Krowa a sprawa polska – o dyplomacji społecznej

Krzysztof Stanowski, prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej: Najpiękniejsze w mojej pracy jest to, że mogę zmieniać ludziom życie, a oni czują, że sami dokonują tych zmian.

22.07.2013

Czyta się kilka minut

Sprawdzanie listy obecności – pierwsza grupa uczestniczek kursu szycia i kroju w centrum podwyższania kwalifikacji w Gulszan (Tadżykistan), maj 2012 r. / Fot. Martyna Kwiatkowska / EDUKACJA DLA DEMOKRACJI
Sprawdzanie listy obecności – pierwsza grupa uczestniczek kursu szycia i kroju w centrum podwyższania kwalifikacji w Gulszan (Tadżykistan), maj 2012 r. / Fot. Martyna Kwiatkowska / EDUKACJA DLA DEMOKRACJI

MAŁGORZATA NOCUŃ: Co to jest „polska krowa” w Tadżykistanie?
KRZYSZTOF STANOWSKI: Nazwa wzięła się od inicjatywy realizowanej od lat 90. – kupowaliśmy krowy tadżyckim klubom kobiet. Krowa miała poprawić ich byt i nauczyć samodzielności.
Kiedyś kupiliśmy też cielaka dla izby dziecka działającej przy szkole, dla nich to był nie lada podarunek. Przyjechałem tam po kilku latach: okazało się, że krowa nie tylko karmi, ale też „wychowuje”. W izbie mieszka bowiem chłopak, którego rodziców skazano za handel narkotykami. Był strasznym chuliganem. Pewnego dnia wychowawczyni wzięła klucz od obórki, zawiązała na tasiemce, powiesiła chłopcu na szyi i powiedziała: „to jest teraz twoja krowa, opiekuj się nią”. Ten chłopiec poczuł się mężczyzną. Zrozumiał, że jest coś wart, poczuł odpowiedzialność: zwierzę, dające mleko wszystkim, należało teraz do niego. Jałówka nauczyła też opiekunów z izby dziecka zarabiać – kiedy jeszcze nie dawała mleka, okazało się, że można sprzedać nawóz i za te pieniądze pomalować izbę.
Można zmienić świat, nie robiąc nic wielkiego. Bo cóż zrobiliśmy? Kupiliśmy tylko cielaka.
Jak rozpoznawać potrzeby ludzi? Kraje, w których polskie organizacje pozarządowe realizują programy pomocowe, są tak różne: Białoruś, Ukraina, Tadżykistan, Birma, Tunezja...
Potrzebna jest pokora. W 1993 r. w Uzbekistanie zrozumiałem, że Polacy nie są wybrani przez Boga, to znaczy, że nie tylko my mamy prawo cieszyć się wolnym rynkiem, demokracją, prawami człowieka. Jeśli inni też chcą współdecydować o swoim losie i jeśli nie mogą tego uczynić sami, nie mamy prawa odmówić im pomocy.
Będąc za granicą trzeba pamiętać, że to nie nasz świat. Nigdy nie będę Kirgizem czy Tadżykiem. To mieszkańcy tych krajów powinni podejmować decyzje. Niestosowne jest podejście paternalistyczne. Zmiany muszą być oparte na lokalnej kulturze i tradycji. Gdy w Azji Centralnej chcemy stworzyć lokalny fundusz, mówimy: „czy pamiętacie, jak wasi dziadowie na koszt całej wsi wysyłali zdolnego chłopaka z ubogiej rodziny do miasta na naukę? Zrobimy to samo, z jedną różnicą: niech to nie będą tylko chłopcy”.
Ludzie pytają więc starszyzny, czy to prawda, co ten Polak mówi. Kiedy ci potwierdzają, rodzi się fundusz lokalny, „przeniesiony” z ich historii.
To możliwe dzięki patrzeniu, rozumieniu, słuchaniu. Trzeba też dostosować się do miejscowych warunków. Przed laty woziłem do Uzbekistanu pieniądze na sobie. Jestem spory, mieści się na mnie dużo pieniędzy. Przyszło mi jednak odpowiadać na pytania audytorów amerykańskich: czy płacimy wyłącznie przy pomocy czeków i przelewów? No i wydało się, że wozimy gotówkę – tysiące dolarów – i tak płacimy.
Zapytano mnie, jak się zabezpieczamy. Odpowiedziałem: modlimy się. Jeśli chce się pomagać w kraju, w którym jest dobry system bankowy, wszystko jest przejrzyste i gdzie można dostać fakturę – to trzeba pomagać Szwajcarii.
To jedna strona medalu, ale zawsze pozostaje pytanie, czy projekty są rzeczywiście skuteczne.
Są „projekty twarde”: budujemy studnię, ona komuś służy. Tu efekt jest widoczny od razu.
Wiele projektów polskich organizacji pozarządowych przyniosło trwałe skutki. Polska dokonała rewolucji oświaty na gruzińskiej prowincji: nasze organizacje pozarządowe stworzyły system przedszkoli wiejskich. Poradzieckie domy dziecka przemieniliśmy w rodzinne placówki opiekuńcze. Najskuteczniejszym programem antykorupcyjnym na Ukrainie był program egzaminów zewnętrznych. Wprowadzono go m.in. dzięki programowi „Przemiany w Regionie – RITA”.
Są też „projekty miękkie”: szkolenia, seminaria, ich efekty rzeczywiście trudno zmierzyć. Ale gdyby w roku 1987 świat zadawał sobie pytanie, czy warto było pomagać podziemnej Solidarności, prawdopodobnie stwierdziłby, że nie. Solidarność była słaba, społeczeństwo zmęczone, żadnego światełka w tunelu. A przecież to było tuż przed przełomem.
A kto przewidział arabską wiosnę? Pomagamy, bo uważamy, że to słuszne i wierzymy, iż prawa człowieka i podstawowe dobra należą się też innym.
W Polsce też nie brakuje potrzebujących.
Nie wolno mówić: pod Zamościem też są biedni ludzie i tylko im należy pomagać.
Gdy porównujemy biedę na polskiej prowincji i w Europie Wschodniej, widzimy, że są to dwa różne światy. Po drugie, często to nie jest pomoc charytatywna: epidemia choroby, choćby gruźlicy na Ukrainie, dotknęłaby także Polskę. Przypomnijmy: możliwość zakażenia się wirusem HIV jest tam 15 razy większa niż w naszym kraju. To nie są problemy wyłącznie Ukraińców, podobnie jak 25 lat temu zanieczyszczenie Bałtyku nie było problemem wyłącznie Szwedów.
Nasi sąsiedzi to jedno, ale pomagamy też w Tadżykistanie, Birmie, Tunezji. Jak wytłumaczyć polskiemu podatnikowi pomoc odległym państwom?
Chcemy, żeby na Ukrainie, Białorusi angażowali się inni partnerzy? Chcemy, by Francja, Niemcy, Włochy rozumiały, czym jest reżim białoruski i jakie są potrzeby społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi? Żeby wiedzieli, gdzie leży Ukraina? Jest na to jeden sposób – powiedzieć im: dla nas sąsiadem jest Tunezja, a dla was – Białoruś i Ukraina. Bądźcie z nami tam, gdzie próbujemy coś robić.
Od kilku lat w raportach ONZ jesteśmy zaliczani do tej części świata, gdzie żyje się najlepiej. Stąd też wynikają zobowiązania podobne do tych, które tradycyjnie w Azji Centralnej miał zamożny człowiek. Tradycja zobowiązywała go, by myślał o innych w sytuacji, gdy mógł sobie pozwolić, by nie myśleć tylko o sobie. Jan Paweł II definiował to następująco: „Solidarność to prosta idea, mówi, że życie drugiego człowieka nie jest dla mnie mniej ważne niż życie moje i mojej najbliższej rodziny”.
Czy to, o czym teraz rozmawiamy, składa się na najprostszą definicję dyplomacji społecznej?
Częściowo. Bo po drugiej stronie dyplomacji społecznej jest doświadczenie Ignacego Paderewskiego: unikalny talent i dostęp do wielkich tego świata.
Dyplomacja publiczna polega na tym, by ludzie w krajach objętych naszymi programami poczuli, że nie jesteśmy najemnikami, nikt nam nie zapłacił za działalność. Dzielimy się kawałkiem naszego, własnego życia: Polska jest przykładem kraju, który przeszedł udaną transformację. Mieszkańcy tych krajów wiedzą, że można odnieść sukces, bo my tego dokonaliśmy. W dodatku bez rozlewu krwi.
Dlaczego więc został Pan zastępcą ministra spraw zagranicznych w poprzednim rządzie Donalda Tuska?
Piastując funkcję publiczną, ma się okazję zrobić rzeczy, których nie sposób zrobić inaczej. Nie udałoby się uchwalić ustawy o współpracy rozwojowej ani stworzyć The European Endowment for Democracy, czyli funduszu na rzecz krajów rządzonych autorytarnie, gdybym wtedy nie założył garnituru i nie przeniósł się na Aleję Szucha. Są rzeczy, których można dokonać jedynie z tamtego miejsca. Dziś znów zajmuję się przede wszystkim dyplomacją społeczną.
Czy dyplomacja społeczna jest dla MSZ ważna?
Wystarczy sięgnąć po kolejne exposé ministrów spraw zagranicznych. Poczynając od exposé Krzysztofa Skubiszewskiego, pojawiają się w nich wzmianki na temat pomocy humanitarnej czy udziału polskich oddziałów w konfliktach międzynarodowych. Dopiero w roku 2011 pojawiła się obszerna informacja o solidarności międzynarodowej, pomocy rozwojowej, wsparciu demokracji. Trzy strony – to dużo. I chyba wówczas okazało się, że jest to część prawdziwej polityki zagranicznej.
Czy projekty pomocowe szybko przekładają się na wsparcie demokracji?
W krajach, w których działamy, liderzy opozycji często powtarzają: „jesteśmy przeciwko władzy”, ale nie mają własnego programu. W Polsce po wyborach 4 czerwca zrozumieliśmy, że nasza umiejętność protestowania nie jest już najważniejsza. Trzeba wziąć odpowiedzialność za kraj, tymczasem np. w Tunezji na ulice miast wyszli ludzie, którzy nie chcieli rządzić. Byli gotowi ginąć, by doprowadzić do zmiany, a jednocześnie nie było siły, która mogłaby powiedzieć: „wasz prezydent, nasz premier”.
W Azerbejdżanie pracowaliśmy z nauczycielami z prowincji, projekt nie miał politycznego kontekstu, ale jak się później okazało, uczestnicy tych warsztatów zdecydowali się – po raz pierwszy – zostać obserwatorami na wyborach.
Chyba najpiękniejsze w mojej pracy jest to, że mogę zmienić ludziom życie, a z drugiej strony oni mają poczucie, że sami dokonali tej zmiany.

KRZYSZTOF STANOWSKI jest prezesem Fundacji Solidarności Międzynarodowej. W czasach PRL-u działacz opozycji demokratycznej, po 1989 r. współtwórca i działacz polskich organizacji pozarządowych. W latach 2007–2010 wiceminister edukacji, w latach 2010–2012 wiceminister spraw zagranicznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Polska się liczy (1): Sektor mocy