Księga sprawiedliwych świateł

Ta rzetelnie opracowana książka jest ważnym dopełnieniem "Złotych żniw". Dopełnieniem, bo nie polemiką przecież. Dokumentując heroiczne postawy Polaków, nie pomija bolesnych faktów, takich jak donosy Polaków na sąsiadów ukrywających Żydów, czy odmowy udzielenia pomocy.

02.11.2011

Czyta się kilka minut

Pisała o niej już w "Tygodniku" (nr 37/11)

Patrycja Bukalska. Przypomnę: "Po dyskusji, która przetoczyła się wiosną wokół książki Jana Tomasza Grossa »Złote żniwa« - gdzie punktem wyjścia byli »kopacze« z Treblinki, czyli Polacy, którzy po wojnie szukali złota na terenie dawnego obozu zagłady - pojawia się książka o Polakach, którzy w sąsiedztwie tego obozu ratowali Żydów. Jak podkreślają jej autorzy, dr Edward Kopówka (kierownik Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince) oraz ks. Paweł Rytel-Andrianik (absolwent judaistyki i hebraistyki na uniwersytecie w Oksfordzie), nie jest to książka polemiczna, ale w pełni faktograficzna... opisuje powstanie i funkcjonowanie obozu oraz prezentuje listy osób, które zostały zamordowane za pomoc udzieloną Żydom. A także - relacje Żydów, którym polscy wieśniacy z okolic Treblinki pomogli, oraz relacje Polaków, którzy mieszkali w sąsiedztwie obozu".

Autorzy dokumentują postawy tych, spośród których ponad 310 osób, w tym 18 księży, zostało zamordowanych w rejonie obozu zagłady Treblinka za pomoc Żydom, a 335 osób zostało odznaczonych medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. I jeszcze Patrycja Bukalska: "Dzięki tej książce można sobie wyobrazić, jak wyglądało życie w pobliżu obozu w Treblince - i jakich wyborów musieli dokonywać mieszkający tam ludzie". Zresztą nie tylko życie w pobliżu Treblinki, ale także w samym obozie. Mnóstwo rozproszonych w różnych relacjach szczegółów składa się na koszmarny obraz całości.

Relacje, o których pisze Patrycja Bukalska, są wstrząsające. Prostota języka, pamięć szczegółów i często pewna nieporadność tych narracji ma większą wymowę niż niejedno dzieło literackie. Świadectwa pochodzą z różnych źródeł: niektóre zostały zarejestrowane na taśmie i spisane przez samych autorów, inne pochodzą z Yad Vashem i innych archiwów, jeszcze inne z wcześniejszych publikacji.

Bohaterowie opisywanych wydarzeń stają się czytelnikowi bliscy także dzięki licznym zdjęciom archiwalnym. Siłą książki są szczegóły. W miarę czytania otwiera się przed czytelnikiem świat, o którego istnieniu wprawdzie coś tam wiedział, ale którego realny kształt przekracza miarę jego wyobraźni. Ten mroczny, upiorny, nagle ożywiony świat przeraża, a na jego tle blask "sprawiedliwych świateł", by użyć określenia Ringelbluma, olśniewa.

Mrok anonimowości

Książka już została na świecie zauważona, doceniona i zaczyna żyć własnym życiem. Napisał mi o tym przebywający obecnie w Izraelu

ks. Paweł Rytel-Andrianik: "Ani ja, ani pan Edward Kopówka, kierownik Muzeum w Treblince, nie spodziewaliśmy się tak ciepłego, a nawet wzruszającego i pełnego miłości przyjęcia tej książki, szczególnie w środowiskach żydowskich. Począwszy od prof. Polonsky’ego

i prof. Glendy Abramson z Oksfordu, która jest też moją supervisor, po osoby uratowane i ich rodziny w Izraelu i w USA. Wczoraj byłem na święcie zakończenia pisania Tory u rodziny Puterman, której tata został uratowany przez rodzinę Sprawiedliwych (s. 218), była tam Bina (relacja jest na s. 500); a dziś spotkałem

prof. Ruth Letan (s. 278-79). Wkrótce na Szabes idę do Dvoyre Nirenberg, której rodzina jest na zdjęciu na tylnej okładce książki (a relacja Estery 336-38). I to wszyscy z Podlasia. Wielu zaś odnajduje w tej książce swoje korzenie rodzinne, bo jest w niej ok. 1000 nazwisk żydowskich. Z tego też powodu książka jest umieszczona do ściągnięcia w PDF na stronie muzeum w Treblince i Biblioteki Drohiczyńskiej, aby rodziny żydowskie z USA miały dostęp do indeksu i mogły odnaleźć rodzinne korzenie".

"Ten tydzień jest też bardzo znaczący, bo Pan Bóg daje pewne znaki. W poniedziałek przyszedł list z podziękowaniem z Watykanu, we wtorek szczególne słowa od Prezydenta Izraela i Prezydenta Polski. (...) To nie o nas, autorów chodzi, ale o osoby opisane w książce. Jak napisał prezydent Izraela, one są przykładem dla ludzkości. A przecież to prości rolnicy z Podlasia i Wschodniego Mazowsza".

"Nie zdawałem sobie sprawy, że na ponad 700 osób zamordowanych za pomoc Żydom (według książki »Those Who Helped. Polish Rescuers of Jewish During the Holocaust« R. Walczak) ponad 300 osób to rolnicy z bliższych i dalszych okolic Treblinki. Nie wiedziałem też, że z poprzedniczki mojej diecezji 18 księży zginęło za pomoc ludności żydowskiej. Dziś rozmawiałem z prof. Ruth Letan, zwróciła uwagę, że ci ludzie często ginęli rodzinami, więc nie ma komu zadbać o ich pamięć i oddać im szacunku. Ginęli razem z rodzinami żydowskimi, więc nie ma świadków, aby ich uhonorować w Yad Vashem".

"Wkrótce ma być w Treblince sympozjum, na które przygotowuję referat. Temat - co jest zaskakujące - nie był badany do tej pory. Chodzi o ludzi zamordowanych za pomoc ludności żydowskiej. Celem referatu jest podsumowanie dotychczasowych badań i próba wypracowania metodologii pracy naukowej w tej dziedzinie. Tym bardziej, że to będzie wyprowadzenie z mroku anonimowości zarówno Polaków, jak i Żydów, oraz próba oznaczenia miejsc ich pochówków, ponieważ - o ile Polaków grzebano na cmentarzach parafialnych, to rodziny żydowskie często były chowane na miejscu egzekucji i nie zawsze jest to miejsce godnie zaznaczone".

W kolejnym liście: "Ostatnio spotkałem Kalmana Tajgmana, jednego z dwóch żyjących jeszcze byłych więźniów Treblinki [drugim jest zapewne znany Samuel Willenberg, który często występuje w mediach]. Pan Kalman opowiadał mi o swojej kryjówce w Smuniewie w okolicach Treblinki u rolnika - pamiętał dokładnie, jak się nazywał - Stanisława Smuniewskiego. Zadzwoniłem do kolegi pochodzącego ze Smuniewa i przedstawiłem mu sprawę. Obiecał, że pojedzie do Smuniewa i popyta, kto to mógł być. Ku jego zaskoczeniu, starsi ludzie powiedzieli mu, że to był jego dziadek. Dziadek nigdy o tym nie mówił (...) Dlaczego? Można to różnie interpretować. Czy nie chciał być posądzony o korzyści czerpane z tego, czy po prostu byli to tak prostolinijni ludzie, że to, co zrobili, było dla nich normalne, choć wiedzieli, że groziła kara śmierci. W powiecie sokołowsko-węgrowskim, na którego terenie była Treblinka, zamordowano za ukrywanie czy pomoc ludności żydowskiej 44 osoby. Pani Halina Rytel-Skorek robiła wywiady z wieloma osobami i nawet najbliższa rodzina nie wiedziała o wielu rzeczach, o jakich się dowiedzieli z wywiadów. Po prostu tych ludzi nikt nie pytał, albo wcześniej nie chcieli mówić".

Do listu ksiądz Paweł dołączył opowieść Kalmana Tajgmana o Stanisławie Smuniewskim.

"Chodźcie do mnie"

- Gdzie byliście po ucieczce z Treblinki?

- Myśmy wówczas byli u tego Smuniewskiego. To też będąc u niego to też był problem, bo myśmy się spotkali w nocy - on jechał jakimś wozem starym i szkapa taka ledwo żyjąca, i on chodził koło tego wozu - a jak żeśmy doszli do niego i rozmawiać z nim po polsku, on się zorientował kto jesteśmy, ale nie mówił nic. To było już nad ranem. Zimno już też było. A ja się spytałem, czy można u niego przenocować, przespać się do jutra, do rana. "Dobra, chodźcie do mnie". Ale to "chodźcie do mnie" to nie jest takie łatwe. "A gdzie pan mieszka" - "Tu niedaleko, jakieś dziesięć kilometrów". A te dziesięć kilometrów to było ze dwadzieścia, ale żeśmy szli bo nie było rady.

On mieszkał w takiej wsi Smuniewo. Zaprowadził nas do chałupy gdzie on mieszka. Jego dom się spalił podczas wojny, to on zbudował sobie z różnych rzeczy jakie znalazł, zrobił taki barak, żeby tam mieszkać, miał żonę. To on mówi tak: "Wejdziecie do nas to moja żona da wam coś tam jeść, pić, a ja zaraz przyjdę". I ona też chciała wyjść, to on jej nie pozwolił wyjść. On się bał, że ona wyjdzie i będzie gadać. On jej nie pozwolił wyjść, w końcu ona zrobiła pyzy, ona robiła chleb. Jak żeśmy weszli to ona zrobiła pyzy z mlekiem. Dała nam żebyśmy zjedli trochę. "A gdzie my tu będziemy do rana?". A on miał tam jeden pokój. Podłogi nie było. I z kim, biedni jak...

W każdym razie on mówi: "Wie pan co, ja mam tu stodołę obok domu mojego. Lećcie do tej stodoły, jest tam na górze część i na dole część. Na dole jest koń i krowa, a wy będziecie sobie nocować". A myśmy czekali, żeby on nam to powiedział. Tam się wszyscy bali. On zrozumiał kim jesteśmy i skąd jesteśmy. I potem jemu powiedzieliśmy, że myśmy uciekli. Mieszkaliśmy w takim zagajniku, w lesie takim. Zrobiliśmy sobie bunkier. Wszystko w nocy. W tym bunkrze myśmy siedzieli trzy miesiące - najgorsze trzy miesiące.

- To u niego żeście byli w tej stodole?

- Tak. Myśmy weszli do stodoły, tam zimna stodoła, podzielona na dwie części. Na jednej części stał koń - ledwo żyjący, a na drugiej połowie stała krowa. A myśmy byli na górze, tam miał siano i wszystkie różne.

- A jak długo byliście w tej stodole?

- Jakieś pięć miesięcy zdaje się.

- A potem żeście poszli do tej ziemianki wykopanej, do tego bunkra?

- Nie to u niego w stodole żeśmy zrobili. Żeśmy zrobili takie zebranie między sobą. I faktycznie tak było. Myśmy wzięli tego konia wstawiliśmy do krowy i ten cały gnój i śmieci też. To koń już stał pół metra wyżej, a myśmy tym czasem kopali i w workach wyciągaliśmy tą ziemię, bo ziemia nie była czarna - na początku była czarna, a potem była już żółta, piasek żółty. A co zrobić z tym piaskiem? To on miał takie dwa czy trzy - nie pamiętam - dziury po kartoflach i tam on trzymał kartofle na zimę, to żeśmy mu wsypali tam ten piasek. A wykopaliśmy jakieś pół metra. Nie więcej jak pół metra i zdecydowaliśmy się przestać i zrobić dach i wejście, żebyśmy mogli tymczasem tam leżeć. Kręciliśmy się tam dookoła i znaleźliśmy drzwi, duże drzwi zrobione z żelaza, z blachy - z tego pierwszego domu, który mu się spalił. I z tych drzwi myśmy zrobili dach u nas. On był masywny.

- Ale przez ten czas, kiedy żeście tam byli, kopali ten schron, skąd mieliście jedzenie?

- Myśmy połączyli się z jednym chłopem, który mieszkał w kolonii niedaleko. I on przynosił. Potem myśmy ze Staśkiem zrobili umowę: "My tobie damy forsę. Ty gotujesz dla świń, dla krów, to ugotuj dla nas też". I w ten sposób myśmy jedli trochę ciepłego jedzenia.

- A potem stamtąd żeście sami odeszli?

- Tak. Weszli Rosjanie na ten teren. Myśmy od razu nie wyszli tylko poczekaliśmy dwa-trzy dni. Myśmy nie wiedzieli, że to są Rosjanie. Na przykład z prawej strony Niemcy uciekali. Były wozy, auta, ciężarówki, a tymczasem z tej strony nieoczekiwanie wjechał tank. Z tej strony gdzie oni uciekli. To myśmy nie wiedzieli czyi oni są, czy to są Rosjanie czy to są Niemcy. Nie wiedzieliśmy kto oni są. A ten stary to nic nie mówił.

- A on miał tylko żonę czy i rodzinę?

- Miał żonę i miał chłopaka małego - chore dziecko, taką dużą głowę miał. Powiedzieli, że ona ma angielską chorobę. I on chudy był jak gęś, zapałka. I ta krowa była tam i koń. I prócz tego oni mieli tam jakąś siostrę starszą. I ta siostra miała dwie dziewczynki. Oni mieszkali u niego.

On miał brata. Bo ja wiem, że myśmy jemu dawali dolary, przecież mieliśmy dolary, monety złote. On nie wiedział co z tym zrobić. Wyszedł z tym takim medalem, a ja się patrzyłem przez dziurę w deskach. On stał i tak patrzył się co to jest. Nie wiedział. Absolutnie.

- Ale czy on chciał od was to, czy wyście sami dali?

- Myśmy sami dali. Przecież co kupił te kartofle i wszystkie inne co trzeba to on dostał pieniądze na to - on nie miał. On nie miał grosza, a żona to była chłopka taka. A w końcu, jak myśmy zrobili tam bunkier u niego w stodole to głęboki, ja stałem tam. Duży bunkier. Myśmy miesiące kopali to. I jak bunkier był już gotowy to myśmy nie siedzieli już na górze, tylko na dole. Była taka szuflada, a ta szuflada to było takie wejście do tego bunkra, a potem stała ta drabina i myśmy tam w nim siedzieli. A jedna z tych dziewcząt ona hodowała tego małego chłopca. Chore dziecko było. Nie było co mu dać.

Nikt nie wiedział tam w Smuniewie, że myśmy tam byli. Stodoła była otwarta, i ona siedziała i nas niby pilnowała wejście. Śpiewała temu dziecku, że "Idą, idą", a myśmy już wiedzieli co to są te "idą, idą". Przechodzili tam ludzie, stodoła otwarta - nikogo nie ma.

- Jak Pan długo był w Treblince?

- Jedenaście miesięcy, aż do powstania.

- I gdzie Pan pracował podczas tego czasu?

- Wszędzie. Kiedy przywozili transporty to wszyscy pracowali dookoła w tych transportach. Przynosili i wynosili, a jak transportu nie było to dawali nam roboty. Ja na przykład pracowałem w miejscu co sortowaliśmy te ubrania. Potem wzięli mnie do grupy co były te wysortowane rzeczy, były futra, żeby to wszystko powiesić, żeby się nie niszczyło. Myśmy nie wiedzieli co mamy zrobić z tym. Czy ja kiedyś pracowałem z futrem? A ostatnia moja robota to było czyszczenie aluminium. Były tam takie garnki i różne takie rzeczy. Myśmy tam siedzieli i czyścili to. I to wszystko poszło nie wiem dokąd.

***

Prof. Antony Polonsky we wstępie do książki cytuje słowa Israela Gutmana, jednego z najważniejszych historyków Holokaustu, uczestnika powstania w getcie warszawskim i byłego więźnia Auschwitz: ,,Czasem słyszę Żydów oskarżających Polaków o dobrowolne niepomaganie im, choć mogli to zrobić. Takie oświadczenia są wyrazem bólu, który przesłania rozsądny stosunek do tematu. Oczywiście, więcej mogło być zrobione, aby ocalić Żydów, ale Polacy w warunkach okupacji nie mogli radykalnie zmienić losu Żydów. Alianci może mogliby to zrobić, ale nawet to nie jest pewne w ostatnich fazach niepoczytalności morderców. Pozwolę sobie więcej powiedzieć: Nie ma moralnego nakazu, który wymagałby, aby normalny śmiertelnik ryzykował swoje życie i życie swojej rodziny, aby ocalić sąsiada. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie męczarnie strachu osoby albo rodziny, która bezinteresownie i dobrowolnie, tylko z wewnętrznych ludzkich pobudek, sprowadziła do domu osobę skazaną na śmierć? Czy jesteśmy zdolni zrozumieć presję tych lęków, kiedy zbieg winien być trzymany w ukryciu przed widokiem sąsiadów i krewnych, gdy przyjaciel nie powinien słyszeć kaszlu osoby chorej w pobliżu, a ci ukrywający uciekinierów żyli w niekończącym się strachu, gdy to, czego tylko brakowało, to byłaby jedna rewizja domu, która mogłaby zakończyć życie osoby ukrywającej i ukrywanej? Polacy powinni być dumni, że mają tyle sprawiedliwych świateł, o których mówił Ringelblum, a którzy są prawdziwymi bohaterami potopu. A my nigdy nie zrobimy wystarczająco dużo, aby podziękować tym wyjątkowym ludziom".

I konkluduje: "Niniejsza książka dokumentuje postawy tych bohaterów. Jej publikacja jest odpowiednią próbą podziękowania im".

Książka jest dostępna bezpłatnie w wersji PDF na stronach jej poświęconych: www.drohiczynska.pl oraz www.polacyizydzi.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (10-11/2011)