Kwalifikacje nabyte

Halina Bortnowska: W stosunkach kościelnych rzadko się zakłada, że świecki dysponuje czymś, czego nie ma ksiądz.

17.09.2018

Czyta się kilka minut

Ogólnopolska akcja Różaniec do Granic, Gdańsk, październik 2017 r. / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER
Ogólnopolska akcja Różaniec do Granic, Gdańsk, październik 2017 r. / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER

MACIEJ MÜLLER: Po raporcie na temat przestępstw seksualnych duchowieństwa w Pensylwanii papież Franciszek, poszukując źródeł zła, wskazał na klerykalizm. O jakie zjawisko chodzi?

HALINA BORTNOWSKA: To zjawisko jest szerokie i dotyczy dużej grupy, ale jest też osobiste i ma charakter psychologiczny. To odmiana narcyzmu. Mityczny Narcyz, przeglądając się w strumieniu, zachwycił się samym sobą i zobojętniał na świat. Duchowny jest podatny na taką pokusę i na przyjęcie swojej grupy za dominujący punkt odniesienia. Narcyzm duchownych ma jednak specyficzną formę.

To znaczy?

Hierarchia kościelna nie jest zwyczajną grupą odniesienia – taką, z którą każdy z nas idzie przez życie. Ta grupa odniesienia jest o wiele silniejsza, ponieważ charakteryzują ją mocne, od wieków zakorzenione przywileje, obowiązki i ciężary. Chodzi zwłaszcza o władzę: administracyjną, ale również władzę wpływania na ludzką psychikę.

Klerykalizm wiązałaby Pani z pychą?

Niekoniecznie. Narcyzm dotyka nie tylko ludzi dumnych z siebie, ale po prostu tych zaprzątniętych sobą, przeświadczonych o swojej wyjątkowości. Mogą nawet dźwigać swój status z wysiłkiem, czując, że ich przygniata. Odczytują jednak innych ludzi i świat przez pryzmat własnej tożsamości i różnic dzielących ich od pozostałych. Przyjaźnie są wśród narcystycznych osób na ogół ograniczone do ich własnego kręgu.

Poza wspomnianymi przez Panią zakresami władzy jest jeszcze sakramentalna.

Cóż, gdyby miało być inaczej, to musielibyśmy Kościół zbudować od początku... A to niebezpieczny kierunek myślenia. Nietrudno zresztą wskazać odłamy chrześcijaństwa, które tworzą wszystko od nowa, a wcale nie są wolne od własnych odmian klerykalizmu. W luteranizmie np. funkcjonują rodziny pastorskie: przyjęło się, że z reguły któreś z dzieci pójdzie w ślady ojca czy matki.

Czyli klerykalizm jest nie do uniknięcia w Kościele, bo bez warstwy kapłańskiej Kościół nie może funkcjonować.

Obserwujemy sytuację, która wyrosła na wielowiekowej tradycji. Czy nie może się zmienić? Może. Ale nie na zasadzie cudownego rozwiązania; uwalnianie się od klerykalizmu wiąże się z wysiłkiem i jest trudne. Narcyzm jest na tyle mocno zakorzeniony w człowieku, że pod jego wpływem może zacząć się wydawać, że tak po prostu musi być.

Czymś, co chyba najwyraźniej wyodrębnia warstwę kapłańską, jest celibat.

Brak celibatu niekoniecznie uwalnia od narcyzmu. W Kościołach, w których go nie ma, też się rozwija pewna wsobność kleru: kandydatów wybiera się spośród sobie podobnych. Klerykalizm pojawia się pod wpływem sposobu życia; trwa przez epoki w różnych postaciach, przechodząc na kolejne pokolenia.

Franciszek zarzucił świeckim podsycanie klerykalizmu.

Czy klerykalizm powstaje wewnątrz kleru, czy też duchowni stają się tacy ze względu na oczekiwania i zachowania świeckich? Nie potrafię powiedzieć, który czynnik jest silniejszy. Laicy tworzą kler, a kler laików – traktując ich w sposób wykluczający, a sobie przypisując możliwości, których świeckim się odmawia. Na pewno istotnym elementem klerykalizmu stało się wykształcenie teologiczne, uważane za rodzaj wtajemniczenia w sprawy duchowe. Istotną rolę w budowaniu oddzielności kleru mają też zakony.

Bardziej niż księża diecezjalni?

Tak, ze względu na wyraźnie widoczną odrębność. Choć dziś to się zaciera, bo przywileje i obowiązki stają się podobne. Sama swego czasu postulowałam, by osoby pracujące w parafii prowadziły życie bardziej wspólnotowe. Wytworzenie się zwartego kręgu współpracowników sprzyja zespołowemu działaniu. To korzystny proces: podobnie dla pacjenta jest dobrze, gdy zespół lekarzy kieruje się wspólnymi regułami postępowania.

Czyli wspólnotowość sama w sobie jest dobra, ale jej skutkiem ubocznym bywa klerykalizm?

Może tak się stać. Jak tego uniknąć? Trzeba działać w gronie mieszanym: duchowni ze świeckimi. Miałam raz miłe doświadczenie wygłoszenia wykładu o radach ewangelicznych w poznańskim seminarium. Na sali siedzieli i klerycy, i świeccy – w tym dziewczyny. W takim mieszanym gronie szanse klerykalizmu są mniejsze. Warunkiem jest otwarcie się na ludzi spoza własnego kręgu i na to, co chcą zaproponować. Przypomina mi się opowieść z Lublina. Pewien profesor psychologii chciał mocniej zaangażować się w życie Kościoła. Poszedł do proboszcza, przedstawił się i spytał, do czego mógłby się przydać. Ksiądz uśmiechnął się, otaksował go wzrokiem i powiedział: „Jest pan wysoki, może by pan został dzwonnikiem, bo nasz kościelny nie daje rady?”. Dołączenie do zespołu ludzi żyjących według innych układów odniesienia skutecznie przeciwdziała klerykalizmowi. I sprzyja też przyjaźniom wychodzącym poza własne środowisko.

Patrząc na polskie parafie czy uczelnie katolickie mam wrażenie, że pracownikiem pierwszego wyboru będzie jednak zawsze ksiądz.

I wtedy to już jest klerykalizm.

To się nie bierze z tego, że księży jest w Polsce bardzo dużo?

Ich jest ciągle mało, za mało... Jeszcze nie przeżywają wystarczająco tego, że ich szeregi topnieją. To dotyka tych, którzy się udają na misje. Mogą albo żyć zupełnie samotnie, albo dopuścić do siebie ludzi świeckich różnej proweniencji. Wiem, o czym mówię, bo przez wiele lat byłam katechetką na Ziemiach Zachodnich. W tamtych parafiach, w których wszystko należało dopiero odbudować, my, świeckie dziewczyny, tworzyłyśmy krąg ludzi, którzy się naradzali, wyręczali, dzielili kłopotami, byli wobec siebie solidarni.

Może i Panią obejmował wtedy klerykalizm?

Chyba nie. Rodzice dzieci, które uczyłyśmy, traktowali nas jak osoby bliskie, którym ufają i którymi muszą się też zaopiekować, bo warunki były ciężkie i pieniędzy mało. Chcieli, żebyśmy pozostały tam, a nie jechały gdzieś dalej. Starali się więc o wzmacnianie wspólnoty. To poczucie koleżeństwa przeciwdziałało rozwojowi klerykalizmu, który prowadzi przecież do tego, że duchowni są strasznie spięci w obecności świeckich. Traktują ich z wyższością, jednocześnie czując, że nie są im równi. Żeby się naprawdę odprężyć, muszą przebywać we własnym towarzystwie – do którego świeckich raczej nie dopuszczają. Taki kościelny apartheid...

A świeccy często też poddają się klerykalizmowi. Prace Synodu Archidiecezji Krakowskiej ułożono tak, że kurialiści pisali dokumenty, a świeccy mieli się o nich wypowiadać. To już bardzo dużo, niemniej chyba otaczaliśmy te teksty nienależnym, przesadnym szacunkiem. Świeccy nie umieją dzisiaj szukać religijnej wspólnoty poza proboszczem czy katechetą. Budowanie czegoś bez udziału czy z umiarkowanym udziałem kleru jest rzadkim zjawiskiem.


CZYTAJ TAKŻE:

WE WŁADZY DEFICYTÓW: Pytania o relacje księży i świeckich wracają zwykle wtedy, gdy Kościołem wstrząsają skandale. Aby się wyzbyć klerykalizmu, nie wystarczą drobne zmiany.

KS. ADAM BONIECKI: Franciszek wyraźnie zgadza się z twierdzeniem ks. Józefa Tischnera, że w życiu nie trafił na nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, natomiast poznał wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem.


Nie wierzy Pani w takie ruchy religijne jak Oaza czy Ruch Odnowy?

One często jednak orbitują wokół swego księdza... Dobrze, jeśli on podzieli się przywództwem z osobą świecką o temperamencie duszpasterskim, o ile taka się znajdzie. Problem w tym, że w Kościele ograniczono dostęp do wielu funkcji osobom nieposiadających sakralnego patentu w postaci święceń. Nic dziwnego, że świeccy czują się laikami sensu stricto. W stosunkach kościelnych rzadko się zakłada, że świecki dysponuje czymś, czego nie ma ksiądz. Kiedy się skarżyłam biskupowi Wojtyle, że trudno się doprosić księżowskiej obecności na zebraniach zespołu synodalnego, odpowiedział: „Czego oczekujesz; oni przez tyle lat się uczyli, że mają być słuchani, a nie sami słuchać – i to w dodatku robotników, albo co gorsza ich żon...”.

Czyli świecki powinien być duszpasterzem?

Mógłby nim być. Co nie zmienia faktu, że potrzebuje do tego kwalifikacji. Merytorycznych, niekoniecznie sakralnych. Pochodzący z Katowic ks. Stanisław Sierla obserwował na KUL-u moją pracę w roli animatora wspólnoty. Przysłał mi potem list, w którym zaproponował, bym przyjeżdżała do jego studentów, bo oni już dojrzeli do tego, by prowadziła ich osoba świecka. Jeździłam tam przez dziesięć lat. Zyskałam wiele doświadczenia w służeniu innym. Następca ks. Sierli kontynuował ten układ. Służył nam głównie jako celebrans, ale grupa w coraz większym stopniu animowała się sama.

To się skończyło?

Uczestnicy pokończyli studia, pozakładali rodziny i mniej mieli czasu, ale nie, to się nie skończyło. Utrzymujemy do dziś kontakt i niewątpliwie jesteśmy dla siebie grupą odniesienia. Może to cecha specyficznie śląska, że ludzie są tak wierni temu, co raz przedsięwzięli? Tę koleżeńską, równościową mentalność wytworzyli chyba ojcowie czy dziadkowie – górnicy, których życie zależało od wzajemnej solidarności. Dzisiejsi Ślązacy to ludzie innych zatrudnień, ale pozostało w nich przekonanie typowe dla ratowników górniczych. Że nie wolno nikogo zostawić samego.

Czy postawa tych dwóch księży wynikała z otwarcia soborowego?

Nie. To się działo już wcześniej. Sobór przypieczętował, nakarmił, podlał to, co się działo dzięki takim księżom.

Czy w Polsce, skoro dzisiaj diagnozujemy tak mocny klerykalizm, zagubiono owoce Soboru?

Tak, widzę to wyraźnie. Miałam szansę obserwować w Rzymie trzecią sesję Soboru. Kiedy wróciłam do Polski, często proszono mnie, bym w takim czy innym gronie kościelnym o tym opowiedziała. Na ogół jeździliśmy z ks. Andrzejem Zuberbierem – on przedstawiał sprawę z punktu widzenia teologicznego, ja bardziej świeckiego. To się skończyło bardzo prędko, może dwa lata po zakończeniu Soboru. Już przywykłam do roli rekolektantki, do tego, że przemawiam w kościołach, a parę razy nawet w katedrach, bezpośrednio po biskupie. Tymczasem później pewnego razu ks. Zuberbier był proszony o przyjazd z rekolekcjami, proponuje, że ja przyjadę z nim, i słyszy: nie, dziękujemy, jak kobieta, to nie. Powiedział, że wobec tego i on nie pojedzie. Przekonałam go jednak, żeby przyjmował takie zaproszenia. Skoro nie chcą słuchać kobiety, niech przynajmniej słuchają księdza profesora. To ważniejsze od emancypacji kościelnej kobiet.

Czyli Sobór nie zdołał podkopać fundamentów klerykalizmu.

Nie w Polsce. Klerykalizm zbyt głęboko był zakorzeniony.

Może to głównie przed kobietami stoi zadanie wykorzeniania klerykalizmu?

Nie jestem pewna. Mam przeświadczenie, że są role, do których mężczyźni przywykli od pokoleń i do których przygotowywani są od dziecka. Współczuję kobietom, którym przychodzi ścierać się z duchowieństwem. Bo spotykają się wtedy z mało subtelnym rodzajem klerykalizmu. Księża mają zwyczaj bardzo protekcjonalnego traktowania kobiet – chyba że stoi przed nimi królowa albo celebrytka. Pamiętam, jak siostra Emilia Ehrlich, znakomita biblistka, współpracowniczka Jana Pawła II, przyjechała na moją prośbę do parafii w Nowej Hucie poprowadzić kurs biblijny. Kiedy witała się z duchownymi, jeden z młodszych wikarych powiedział: „No to zobaczymy, co nam siostrzyczka powie o Piśmie Świętym”. Jakby nie wiedział, że ma do czynienia z rzymskim profesorem, z wielką damą i uczoną, która uczyniła grzeczność, że zechciała nam coś ze swojej wiedzy udzielić. Znałam poglądy tego księdza – był głęboko przekonany, że kobieta może mówić o macierzyństwie i o emocjach. To, że kobieta może być specjalistką w dziedzinie naukowej, panom, którzy nieraz z trudem kończyli seminaria (czasem kiepskie zresztą, bo w Polsce zawsze brakowało wykładowców), w głowie się nie mieściło.

Jak świeccy powinni postępować, by nie podsycać klerykalizmu?

Jechałam raz autobusem z Lublina do Krakowa. Pogoda paskudna, śnieg pada, w końcu autobus utyka w zaspie. Kierowca mówi: „Może są tacy, którzy pomogliby popchnąć?”. Koło mnie siedzi młody ksiądz czy kleryk, patrzy na mnie zaniepokojony i pyta: „A czy ja też mogę?”. Myślę, że wielu księży pragnie wyzwolenia z klerykalizmu. Chętnie popchnęliby niejeden autobus, gdyby tylko ktoś im powiedział, że wolno. I że nie czynią tym ujmy swoim świętym prerogatywom.

To może francuska idea księży robotników była do rzeczy?

Ten eksperyment nie do końca się udał. Słyszałam opinie, że kiedy księża znaleźli się nie dość, że w środowisku robotniczym, to jeszcze w otoczeniu kobiet – było to dla nich za dużo. Stosunkowo niewielu księży robotników dało radę sprostać innym kapłańskim zobowiązaniom. Myślę, że bardziej naturalne jest być robotnikiem i zostać księdzem, niż jako ksiądz wracać do warsztatu. Nabywanie kwalifikacji księżowskich kosztuje mnóstwo pracy i czasu; rzucić to wszystko, żeby samochody naprawiać? Warto dążyć do bliskości ze świeckimi, ale do tego wystarczy być sąsiadem robotniczej rodziny. I nie rozstawać się z własną rodziną, nie przyuczać jej, że teraz ja jestem już do wyższych zadań. Uczestniczyć w obowiązkach, schody umyć i zapastować – jak na Śląsku. ­Bo ­nietrudno, żeby chłopskiemu synkowi w głowie się przewróciło.

Jak uniknąć tej pułapki? Bo wchodzimy w myślenie życzeniowe: dobrze by było, żeby ksiądz się nie nadął.

Myślę, że to wina formacji. Kiedyś pewien kleryk, którego wcześniej uczyłam religii, powiedział mi: „Jesteśmy bardzo cenni. Bardzo się nad nami trzęsą, żebyśmy przypadkiem nie porzucili tej drogi”. Taka postawa bardzo podsyca klerykalizm. Młody człowiek jest w seminarium, żeby rozeznać, czy został powołany. Niech nie ma w głowie babci, która strasznie się zgorszy, gdyby wrócił do domu, nie zostawszy księdzem.

Poza tym trzeba zainteresować się tym, co psychologowie mają do powiedzenia w kwestii przezwyciężania narcyzmu poprzez otwieranie się na drugiego. Niechby kleryk służył pacjentom, więźniom czy uchodźcom, solidaryzował się z ludźmi innymi niż on i uczył się doceniać ich drogę życiową.

Papież Franciszek – oby skrzydła anielskie go osłoniły przed klerykałami – rozumie to i dlatego wzywa do wykorzenienia klerykalnych obyczajów. On chce, żeby Kościół się odklerykalizował, nie tracąc radości duszpasterskiej. Tylko że przyszedł ciężki czas, bo duchowni bardzo się narazili światu.

Będzie trudniej wyjść z klerykalizmu?

Księża po prostu nie zostaną zaproszeni do środowisk świeckich. Łatwiej nawiązać wspólnotę, kiedy się jest oczekiwanym, niż kiedy jest się podejrzewanym o pedofilię. A to tylko jeden z grzechów. Innym jest chciwość, gromadzenie dóbr czy to dla siebie, czy dla Kościoła, w sytuacji, kiedy ludzie mają pilniejsze potrzeby. Ucieszyłabym się, gdyby gdzieś postawiono zamiast kolejnego kościoła dom dla seniorów. Taki bardziej luksusowy.

A może jest tak, że klerykalizm przeniknął wszędzie i go nie wykorzenimy? Jest nawet w liturgii („z naszym papieżem, z naszym biskupem oraz całym duchowieństwem”) czy w modlitwie brewiarzowej („Spraw, abyśmy przez naszych pasterzy stale wzrastali w świętości”)...

Modlitwy liturgiczne powstawały w starożytnych chrześcijańskich wspólnotach i mam do nich wielki szacunek. Te formy zrodziły się dawno temu, ale może da się odkryć, co znaczą dzisiaj? Nie razi mnie modlitwa o to, by nasi duszpasterze pracowali nad nasza świętością. Bardzo bym chciała, żeby nas uświęcali w sposób dostosowany do XXI wieku. Oni są naszymi przewodnikami. A my w dużej mierze ich wychowujemy. ©℗

HALINA ­BORTNOWSKA (ur. 1931 ) jest filozofką, teolożką, publicystką, animatorką przedsięwzięć społecznych, w tym ruchu hospicyjnego, uczestniczką ruchu ekumenicznego. W latach ­­1961–1983 była członkiem i sekretarzem redakcji miesięcznika „Znak”. Od 2007 do 2012 r. przewodnicząca Rady Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2018