuicja ludzkiego dramatu. Dobro i zło spotykają się w człowieku, wciągając go w zacięty bój. W boju tym, dobro po chwilowych sukcesach musi przegrać. Pisał św. Paweł: "dobra, którego chcę, nie czynię, a czynię zło, którego nie chcę". Stąd manichejska wiara: sens istnienia dobra polega na tym, by mogło w końcu stać się pokarmem dla zła. Drzewa rosną dla pasożytów. Ludzie rodzą się, by umrzeć bez sensu. Bóg stwarza świat, aby mogła na nim kwitnąć nienawiść diabła.

Być może manicheizm w czystej formie nigdy się nie pojawił. Wystarczy jednak, że pojawia się w formie nieczystej, jako pokusa, która obciąża naszą wiarę w dobro. Człowiek wzdryga się przed spojrzeniem w głąb tej pokusy, aby mu nie odebrała resztek nadziei. Czuje się, jakby szedł brzegiem przepaści - choć wypatruje ścieżki i na niej skupia uwagę, wie, że przepaść jest. Poruszając się po ryzykownej drodze, nie jest zdolny ani do tego, by czynić niewątpliwe dobro, ani do tego, by upaść na dno niewątpliwego zła. Co jednak nie znaczy, by obca mu była idea jednego i drugiego.

Manichejska wiara - a może lepiej manichejska niewiara - jest następstwem bolesnej przygody człowieka ze złem. Można to sobie wyobrazić mniej więcej tak. Oto wola ludzka z natury swej, jak głoszą klasyczni filozofowie, kieruje się ku dobru. Całą swą mocą i całym sercem pragnie dobra. Nagle przychodzi klęska. Cios idzie w samo serce. Zło okazuje się mocniejsze od dobra. Objawienie zła nie przychodzi ze świata zewnętrznego, ale od wewnątrz - z serca. To boli. Tak boli zraniona zasada bytu. I właśnie z tego bólu rodzi się pytanie, które zawiera już w sobie odpowiedź: czy warto dobrze chcieć? Nie warto. Jakby jakiś złośliwy pająk wbił żądło w nerw, który rozkazuje całemu organizmowi. Zraniona wola wycofuje się ze świata, zwija w kłębek, zaczyna bać się swego własnego chcenia. Aby nie prowadzić człowieka do nowych klęsk, wybiera to, żeby nie chcieć. I na tym właśnie polega manicheizm woli.

Manicheistyczna niewiara w moc dobra może przejawiać się na zewnątrz na rozmaite sposoby. Ogniskują się one wokół dwóch osi: pesymizmu i nihilizmu. Pesymizm jest poglądem, który głosi, że świat jest tak nędzny, iż żadne rzetelne dobro nie może na nim zaowocować. Wola powtarza tutaj: "nie warto chcieć". Wola czuje tu swą moc, ale cóż z tego, gdy wie, że "nie warto". W pesymizmie ranny człowiek, idąc za ciosem zła, wybiera słabość, natomiast w nihilizmie wybiera znikomość wszelkich wartości, co oznacza zamknięcie się w więzieniu bez wyjścia. Tak czy owak, stoi w samym środku labiryntu i... niczego nie może.

Mamy więc przed oczyma zarys fenomenu, który się zwie manicheizmem. To bardzo interesujący fenomen. Można go, jak wynika z tego, co dotychczas powiedziałem, badać od dwóch stron, na dwu jakby poziomach - na powierzchni kultury, na której raz po raz pojawiają się powracające fale pesymizmu i nihilizmu, oraz na dnie świadomości człowieka, gdzie przeniknął zabójczy cios zła. Obydwie drogi badania są jednakowo nęcące. Czyż nie nęci perspektywa nowego rozumienia wytworów współczesnej kultury pod kątem ich mniejszej lub większej odporności na manichejskie ciążenie? Jeszcze bardziej nęcące wydaje się jednak głębsze wejrzenie w zakamarki woli, w subiektywność chcenia i niechcenia, gdzie wije swe gniazdo manichejskie schorzenie.

Czym jest rana zadana woli człowieka? Jak wyjaśnić dokonany tu wybór własnej słabości i zamknięcia? Skąd nagle bierze się w człowieku dziwny apetyt na okruchy manichejskiej filozofii, rozsiane w sztuce i filozofii? Pójdźmy więc może za tym, co bardziej nęci, nie zapominając wszakże o tym, co rozpościera się na powierzchni. Spójrzmy bliżej w bolejącą ranę. Zaś przewodnikami na tej drodze niech się nam staną dwaj wielcy filozofowie woli - św. Augustyn i Sören Kierkegaard. Sięgnięcie do nich po pomoc nie powinno jednak sprawiać wrażenia, że chodzi nam o jeszcze jeden referat o ich filozofii, naprawdę bowiem celem jest tylko to jedno: zrozumieć to, co dzieje się w nas.

Zacznijmy od pesymizmu.

PESYMIZM - CHOROBA NA SŁABOŚĆ. "Wyznania" św. Augustyna są najpierw skargą na subiektywną słabość woli. Ich autor ma już poza sobą chorobę umysłu - sceptycyzm, który przeszkadzał mu w myśleniu. Teraz dopadła go cięższa niemoc - przyszły święty nie chce chcieć. Czy ma jakieś powody? Z pewnością tak: cokolwiek dotychczas chciał, kończyło się porażką. Dodatkowym argumentem są nadciągające od wschodu i północy hordy barbarzyńców. Pod ich ciosami upada stara kultura Grecji i Rzymu. Wszystko - i to, co wewnątrz, i to, co na zewnątrz - sprzysięgło się przeciwko jakiemukolwiek chceniu. "Dobra, którego chcę, nie czynię...".

Czytamy: "Diabeł władał moją wolą, on z niej wykuł łańcuch, którym mnie oplótł. Z przewrotnej woli rodzi się złe pożądanie, a kiedy się jemu służy, wytwarza się złe przyzwyczajenie, któremu się nie przeciwstawiamy, staje się niezwalczonym przymusem. Były to jakby ogniwa, jedno z drugim mocno spojone - dlatego nazywam je łańcuchem, który mnie ciasno splątał. Nowa zaś chęć, która mi zaświtała, aby Tobie dobrowolnie służyć i radować się Tobą, Boże, jedyna pewna rozkoszy! - ta chęć nie była jeszcze zdolna do pokonania skłonności poprzedniej, umocnionej długim zakorzenieniem. Walczyły we mnie dwie wole, dawna i nowa, cielesna i duchowa, i w ich zażartym zmaganiu roztrwoniła się moja dusza" (Ks. VIII, 5).

Prawda o woli człowieka, o jego wolności i zniewoleniu, odsłania się najpełniej wtedy, gdy człowiek staje wobec Boga. Bóg jest dobrem najwyższym, absolutnym. Najwyższe Dobro nie posługuje się przymusem. Nie chce i nie potrzebuje iść drogą przemocy. Jedynie stając wobec Boga, może człowiek odczuć pełnię swej wolności. Takie jest bowiem prawo doświadczenia wartości: im wyższa wartość, tym większa wolność. Ograniczeniem wolności człowieka są przedmioty, których człowiek pożąda: chleb, którym syci głód, woda, którą uspokaja pragnienie, kawałek sukna, którym okrywa swe ciało w czas chłodu. Innym, może jeszcze większym ograniczeniem wolności są ludzie, bez których - jak sądzi - nie mógłby żyć. Ale z Bogiem inaczej. Bóg nie jest przedmiotem pożądań. Nie umiera się z głodu, pragnienia i zimna, ani nawet z samotności, po odwróceniu się od Boga. Albo wybiera Boga sam z siebie, albo nie Boga naprawdę wybiera.

Słabość przychodzi do św. Augustyna jako następstwo ciężaru świata. W ciężarze tym jest jednak jakaś słodycz, której trudno się wyrzec. Czytamy: "W tej walce byłem po obu stronach, ale bardziej po stronie tego, co w sobie pochwalałem, niż po stronie tego, co w sobie potępiałem. Po tej drugiej bowiem stronie już było coś, co w mniejszym stopniu było mną; było to coś, czemu raczej ulegałem wbrew woli, niż co dobrowolnie czyniłem". I dalej: "Bo prawdę teraz widziałem już zupełnie jasno. Ale nadal przykuty do ziemi, wymawiałem się od służby pod Twoim znakiem. I zamiast lękać się, że tyle brzemion mnie przygniata i pęta, raczej się lękałem, że będę od nich uwolniony. Ciężarowi świata tak błogo się poddawałem, jak się człowiek niekiedy poddaje naporowi snu. A moje rozmyślania o Tobie były podobne wysiłkom człowieka, który się usiłuje przebudzić, ale nie może i, pokonany, znowu w głębię snu zapada". (Tamże)

Czym jest ten słodki ciężar świata, który działa na umęczonego człowieka jak sen? Sen niesie odpoczynek, ale nie przywraca poczucia lekkości. I na tym zapewne polega jego słodycz: człowiek woli trwać w półśnie, gdy wie już niejasno, jaki ciężar go czeka, ale nie musi jeszcze tego ciężaru dotykać. Pragnie wtedy tym bardziej snu. Spać, spać, spać... Czy można znaleźć na ten temat trafniejsze określenia niż te, których użył Kierkegaard? Posłuchajmy: "Czym jestem związany? Jak zrobiono powróz, którym związano Wilka Fenrisa? Zrobiono go z dźwięku kociego stąpania, z kobiecej brody, z brzasku na skałach, z trawy niedźwiedziej, z oddechu ryb i ptasiej śliny. Tak samo i ja jestem związany powrozem zrobionym z ciemnych widziadeł, przeraźliwych snów, niespokojnych myśli, lękliwych przeczuć, nieokreślonych strachów. Powróz ten jest bardzo giętki, miękki jak jedwab, rozciąga się przy wielkim wysiłku, ale się nie da rozerwać". ("Albo - albo", t. I , s. 36-37).

Czy to, o czym się tu pisze, jest rzeczywiście wyborem słabości? Może słowo "wybór" to zbyt wiele. Może chodzi nie tyle o wybór, co jakiś nie- wybór. Ale w tym nie-wyborze jest jakaś zgoda i jakieś przyzwolenie, jest bezradne rozłożenie rąk, jest ugięcie kolana przed własną słabością. Może ciężar sam spadnie? Zgoda i przyzwolenie to przecież wybór. Samo niewybieranie jest wyborem niewybierania. Stąd wyznanie winy i stąd bolesna skarga św. Augustyna: tak "roztrwoniła się dusza moja".

"Roztrwonić duszę" - to dobre określenie. Tonąc we własnej słabości i oddychając powietrzem pesymizmu, można doprawdy "roztrwonić duszę".

Pesymizm jest pewną wiarą, której uzasadnić nie można. Ale można go jakoś usprawiedliwić. Usprawiedliwieniem tego, czego uzasadnić nie można, staje się najczęściej estetyka - zabieg upiększania. Usprawiedliwić własne niechcenie znaczy wtedy pokazać, że człowiekowi jest z nim pięknie. Trzeba uczynić ze słabości godne podziwu dzieło sztuki. Pesymizm podniesiony do poziomu dzieła sztuki nie staje się co prawda bardziej przekonywający, ale może się stać bardziej kuszący. Zachodzi przecież głęboka różnica między słabością zadaną a słabością wybraną: słabość zadana wskazuje jedynie na przemoc, słabość wybrana staje się godnym skupionej uwagi znakiem prawdy manicheizmu.

Oto patrzcie, zawsze tak będzie, zawsze tak być musi, zło zawsze wygra swą potyczkę z dobrem! Tym sposobem pesymizm, trzymając się poręczy sztuki, wzlatuje na szczyty naszej kultury. Staje się tłem malarstwa, sceną teatrów, rytmem poezji, potężnym rozdziałem współczesnej literatury. Przybiera też niekiedy formę filozofii, która głosi: głupi i naiwny jest ten, kto wierzy w naturalną siłę dobra, mądrością bowiem jest: przewidywać zło. Czy znaczy to, że religia zostaje oszczędzona? Wręcz przeciwnie, choroba może objąć nawet chrześcijaństwo. Nie przeczy się wtedy istnieniu Boga, nie odrzuca wiary w Chrystusa, nie pogardza żadnym z sakramentów, lecz podkreśla to jedno: słabość człowieka; zbawienie przychodzi poprzez słabość. Wystarczy to jedno, by zły duch rozpanoszył się wśród wierzących.

NIHILIZM - CHOROBA NA PUSTKĘ. Gdy chcę, zawsze chcę czegoś. Wszelkie chcenie zawiera w sobie intencję. Dzięki intencji wola kieruje się ku zewnętrznemu światu, gdzie - jak ufa - oczekuje na nią jakieś dobro. Jak słuch jest nastawiony na chwytanie dźwięków, wzrok na odbieranie barw, rozum na poznawanie czystej prawdy, tak wola kieruje się na zewnętrzne dobro świata i dobro w świecie. Dobro jest tym, co budzi wolę ze snu. Ale oto nastąpił cios. Siewca wychodził siać, lecz żadne ziarno nie wzeszło. Spróbował raz i drugi. Cały wysiłek poszedł na marne. Teraz nie widzi już na tym świecie żadnego godnego siebie dobra. Staje pośrodku mgły. Pyta: czy warto cokolwiek chcieć? W tak postawionym pytaniu kryje się odpowiedź: nie warto. Cały ten przestronny świat, to wielkie nic - nihil. Stąd nihilizm.

Wola może reagować dwojako na zadaną jej ranę. Poprzednio wola odkryła i wybrała swą słabość. Teraz wola odkrywa w sobie moc pogardy i zwraca się z nią do świata. Duszę można zranić, ale nie można zabić. Po ciosie, jaki otrzymała, uwierzyła tym bardziej, że jest i że niesie w sobie moc pogardy, która potrafi opustoszyć świat z wszelkich wartości. Dzieło pustoszenia nie pochłania wiele czasu - nie trzeba wycinać każdego drzewa, by zniszczyć las - wystarczy na samym początku powiedzieć "nie warto".

Szczególną ilustracją takiej postawy są fragmenty z Kierkegaarda. Na początku "Albo - albo" opowiada Kierkegaard pouczającą historyjkę o Ludwiczku: "Siedział na swoim krzesełku; z oczywistą radością oglądał się wokoło. A właśnie przechodziła przez pokój służąca Mara. - Maro! - zawołał Ludwiczek. - Co Ludwiczku? - odpowiedziała jak zwykle uprzejmie Mara i podeszła do niego. A on pochylił swą dużą główkę na bok, spojrzał na nią swymi niezwykłymi oczami trochę po szelmowsku i powiedział potem całkiem flegmatycznie: to nie ta Mara, chciałem innej Mary. - A my dorośli, co robimy? Wołamy ku sobie cały świat, a gdy ten uprzejmie zbliża się ku nam, powiadamy: chciałem innej Mary". (s. 38).

Świat jest pustynią, nie mamy już nic ciekawego do powiedzenia o świecie. Ale mamy wciąż wiele do powiedzenia o człowieku, który żyje odgrodzony od świata. Człowiek ten nie pozbył się przecież swej woli, skoro czuje jej moc. A czując wolę, czuje jej intencję. Cóż ma więc zrobić, by intencję tę uczynić bezsilną? Czyni tak, że pod każde chcenie podkłada niechcenie tego chcenia - zewnętrzne chcenie jest mu potrzebne tylko po to, by mogło dopełniać swego niszczącego dzieła, wewnętrzne niechcenie chcenia, lub - kto woli - chcenie niechcenia.

U Kierkegaarda wygląda to tak: "Ożeń się, będziesz tego żałował; nie żeń się, będziesz tego także żałował; żeń się lub nie żeń, będziesz i tego, i tego żałował; albo się ożenisz, albo nie ożenisz, będziesz żałował i tego, i tego. Śmiej się z tarapatów życia, będziesz tego żałował; płacz nad nimi, będziesz także tego żałował; śmiej się czy płacz z tarapatów życia, będziesz i tego, i tego żałował; albo będziesz się śmiał, albo będziesz płakał, będziesz żałował i tego, i tego. Zawierz dziewczynie, będziesz tego żałował; nie wierz dziewczynie, będziesz tego żałował; wierz czy nie wierz dziewczynie, będziesz i tego, i tego żałował; czy uwierzysz, czy nie uwierzysz dziewczynie, będziesz tego żałował. Powieś się, będziesz tego żałował; nie wieszaj się, będziesz tego także żałował; powieś się czy nie powieś, będziesz tego żałował; czy się powiesisz czy nie powiesisz, będziesz i tego, i tego żałował. Taka jest, panowie, treść mądrości życiowej". (s. 41).

Cóż więc jest poza mną? Najpierw jest próg: między mną a światem zewnętrznym jest próg. We mnie jest dobro i moc. Czuję to. Mógłbym wszystko. Poza progiem rozpościera się przestronne nic. Świat jest zbyt marną ziemią, by można było na niej siać. Ludzie są zbyt interesowni i kapryśni, by możliwa była wierność. Życie jest zbyt płynne, by było się na czym oprzeć. Wszystko to, co poza progiem, niby jest, ale naprawdę nie jest. Jestem tylko ja i ten próg.

Tego nihilizmu również uzasadnić nie sposób. Nie można go jakoś usprawiedliwić. Tam, gdzie wszystkie wartości etyczne straciły swą moc, pozostaje jeszcze estetyka ze swoją szczególną mocą usprawiedliwiania. Inspiruje ona powstawanie szczególnego utopijno-realistycznego dzieła sztuki. Część realistyczna dzieła służy opisowi progu więzienia. Nie chodzi jednak o ten rodzaj więzienia, w którym przemoc zamyka zuchwałych, lecz ten, w którym zuchwali zamykają się sami. Do części realistycznej dołącza się część utopijna. Służy ona opisowi tego, co by było, gdyby było warto.

W duszy człowieka, który zaległ u progu, dokonuje się przemiana: jego wola przemienia się ze źródła chceń w źródło pragnień. I tym sposobem zaczyna wysnuwać z siebie wielką Utopię. Utopia ta jest oddechem bezdusznego świata i sercem epoki bez serca. Człowiek pozbawiony na ziemi twórczych możliwości odzyskuje je w innym, lepszym świecie. W świecie Utopii tworzenie jest na miarę pragnienia, a pragnienie na miarę tworzenia. Teraz można już działać, bez obawy otrzymania jeszcze jednego ciosu. Można nawet rozdzielać ciosy innym. Poezja promieniująca z Utopii usprawiedliwi i uwieczni każdy uczynek.

Etyczne usprawiedliwienie nihilizmu polega na nadaniu waloru najwyższej rzeczywistości progom, poza którymi rozpościera się pustynna nijakość świata, oraz waloru najwyższego piękna wytworom czystych pragnień, w które wcielać się może ludzkie umiłowanie wartości. Jedno i drugie może mieć charakter filozoficzny, a nawet religijny. Filozofia i religia mogą wspierać się nawzajem w usprawiedliwianiu tego, że "nie warto". Bardziej szczegółowe tropienie tych usprawiedliwień pozostawiam jednak przenikliwości czytelników.

WOLA PORAŻONA. Mówiłem o estetycznym usprawiedliwieniu choroby woli. Idzie w tym usprawiedliwieniu o to, by nadać formę piękna zarówno ludzkiej słabości z możliwościami, jak ludzkiej mocy bez możliwości. Ale, czy w tym usprawiedliwianiu bierze udział wyłącznie estetyka?

Spójrzmy raz jeszcze. Jestem tym, kogo dotknęła klęska. To we mnie jest pamięć o klęsce. Poczułem w niej własną słabość i własne ograniczenia. Przerażony złem, którego początek tkwił w moim działaniu, postanowiłem nie działać. Gdy dopadła mnie słabość, wybrałem ją. Gdy dopadło mnie poczucie pustki, wybrałem je. I tak płynę, raz na fali pesymizmu, raz nihilizmu. Mój wybór nie jest jednak wyborem li tylko estetycznym - wyborem ze względu na piękno; w gruncie rzeczy jest to wybór etyczny. Estetyka przychodzi potem, jako dodatek, który ma usprawiedliwiać to, czego nie może usprawiedliwiać etyka. Bo nie mogę, nikt nie może, podać etycznego usprawiedliwienia tego wyboru. Nawet gdyby manicheizm miał rację, obowiązkiem człowieka jest walczyć o dobro. Kto rezygnuje z walki przewidując z góry przegraną, ten przyspiesza przegraną i staje się jej sprawcą.

Sięgając po usprawiedliwienia estetyczne, daję tym samym dowód, że innych usprawiedliwień nie mam. Estetyka pełni tu rolę dymnej zasłony. Spowija gęstym dymem przekonanie, że w gruncie rzeczy sam sobie jestem winien. Wola moja wcale nie jest aż tak słaba, jak ją uczyniłem, i świat wcale nie jest aż tak marny, jak głoszę. Wiem o tym dobrze, ale głoszę coś przeciwnego. Aby mnie nie potępiano, sięgam po estetykę. I rzeczywiście, nikt nie rzuca kamieniem, a wielu podziwia.

Początek jest we mnie. Nawet klęska jest klęską, którą sam sobie zadałem. Duszy zabić nie mogą, ale mogą mnie namówić, abym całkiem zadymił jej wnętrze.

ŁASKA. Czy istnieje jakiś lek na manichejską chorobę? Manicheizm jest wiarą w to, że w dramacie dobra i zła, który rozgrywa się we wnętrzu człowieka, dobro pojawia się wyłącznie po to, by mogło służyć jako pokarm dla zła. Jak jest możliwa wiara przeciwna, że zło istnieje na tym świecie tylko po to, by dobro mogło stać się dobrem sprawdzonym? Przejście od jednej wiary do drugiej nie jest wynikiem argumentacji. Tu potrzeba leków, a nie dowodów!

Jeśli jednak istnieje jakieś lekarstwo na manichejską chorobę, to nie jest ono takie, jak inne leki. Zwyczajne leki działają automatycznie, wystarczy je zażyć, a one już robią swoje. Lek na schorzenie woli może działać jedynie wtedy, gdy zostanie przez wolę wybrany i będzie działał tyle razy, ile razy wola powtórzy ten wybór. Wola musi zacząć chcieć. Czy jednak może zacząć chcieć z siebie, z głębi swej otwartej rany?

Aby rzucić nieco światła w ten mrok, św. Augustyn potrzebuje nowego słowa - słowa "łaska". Słowo to wywodzi się od łacińskiego słowa gratia, które znaczy dosłownie "wdzięk". Pojęcie łaski - wdzięku jest metaforą na określenie szczególnej "racji", dzięki której wola zaczyna chcieć i działać - działać z siebie i zarazem jakby nie z siebie. Czy można ten ruch podglądnąć?

Chcieć swojego własnego chcenia, to chcieć z siebie i nie z siebie. Z siebie, bo jakżeż można inaczej chcieć. Ale i nie z siebie, bo z jakiegoś wezwania, zaproszenia, z jakiejś zachęty. Ktoś musi mnie do tego chcenia zaprosić i wezwać, a ja muszę od samego początku ukochać jego głos. Moje chcenie stanie się wtedy chceniem dla Niego. To ważne, żeby chcieć dla kogoś. To o wiele ważniejsze niż to, co się chce. To, co się chce, przychodzi później i może podlegać zmianom. Ale to, że się chce dla kogoś, jest stałe. Powiem nawet więcej: jest wierne.

Wsłuchując się w dobry głos, który wzywa, człowiek wydobywa z siebie dobro, które go leczy. Ale wydobyć z siebie dobro znaczy: wybrać. Kto wybrał, stał się wolny. A wolnym się jest nie tylko od przemocy, ale przede wszystkim od chorób, które dręczą wolę.

Zewnętrzny czyn wewnętrznego wyboru może wyglądać całkiem niepozornie. Dla tych, którzy szukają okazji do czynów widowiskowych, taki czyn jest prawie niczym. Naprawdę jednak jest to wielki czyn, bo czyn istotny. Potrzeba niewiele, by zmieniło się tak wiele.

PRZYKŁAD. Przypomnijmy opis "niepozornego" czynu z "Wyznań":

"Tak mówiłem i w bezmiernie gorzkiej skrusze serca płakałem. I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: »Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!«. Ocknąłem się i w wielkim napięciu usiłowałem sobie przypomnieć, czy w jakimkolwiek rodzaju zabawy dzieci śpiewają taką piosenkę. Nie przychodziło mi to do głowy, żebym to kiedyś przedtem słyszał. Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył książkę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię".

Jak widać, czyn nie ma nic z widowiska. Nie wymaga specjalnej odwagi. Leży w zasięgu ręki. Powstaje na fali łaski. W głosie dziecka nie ma groźby, jest najprostsza z prostych próśb. Mniej dla nas ważne jest to, co miał św. Augustyn do przeczytania. Nie przytaczam tego fragmentu, by podkreślić, że sprawa miała znaczenie jednostkowe, że w przypadku każdego z nas rzecz może wyglądać inaczej. Dopiero późniejsze owoce są bardziej wspólne.

Oto owoc czytania: "Ledwie doczytałem tych słów, stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła" (Ks. VIII, 12). Powtórzmy dla zapamiętania: "strumień światła ufności!". A więc ufność i światło, światło i ufność - jedno i drugie, jak strumień. To wystarczyło, by w walce stanąć po stronie dobra.

Tak skończyła się w św. Augustynie manichejska choroba.

Nie wiem, Czytelniku, jaki uczynek jest Ci potrzebny, aby mogła zakończyć się Twoja choroba woli. Ale wiem, że nie będzie to nic widowiskowego. Ale właśnie wtedy spłynie na Ciebie "strumień światła ufności". Zrozumiesz sens zła, które Cię dotknęło: dobro ludzkie musi być dobrem sprawdzonym.

Ot i to wszystko. Gdy to zrozumiesz, będzie po bólu.

Esej pochodzi z "Tygodnika Powszechnego" nr 31 z 1986 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Słuchajcie Tischnera (26/2010)