Księżycowe problemy

Trzydzieści dwa procent. Tyle, według najnowszego raportu Światowej Organizacji Żywnościowej... pauza.

03.12.2018

Czyta się kilka minut

 / ISTOCK / GETTY IMAGES
/ ISTOCK / GETTY IMAGES

Zanim opowiem wam o liczbie, którą wybrałem na ten tydzień, wyjrzyjmy przez okno na księżyc. Nic nie widać, bo dziś jest nów? Aż musieliście sprawdzić ten fakt w internetach, któż bowiem dzisiaj żyje wedle księżyca i umiałby z marszu odpowiedzieć, jaką dziś mamy kwadrę? Dla naszych dziadków, zwłaszcza tych ze wsi, sporo od tego zależało w obrządkach pola, ciała i ducha. Dziś o tym myślą tylko pięknoduchy. Głośno niedawno było o pewnej scysji: stołeczna pisarka i socjolożka w publicznym poście na Facebooku wyraziła zachwyt, iż księżyc jest jak „wielki żuk wywrócony na plecy”. Nie minęła godzina, aż jej ścianę nawiedziła egeria wyższego towarzystwa Warszawy, grzmiąc, jak tylko wykładowcom etyki, dźwigającym brzemię autorytetu, wypada: „jak ty możesz tak żyć, zajmując się księżycem, podróżami i innymi dziwnymi sprawami, nie angażując się w politykę”.

Co to się działo, co się działo, Facebooka pół ze śmiechu się skręcało – można strawestować pieśniarza, czułego na komizm sytuacji, gdy ktoś miesza porządki. Przegrzanie umysłowe ludzi dających się wciągnąć w apokaliptyczny schemat walki dobra ze złem w polityce to jeden z większych sukcesów naczelnika panującej nam partii. Sam będąc krwią z krwi postszlacheckiej inteligencji, działa od środka tej formacji jak terminalny mikrob, podsycając do chorobliwych rozmiarów jej wrodzone odruchy i fobie. A jeśli coś tu w ogóle jest „dziwną sprawą”, to najprędzej polityka w postaci nam dostępnej, pełna kitu wciskanego przez dwóch pijanych szklarzy.

Ale fakt, dzieją się jednak rzeczy, od których przechodzi ochota gapić się na księżyc. Albo na baleron. Jaki znów baleron? Już tłumaczę. Chcąc odpocząć od polityki, wpadam czasem na kolegów zajmujących się zawodowo spożywaniem jadła i popijaniem wina, ci zaś dzielą się wiadomościami, co gdzie rzucili. Jak bowiem zauważył wspominany tu nieraz poszukiwacz smaków Zbyszek Kmieć, za komuny ludzie tracili mnóstwo czasu, żeby wystać w kolejce wędlinę – dziś tracą go tyle samo, żeby w powodzi barachła znaleźć wędlinę, która jest uczciwa. Łzy mi niemal pociekły, gdym tydzień temu usłyszał: jest do kupienia baleron od Lorków (a to nazwisko stanowi w świecie żarłoków mocny pewniak). Nie powiem gdzie, bo wszyscy pobiegną i nie starczy potem dla mnie.

Łzy i ślinka. Ten baleron – rzecz rzadsza od wszystkich prosciutto i jamon, które można w każdym większym mieście kupić – był dla mnie jak pierwsza lampeczka tego świątecznego sezonu. Do tego jeszcze zostałem zaproszony do kolegi na śniadanie z móżdżkiem smażonym z jajkami na tłuszczu z cielęcych nerek – w męskim świecie samotników to prawie jak obietnica porannego przebudzenia w pachnących snem ramionach. Życie bywa piękne, myślałem, jadąc pod wskazany adres, ale przecież te zachwyty i drobne wzruszenia to tylko cienka firanka, która i tak nie zasłoni prawdy.

32 proc. kobiet w wieku rozrodczym na świecie ma anemię, co raport Światowej Organizacji Żywnościowej łączy ze zjawiskiem chronicznego niedożywienia lub diety owszem obfitej, ale niezdrowej, również związanej z biedą. Na głód (ukryty pod biurokratyczną czapką „braku bezpieczeństwa żywnościowego”) cierpi ponad 11 proc. ludności Ziemi, więcej niż rok temu – przy czym w niektórych rejonach Afryki jest to ponad 30. Wzrasta liczba nagłych kryzysów żywnościowych – po części wywołanych wojnami, po części zmianami klimatu, do których nie mamy szans się zaadaptować, tak szybko przebiegają.

I co ja mam na to uczynić? Głód na świecie to wynik systemowych nierówności, jaskrawo widoczny (bo przecież towarzyszył ludzkości od zawsze) dopiero wtedy, gdy pewna część świata od niego faktycznie się uwolniła. Można zyskać częściowy spokój sumienia, hamując dalszą własną zachłanność na dobrobyt, chociaż nie wiem, czy od tego, że Europa przestanie żreć i marnować jak opętana, po drugiej stronie równania, w Afryce czy Azji, coś się zmieni. Podobnie nie wiem, czy cokolwiek zatrzyma klimatyczny kataklizm – z zalewu treści o ociepleniu przy okazji szczytu w Katowicach umiem wyciągnąć jedynie podejrzenie, że jest już za późno, chyba że od jutra zrezygnujemy z każdej wygody, która wydaje się nam dziś przyrodzonym prawem człowieka. Tylko żaden polityk nie odważy się tego powiedzieć, bo i tak go nikt nie posłucha.

Samochodu nie mam, prawie nie latam, mięso jem rzadko, ogrzewam się oszczędnie, bojkotuję koncerny niszczące ekosystemy i pogłębiające głód... To jak? Mogę skoczyć po ten baleron? All I want for Christmas... ©℗

Kiedy myślę o diecie bogatej w żelazo – a nie lubię wątróbki – to pierwsza jest oczywiście soczewica. Często ją skazujemy tylko na rolę wypełniacza do wegeburgerów i pasztetów. Dam wam dziś pomysł na ciepłe, gęste, grudniowe danie, udające dobrze gulasz. W ciężkim żeliwnym garnku na 3 łyżkach oliwy podgrzewamy rozgnieciony ząbek czosnku i posiekany 1 cm imbiru. Dodajemy listek laurowy, kawałek kory cynamonu i gałązkę rozmarynu, dwie marchewki pokrojone w talarki, 2-3 średnie buraki obrane i przepołowione, 200 g zielonej lub brązowej soczewicy (opłukanej). Zwiększamy ogień, dusimy wszystko razem mieszając parę minut, podlewamy 150 ml czerwonego wina, odparowujemy, wlewamy ok. 0,5 l wody (tyle żeby ledwo przykryła), zmniejszamy ogień, i bardzo powolutku dusimy co najmniej 2 godziny, mieszając czasami i sprawdzając, czy się nie przypala (w takim razie dolewamy wody). Pod koniec dajemy sól, pieprz, wyłączamy ogień, usuwamy laur i cynamon, wkręcamy 2 łyżki masła. Buraki można przed podaniem pokroić na plasterki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2018