Joan Collins: Królowa Słońce

Joan Collins jest diwą moszczącą się w łożu z odpadków popkultury. Ale w tej pośledniej jakości pościeli ona sama jaśnieje niedościgłym blaskiem.

13.05.2023

Czyta się kilka minut

Joan Collins w swoim apartamencie w Hollywood. Marzec 2015 r.  / EDDIE SANDERSON / GETTY IMAGES
Joan Collins w swoim apartamencie w Hollywood. Marzec 2015 r. / Eddie Sanderson / Getty Images

W listopadzie 1981 r. narodził się demon. Średnio popularna wówczas opera mydlana „Dynastia” powróciła z drugim sezonem. Po czołówce, stanowiącej zestaw standardowych pocztówek z Denver w Kolorado, widzowie trafiali na salę sądową, gdzie pierwszą przesłuchiwaną była Brytyjka w białym kapeluszu z szerokim rondem i czarną woalką. Oto Alexis w wykonaniu Joan Collins: arcymodliszka o ciętym języku, pogardliwym spojrzeniu i nienagannym stylu. Kreacja aktorki była tak charyzmatyczna, a jej rola tak soczysta, że „Dynastia” poszybowała w górę w rankingach oglądalności, stając się jednym z najpopularniejszych seriali wszech czasów.

Joan Collins kończy właśnie 90 lat. Co przez te wszystkie dekady robiła aktorka, która do dzisiaj uosabia postać zepsutej, nienawistnej, perfidnej, ale jednocześnie nieskończenie fascynującej kobiety?

Diwy i drapieżcy

W 2015 r. Collins została uhonorowana przez królową Elżbietę II tytułem szlacheckim. Zdjęcia z tego dnia ukazują dwie zupełnie inne od siebie damy: monarchinię stawiającą rację stanu na pierwszym miejscu i ubierającą się z rozmachem gwiazdę telewizji, prawdziwą królową życia. W odróżnieniu od innych wyróżnionych przez Pałac Buckingham, np. Laurence’a Oliviera i Emmy Thompson, Collins nie zdobyła sławy dzięki rolom szekspirowskim – lub jakimkolwiek innym, które kojarzyłyby się z tzw. sztuką wysoką.

Filmy i seriale, kino polskie i zagraniczne. Nowości na VOD poleca co tydzień Anita Piotrowska, krytyczka filmowa „Tygodnika”.

Chociaż kształciła się w szacownej Royal Academy of Dramatic Art i wciąż okazjonalnie występuje w teatrze, szybko trafiła na plan filmowy, specjalizując się w rolach dziewczyn ponętnych i niebezpiecznych. Brytyjscy i amerykańscy filmowcy wpisywali ją w te klisze, bo pewnie nie mieli lepszego pomysłu, co zrobić z tak zjawiskową osobowością. Miała burzę ciemnych włosów, wijących się jak trujący bluszcz; wyraźnie zaznaczone, zwykle ironicznie uniesione brwi; delikatne rysy twarzy i wydatne usta. W połączeniu z zadziornym, silnym charakterem wygląd Collins stanowił mieszankę wybuchową. Nic dziwnego, że porównywano ją z Elizabeth Taylor i że ubiegała się o rolę Kleopatry w słynnej hollywoodzkiej megaprodukcji, w której w końcu wystąpili właśnie Liz i Richard Burton.

Joan Collins także miała na swoim koncie „sandałowe widowiska”. Trafiła do Hollywood pod koniec złotej ery, kiedy studia produkowały kosztowne, koturnowe spektakle, próbując konkurować w ten sposób z telewizją. Rzadko wracamy do tych ramot, a sama Collins nie stworzyła też wówczas roli, która przeszłaby do historii. Ale ziarenko, z którego wykiełkuje nasza straszna Alexis, zostało zasiane właśnie tam i wtedy.

Warto zobaczyć, jak aktorka rozprawia się z bohaterami „Ziemi faraonów” Howarda Hawksa z 1955 r., jednego z najmniej cenionych dzieł mistrza, który dwa lata wcześniej wyreżyserował Marilyn Monroe w „Mężczyźni wolą blondynki”. W Egipcie czasów Cheopsa, jako cypryjska księżniczka Nellifer, Collins najpierw wkupia się w łaski faraona, by potem nawiązać romans i spiskować z jego kapitanem, doprowadzić do śmierci żonę władcy, a na końcu – jego samego. Wydaje się, że nie ma żadnej siły zdolnej poskromić pazerną i pewną siebie Nellifer, w której oczach szaleją diabełki. Tak, to już jest cokolwiek starożytna „Dynastia”, choć pomimo knowań księżniczki mężczyznom udało się zbudować solidną piramidę.

Po latach Collins będzie wspominać, że przetrwała w Hollywood, w którym „wszyscy mężczyźni byli drapieżnikami”. Aktorka już jako nastolatka doświadczyła przemocy seksualnej, a w wywiadach podkreśla, że w tej branży trzeba wykształcić grubą skórę i silny charakter. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale dobiegająca trzydziestki Joan chyba naprawdę nie miała innego wyjścia. Hollywoodzki glamour dokonywał żywota i zaczynała się era, w której będzie mniej miejsca dla prowokujących femmes fatales – przynajmniej przez pewien czas.

Mrówki i ogiery

Lata 60. i 70. były dla Collins czasem nieudanych małżeństw, odejścia od kariery na rzecz dzieci oraz występów w drugorzędnych filmach i czerstwych komediach. Kiedy w 1977 r. zagrała główną rolę w „Imperium mrówek”, tanim horrorze opowiadającym o – zgadliście! – gigantycznych mrówkach atakujących ludzi, kariera aktorki zabrnęła w ślepą uliczkę. Film o przerośniętych insektach ma dzisiaj status kultowy, ale chyba nie takie były aspiracje gwiazdy, która widziała siebie jako pełnoskalową władczynię Egiptu.

Zapamiętajmy jednak ten kryzysowy moment, bo z dzisiejszej perspektywy artystyczna wszystkożerność Collins może być źródłem inspiracji. Jeśli bowiem jest ona diwą – a kto miałby być, jeśli nie ona? – to właśnie diwą moszczącą się w łożu z odpadków popkultury, przykrytą kołderką ze szmirowatego kina gatunkowego, śpiącą smacznie pod baldachimem sklejonym z odpadków telewizyjnych tasiemców drugiej świeżości. W tej pośledniej jakości pościeli jaśnieje jednak niedościgłym blaskiem.

Dwa filmy z końca lat 70. dały karierze Collins nowy impet – „Ogier” i „Dziwka”. Tytuły obu brytyjskich hitów jasno wskazują, że jesteśmy jeszcze w królestwie kina podrzędnego, ale widzowie z epoki dostali w pakiecie dwie wielkie atrakcje: rozbudzoną seksualnie bohaterkę po czterdziestce oraz garderobę, na czele z futrami i obcisłymi gorsetami, tworzącą rewię mody godną szemranego klubu nocnego. Postać graną przez Collins w „Ogierze” najczęściej określa się jako nimfomankę, ale powinniśmy być bardziej życzliwi. To po prostu ktoś o dużym apetycie i kolorowej wyobraźni, żądny rozrywki i akcji. Z tą kobietą można konie kraść. Aktorka dowiodła, że wkraczając w dojrzały wiek czuje się w swoim ciele niezwykle pewnie.

Kawior i dolary

Wchodzi Alexis – dokładnie taki tytuł miał pierwszy epizod „Dynastii”, w którym wystąpiła Collins. Ikoniczna dziś nienawistnica pojawia się w sądzie, by pogrążyć swojego byłego męża, potężnego Blake’a Carringtona. Fałszywa cnota na potrzeby publiki, w połączeniu z trującym językiem zawsze w użyciu za kulisami, określiła postać zdolną do największych świństw – zawsze dokonywanych w białych rękawiczkach. „Dynastia” pozostaje punktem odniesienia dla współczesnych opowieści o obrzydliwym bogactwie. Dorobiła się też wyjątkowego statusu w Polsce, gdzie zaczęto ją nadawać na początku lat 90. W czym tak właściwie tkwiła magia serialu?

Podobnie uwodzicielskiej wizji codziennego luksusu, rozpisanej na ponad 200 odcinków, chyba wcześniej w telewizji nie było (któż dziś pamięta o „Dallas”, czyli konkurencyjnej operze mydlanej?). Szczególnie w transformacyjnej Polsce fantazje epoki prezydenta Ronalda Reagana trafiły na podatny grunt. „Dynastia” jawiła się jako pozłacana instrukcja obsługi zamożnego Zachodu. Widzowie pochłaniający serial w latach 90. często wspominają, że z jednej strony określił on aspiracje i imaginarium kroczących ku kapitalizmowi Polaków, a z drugiej – w jakimś sensie normalizował eksces, nadwyżkę i absurdalne bogactwo.

Oglądana po latach „Dynastia”, pełna niespójności i zawikłanych zwrotów akcji, z pewnością działa bardziej na poziomie wyobrażeń i fantazji niż jakiegokolwiek społecznego konkretu. A jednak pomimo fundamentalnego odrealnienia jest w sadze o Carringtonach sporo wrzutek rzeczywistości, które przypominają nam o różnicach klasowych, strajkach pracowników naftowego magnata, problemach na Bliskim Wschodzie, a nawet o ekologii i polityku Ralphie Naderze, który do dziś działa na rzecz ochrony środowiska.

Oczywiście, nie ma to tak naprawdę znaczenia w przypadku opowieści, w której centrum znajduje się Alexis w arcydzielnej interpretacji Joan Collins. Do sennej telenoweli wniosła ona wigor i inteligencję, wytrącając pozostałych bohaterów z samozadowolenia i prowokując: „Jesteście w stanie mnie pobić”? Postać i publiczny wizerunek aktorki zaczęły się ze sobą stapiać, co nie do końca napawało ją dumą. To przecież kłopotliwe, kiedy niemal wszyscy zdają się myśleć, że jesteś po prostu ową wzorcową „zimną suką”. W wieku 50 lat i w trakcie przygody z „Dynastią” Collins wystąpiła w pamiętnej sesji dla „Playboya” z 1983 r. John Forsythe, grający główną rolę Blake’a Carringtona, był ponoć oburzony, że ktoś w ten sposób kala jego poczciwe serialowe gniazdko. Collins była niewzruszona: nie na mieszczańskiej wstrzemięźliwości jej wtedy zależało.

Alexis/Collins wcielała sobą dwie przeciwstawne siły. Na jednym poziomie sprawdzała się jako chodząca metafora zachłannego kapitalizmu. Pracując nad rolą aktorka inspirowała się „swoim przyjacielem” Donaldem Trumpem, już wówczas medialną ikoną wielkiego biznesu. Co więcej, milioner z grzywką miał ją przekonywać, że świetnie sprawdziłby się jako ekranowy kochanek Alexis. Collins zanurzała się więc w neoliberalne klimaty, by stworzyć postać nieprzejednanej i chciwej indywidualistki, telewizyjny odpowiednik wszystkich Trumpów tego świata. Była to kreacja o tyle ciekawa, że ze strony Brytyjki wydawała się pozbawiona krytycyzmu lub moralnej oceny.

Wielka moc Alexis/Collins to także kobiecość i jej forma. W odróżnieniu od wielu aktorek z jej pokolenia ona sama nie miała problemu, by określać się jako feministka. Zawsze promowała też model, w którym kobieta powinna być niezależna ekonomicznie od mężczyzn. Alexis jest przecież specjalistką w podkopywaniu wielkiego męskiego ego, stanowi potężną przeciwwagę dla patriarchalnego i, przyznajmy, nudnawego Carringtona.

Można powiedzieć, że działała „po męsku”, ale byłoby to pójściem na skróty. Władza bohaterki ma inne źródło: jest nią potęga stylu. Widać to na każdym kroku, i w ekranowym życiu Alexis, i w publicznym spektaklu, jaki buduje wokół siebie Collins. Dyskusje o kawiorze, żarty o szampanie i zabójcze ciuchy, w tym kostiumy współtworzone przez samą gwiazdę – Alexis była estetyczną petardą i widowiskiem. Jej styl bycia wydawał się wzięty z komiksu, który w alternatywnym świecie mogliby napisać Oscar Wilde na spółkę z Rudolphem ­Valentino. Jeśli ślamazarna „Dynastia” pozostaje żywa, to właśnie dzięki barokowej, bezbłędnej i jednocześnie rozkosznie tandetnej roli Collins.

Kochajmy nasze diwy

90-letnia dziś gwiazda stworzyła w „Dynastii” kreację, którą udowodniła, że w telewizji może zakwitnąć aktorstwo totalne. Nie chodzi przy tym o psychologiczną głębię, niuanse motywacji, autentyczność – nie na tych hołubionych przez inteligenckich widzów wartościach zasadza się fenomen Collins. W czasach, kiedy publicyści rytualnie lamentują nad brakiem „prawdziwych gwiazd”, Alexis przypomina nam, że tym bardziej powinniśmy kochać nasze diwy.

Totalne aktorstwo Collins nie zna umiaru, miesza blichtr z kiczem, afektację z ironią, pewność siebie z nieskończonym dystansem do rzeczywistości i własnej osoby. Pod koniec lat 80. w audycji BBC Joan opowiadała o swoim życiu – z zaskakującą skromnością – i wybierała ulubione utwory muzyczne. Słuchacze dostali od niej Pucciniego, Franka ­Sinatrę, Andrew Lloyda Webbera: zestaw, w którym opera spotyka się z musicalem, włoski liryzm z manierystyczną melodyką. Prawdziwa diwa, nawet diwa małego ekranu, zawsze będzie postacią większą niż życie – dopiero wtedy może poczuć się sobą.

W licznych książkach wspomnieniowych i wywiadach Collins snuje barwną narrację o elitarnych bankietach i spotkaniach z celebrytami. Radzi przy tym, jak „wyglądać dobrze, czuć się świetnie”. Ostatnio, w filmie „The Time of Their Lives” z 2017 r., zagrała natomiast starzejącą się, zapomnianą gwiazdę – trudno nie odbierać tej roli w kluczu autobiograficznym. Może zatem sama Collins nie do końca wierzy w błyszczący, opływający luksusem świat, w którym jakoby zamieszkuje. Ale czy to w ogóle ważne? Powab jej persony polega również na tym, że podziwiając ponadczasową elegancję aktorki, przez chwilę pomieszkujemy na wysokościach razem z nią.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Królowa Słońce