Kup dziecko

Afrykańczycy są jak biblijny Adam: zjedli owoc z drzewa poznania i już nie chcą być biedni, więc opuszczają swe domy i pędzą przez piekło kilkuletniej podróży do lepszego świata – Europy.

07.08.2012

Czyta się kilka minut

White man, chcesz moją córeczkę? – zagadnęła kobieta z tylnego siedzenia.

Miałem wrażenie, że się przesłyszałem.

– Co chcesz mi sprzedać?

– My baby.

– Chcesz mi sprzedać dziecko? – wciąż miałem wrażenie, że na skutek upału mam problem z rozumieniem kierowanych do mnie treści.

– Weź, po prostu weź. Wszystko jedno, dam czy sprzedam.

– Jak możesz oddawać mi swoje dziecko? Nie żal ci je stracić?

– Żal, ale ono będzie mieć lepsze życie. Weźmiesz ją do Europy. A tu? Co ją tu czeka? Widzisz, jak my tu żyjemy? Tu jest Sierra Leone, tu jest Afryka. Bieda i żadnej przyszłości. Ale Europa... Europa to by było coś.

Europa, Europa. Ile razy słyszałem to słowo, wypowiadane z zachwytem i bezgraniczną ufnością w jej rajskość. Proszono mnie o załatwienie wizy, oferowano siebie w charakterze robotnika czy służącego, składano oferty matrymonialne. Ale nikt dotąd nie proponował mi dziecka. Ta krótka rozmowa mną wstrząsnęła. Jakaż musi być beznadzieja tych ludzi, jednocześnie jakaż musi być ich wizja Starego Kontynentu?

Afrykańczycy, zanim nie trafią do Europy, na ogół nie rozróżniają zamożnych Francuzów, dorabiających się Polaków i ledwie wiążących koniec z końcem Ukraińców. Europa jest dla nich jedna i zawsze bogata, nie ma tam wojen i granic. Jest tak wyidealizowana, że warto oddać dziecko nawet obcemu, byle Europejczykowi.

Zapytałem tę kobietę, czy wie, że Europa ma swoje problemy, że bezdomni umierają tam zimą, że wielu Europejczyków nie ma pracy. Wzruszyła ramionami, jakbym to ja nie miał pojęcia o realiach Europy. – A ty? Po co przyjechałeś do Sierra Leone? – zagadnęła ironicznie. – Może szukasz pracy?

– Nie. Przyjechałem zobaczyć twój kraj.

– A co tu oglądać? Biedę? Musisz być bogaty, skoro bez powodu wydajesz pieniądze.

Na nic się zdało tłumaczenie, że nie jestem bogaty. Że musiałem oszczędzać kilka lat na podróż po Afryce. Dla niej moja podróż była fanaberią, marnotrawstwem – z jej punktu widzenia – kolosalnych pieniędzy. Więc skoro nie czułem się bogaty, a wydawałem tak pieniądze, to tylko potwierdzałem jej wizję Europy.

Afrykańczycy są jak biblijny Adam. W którymś momencie zjedli owoc z drzewa poznania i dalej już nie chcą być biedni, więc masowo, z roku na rok coraz liczniej, opuszczają swoje domy i pędzą na północ przez piekło kilkuletniej podróży do lepszego świata. Do Europy.

Emigracja rośnie wraz ze wzrostem świadomości i wzrostem możliwości. Afrykańczykom nie żyje się gorzej niż sto lat temu, żyje się lepiej, ale wzrasta wiedza i pojawiają się możliwości pokonywania liczącej kilka tysięcy kilometrów odległości. Podróż Afrykańczyka do Europy jest zgoła inna niż Europejczyka do Afryki. My po kilku godzinach lotu (umilonego posiłkiem i kilkoma kieliszkami wina) lądujemy w jednej ze stolic, gdzie taksówkarz podwozi nas do klimatyzowanego hotelu. Jesteśmy w Afryce i następnego dnia jedziemy dżipami na safari, myśląc może, że jesteśmy bohaterami.

Afrykańczyk rusza na północ z zaoszczędzonymi często przez całą wioskę kilkoma setkami dolarów. Cały jego ekwipunek to ubranie, które ma na sobie: jeansy, t-shirt, chińskie podróbki adidasów. W ręku torba foliowa, w której pewnie jest kurtka, czapka i rękawice, do tego jakiś pled do walki z zimnem saharyjskich nocy.

Wsiada do starego busika, zwanego na ogół „busz taxi” albo „tro tro” (bo takie wydaje odgłosy, gdy jedzie), macha na pożegnanie i rusza w nieznane. Jego podróż do raju potrwa kilka lat, w trakcie których będzie nielegalnie przekraczał granice, płacił łapówki, dorabiał na kolejne etapy. Zostawiony z podobnymi sobie na bezludziu, zrozumie, że padł ofiarą oszustów. Będzie znów dorabiał, zawierał przyjaźnie, przeżywał rozstania i parł dalej na północ.

Wreszcie, któregoś dnia, spojrzy w bezkres morza. Pewnie ogarnie go uczucie przerażenia, ale ambitna natura będzie podpowiadać, że wielu się udało. Przecież na emigrację do „lepszego świata” decydują się jednostki ambitne albo desperaci, czasami przestępcy uciekający przed wymiarem sprawiedliwości. Albo uczestnicy targających Afryką wojen domowych.

Zatem pewnego dnia, nie mając doświadczenia żeglarskiego, wsiądzie do starej krypy zwanej szumnie „łodzią” i wypłynie wraz z innymi straceńcami w rejs do Europy. Kapitanem będzie ktoś z doświadczeniem wioślarza rybackiej dłubanki. Kierunek na pełnym morzu wskaże najprostszy GPS. Przy dużej dozie szczęścia, po kilku dniach przerażony wyląduje na jednej z Wysp Kanaryjskich albo na kontynencie. W innym wypadku spotka go śmierć. Utonie, gdy fala będzie zbyt wysoka, a zabobonni towarzysze podróży wyrzucą go za burtę w ofierze przebłagalnej morzu. Umrze z głodu i pragnienia, gdy zabraknie paliwa, a prądy pchną łódź w bezkres Atlantyku. W lepszym wypadku jego łódź zostanie zawrócona przez staż graniczną, kiedy już będzie widać wymarzony brzeg.

Część dotrze jednak do celu. Korzystając z dobrodziejstwa zachodnioeuropejskiego systemu opieki społecznej, jakoś się zagospodaruje. Wieści o tym, a wraz z nimi przekazy Western Union, dotrą do Afryki i pchną następnych i następnych.

Daleki jestem od oceny zjawiska imigracji do Europy. Na swoich afrykańskich ścieżkach spotkałem wielu z nich, zawsze pełnych optymizmu, upartych, czasami próbujących już kolejny raz. Jakaż w nich jest determinacja! Spotykając ich, trudno im nie życzyć powodzenia. Zastanawiam się jedynie, jakie następstwa przyniesie imigracja. Na pewno Afryka się nie wyludni; liczba jej mieszkańców z roku na rok rośnie. Napływu Afrykańczyków do Europy nie da się zatrzymać żadnym humanitarnym sposobem. Jest efektem naturalnego dążenia człowieka biednego do dostatniego życia. 



MAREK DZIERŻĘGA jest policjantem. Pracował przez rok w Liberii jako obserwator ONZ; od tego czasu Afryka, a szczególnie Liberia jest jednym z głównych tematów jego zainteresowań. Pracował też jako obserwator ONZ w Kosowie i jako obserwator UE w Gruzji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2012