Kto wtedy będzie ludźmi?

Każdy akapit tej skromnej objętościowo prozy Płatonowa jest tak intensywny, że można się nim pokaleczyć.

13.05.2017

Czyta się kilka minut

1.

„Na dzień trzydziestolecia życia osobistego Woszczew otrzymał wypowiedzenie w niewielkim zakładzie mechanicznym, w którym zdobywał dla siebie środki do życia. W wypowiedzeniu napisali mu, że usuwa się go z produkcji skutkiem wzrostu w nim osłabienia i zamyślenia w ramach ogólnego rytmu pracy”.

Nie znam książki, której lektura od pierwszego zdania wywoływałaby ból porównywalny z tym, który musi poczuć czytelnik „Kotłowanu” Andrzeja Płatonowa. Każdy akapit tej skromnej objętościowo prozy jest tak intensywny, że można się nim pokaleczyć. Nie, ręce czytelnika nie spływają krwią, choć czai się za spokojnymi frazami rzeczywistość potworna. To coś znacznie bardziej niebezpiecznego. „Kotłowan”, znany dotychczas w Polsce jako „Wykop”, a teraz wydany przez Czarne w tłumaczeniu Adama Pomorskiego pod jeszcze dobitniejszym i wieloznacznym tytułem „Dół”, szarpie w czytelniku to, co najtrudniej nazywalne: ducha, sumienie, serce. Los zabłąkanego w czas rewolucji Woszczewa i historia brygady, do której dołącza, by zbudować nowy dom dla proletariatu, wywołuje głuchy skowyt. Krajobraz, w którym rzecz się rozgrywa, przesiąknięty jest trucizną głębokiej, wszechogarniającej melancholii, z którą uporać się nie potrafi choćby najgorętszy rewolucyjny płomień, a melancholia ta, obezwładniająca, niebezpieczna, wylewa się spośród słów. Jest w końcu „Dół”/„Wykop” zapisem apokalipsy, która dokonuje się w sposób nieuchronny, spokojny i ostateczny. Ludzie umierają bez cienia skargi, pogodzeni z wyrokami konieczności dziejowej. Płatonow sprawia, że czytelnik staje się częścią tej tragedii.


2.

Przy okazji wydania w Polsce „Szczęśliwej Moskwy” – zbioru trzech minipowieści napisanych w latach 30. – Wiktor Jerofiejew napisał, że Gogol i Płatonow skazani są na „całkowitą nieprzekładalność na inne języki”. „Nieprzekładalność jest klinicznym dowodem rozpadu związków logicznych i reguł gramatycznych, braku związków syntaktycznych (...). Można się uprzeć, by przełożyć gogolowskie archetypy, poszukując analogii w przyrządzanej na oko miksturze złożonej z uniwersalnych wad i powszechnie funkcjonujących obrazów. Jednak w przypadku Płatonowa nawet to nie jest możliwe. Nie ma tu archetypów, nie ma punktów przecięcia z ogólnie przyjętą skalą wartości. Jego »niemożliwy« język jest niemożliwy dla powodów innych niż u Gogola”.

Prawda to czy jeszcze jeden literacki mit? Przede wszystkim twórczość Płatonowa jest stopniowalna: są w niej momenty łatwiej przyswajalne, jak „Dżan”, „Śluzy epifańskie” czy „Osada Pocztyliońska”, przełożone przez Seweryna Pollaka i René Śliwowskiego. „Kotłowan” zdaje się jednak rzeczywiście być napisany językiem niemożliwym. To język w stanie rozpadu, choć może należałoby precyzyjniej nazwać ów proces głębokim chaosem: ułamki fraz z propagandy radzieckiej lat 20. ciasno sąsiadują z dialektem technicznym (Płatonow przez całe życie zafascynowany był maszynami, co dla zrozumienia jego twórczości jest faktem bardzo istotnym), skrótowcami, dziwaczną frazeologią, bełkotem, absurdem, roztrzaskaną składnią, głuchą tęsknotą niczym z wierszy Jesienina, i przeczuciem metafizycznym, którego bohaterowie tej prozy nie są w stanie zwerbalizować, choć domaga się ono wyrazu.

Rejestruje Płatonow moment biblijnego pomieszania języków i przepoczwarzenia się rosyjskiej mowy w jakość zupełnie nową. Chciałoby się napisać wprost: „piekielną”. „Ciało Woszczewa pobladło ze zmęczenia”; „Fajrant! Już czas, bo umordujecie się, umrzecie i kto wtedy będzie ludźmi?”; „Czy każda produkcja budulca życiowego wytwarza w człowieku duszę jako produkt dodatkowy?”; „mamy dziś niedobór proletariatu”; „A Kozłow z miejsca zaczął tracić na proletariackim zapale i zachciało mu się odejść w głąb miasta, żeby pisać tam szkalujące zawiadomienia i urządzać różne konflikty celem osiągnięć organizacyjnych”; „Towarzyszu aktyw, pozwól jeszcze krzynę postać średniakom (...). Może się wzwyczaimy: główna to rzecz nawyknąć, potem ścierpimy wszystko!” (przeł. Adam Pomorski). I tak dalej, zdanie za zdaniem w kierunku utopijnej przyszłości.

Czy da się przełożyć ten moment na język polski? Nie jest to zadanie niewykonalne. Warto czytać „Dół” akapit po akapicie, zestawiając go z wcześniejszym o trzy dekady przekładem Drawicza. Wyraźnie widać wówczas, że mamy do czynienia z dwoma poziomami szaleństwa: język „Wykopu” jest łatwiejszy do zrozumienia, składnia i frazeologia rwą się w nim rzadziej, propagandowych narośli jest mniej, z czego sam Drawicz zdawał sobie sprawę, opowiadając o ryzyku, z jakim mierzył się w trakcie pracy nad powieścią – zbyt dosłowne tłumaczenie mogło wzbudzić w polskich czytelnikach wątpliwość, czy tłumacz potrafi sprawnie operować językiem polskim. Jak się zdaje, ta obawa Adama Pomorskiego nie zaprzątała. Otrzymaliśmy tekst intensywniejszy i znacznie bardziej drapieżny, chwilami balansujący na granicy zrozumiałości. Drawicz pisze o miejscu, w którym „aktywista i inni przodujący biedniacy dokonywali instruktażu mas”. U Pomorskiego mowa o „rozentuzjazmowaniu mas”. W „Wykopie” stróż z kaflarni, który został zatrzymany przez aktywistów z powodu „obcości na twarzy”, żyje „niepotrzebnie” i jest „kułackim nasieniem”, w „Dole” natomiast „po próżnicy” i jest „kułacką mordą”. Tam „łapcie”, tu „trepy”. Wyliczam te detale, bo, zebrane w całość, budują obraz świata jeszcze okrutniejszego niż ten, który opowiedział Drawicz. Stężenie melancholii, smutku, absurdu, niepewności, śmierci, nocy, mgły, śniegu, biedniactwa, dowcipu, bezdomności, obrazów potężnych i pochmurnych jest w „Dole” tak wielkie, że przez kolejne akapity czytelnik przedziera się jeszcze wolniej niż podczas lektury „Wykopu”.


3.

Labirynty traduktologiczne nie powinny jednak przesłaniać tego, co najistotniejsze. Wyłania się bowiem z „Dołu” obraz egzystencji głęboko tragicznej. Galeria rewolucyjnych postaci zmierza w przyszłość, nie mając nic do stracenia w czasie teraźniejszym. Zmierza z entuzjazmem, choć co bystrzejsze jednostki przypuszczają, że obiecany raj na ziemi nie nadejdzie za ich życia, a być może nie nadejdzie w ogóle. Zmierza przez śmierć, pracę ponad siły, trupy, głód, zimno, brutalne rozkułaczanie; kopie dół pod fundamenty przyszłej szczęśliwości, mdlejąc ze zmęczenia. Przez „Dół” i całą prozę Płatonowa maszerują zastępy chłopstwa, żebracy, kolejarze, aktywiści, architekci, słychać w niej gwizd parowozu za horyzontem i tupot żołnierskich butów, śmierć jest wszechobecna, świat, niezależnie od pory roku, ugina się od ciężaru smutku. Ludzie szukają po omacku szczęścia i w kalekich słowach próbują opowiadać o uczuciach. Marsz ku świetlanej idei przypomina raczej „Ślepców” Breughla niż propagandowe plakaty. „Te lata Związku Republik Radzieckich Europy i Azji” – pisał w książce „Maszyny i wilki” Borys Pilniak, inny wybitny świadek rewolucji i literacki partner Płatonowa – przeminęły wśród zardzewiałych fabryk, zrujnowanych zakładów przemysłowych, opustoszałych miast, pociągów zwalonych pod nasypy, szarych płaszczy, podkładów kolejowych, ognisk rozpalanych z tych podkładów, pieśni głodujących, ludożerstwa nad Wołgą, zapomnianych grobów bez krzyży”.

Im jednak dalej od rewolucji, tym lepiej widoczna staje się również ponadczasowa warstwa „Dołu”. Jest bowiem historia Woszczewa, Czyklina, Nastii i całej galerii biedniaków opowieścią o rozpaczliwym poszukiwaniu idei, w której cieple można ogrzać wyziębione ciała i dusze. Jest opowieścią o monotonii i nudzie codzienności, o znoju, z którego próbujemy się wyzwolić. Jest w końcu historią o obietnicy doczesnego odpoczynku – żadnemu z bohaterów Płatonowa nie jest ono dane. Rewolucja, okazuje się, nie neutralizuje znużenia, przeciwnie, oznacza jeszcze większy wysiłek. Na wielkiej równinie, gdzie dni wyglądają jak odbite od jednej matrycy, entuzjazm szybko przygasa.

Przez ten świat prowadzi nas Woszczew, jedna z najważniejszych postaci literatury XX w., człowiek wątpiący, wydrążony, poszukujący światła i przerażony możliwością, że rewolucyjny sens może okazać się katastrofalną pomyłką. Patrząc „na zgromadzenie gwiazd i martwy masowy odmęt Drogi Mlecznej”, czeka nieustannie, „kiedy zostanie tam podjęta uchwała o skasowaniu doczesnej wieczności, o odkupieniu życiowej udręki”. Pozbawiony imienia, przeszłości, własnego języka, próbuje dopasować się do świata, w którym cel został jasno wytyczony.

„Woszczew bał się nocy, bo leżał w mroku bez snu i wątpił; jego podstawowy instynkt życia dążył do czegoś właściwego na świecie, a skryta nadzieja myśli obiecywała mu odległe wybawienie z anonimowości powszechnego istnienia. Szedł na miejsce noclegu wraz z Czyklinem i martwił się, że tamten zaraz położy się i zaśnie, a on będzie samotnie patrzył oczami w mrok nad kołchozem.

– Nie śpij dzisiaj, Czyklin, bo ja się czegoś boję.

– Nie bój się. Powiedz, przed kim masz stracha, to go zabiję.

– Boję się serdecznej troski, towarzyszu Czyklin – sam nie wiem czego. Wciąż mi się wydaje, że gdzieś daleko jest coś niezwykłego albo jakiś wykwintny nieziszczalny przedmiot, i smutno mi żyć.

– Zdobędziemy go. Woszczew, jak to się mówi, nie pękaj.

– Kiedy, towarzyszu Czyklin?

– Możesz uważać, że jużeśmy zdobyli: widzisz, wszystko teraz dla nas to pestka...”.

Marsz ku zwycięstwu wiedzie przez noc i niepewność. Co pozostaje? Uwierzyć albo zginąć. W świecie Płatonowa obie możliwości oznaczają klęskę. ©


Andriej Płatonow, DÓŁ, tłum. Adam Pomorski, Czarne, Warszawa 2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2017