Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co innego zdać się na parlament i kuluarowe podchody, a co innego samemu iść do urn. Frekwencja była więc wysoka (ponad 60 proc., choć liczono na wyższą). I oto zaskoczenie: z pierwszej tury zwycięsko wyszedł nie tylko faworyt, lewicowy ekspremier Milosz Zeman, ale też „czarny koń”, minister spraw zagranicznych książę Karol Schwarzenberg. Zeman, polityk zręczny i znany z niewyparzonego języka, był pewniakiem. I sądził, że w drugiej turze, za dwa tygodnie, zmierzy się z Janem Fischerem – również ekspremierem, tyle że pozbawionym charyzmy, z którym łatwo by sobie poradził.
Teraz przyjdzie mu stanąć w szranki ze Schwarzenbergiem, pewnym siebie i również nieprzebierającym w słowach. Różnica głosów między nimi wyniosła ok. 40 tys., czyli tyle co nic. Na Schwarzenberga zagłosowali młodzi, wykształceni wyborcy z wielkich miast i to najwyraźniej ich wielka mobilizacja zaważyła na wyniku. Wcześniej niewielu w księcia wierzyło – m.in. właśnie dlatego, że jest księciem, pochodzącym ze starego czesko-austriackiego rodu, i do tego katolikiem, a to w Czechach nigdy nie kojarzy się inaczej niż z habsburską opresją. Książę nawet mówi ze specyficznym akcentem, przypominającym hrabiego z bajki o Rumcajsie... Cała jego rodzina zawsze jednak była wobec Czech lojalna, nie poszła na kolaborację w czasie wojny, a potem wyemigrowała, tracąc majątek. W czasach komunizmu Schwarzenberg wspierał opozycję, był przyjacielem i współpracownikiem Václava Havla.
W ostatnich dniach kampanii pojawiły się billboardy ze zdjęciem Havla, który ma na sobie podkoszulek ze zdjęciem księcia. Zdjęcia pochodziły z wcześniejszych wyborów, gdy były prezydent wspierał przyjaciela – być może to przypomniało Czechom, że w polityce jest miejsce nie tylko na kalkulacje i zimną walkę, ale także właśnie na przyjaźń i zasady.