Kto po Mandeli, a kto po Zumie?

Afrykański Kongres Narodowy, rządzący Południową Afryką od upadku apartheidu, wybiera nowego przywódcę. Jeszcze niedawno wybór nowego przywódcy partii oznaczał jednocześnie wybór nowego prezydenta kraju. Dziś nie jest to już oczywiste.

15.12.2017

Czyta się kilka minut

Cyril Ramaphosa przemawia podczas obchodów 20. rocznicy uwolnienia Nelsona Mandeli z więzienia, 11 lutego 2010 r. / Fot. GIANLUIGI GUERCIA / AFP / East News
Cyril Ramaphosa przemawia podczas obchodów 20. rocznicy uwolnienia Nelsona Mandeli z więzienia, 11 lutego 2010 r. / Fot. GIANLUIGI GUERCIA / AFP / East News

ANC, partia Nelsona Mandeli i liczący ponad sto lat ruch wyzwoleńczy czarnoskórych w Południowej Afryce, wygrał wolne wybory w 1994 roku – pierwsze, w których głos czarnych liczył się tak samo jak białych. Mandela został pierwszym czarnoskórym prezydentem kraju, a jego partia robiła wszystko, by nie zdobyć zbyt wielkiej władzy – takiej, która uderzyłaby jej do głowy. Ludzie Mandeli zadbali, by Kongres nie osiągnął w parlamencie większości dwóch trzecich głosów, pozwalających na dowolną zmianę dopiero co przyjętej konstytucji, uznanej w tamtych czasach za jedną z najbardziej postępowych i liberalnych na całym świecie.

Konstytucja wymuszała między innymi koalicyjne rządy: zwycięska partia musiała dobrać sobie do rządu przedstawicieli partii pokonanych, ale posiadających posłów w parlamencie. W ten sposób w gabinecie Mandeli znaleźli się biali z Partii Narodowej, pomysłodawczyni apartheidu, Zulusi z nieprzyjaznej ANC Inkathy, a nawet przedstawiciele Afrykanerów-Burów, marzących o rozwiązaniu RPA i restauracji republik burskich. Obowiązkowe, koalicyjne rządy skończyły się już po dwóch latach, kiedy z gabinetu Mandeli odszedł wraz z Partią Narodową wiceprezydent Frederik de Klerk, ostatni (póki co, przynajmniej) biały przywódca Południowej Afryki.


Czytaj także: STRONA ŚWIATA - więcej analiz i reportaży Wojciecha Jagielskiego na stronie "Tygodnika Powszechnego"


W następnych wyborach, w 1999 roku, ANC zdobył już dwie trzecie głosów, a w 2004 roku osiągnął rekordowe prawie 70 procent. I choć z każdą następną pięciolatką za sterami państwa tracił na popularności (w 2014 roku zjechał do poziomu 62,15 proc.), wciąż był bezkonkurencyjny. Ponieważ prezydenta kraju w Południowej Afryce wybiera się w Zgromadzeniu Narodowym, przywódca zwycięskiej w wyborach partii, a więc ANC, był dotąd oczywistą głową państwa, a wiceprezydent – niemal murowanym kandydatem na jego następcę. Tak po Mandeli władzę przejął jego zastępca Thabo Mbeki, po Mbekim jego zastępca – Jacob Zuma.

Gdyby sprawy toczyły się dawnym rytmem, podczas zjazdu ANC w Johannesburgu nowym przywódcą partii i nowym prezydentem zostałby zastępca ustępującego Zumy, urzędujący wiceprezydent Cyril Ramaphosa. Ćwierć wieku u władzy odmieniło jednak i ANC, i Południową Afrykę, i coś, co wydawało się kiedyś oczywiste, dziś wcale nie jest pewne.

Ulubieniec Mandeli

Ramaphosa ma groźną rywalkę, a ich walka o pierwszeństwo grozi rozłamem w ANC. Osłabiona bratobójczymi walkami i podziałami partia wcale nie musi zwyciężyć w przypadających za półtora roku wyborach, a jej przywódca niekoniecznie będzie więc jednocześnie przyszłym prezydentem. W zeszłorocznych wyborach samorządowych ANC zdobył już tylko 53,9 procent głosów, a opozycyjny Sojusz Demokratyczny pod wodzą czarnoskórego Mmusiego Maimanego nie tylko przekroczył próg 25 procent, ale wygrał i sprawuje władzę w Kapsztadzie, Johannesburgu, Pretorii i Port Elizabeth. Wątpliwe, by Sojuszowi udało się wygrać już w najbliższych wyborach, ale gdyby ANC się podzielił, powstałe w wyniku rozłamu partie zdobyłyby – każda osobno – niewiele więcej głosów od dzisiejszej opozycji, a konieczność koalicyjnej układanki mogłaby wyłonić przymierze pod innym niż kongresowe przywództwo.

Wielu znawców południowoafrykańskiej polityki za sprawę ważniejszą od wyboru nowego przywódcy ANC uważa więc to, czy po johannesburskim zjeździe partii uda się zachować jedność – zagrożoną jak nigdy dotąd. Ramaphosa, faworyt do przywództwa, reprezentuje beneficjentów południowoafrykańskiej transformacji, czarną klasę średnią i uwłaszczonych dygnitarzy ruchu wyzwoleńczego, wielki biznes i wolny rynek. Jego rywalka, Nkosazana Dlamini-Zuma, jest byłą żoną obecnego prezydenta Jacoba Zumy, uosabiającego wszystkie potknięcia, wypaczenia i całe zło nowej Południowej Afryki. Zapaprana hipoteka eks-małżonka jest dla niej takim samym ciężarem, jak jego wpływy – wsparciem.

Ramaphosa, prawnik, wywodzący się z niewielkiego ludu Venda, dawny przywódca związkowy i organizator strajków, które pod koniec lat 80. zadały apartheidowi boleśniejsze ciosy niż kierowana przez ANC z zagranicy walka partyzancka czy dyplomatyczna, był ulubieńcem Mandeli. Południowoafrykański patriarcha to jego ponoć upatrzył sobie na następcę. Został jednak przegłosowany przez partyjnych towarzyszy, preferujących Thabo Mbekiego, przedstawiciela „imigrantów”, którzy musieli uciekać z kraju przed prześladowaniami i walczyli z apartheidem z zagranicy. Po upadku apartheidu poza „imigrantami” działały w ANC także frakcje „więźniów” (Mandela), „partyzantów” (ich przywódca Chris Hani, uważany za faworyta do schedy po Mandeli, został zamordowany w 1993 r. przez polskiego emigranta Janusza Walusia), „tubylców”, którzy ostatnie lata apartheidu spędzili na zamieszkach i strajkach w Południowej Afryce. Za ich przedstawiciela uważany był właśnie Ramaphosa. Mandela cenił jego znajomość południowoafrykańskich realiów, a przede wszystkim talent negocjatorski, dzięki któremu lider „tubylców” stał się głównym rozgrywającym podczas południowoafrykańskiego „okrągłego stołu”, a także architektem nowej konstytucji.

Czas nierówności

Rozgoryczony pominięciem przy sukcesji, Ramaphosa uniósł się honorem: wycofał z polityki i zajął interesami, do których okazał się mieć talent jeszcze większy niż do politycznych układów. Jako wpływowy polityk zapraszany był do zarządów i rad nadzorczych banków, koncernów i korporacji, a trafione inwestycje, nabyte znajomości, wiedza i wprawa w interesach sprawiły, że wkrótce dorobił się majątku, który uczynił go jednym z najbogatszych ludzi kraju. Karierze Ramaphosy z lubością przyglądał się Mbeki, liczący, że w ten sposób pozbywa się konkurenta.

Zumy, którego wziął sobie na wiceprezydenta, Mbeki się nie bał. Wybrał go na zastępcę mimo ostrzeżeń Mandeli, żeby zjednać sobie rodaków Zumy, Zulusów, rozczarowanych, że po obaleniu apartheidu władzę w kraju przejęli Khosowie (Mandela, Mbeki). Jako dawny więzień i partyzant, a przede wszystkim ludowy trybun, wyczuwający doskonale nastroje ulicy, Zuma miał także zapewnić Mbekiemu poparcie czarnoskórej biedoty, której upadek apartheidu nie przyniósł automatycznej poprawy życia.

Za rządów Mbekiego (1999-2008) Południowa Afryka stała się krajem o największych na świecie nierównościach. Bogaci, zwłaszcza czarni, a wśród nich uwłaszczający się niedawni rewolucjoniści, bogacili się na transformacyjnych prywatyzacjach, akcji afirmatywnej i interesach z białymi. Biedni – biednieli, czekając cierpliwie obiecanego lepszego jutra.

Mbeki uważał, że Zuma nie nadaje się do rządzenia i jak mógł, odsuwał go od jakichkolwiek decyzji. Nie posiadał się ze zdumienia, gdy pod koniec drugiej, dozwolonej przez konstytucję prezydenckiej pięciolatki Mbekiego, Zuma oznajmił nagle, że widzi siebie w roli jego następcy. Mbeki wytoczył przeciwko niemu najcięższe działa – Zuma został oskarżony o korupcję i gwałt. Zulus wyszedł jednak z opresji jako zwycięzca. Czarna ulica miała już powyżej uszu przemądrzałego i wyniosłego intryganta Mbekiego. Wolała Zumę, który mówił jej językiem i skarżył się, że jak biedota jest prześladowany przez czarnych bogaczy i dygnitarzy. Na partyjnym zjeździe w 2007 r. Zuma został wybrany na następcę Mbekiego. Odpłacając za niedawne upokorzenia w 2008 r., na rok przed końcem prezydentury zmusił Mbekiego do dymisji, a po rocznej regencji, w 2009 r. sam został prezydentem kraju.

Epoka skandali

Dziś Mbeki ma powody do satysfakcji, bo panowanie Zumy okazało się dla Południowej Afryki katastrofą. Pod jego rządami Południowa Afryka, jak przed nią większość państw Czarnego Lądu zapadła na chorobę korupcji i nepotyzmu. Przyjaciele i krewni Zumy, wykorzystując koligacje i dostęp do władzy, ustawiali rządowe przetargi i wykradali pieniądze z państwowego skarbca. W sięganiu po nie widział nic zdrożnego sam Zuma, który za państwowe pieniądze kazał sobie przerobić wiejską rezydencję (kiedy sprawa wyszła na jaw, prezydenccy urzędnicy przekonywali np., że basen, jaki sobie zbudował, miał służyć nie przyjemności, ale na wypadek pożaru). Synonimem korupcji i zawłaszczania państwa przez zaprzyjaźnionych z prezydentem przedsiębiorców stali się bracia Guptowie, którzy decydowali nawet o obsadzie ministerialnych stanowisk w rządzie.

Skandale obyczajowe i niekończące się afery korupcyjne, w których Zuma występował w rolach głównych, a także kiepska sytuacja gospodarcza, stały się najważniejszym powodem spadku popularności ANC i jej kiepskiego wyniku w zeszłorocznych wyborach samorządowych. Od co najmniej roku w ANC mówi się, że jako przywódca, Zuma staje się dla partii zbyt poważnym ciężarem, by bez obawy myśleć o wyborach w 2019 r.

Wybór Ramahosy na przywódcę ANC ma oznaczać, że partia odcina się od Zumy, jego rządów i wszystkiego złego, co się z nim kojarzy. Sześćdziesięciopięcioletni Ramaphosa zebrał najwięcej głosów na przedzjazdowych konferencjach partyjnych w prowincjach i uchodzi za faworyta. Zuma jednak na swoją następczynię namaścił byłą żonę, sześćdziesięcioośmioletnią Nkosazanę, zaprawioną w polityce i doświadczoną w sprawowaniu władzy (była ministrem u Mandeli, Mbekiego i Zumy, szefowała resortom zdrowia, spraw zagranicznych i wewnętrznych, była przewodniczącą Komisji Unii Afrykańskiej). Choć rozwiodła się z Zumą-poligamistą, ma z nim czworo dzieci i pozostaje w przyjacielskich stosunkach. Zuma, który ma wciąż wielkie wpływy w partii, liczy, że objąwszy prezydenturę, Nkosazana nie pozwoli ciągać go po sądach, szperać w księgach rachunkowych i hipotecznych. Była żona u władzy ma być dla Zumy glejtem żelaznym, zapewniającym mu na starość bezpieczeństwo i święty spokój.

Partia się pogubiła

Znawcy południowoafrykańskiej polityki uważają, że wybór Ramaphosy zwiększy szanse ANC na rehabilitację, za to zagrozi ustępującemu Zumie. Wybór Nkosazany Dlamini-Zumy grozi ANC nawet rozpadem, a obywatele mogą uznać rządy dawnej żony prezydenta za kontynuację jego własnego panowania. Takiego rozwoju sytuacji (a także bałaganu podczas kongresowego zjazdu, oskarżeń o kupczenie głosami i zaskarżania wyników wyborów do sądów), życzy sobie z całego serca południowoafrykańska opozycja, widząc w tym szansę na przełamanie dominacji ANC.

Weterani ANC, jedynej na świecie partii, której dwaj szefowie Albert Luthuli i Mandela uhonorowani zostali Pokojowymi Nagrodami Nobla z goryczą przyznają, że wybór przywódcy nie uratuje ich ruchu, ani nie przywróci mu dawnej świetności i powszechnego szacunku. „Jestem dumny, że należałem do dawnego ANC, z tego dzisiejszego dumny już nie jestem” – mówi pastor Frank Chikane, a Trevor Manuel kiwa głową, że jego partia zupełnie się pogubiła. Władza odmieniła ruch, który kiedyś wierzył w służbę dla innych, a dziś traktuje rządy jako łup. I rewolucjonistów, którzy dawne zasługi i poświęcenia przeliczyli na randy. „Nasze rządy są gorsze niż te z czasów apartheidu, bo po tamtych nie można się było niczego dobrego spodziewać – powiedział arcybiskup Desmond Tutu, kolejny południowoafrykański pokojowy noblista. – Powiadam wam, przyjdzie dzień, gdy ludzie będą się modlić o przegraną ANC i o to, żeby władza została mu odebrana”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej