Kropla życia

Ilekroć jadę na moją rodzinną Białostocczyznę, mam wrażenie, że coś dziwnego dzieje się tam z niebem.

16.04.2018

Czyta się kilka minut

Za słabo przykładałem się do lekcji fizyki, żeby opisać to przy użyciu fachowych, optycznych pojęć, ale chodzi mi o wrażenie, że nieboskłon jest tam nieco niżej, rzeczywiście nachyla się ku ziemi. Nie wiem, może wciąż pracuje we mnie wdrukowana dziecku świadomość, iż cały jego świat – w którym na Zachodzie jest całkiem sporo miejsca na różne Warszawy, Gdański, Torunie i Poznanie, na Wschodzie opiera się o ścianę. Nieprzekraczalną granicę Imperium, której symbolem była metalowa brama nad torami na polsko-radzieckiej granicy w Gobiatach, z wielkim napisem „MIR”.

Nie tylko pokój się tam zaczynał (rzecz jasna zdaniem fantastów, dla których był synonimem komunizmu), „mir” znaczy też przecież „świat”. Pamiętam, jak – może dwunasto-, może trzynastoletni – oniemiały patrzyłem na tę bramę, uświadamiając sobie, że świat, który się za nią rozpędza, wyhamuje dopiero w Pacyfiku. Że ten kolejowy szlak (40 kilometrów wcześniej przebiegający prawie pod oknami naszego białostockiego mieszkania), zaraz za tą bramą połączy się krwiobiegiem torów biegnących pewnie aż tam, hen, do Władywostoku.

Ile to razy w środku nocy budziły nas dudniące po tych torach składy z węglem, z chlorem, z przykrytymi nie do końca szczelnie brezentem czołgami. Pamiętam szkolną wycieczkę z dziś podupadłej stacji Białystok Fabryczny (z której po sowieckiej napaści w 1939 r. tysiące Polaków wywożono na Syberię i do Kazachstanu) do ostatniej po polskiej stronie stacji Zubki Białostockie, którą przeżywałem tak, jak nigdy później nie przeżywałem lotów do Toronto albo Singapuru. Pamiętam szkolne biwaki w wiejskiej szkole w nieodległych Góranach (w której spaliliśmy archiwum dzienników lekcyjnych, a koledzy przeżywali swoje pierwsze przygody z pochodzącym z przemytu ruskim spirytusem znanym u nas jako „Rłajal”). Pamiętam – byłem wtedy może w połowie liceum – wyprawę pekaesem do nadgranicznych Krynek i całodzienny, pieszy powrót do Białegostoku. Kompletnie zagubione w środku Puszczy osiedla, zawijające się aż za horyzont piaszczyste drogi, Starą Grzybowszczyznę, gdzie w latach 30. XX wieku działał słynny prawosławny prorok – samozwaniec Ilja, i gdzie miała stanąć jego nowa Jerozolima – Wierszalin, a na ogłoszony przezeń koniec świata ludzie ciągnęli furmankami ponoć aż z okolic Hajnówki.

Te przestrzenie są tam i dziś, przez 30 lat nic się nie zmieniło. Przemysłu nie było tam nigdy, bo po co komu biznes pod praktycznie zamkniętą od dekad granicą. Za moich czasów była tam jednak jeszcze namiastka państwa: jeździły autobusy, były poczty, ośrodki zdrowia, sklepy. Dziś, wraz z wyjazdem dwóch młodszych pokoleń do miasta, wszystko to zwinęło się wraz z nimi, jedno po drugim. Społeczne pustynnienie obszarów wiejskich to trend ogólnoświatowy – widać go w Chinach, Mongolii, Brazylii. Kto jednak zajmie się tymi, którzy tam zostali? Zostali, bo „ty, synku, jedź, szukaj szczęścia, gdzie mnie po latach do bloków”. Bo w mieście umrą jeszcze szybciej. Bo starych drzew się nie przesadza. Bo niby dlaczego mieliby, skoro z dziada pradziada są tutejszymi, a miasto nie zrozumie ich wiary, ich sposobu czytania świata, ich (cudownego, przyrządzonego z polszczyzny, rosyjskiego, białoruskiego i ukraińskiego) języka.

Parę lat temu dotarł tu człowiek, który wyczerpuje charakterystykę współczesnego Judyma, Paweł Grabowski, krakowski lekarz (pracujący później w Centrum Onkologii w Warszawie), opowiadający o sobie, że czując, iż musi zrobić coś więcej niż tylko karierę, napisał sobie „odwrócony biznesplan”. Uznał, że poszuka miejsca, gdzie nikt nie chciałby pracować, gdzie nic nie ma prawa się udać, i gdzie generalnie ludzie będą pukać się w głowę, po jaką choinkę się w ogóle brać za takie rzeczy. Wylądował na wschodniej Białostocczyźnie, założył domowe hospicjum i dziś ze współpracownikami opiekuje się ponad trzydziestoma chorymi, mieszkającymi w wioskach odległych czasem o dziesiątki kilometrów od siebie. Jego marzeniem jest wybudować – pierwsze na Podlasiu, nie wiem, czy nie w Polsce – wiejskie hospicjum stacjonarne. Ma (wspaniały) projekt, kupił ziemię. Jedyne, czego potrzeba, to 15 mln złotych.

Kilka dni temu Paweł zabrał mnie na „objazd” swoich chorych. Po drodze gadaliśmy o jego Hospicjum Proroka Eliasza jako o znaku spotkania i pojednania na tym pograniczu (ma mieć dwóch patronów: katolickiego opiekuna chorych na trąd, błogosławionego ojca Jana Beyzyma i prawosławnego świętego, profesora chirurgii i biskupa Łukasza Wojno-Jasienieckiego). Później wioski: Szymki, Bondary, Ciwoniuki. Rozmowy z ludźmi, którzy naprawdę odchodzą, i takimi, którzy też mając się źle – dużo bardziej niż leków łakną człowieka, rozmowy. Łzy na koniec spotkania, podziękowania za wizytę, „niech Was Bóg błogosławi, chłopcy”. Chyba po raz pierwszy dociera do mnie, jak nieprawdopodobną odpowiedzialność wkłada na człowieka taka praca, jakim zobowiązaniem jest być odpowiedzią na czyjeś modlitwy.

Jasne, że takie rzeczy powinno załatwiać państwo. Ale nie załatwia, ma inne priorytety: nie dociera do niego, że wspólnota jest tak silna jak najsłabszy jej członek. Jasne, że jest pewnie w Polsce paru ludzi, którzy mogliby postawić dziesięć takich hospicjów bez najmniejszego uszczerbku na jakości swojego życia, ale kim jestem, by mówić im, co mają robić ze swoimi pieniędzmi? Wiem, co mogę zrobić z moimi, nieporównanie mniejszymi. Moja fundacja Dobra Fabryka (www.dobrafabryka.pl) wzięła pod opiekę siedmiu chorych, zaczęliśmy też zbiórkę na stacjonarne Hospicjum Proroka Eliasza (www.hospicjumpodlasie.pl). W ciągu pierwszego tygodnia tylko na Facebooku zebraliśmy (od ponad tysiąca osób) prawie 120 tys. zł. Jasne, że kropla, ale przecież tych parę dni temu jeszcze jej tu nie było. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2018