Kusząca wizja nowej „trzeciej drogi”

Popularność konserwatywnego populizmu charakteryzuje dziś całą Europę, również Rumunię, Bułgarię i Mołdawię. Specyfika tych krajów pozwala lepiej zrozumieć zmiany na całym kontynencie.

11.02.2019

Czyta się kilka minut

Prezydenci Turcji Recep Tayyip Erdoğan i Mołdawii Igor Dodon oglądają projekt kompleksu edukacyjnego w Komrat w Gagauzji, październik 2018 r. / MURAT KULA / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES
Prezydenci Turcji Recep Tayyip Erdoğan i Mołdawii Igor Dodon oglądają projekt kompleksu edukacyjnego w Komrat w Gagauzji, październik 2018 r. / MURAT KULA / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

Do niedawna sytuację w Europie Środkowej, Wschodniej i na Bałkanach analizowaliśmy na osi Zachód–Rosja. Kraje regionu stały przed wyborem: albo integracja z UE i NATO, albo ze strukturami tworzonymi przez Rosję.

Dziś ten postzimnowojenny ład przemija, a odpowiedzi na pytanie o miejsce jakiegoś kraju należy szukać w nastawieniu rządzących do kilku kwestii, które jeszcze niedawno nazywaliśmy wspólnymi wartościami. Dla polityki w regionie zaczyna się czas nowej „wielowektorowości”. Zyskuje na tym Rosja, tracą obywatele.

Przykładem tej zmiany może być Mołdawia. Ludność tego małego posowieckiego państwa jest rozdarta w kwestii cywilizacyjnego wyboru, a nawet tożsamości narodowej. Elicie udało się stworzyć system władzy, który opiera się na tym rozdarciu.

Użyteczne szaty konserwatyzmu

W swej 27-letniej historii Mołdawia dokonywała już kilku geopolitycznych zwrotów. Po 2009 r. była postrzegany jako prymus integracji europejskiej. Później entuzjazm opadł, ze względu na wielkie skandale finansowe, brak reform i zawłaszczenie państwa przez Vlada Plahotniuca (oligarchę i szefa partii rządzącej), choć obóz władzy wciąż przedstawiał się jako proeuropejski.

Tymczasem w październiku 2018 r. Plahotniuc oznajmił, że obiera nowy kurs: już nie proeuropejski, prorosyjski czy prorumuński, lecz – promołdawski.

Ta zmiana (na razie retoryki) została wymuszona ostrą reakcją Komisji Europejskiej na coraz jawniejsze łamanie zasad demokracji. Jak wtedy, gdy w czerwcu 2018 r. wybory burmistrza stołecznego Kiszyniowa wygrał lider proeuropejskiej opozycji Andrei Năstase. Obóz władzy zdecydował się wtedy na bezpardonowy krok: podporządkowany Plahotniucowi Sąd Najwyższy unieważnił wybory. W odpowiedzi Unia wstrzymała dotacje, a w relacjach z Mołdawią zapanował chłód. Plahotniuc pewnie spodziewał się takiej reakcji, ale zachowanie pełni władzy było dla niego ważniejsze.

Jak dotąd idea „promołdawskości” oznacza dystansowanie się do Unii i „eurokratów”, czemu przeciwstawia się „prostego człowieka”. Dofinansowanie przedszkoli, budowa dróg i walka z biedą są dla nas ważniejsze niż wydumane reguły narzucane przez Unię – tak nową koncepcję Plahotniuca tłumaczą politycy jego partii i przychylne mu media, podkreślając przy tym, że Mołdawia wciąż jest proeuropejska. W efekcie Mołdawianie otrzymali własną wersję populistycznego konserwatyzmu, podszytego tanim patriotyzmem.

Jeszcze niedawno zrujnowanie relacji z Unią oznaczałoby zwrócenie się ku Rosji. Ale ponieważ Europa wciąż daje więcej możliwości, elity – nie tylko mołdawskie – szukają „trzeciej drogi”. Rzecz charakterystyczna: postawy antyunijne i antyliberalne zyskują popularność po obu stronach dawnej osi geopolitycznej.

Nowe pytania

Od pytań o stosunek do Rosji lub Zachodu ważniejsze stają się więc te z pozoru ze sobą niezwiązane. Jakie jest miejsce wymiaru sprawiedliwości w państwie? Czy ważniejsze są rządy prawa, czy „wola ludu” artykułowana przez lidera, który wygrał wybory? Jak chronić prawa kobiet? Jakie jest miejsce homoseksualistów w społeczeństwie? I w końcu, choć zabrzmi to może zabawnie: jaką rolę w świecie odgrywa George Soros, milioner z USA wspierający liberalną demokrację?

W tym kontekście warto zwrócić uwagę również na zjawiska zachodzące od kilku lat w dwóch państwach unijnych: Rumunii i Bułgarii.

W Rumunii silne jest przeświadczenie o przynależności do kultury Zachodu; równie silny jest też wizerunek kraju jako filaru zachodniego systemu bezpieczeństwa (działa tu m.in. baza USA, element „parasola” antyrakietowego). Łączy się to z dystansem, a nawet wrogością do Rosji.

U południowego sąsiada Rumunów wygląda to odwrotnie. Dla Bułgarów to Rosja była kiedyś siłą dającą nadzieję na wyjście spod władzy tureckiej; bliskie relacje łączyły też Sofię ze Związkiem Sowieckim. A po wejściu kraju do NATO i Unii był on postrzegany jako kulturowo najbliższy i politycznie najbardziej przychylny Rosji. Pozytywny stosunek do Moskwy był jednym z motorów kampanii wyborczej obecnego prezydenta Rumena Radewa.

Korupcja i temida

Ale przy wszystkich różnicach oba kraje wiele dziś łączy: wspólnym problemem jest korupcja i kwestia niezależności wymiaru sprawiedliwości.

Rumunia i Bułgaria weszły do Unii, choć nie spełniały kryteriów w obu dziedzinach. Od początku były objęte przez Komisję Europejską tzw. mechanizmem współpracy i weryfikacji. O ile Rumunia szybko zaczęła walkę z korupcją (co doprowadziło do licznych aresztowań polityków), o tyle Bułgaria nie zrobiła tu nic. W Indeksie Percepcji Korupcji z 2017 r., sporządzanym przez Transparency International, Rumunia znalazła się więc na 59. miejscu (wyprzedzając Polskę o jedną pozycję), a Bułgaria na miejscu 71. (zamykając stawkę państw unijnych).

Sukces w walce z korupcją podważył jednak wpływy rumuńskiej elity, zwłaszcza tej związanej z postkomunistyczną Partią Socjaldemokratyczną (PSD). W ostatnim roku rząd PSD doprowadził więc do dymisji szefowej miejscowego urzędu anty­korupcyjnego, postrzeganej jako gwarancja walki z patologiami. PSD zaczęła też majstrować przy kodeksie karnym, by złagodzić wyroki za korupcję (beneficjentem byłby lider tej partii Liviu Dragnea, który z powodu prawomocnego wyroku nie może być premierem), oraz zmieniła system kontroli prokuratorów. Wszystko razem spowodowało protesty społeczne, kilkukrotną zmianę rządu (trzech premierów od stycznia 2017 r.) i spór z Unią.

W Bułgarii problemy z trójpodziałem władzy nie wynikają ze zderzenia obozu rządzącego z wymiarem sprawiedliwości, gdyż ten ostatni i tak jest upolityczniony – od czasów komunizmu. Ogromną władzę ma prokurator generalny. Mianowanie na to stanowisko wiernego sobie człowieka daje wielkie możliwości uciszania niewygodnych mediów, działaczy społecznych i sędziów. Komisja Wenecka – instytucja znana też w Bułgarii – od lat zwraca uwagę, że taki model prokuratury jest źródłem korupcji i szantaży politycznych.

Mimo to kraj nie jest pod lupą Komisji, co może wynikać z dwóch przyczyn. Premier Bojko Borisow zręcznie prezentuje się jako euroentuzjasta i unika zadrażnień z Brukselą, Berlinem czy Paryżem. Zaakceptował unijne „kwoty” uchodźców, czym zyskał sympatię przewodniczącego Komisji Jeana-Claude’a Junckera; jest też sojusznikiem Angeli Merkel w polityce wobec Bałkanów. Po drugie, długo panowało przekonanie, że zachodnia krytyka to woda na młyn dla sił prorosyjskich w Bułgarii – stąd starano się jej unikać.

Gender jak znalazł

W 2018 r. przez oba państwa przetoczyły się debaty światopoglądowe, animowane – przy poparciu władz – przez środowiska konserwatywne. W Bułgarii debata dotyczyła zgodności konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (tzw. Konwencja Stambulska) z konstytucją, w Rumunii zaś kwestii małżeństw jednopłciowych.

Radosveta Vassileva, badaczka z University College w Londynie, zwraca uwagę w artykule dla „New Eastern Europe”, że w obu przypadkach kwestie te pojawiły się nagle, bez wyraźnych przesłanek. Vassileva twierdzi, że były to wygodne tematy zastępcze, które miały odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów z korupcją i praworządnością oraz od konfliktu z Unią, a przy tym przyciągnąć sympatię elektoratu konserwatywnego i patriarchalnego.

Faktycznie, Bułgaria przyjęła Konwencję Stambulską w 2016 r., a dopiero dwa lata później 75 posłów partii rządzącej zwróciło się z zapytaniem do Sądu Konstytucyjnego o jej zgodność z ustawą zasadniczą. Przy okazji w mediach ruszyła kampania, w której krytykowano Konwencję za „wprowadzanie ideologii gender”.

Także w Rumunii odwołano się do konstytucji: ponieważ nie definiuje ona małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety, środowiska konserwatywne – często związane z Cerkwią prawosławną (należy do niej większość Rumunów) – od dłuższego czasu żądają wprowadzenia takiego zapisu. Grupa organizacji pozarządowych zaczęła procedurę organizacji referendum w tej sprawie w 2015 r.

We wrześniu 2018 r. niespodziewanie ogłoszono, że zostanie ono zorganizowane w trybie nadzwyczajnym i odbędzie się już w październiku. Na głosowanie przeznaczono dwa dni, a próg frekwencji obniżono do 30 proc. Intensywna kampania, w którą zaangażowała się Cerkiew, przebiegła pod absurdalnym hasłem „Ratujmy nasze dzieci”. Jednak, koniec końców, referendum okazało się nieważne – nie przyciągnęło wymaganej liczby obywateli.

„Liberalni biurokraci” kontra „nasz naród”

W sporze z Komisją Europejską rumuński obóz rządowy długo stosował koncyliacyjny ton, co mogło wynikać z przeświadczenia o silnej proeuropejskości społeczeństwa. Zaczęło się to zmieniać latem 2018 r. Zarówno lider socjalistycznej PSD Dragnea, jak też posłuszna mu premier Viorica Dăncilă zaczęli mówić, że bronią interesów rumuńskiego obywatela w Brukseli. W podtekście: że to unijni biurokraci zagrażają tym interesom. W tym samym czasie w mediach przychylnych rządowi nabrała mocy narracja „patriotyczna” i „konserwatywna”, skierowana przeciw środowiskom liberalnym. W sierpniu 2018 r. Dragnea ­oznajmił, że szykowano zamach na jego życie. Usłużni komentatorzy sugerowali, że za zamachem stał nie kto inny, tylko Soros...

Z kolei choć bułgarski premier Bojko Borisow stara się zachować jak najlepsze relacje z Unią, to od kilku lat w miejscowych mediach nasila się antyliberalny ton. Warto dodać, że większość mediów skoncentrowana jest w rękach jednego oligarchy: Delan Peewski kontroluje aż 80 proc. mediów drukowanych. Jego gazety, które zwykle wspierają rząd w zasadniczych kwestiach, pozwalały sobie na pluralizm w sprawach światopoglądowych. Dziś nasila się w nich retoryka antyzachodnia, antynatowska i antyliberalna. Badacze Milena Iakimova i Dimitar Vatsov wyliczyli, że w latach 2013-16 liczba publikacji o charakterze antyunijnym wzrosła ze 109 do 1841, a antynatowskim z 69 do 2361 rocznie.

Turcja: patron zastępczy

Kto za granicą zyskuje na opisywanym zjawisku? Głównie Turcja i Rosja. Ta pierwsza realizuje wizję odbudowy osmańskiej strefy wpływów w Europie, druga zyskuje zwłaszcza na rozbijaniu jedności Unii i liberalnego ładu międzynarodowego (z perspektywy Kremla „liberalny” oznacza tyle co „poddany dyktatowi USA”). Co ciekawe, Ankara korzysta w dużej mierze z geopolitycznego „splamienia” Moskwy.

Wróćmy w tym miejscu do Mołdawii. Krótko po tym, jak Komisja Europejska wstrzymała wsparcie finansowe, mołdawskie służby wydaliły ośmiu nauczycieli z tureckich liceów (20 tys. obywateli Mołdawii to muzułmanie), finansowanych przez Fethullaha Gülena – tego, którego prezydent Erdoğan oskarża o organizację puczu w 2016 r. Kooperacja w ramach walki z „gülenistami” jest dziś warunkiem współpracy Turcji z innymi państwami. I oto kilka tygodni później Erdoğan pojechał do Kiszyniowa z długo oczekiwaną wizytą. Sułtańskie przyjęcie, jakie zgotowali mu mołdawscy liderzy, zaowocowało sutymi kontraktami i obietnicą inwestycji.

Mołdawski rząd, który od lat prezentował się jako proeuropejski i antyrosyjski, nie może pozwolić sobie teraz na zwrot o 180 stopni. Zwłaszcza że zbliżenie z Rosją nie jest w interesie mołdawskiej elity, która dba o swoje interesy i samodzielność na własnym podwórku. Turcja jest więc wygodnym patronem zastępczym, który umożliwia politykę balansu: nie budzi takich emocji w społeczeństwie jak Rosja, jako członek NATO pozwala zachować strategiczne relacje z USA, a zarazem jest postrzegana jako państwo współpracujące z Moskwą (tu ukłon w stronę środowisk prorosyjskich). Wprawdzie to Rosja ogłosiła się kilka lat temu liderem konserwatywnego świata i to jej media dostarczają antyzachodnich i antyliberalnych treści na użytek lokalnych graczy, ale to Erdoğan jest jedynym światowym liderem, z którym wspólnie mogą się spotykać premier Pavel Filip (formalnie proeuropejski) i prezydent Igor Dodon (formalnie prorosyjski).

Warto zwrócić uwagę, że Bułgaria wydaliła nauczycieli ze szkół Gülena już w 2016 r., a współpraca gospodarcza Sofii z Ankarą rozwija się świetnie, mimo zaszłości historycznych. Podobny model współpracy widać w wielu bałkańskich krajach.

Kto winien, kto ofiarą

Wzrost popularności konserwatywnego populizmu charakteryzuje dziś całą Europę i opisane tu procesy są częścią większej całości. Ale w Mołdawii, Rumunii i Bułgarii – leżących w regionie ważnym geopolitycznie, po dwóch stronach unijnej granicy – zjawisko to ma swoją specyfikę, która pozwala chyba lepiej pojąć procesy zmieniające cały nasz europejski świat. Jakie prawidłowości zatem widzimy?

Po pierwsze, autorami antyliberalnego zwrotu są lokalne elity polityczno-biznesowe, które chcą zachować władzę. Do tego potrzebują legitymizacji. Przez lata to dyskurs europejski był dla tych trzech społeczeństw najbardziej wiarygodną obietnicą lepszego jutra. Ale on się wyczerpał lub właśnie wyczerpuje. Wynika to z kryzysu idei integracji w samej Wspólnocie, jak też z braku dalszej możliwości wyciągania brukselskich pieniędzy na pozorowane reformy. Lokalne elity szukają więc nowych legitymizacji i patronów. Aktywność Turcji, a także konserwatywno-populistyczny zwrot w państwach Unii (jak Węgry, Włochy, Austria, Polska) daje tu duże możliwości.

Po drugie, winna tej sytuacji jest w dużej mierze sama Unia, która tolerowała odstępstwa od swych zasad. Tak należy rozumieć również przyjęcie Bułgarii i Rumunii do Wspólnoty i wspieranie oligarchicznego reżimu w Mołdawii. Można powiedzieć, że moment dopominania się o przestrzeganie wspólnych zasad przyszedł za późno (lub wcale, jak w Bułgarii). Społeczeństwa regionu czują się rozczarowane europejskim projektem lub wręcz wykorzystane – i przez miejscowych oligarchów, i europejską elitę. Dlatego stabilności i szans na rozwój szukają gdzie indziej.

Narracja Kremla, prezent Erdoğana

Niestety, to nie koniec możliwych konsekwencji. Po trzecie więc, beneficjentem tego procesu – jeśli utrzyma on swą dynamikę – będzie też Rosja. Kremlowska propaganda od paru lat nie stawia już na promocję własnej wizji geopolitycznej (jest mało atrakcyjna), lecz na podważanie jedności i zasad Zachodu. W rosyjskiej soft ­power przekaz „Jesteśmy najlepsi, chodźcie z nami!” zszedł na drugi plan wobec przekazu „Liberalne elity was wykorzystują!”. Brak jedności między krajami Zachodu – a zwłaszcza między społeczeństwami i tradycyjnymi elitami – pozwala Kremlowi na ekspansję polityczną, surowcową, gospodarczą i (niekiedy) terytorialną.

Po czwarte, ofiarami tej tendencji będą przede wszystkim społeczeństwa tych trzech krajów. Wprawdzie tureckie inwestycje i współpraca gospodarcza z Rosją mogą przynieść chwilowo wzrost poziomu życia. Ale społeczeństwa będą tracić swą podmiotowość, a ich uzależnienie od systemu oligarchicznego będzie się pogłębiać. Podczas wizyty w Kiszyniowie Erdoğan przekazał mołdawskim władzom w darze dwa wozy bojowe, służące do rozganiania demonstracji...

Po piąte wreszcie: warto się zastanowić, czy mołdawski scenariusz nie powtórzy się wkrótce w innych państwach regionu, które obecnie wciąż stawiają na zbliżenie z Zachodem. Mowa o Ukrainie, ale też Macedonii. Albo o zawsze dwuznacznej geopolitycznie Serbii.©

Autor jest specjalistą ds. Europy Środkowej i Wschodniej, pracuje na UAM w Poznaniu. Autor książki „Naddniestrze. Terror tożsamości”, stały współpracownik „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2019