Krzyż Wytrwałych

Anna Jakubowska ps. „Paulinka”, sanitariuszka w Powstaniu Warszawskim: 1 sierpnia zawsze będzie dla mnie symbolem tego, że w ludziach są siły zupełnie nieprzewidywalne.

25.07.2017

Czyta się kilka minut

Anna Jakubowska podczas konferencji prasowej w sprawie przyznawania nagrody  im. Jana Rodowicza „Anody”. Warszawa, sierpień 2011 r. / ADAM STĘPIEŃ / REPORTER
Anna Jakubowska podczas konferencji prasowej w sprawie przyznawania nagrody im. Jana Rodowicza „Anody”. Warszawa, sierpień 2011 r. / ADAM STĘPIEŃ / REPORTER

PATRYCJA BUKALSKA: Ilu Was zostało? Z Twojego oddziału?

ANNA JAKUBOWSKA: Takich, którzy fizycznie mogą wziąć udział w obchodach 1 sierpnia, jest może cztery, pięć osób. Żyje trochę więcej, ale są już w bardzo złym stanie zdrowia. Wydawać by się mogło, że powinno być więcej, skoro batalion „Zośka” oparty był na członkach Szarych Szeregów, ludziach bardzo młodych. Co więcej, by dostać się do oddziału, nieraz zawyżali oni swój wiek.

A Ty ile lat miałaś?

Gdy zaczęłam działać w konspiracji? 14 lat... W Powstaniu miałam 17 lat, a gdy poszłam siedzieć już po wojnie, miałam 22 lata. Teraz mam 90.

Co jest dla Was w tym dniu najważniejsze?

Od kiedy powstało Muzeum Powstania Warszawskiego, obchody zyskały nowy wymiar – spotkanie powstańców z prezydentem, oprawa wojskowa, na której naszym chłopcom – o, przepraszam, panom! – bardzo zależy. Jakoś odnaleźliśmy w Muzeum swoje miejsce, powstańcy zaczęli przyjeżdżać z całej Polski, by tam się tego dnia spotkać. Zawsze rozmowa zaczynała się od „A pamiętasz....”. Ta część obchodów była radosna. Cieszyliśmy się, że jeszcze jesteśmy, że ktoś nas docenia. Natomiast popołudniu 1 sierpnia spotykaliśmy się na Powązkach. Wtedy najważniejsi byli ci, którzy odeszli, którzy nie doczekali zwycięstwa.

Do obchodów wdarła się polityka. Chyba wielu z Was źle to znosi.

Tak, ale nie musimy o tym rozmawiać. Ja już wszystko powiedziałam rok temu. [Anna Jakubowska podpisała list sprzeciwiający się odczytywaniu tzw. apelu smoleńskiego podczas uroczystości związanych z rocznicą Powstania – red.]

Pamiętasz pierwszy powojenny 1 sierpnia?

Oczywiście. Spotkaliśmy się na Powązkach, ale wtedy nie było jeszcze kwatery batalionu „Zośka”, tak jak wygląda teraz. Były brzozowe krzyże – ich tradycja zaczęła się jeszcze w czasie okupacji, gdy zginął „Rudy”. Tamta rocznica była inna niż kolejne przede wszystkim dlatego, że wszyscy byliśmy w żałobie. Przecież dopiero pół roku minęło od tzw. wyzwolenia Warszawy. To był taki czas, że nadal byliśmy skoncentrowani na ekshumacjach naszych kolegów i koleżanek. Dopiero potem zaczęliśmy budować taki murek wokół naszej kwatery, na którym było napisane „Kamienie rzucone na szaniec”. Te groby na Powązkach były miejscem, które nas bardzo jednoczyło.

Jeszcze jedna ważna rzecz o pierwszej rocznicy – 1 sierpnia 1945 r. został aresztowany „Radosław”.

Co z Powstania najmocniej zapamiętałaś?

Mam podać jedno wydarzenie? Byłoby trudno, odpowiem inaczej. Dla nas Powstanie jest symbolem całej naszej walki, która trwała w konspiracji. Walki, która miała zakończyć się zwycięstwem, a zakończyła się klęską – i w wymiarze narodowym, i osobistym. Niemniej nawet ci, którzy uważają, że Powstanie było bezsensowne, nie są w stanie wyrzucić tego z pamięci. To przeorało naszą świadomość. Z kim bym nie rozmawiała, to mimo tragicznych przejść, czasem śmierci bliskich, mówią, że nie daliby sobie tego odebrać.

Czy dlatego, że było to tak wielkie uniesienie, inne niż wszystko, co nastąpiło potem?

Tak, to też – takiego uniesienia, w takim natężeniu, już nikt potem nie przeżywał. Ale również była to wiara, że coś bardzo złego może się skończyć i my możemy się do tego przyłożyć. Było w tym coś niezwykle wzniosłego, nawet w tych przeżyciach najgorszych. Są takie chwile w życiu narodu, kiedy z człowieka wychodzą najlepsze, najwznioślejsze uczucia. Pojawia się wspólnota, która jednoczy ludzi wokół jednego celu. Zapomina się o swoich osobistych małych, drobnych zadrach, niedoskonałościach, o zawiści. Pewnie gdyby to trwało dłużej, to uniesienie też by minęło. To tak jak z 1989 rokiem, gdy po pewnym czasie entuzjazm opadł.

W Powstaniu już w drugiej połowie walk, od września, brakowało tego uniesienia i wiary.

Nie, było jeszcze inaczej. Wrzesień to było poczucie klęski, zwłaszcza po upadku Starego Miasta. Ale to nie naruszało wewnętrznej siły, poczucia więzi między nami. To nie było tak, że ktoś myślał: „O, to już nie ma sensu, to nie będę strzelał i poszukam schronienia”. Nie. Do końca mieliśmy poczucie, że musimy wytrwać. Ja to nazywam oczekiwaniem na godną śmierć, ale śmierć we wspólnocie.

Może dlatego więź między kolegami z oddziału przetrwała kilkadziesiąt lat?

To miało szczególne znaczenie w pierwszych powojennych latach, gdy łączyło nas poczucie obowiązku wobec tych, którzy zginęli. Czuliśmy, że musimy przeprowadzić ekshumacje i dopilnować tego, by szczątki naszych kolegów były pochowane w jednym miejscu, na naszej kwaterze.

Jak odnaleźć zwłoki pod zbombardowanymi budynkami, jak ustalić tożsamość?

To i trudne, i nieprecyzyjne, bo bardzo rzadko udawało się znaleźć całe ciało. Raczej były to szczątki... Przecież to już było wiele miesięcy po Powstaniu, po zimie. Poza tym ludzie ginęli razem, w jednym miejscu było wiele osób.

Tak zginęła Twoja ranna siostra – podczas bombardowania szpitala, razem z innymi rannymi.

Tak, dodajmy, że szpital był oznakowany czerwonym krzyżem... To był taki akt ostatecznej niemieckiej agresji, bo zbombardowali szpital tuż przed wkroczeniem na Starówkę, tak jakby chcieli się upewnić, że zabili i zniszczyli tam wszystko, co żyje. Moja siostra zginęła wśród innych i z innymi jest pochowana we wspólnej mogile. W kwaterze „Zośki” na Powązkach, ale we wspólnym grobie. Zawsze podkreślam, że nie mam pewności, że w miejscu, gdzie stawiam znicz i modlę się za duszę mojej siostry, leży jej ciało, jej szczątki. Może leży w mogile obok? Traktuję to jako symbol.

Symbol?

Nie można było z całą pewnością określić, że to jest całe ciało danej osoby. Identyfikacji dokonywano na podstawie medalika, jakichś znaków szczególnych. Zrobiliśmy wszystko, by jak najwięcej osób odnaleźć i zidentyfikować. Wszystko, co było w naszej mocy. Groby to jednak tylko symbol. Znaczenie ma to, że 1 sierpnia możemy pójść na naszą kwaterę i symbolicznie się spotkać z naszymi zmarłymi. I to, że o nich pamiętamy. Myślę, że oni wiedzą, że o nich pamiętamy.

Jak odczułaś pierwszą śmierć w oddziale?

Moja wielka przyjaciółka Dorota Łempicka zginęła 1 sierpnia, w pierwszym natarciu. Nie było mnie przy tym, ale kiedy mi o tym powiedziano, było to dla mnie niewiarygodne. Nie mogłam uwierzyć. 2 sierpnia zobaczyłam jej zwłoki, ale nadal miałam poczucie, że to jest coś nierealnego. Pierwsze dni Powstania były jak nie z tego świata i te pierwsze śmierci też były nierealne. Ludzie ubywali z naszych szeregów, ale trudno było zrozumieć, że odchodzą na zawsze. Za dużo w nas było na początku radości, entuzjazmu i wiary w powodzenie, by zauważyć umieranie.

Nie widzieliście śmierci i nie czuliście lęku?

Póki się działało, było z kolegami, w akcji, to nie myślało się o zagrożeniach. Lęk się pojawiał, gdy człowiek został ranny i stawał się bezradny, nie mógł się ruszać ani bronić.

Tak było z Tobą?

Zostałam ranna w stopę, więc nie były to jakieś bardzo ciężkie obrażenia. Mogłam się poruszać, choć przy próbie stanięcia natychmiast zaczynało się obfite krwawienie. Byłam jednak przez pewien czas w opuszczonym mieszkaniu. Najpierw z koleżanką, a potem sama. To wtedy tak mocno odczułam samotność. Nie tylko z myślą o sobie, ale także o cywilach. Zrozumiałam, że w piwnicy obok siedzą kobiety z malutkimi dziećmi, nie mają co jeść, nie mogą wyjść, bez przerwy są narażone na bombardowania. Można było tylko liczyć sekundy od upadku bomby do jej eksplozji i cieszyć, że tym razem to nie ja zginęłam – ze świadomością, że zginął ktoś inny, dom lub dwa dalej. To straszne uczucie ulgi – naturalne, ale tragiczne.

Opowiadałaś mi kiedyś o kobiecie na Czerniakowie...

Tej z dzieckiem? Czerniaków to było straszne miejsce, końcowe walki, kompletny brak żywności, a przede wszystkim wody. Byliśmy nad samą Wisłą, a z powodu ostrzału nie można było do niej dojść... Woda była najcenniejsza, to o nią najczęściej ludzie prosili. W jednej piwnicy zatrzymała mnie kobieta z maleńkim dzieckiem na ręku. Błagała na kolanach o kubek wody. Ale ja nie miałam – i nie mogłam też jej przynieść. Do dziś pamiętam to dziecko, niedożywione, z trudem łapiące buzią oddech.

Sanitariuszki i łączniczki na pytanie, czy się bały, zawsze odpowiadają, jak Ty: „Robiłyśmy to, co trzeba było robić”. Ale trudno zrozumieć, jak mogłaś się nie bać, wynosząc rannego dowódcę spod ostrzału. Dostałaś za to Krzyż Walecznych.

To wymagało tylko wytrwałości. Powinnam była może dostać Krzyż Wytrwałych, gdyby taki istniał.

To było na Woli, 8 sierpnia. Bardzo się cieszyłam, że przydzielono mnie do tej akcji. Chodziło o to, żeby zablokować działo pancerne, które ostrzeliwało nasze pozycje. Był błąd w rozpoznaniu, Niemcy nas podpuścili blisko siebie i rozpoczęli kanonadę. Od razu zginęło kilku chłopców. Dowódca plutonu Andrzej Sowiński „Zagłoba” został ranny w nogę, rękę i szyję. W szyję na wylot, ale, o dziwo, pocisk nie uszkodził tętnic ani kręgosłupa! „Zagłoba” jeszcze wydawał rozkazy. Trzeba było go jednak stamtąd szybko zabrać. Razem z koleżanką, Hanką Bińkowską „Joanną”, musiałyśmy go wynieść. Był bardzo wysoki i ciężki, do tej pory pamiętam jego wypolerowane buty z cholewami, które wyślizgiwały mi się z rąk. To było na Tatarskiej, przy Ostroroga. Szłyśmy wzdłuż muru cmentarza Powązkowskiego. Po drugiej stronie ulicy były krzaki, zasieki, i tam byli już Niemcy. Cały czas do nas strzelali. Byłyśmy jednak tak skupione na tym, by go donieść i nie upuścić, że chyba nie zdawałyśmy sobie sprawy, jakim jesteśmy łatwym celem. Przynajmniej ja nie byłam tego świadoma, bo „Joanna” co chwila pytała: „Paulinka, dostałaś?”, widząc, jak pociski rozbryzgują mur za nami. Doniosłyśmy go do Powązkowskiej.

Ostatnio poszłam tam z wnukiem. Chciałam sprawdzić, jak długi był ten odcinek. Ponad 500 metrów. Jak Niemcy mogli nas nie trafić?

Miałyście szczęście?

To coś więcej niż szczęście. Byłyśmy na widoku, bez żadnej osłony, dość wolno niosąc rannego. Nie mogli nas nie trafić. Chyba że nie chcieli.

Oszczędzili Was?

Ta teoria nie podoba się moim kolegom, ale tak sądzę. Był początek Powstania, widzieli dwie młode dziewczyny, sanitariuszki z rannym... Chcę w to wierzyć, że i tacy Niemcy byli. Ta wiara mi dużo daje.

Batalion „Zośka” przeszedł długi powstańczy szlak – Wola, Stare Miasto, kanałami do Śródmieścia, potem Czerniaków.

Wola to entuzjazm, wiara w powodzenie. I w to, że Powstanie się szybko skończy. Przekonanie, że Zachód nam pomoże. Wydawało nam się niemożliwe, że nas zostawią. Stare Miasto to był już zmasowany atak Niemców. Tam chyba najwięcej ludzi zginęło, a rannych zaczęło być więcej niż zdrowych powstańców. Była próba przebicia się – nieudana, bo wydostać się udało jedynie garstce przez Ogród Saski. Pozostawały kanały. To było tragiczne, bo nie wszyscy ranni mogli kanałami przejść.

Ty przeszłaś. Byłaś ranna i miałaś innego rannego pod opieką.

Szłam z torbą sanitarną i z myślą, że w razie czego będę się zajmować innymi. Prowadziłam kolegę rannego w płuca. Wszyscy trzymaliśmy się za ręce, żeby się nie pogubić. Ciemność, nie można się było wyprostować ani podeprzeć.

W pewnym momencie wybuchła panika, ludzie biegli, przewracali się... To moje najgorsze wspomnienie. Odczuwam do dziś lęk przed zamknięciem. W mieszkaniu muszę mieć otwarte okno. Kanały wracają też do mnie w złych snach.

Wyszłaś na Wareckiej, w Śródmieściu.

To był taki moment oszołomienia. Zobaczyłam niebo i już to było takie szczęście, jakbym sama się w niebie znalazła. Potem zobaczyłam firanki i szyby w oknach. Czyste, uśmiechnięte sanitariuszki. To była ulga i szansa na krótki odpoczynek.

Ale poszliście na Czerniaków.

Tam już wiedzieliśmy, że pomocy z Zachodu nie będzie. Nie było żywności, wody, amunicji. Ciągle wycofywaliśmy się w stronę Wisły, nasz teren się kurczył, przybywało rannych. Tylko chwila, gdy przybył pierwszy oddział berlingowców, dodał nam wiary i nadziei. Ale szybko się okazało, że to tylko kilka łodzi. Potem łodziami berlingowców próbowano transportować rannych na prawy brzeg Wisły. Inni powstańcy usiłowali przepłynąć rzekę wpław, jeszcze inni przedostawali się po kikutach mostu. Pewna grupa przeszła z powrotem do Śródmieścia, kolejna kanałami na Mokotów. Ja z kilkoma kolegami wyszliśmy z miasta przebrani za cywilów. Ci, co zostali w panterkach, bywali rozstrzeliwani przez Niemców.

Jak to możliwe, że po przejściu przez to wszystko wracacie do Powstania jako do pięknego wspomnienia?

Nie wiem, czy potrafię to wyjaśnić. Myśmy przez pięć lat czekali na moment, gdy będziemy mogli przystąpić do walki o naszą stolicę. To był szczyt marzeń siedemnastoletniej dziewczyny.

Byłaś szczęśliwa 1 sierpnia?

Bardzo, bardzo szczęśliwa. I nie tylko ja. Pamiętam szczęśliwych ludzi na Woli, pomagających budować barykady, drących prześcieradła na bandaże, gotujących. Wszyscy byli radośni. Tego uczucia nie da się zapomnieć, powtórzyć ani określić.

1 sierpnia zawsze będzie dla mnie symbolem tego uczucia. I tego, że w ludziach są siły zupełnie nieprzewidywalne. Że jeśli jest ważny cel, to ludzie są w stanie robić rzeczy niezwykłe.

Co chciałabyś powiedzieć tym, którzy w tym roku – razem z powstańcami – będą obchodzić rocznicę 1 sierpnia?

Chciałabym, żeby zostało poczucie, że wolność jest w nas.

Zawsze i w każdych warunkach powinniśmy zmierzać do tego, żeby w tym kraju ludzie byli wolni i szczęśliwi, mogli starać się zrobić coś dobrego dla siebie nawzajem. Żebyśmy byli wspólnotą. To wszystko. Więcej nie trzeba. ©℗

ANNA JAKUBOWSKA ps. „Paulinka” (ur. 1927) w czasie okupacji działała w Szarych Szeregach, potem była sanitariuszką w słynnym batalionie AK „Zośka”, brała udział w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie skazana za przynależność do Armii Krajowej, spędziła w więzieniach ponad pięć lat. Zaangażowana w Solidarność. Po czerwcowych wyborach 1989 roku działała w fundacji SOS Jacka Kuronia, a później w Fundacji Filmowej Armii Krajowej. Wielokrotnie odznaczana, w ubiegłym roku Odznaką „Za Zasługi dla Ochrony Praw Człowieka”. Wywiad rzeka z Anną Jakubowską przeprowadzony przez Patrycję Bukalską ukaże się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2017