Która godzina?

To oczywiste, że na temat piłki nożnej nie mamy nic mądrego do powiedzenia, ale na temat strzelania goli – owszem.

02.07.2018

Czyta się kilka minut

By wyrazić się precyzyjniej – mimo licznych zgrzybień i otyłości, wobec zaniku skoczności, sczernienia komórek szarych i licznych podpróchnięć wciąż jeszcze rozróżniamy samobója od gola strzelonego komuś. Właściwie od zawsze rozumieliśmy, czym jest sukces bądź porażka, zastanowiwszy się nad tymi parametrami głębiej, doszliśmy do olśniewającego wniosku, że ich pojmowanie jest po prostu zmysłem, podobnym smakowi i węchowi. Słowem, rozróżnienie, czy coś ma słodki smak sukcesu czy jest w nim gorycz porażki, to niezbędne elementy dla oceny rzeczywistości. Naturalnie i mózg robi człowiekowi psikusy, i jakże często człowiek człowiekowi czyni wodę z mózgu.

Skoro ustaliliśmy już te elementarne założenia, możemy bez krępacji przejść do analiz sukcesów w rozumieniu tutejszym. Nie jest to zadanie proste, podobnie jak zapewne nie jest łatwe orientowanie się przez Diega Armanda Maradonę, która jest akurat godzina. Każdy ciekawy świata widział w telewizji, że nosi on dwa zegarki. Z dojmującej mowy jego ciała i wyrazu twarzy łacno można mniemać, że pokazują one inne godziny. Ponieważ Maradona – ongiś zwany przez naszych komentatorów sportowych Maradonną – był bogiem (a może właśnie boginią) naszej młodości, ponieważ mamy do niego stosunek więcej niż ciepły, w ramach eksperymentu o charakterze bodaj psychoneurologicznym spędziliśmy cały dzień z czterema zegarkami. Dwoma na rękach i takoż dwoma na nogach. Każdy pokazywał inną godzinę. Bez obaw – rodzinie wytłumaczyliśmy szczerze, że nie jest to powód do wzywania pogotowia ani rejenta, lecz zaawansowane doświadczenie naukowe, które umożliwi nam odniesienie sukcesu podczas rychłego występu na krakowskim festiwalu naukowym Copernicus. Tako bezpieczni oddaliśmy się pożywnym obserwacjom naszych zaburzeń fizjologicznych i zmian w postrzeganiu rzeczywistości w mniemaniu, co jest sukcesem, a co nie. Na wstępie ustaliliśmy, że sukcesem jest już sam odczyt z cyferblatów, porażką zaś stan pomieszania.

Dla każdego mającego w pamięci opinię Protagorasa, że człowiek jest miarą wszechrzeczy, co znaczy plus minus tyle, że kryterium tego, co jest prawdziwe, zależy od indywidualnej opinii, aż cztery równoczesne wskazówki, która oto jest godzina, muszą być demolujące. Oparcie się na tzw. zegarze biologicznym jest marną pociechą wobec niepokoju wywołanego zmiennymi danymi. Takoż uśrednienie danych – dla spokoju ducha – w tym przypadku, jest pomysłem co najmniej beznadziejnym. Konsekwencją walki z wewnętrzną demolką musi być jakiś rodzaj ucieczki. Mamy tu na myśli odpędzenie indywidualnych mniemań, wysiadkę z karuzeli obserwacyjnej, stłuczenie owego sławnego szkiełka i wydłubanie sobie oka, a najlepiej obu. Zostaje oddanie się jakże pięknie uprawianej dziś kolektywizacji spraw ducha, widzenia faktów, zjawisk, symboliki i emocji. Protagoras robi się nieaktualny, bo to skolektywizowana opinia staje się miarą wszechrzeczy i kropka.

Zerkając na cztery zegarki, zauważyliśmy, że najroztropniej będzie nam na zegarki nie patrzeć. I co? Co ustaliśmy? Która godzina? Wedle naszego doświadczenia życiowego byliśmy pewni jednego, że jest wieczór i tyle. Że jest ciemno, i że pada. Włączyliśmy zatem radio, w którym usłyszeliśmy krzepkie zapewnienie Gospodarza, że mamy poranek, że oto nastał wspaniały, nowy, słoneczny dzień, co przyjęliśmy do wiadomości. Zamiast życzyć domownikom dobrej nocy, powiedzieliśmy dzień dobry, zamiast jeść kolację, zjedliśmy śniadanie, ogoliliśmy się i włożywszy garnitur, dziarsko wyszliśmy do biura. Ku naszemu zdumieniu biurowiec był pełen skolektywizowanych, wypoczętych, dziarskich właśnie i bardzo chętnych do pracy ludzi, którzy zabierali się z zapałem do roboty w przekonaniu, że jako rzekł Gospodarz, świat uwierzył i uwierzy teraz w każdą naszą wersję, że wygraliśmy do zera, żeśmy strzelili światu sto goli, że jest zaiste ranek, a nie spleśniały wieczór, że sukces goni sukces i że to on jest zegarkiem.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2018