Król Lear a sprawa polska

Wątpliwe ułaskawienia, nocne zaprzysiężenia, teza o wyższości dobra narodu nad prawem – oto drogowskazy ku złej polityce.

08.12.2015

Czyta się kilka minut

William Szekspir, chromolitografia z 1877 r.  / Fot. Leemage / GETTY IMAGES / MONTAŻ „TP”
William Szekspir, chromolitografia z 1877 r. / Fot. Leemage / GETTY IMAGES / MONTAŻ „TP”

W roku 1606 scena szekspirowska w Londynie ujrzała aż trzy tragedie wielkiego dramatopisarza: „Króla Leara”, „Makbeta” oraz „Antoniusza i Kleopatrę”. Ale też i rok był niezwyczajny, obfitujący w wydarzenia, które wstrząsnęły elżbietańską Anglią. Ledwie przed trzema laty zmarła wielka Elżbieta, Królowa-Dziewica, a przed kilkoma miesiącami wykryto spisek prochowy, mający zgładzić króla Jakuba I wraz z parlamentarzystami. Ciężkie opary dżumy unosiły się nad Londynem. Koszmary krążyły ulicami, widma zaludniały powietrze.

Co mówi nam „Lear” dzisiaj, czego dowiadujemy się o sobie z tej sztuki o władzy, błędnym wyborze i zdradzonych obietnicach? Przypomnijmy: po wielu latach rządów znużony Lear przekazuje królewską godność, dokonując wyboru między trzema córkami, wskazanie okazuje się fatalne i od tego momentu świat staje się dzikim, pogrążonym w wojnie pustkowiem nocy, a z biegu wydarzeń wszyscy wychodzą poturbowani: „Pod powierzchnią owych symptomów tkwią głębsze schorzenia”.

Nie wiemy, jakim władcą był Lear, ale sądząc po stanie świata, jaki zostawia po sobie, pewnie nie najlepszym. Swoim podwładnym zapewnił przekonanie, że sprawy państwa będą toczyć się ustalonym biegiem, nie wymagając żadnej poważnej refleksji ani korektury. Wystarczy dalej spokojnie administrować tak, by dało się przeżyć, a wszystko pozostanie w swych koleinach.


O najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego opowiada Piotr Mucharski, redaktor naczelny.

Adres URL dla Zdalne wideo


Lear po fakcie dopiero zorientuje się, że tak prowadzona polityka usypia i pogrąża w letargu (jak sam powie, „świadomość w nim przygasła, zmysły / Zapadły w letarg...”). Władca zapłaci wysoką cenę za ten błąd, ale wraz z nim zapłacą ją ci, którzy uwierzyli, że sprawy publiczne to dziedzina zwykłego administrowania – polityka wymaga wizji i idei, a nie jedynie szaty i ciepłej wody w kranie. Teraz odrzucony starzec zawoła: „Dbaj tylko o to, by przeżyć, a życie stanie się / Tanie, jak życie bydlęcia”. To błąd podstawowy: tam, gdzie polityki nie uczyniono domeną poważnego publicznego namysłu, gdzie nie jest ona kwestią publicznego zainteresowania i wiedzy, gdzie dominuje strategia przetrwania i utrzymania się przy władzy, tam rychło zjawią się demony, które wykorzystując ignorancję i wzbudzając fałszywe nadzieje rozpętają, jak mówi Szekspir, „szalone żywioły”.

Lear, odpowiedzialny za ten stan rzeczy, dokonuje wyboru nie na podstawie racjonalnych kryteriów, a jedynie dając wiarę retorycznym popisom i, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, PR-owskim zabiegom. Zamiast pytać kandydatów do władzy o sposób jej sprawowania i o to, czym jest dla nich państwo i społeczeństwo, chce, by wykazali się miłością i przywiązaniem: „(...) powiedzcie mi, córki, / Która z was kocha ojca najgoręcej”. To początek klęski i zaproszenie najgorszych mocy. Już za chwilę jedna z wybranych córek powie o nim, że to naiwny i „nierozumny starzec”. Kiedy więc teraz, po fakcie, odrzucony i osamotniony Lear pyta, kim jest, przyznaje, że polityka, którą prowadził wcześniej, była błędna, bowiem nie chciał dowodów myślenia i politycznego realizmu, ale „miłości”. Miłość zaś ma to do siebie, że gdy przenieść ją ze sfery słów do sfery czynów, rychło okazuje się miłością do władzy, a ta – co jasno wyłożył Machiavelli – zawsze woli budzić strach niż miłość. Lear z pewnością chciał dobrej zmiany, normalnego życia i gościnności; wybrał, i otrzymał wygnanie na dzikie wrzosowisko, po którym krążą demony. Teraz budzi się z przedwyborczego snu i pyta: „Więc jednak nie śpię? Nie, w to nie uwierzę”.

„Och, jakże mało troszczyłem się o to!”

Polityka – nie jako nakierowana na przyszłość rzecz wspólna, lecz jako bieżące administrowanie pozwalające na kontrolowanie obsady stanowisk i troskę o interesy partyjne – musi po czasie prowadzić do tego, że rządzący skupiają się na sobie, w przeświadczeniu, że świat jest wyłącznie ich światem, a ich cele są celami powszechnymi. To, co między ludźmi, niepostrzeżenie staje się „tym, co między nami”, a świat powoli coraz bardziej zawęża się do tego, co „nasze”, partyjne, wyznaniowe, narodowe. W kilku miejscach Szekspir w sposób poruszający wypomina władzy tę zabójczą amnezję, będącą formą ocenzurowania wszystkiego, co inne, arogancję przeświadczenia, że „my” i „nasze” jest ostateczną, najlepszą formą istnienia świata. Dopiero zdjąwszy z głowy koronę, błąkający się po nocnym wrzosowisku Lear dostrzeże nieszczęście i nędzę własnych poddanych: „Nadzy biedacy... / Bezdomne głowy, chude żebra, które / Widać przez okna dziur w waszych łachmanach? / Och, jakże mało troszczyłem się o to!”. Konieczność takiej troski jest warunkiem uzdrowienia świata. „Król Lear” kończy się wezwaniem, by „ulżyć” tym, którzy są „w ruinie”.


CZYTAJ TAKŻE:

Plan Kaczyńskiego jest prosty: do końca roku przejmą instytucje, potem rozdadzą socjalne prezenty. Tekst Michała Szułdrzyńskiego.


Im bardziej podkreślamy wagę „naszości”, im bardziej akcentujemy przewagę narodu nad tym, co między ludźmi, czyli krótko mówiąc: nad prawem i dążeniem do sprawiedliwości, tym mniej w nas troski, tym więcej zadufania, i tym głębiej zapadamy się w ciemną arogancję władzy dla władzy.

„Pokierować tobą / Powinien teraz ktoś bystry, kto lepiej / Niż ty rozumie, co dla ciebie dobre”

Lear wybrał, zawierzając słowom. Niosły one obietnice od tych, które mówiły, że „kochają go nad życie, szczęście, zdrowie, piękność, honor”. Po kilku dniach nad wrzosowiskiem, po którym tuła się półnagi Lear, szaleje burza i szumią porywy zimnej ulewy, ale – jak sam powie – gorsza nawałnica rozpętała się w ludzkim umyśle. „W taką noc wygnać mnie z domu”, wyje starzec, „dobrego ojca, który dał wam wszystko”. Obietnice okazały się przebiegłym fortelem, środkiem do uzyskania władzy. Jego rządy teraz jawią się jako „szarogęszenie”, a królestwo jest w ruinie.

Tragedia Szekspira, kunsztownie przecież ubrana w słowa, przestrzega przed słowem i jego mocą. Rzecz nie tylko w tym, że mają one moc uwodzenia i zaciemniania sądu. To byłoby jeszcze nie najgorsze. Problem w tym, że słowa nie pomimo, lecz właśnie dzięki swej zwodniczości okazują się sprawcami faktów. Gdy Sergio Quinzio szkicuje ewolucję dziejów „od słowa mającego moc twórczą do słowa jako czystej konwencji, która nie ma żadnego związku z rzeczywistością”, wyciąga z tego wniosek, że słowo takie jest „martwe”. Historia Leara dowodzi, że wybitny filozof nie ma racji. Jeśli nawet przyjąć, iż słowo to jest „martwe” w takim sensie, iż jest pustą deklaracją bez pokrycia, to mamy do czynienia z monstrualnym jego zmartwychwstaniem: wszak to właśnie retoryczne wzloty Goneryli i Regany, córek króla, zapewniły im dostatek i władzę, i otwarły drogę do organizowania świata, który okazuje się właśnie efektem owych pozornie „martwych” słów.

Historia zna wielu, których dykcja i potoczystość, by nie rzec: często wrzaskliwa wylewność słowa doprowadziły do władzy, a świat do nieszczęścia. Nie wolno zatem ulec żadnemu z dwóch uspokajających złudzeń. Ani temu, że słowo to tylko pusta obietnica, ani temu, że skutki tej obietnicy nie obejmą nas swym działaniem. Obietnica jest pusta, to znaczy „martwa”, tylko po jednej stronie – składającego ją polityka. Po drugiej stronie, tam gdzie mieszkają i żyją ludzie przeżywający swe radości i troski, rozciąga się ciemne królestwo mrocznych skutków owych rzekomo „pustych” deklaracji. W polityce nie ma retoryki bez właściwej dla niej pragmatyki. To, co wypowiedziane, wcześniej czy później stanie się ciałem. Dlatego podstawowym obowiązkiem każdego jest czujne słuchanie, nasłuchiwanie tego, co wypowiadane. Niezdolny do wysłyszenia obłudy Goneryli i Regany, i tego, co przemawia wielkim głosem w milczeniu Kordelii, Lear zapłacił najwyższą cenę za zlekceważenie tej umiejętności. Teraz ci, którzy wiedzą lepiej, co dla niego dobre, pogardzają nim i jego prawami.

„Zarygluj bramy, hrabio. Straszna noc”

„Król Lear” to tragedia młodych i starych, mądrych i szalonych. Nikt nie uchodzi nawałnicy, każdy jest tu uchodźcą błąkającym się we wrogim świecie, w którym trudno o dom. Stary, wierny Kent wprowadzi Leara do nędznego szałasu na pustkowiu, a sam uda się „do zatwardziałych domu – twardszych jeszcze / Niźli kamienie, z których dom ów powstał, / Bo... wzbronili / Mi wejścia – wrócę tam jednak, by chudą / Gościnność ich wymusić”.

Myśl, jaką odnajdujemy w tekście Szekspira, uderza swą naiwną prostotą: siła państwa jest siłą pociechy, zdolnością do niesienia ulgi. Nieprzypadkowo formułujemy takie ryzykowne stwierdzenie. Comfort (tego słowa używa Szekspir) i force, „pociecha” i „siła”, wywodzą się etymologicznie z jednego, odległego źródła, jakim jest średnioangielskie fors i łacińskie fortia. Gdybyśmy przyjęli tę zasadę, nie toczylibyśmy gorszących sporów o to, czy uratować pięć, a może siedem tysięcy przychodźców, nie zaglądalibyśmy im do metryk sprawdzając wyznanie, ale spieszylibyśmy z troską. Nie chodziłoby bowiem o tysiące, lecz zawsze o jednego/jedną, nieszczęście bowiem jest zawsze pojedyncze. Jeśli w ogóle może istnieć polityka chrześcijańska, to tylko oparta na zasadzie pojedynczości życia, której winny służyć instytucje. W tym zwrocie ku liczbie pojedynczej – a gramatyka poważnej (nie zaś jedynie manifestowanej na potrzeby wyborczego interesu) troski zawsze zna tylko liczbę pojedynczą – odsłania się siła chrześcijaństwa. Wypada ubolewać, że to, co odsłania polskie państwo (tak mocno powołujące się na chrześcijańskie wartości), to chwiejna słabość.

„Nie znasz powodów naszego przybycia, i to nie w porę, ciemnooką nocą”

Bez wątpienia, „Król Lear” to lektura na ciężkie czasy. Świat oddany przemocy i bezprawiu strojącemu się w pozory praworządności, świat bezlitosnych dzieci i nieroztropnych ojców jawi się jako świat nie do przyjęcia. Dzień zastąpiony przez noc, rozum przez szaleństwo, troska przez bezwzględność, przytomność umysłu przez majaki. A nade wszystko niebezpieczne, ponieważ grożące nieprzewidywalnymi skutkami, czynienie bezprawia prawem – oto co winno stanowić przedmiot naszego zatroskania i sprzeciwu.

Władza przedkładająca to, co „swoje”, nad wszystko inne jest gotowa uruchomić wszelkie emocje, aby osiągnąć swój cel; zaś namiętności jako siła napędowa polityki premiują jej najgorszy dla wspólnoty rodzaj – wszak namiętności nie da się powściągnąć, a zatem wszystko można nimi usprawiedliwić. Nagłe i wątpliwej jakości prawnej, a moralnie naganne ułaskawienia, nocne zaprzysiężenia, prowokujące myśl o jakimś niespodziewanym zagrożeniu, teza o wyższości dobra narodu nad prawem, retorycznie podnosząca patriotyczne emocje i znów podsuwająca podejrzenie, jakoby coś owemu narodowi groziło i był on „w potrzebie” – oto drogowskazy na drodze do złej polityki, która będzie polityką faktów dokonanych i usprawiedliwianych cynicznie pobudzanymi emocjami. Nawet jeśli fakty te okażą się wątpliwe, będzie już „po wszystkim”, i w konsekwencji zostaną sprawcom wybaczone jako dokonane w afekcie.

W „Learze” książę Kornwalii, nikczemnik i tchórz, okrutnie oślepi Gloucestera wiedząc, że nie ma prawa tego uczynić. Lecz od czegóż emocje? Posłuchajmy i zapamiętajmy tę wypowiedź jako przestrogę: „Choć trzeba formalnego sądu, / Żeby go stracić, jednak nasza władza / Ustąpi przed porywem gniewu. Ludzie / mogą gniew zganić, lecz go nie powściągną”. Wyższość gniewnego resentymentu nad „formalnym sądem” – czy nie to wybrzmiewało w pogardliwym sądzie marszałka Sejmu i innych polityków PiS o orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego na temat prawomocności wyboru sędziów? Szekspir to mędrzec; miejmy się na baczności.

„Jeśli widzialni wysłannicy niebios / Nie pohamują tych niegodziwości / Chaos nastanie...”

Polityka ryglowania bramy oraz pobudzania poczucia zagrożenia będzie zapewne linią przewodnią polskiego działania politycznego. Nie dla innego przecież powodu Jarosław Kaczyński wieścił ostatnio w kraju, w którym Kościół katolicki cieszy się szacunkiem i przywilejami, że kto podniesie rękę na Kościół, ten podniesie rękę na Polskę. Polityka dobrej wspólnoty jest jednak polityką wielości, gdyż dotyczy tego, co między ludźmi, a nie tego, co między członkami partii czy wyznawcami religii. Trzeba więc zdecydowanego odrzucenia takiego modelu świata, wstrząśnięcia niezachwianymi, zdawałoby się, podstawami po to, aby istotnie ocalić te podstawy w całym ich znaczeniu i powadze, a nie jedynie instrumentalnej rytualności, łatwo dającej się wprząc w interesy politycznych wyborów. Dlatego oślepiony Gloucester wezwie bogów, by wyrzec się świata, bowiem – jak wyzna – gdyby godził się na jego nieszczęścia i troski, jego życie byłoby pozbawione znaczenia: „Gdybym je umiał dźwigać bez szemrania, / Godząc się z waszą nieprzepartą wolą, / Wtedy sam by się dopalił skwierczący / Ogarek mego obmierzłego życia”.

„Władzę – i prawo – mam w swym ręku ja, / Nie ty”

Nadszedł więc czas stawiania mocnych pytań, by obronić to, co między ludźmi. Mówi Gloucester: „Jak chłopcy psotni – muchy, tak bogowie / Nas zabijają: dla rozrywki”. Nie jest to proste odrzucenie bogów, lecz przypomnienie fundamentalnego przekonania, które podzielała też Hannah Arendt, że „Bóg stworzył człowieka, ale ludzie to wytwór ziemski, ludzki”, a skoro tak, zatem ludzkich miar i praw szukajmy dla ludzkich spraw. Zabiegajmy więc o wyswobodzenie Boga z gry ludzkich ambicji i wyobrażeń, a także o to, by nie stał się jednym z mebli ustawianych na politycznej scenie. Chodzi zatem o głęboko krytyczne spojrzenie na nas samych, o to, by postawić Learowe pytanie: „kto mi potrafi powiedzieć, kim jestem?”, bowiem ci, którzy nie stawiają takiego pytania, nie tylko wiedzą, kim są oni sami, ale również wiedzą lepiej, kim są inni, i inność ową postarają się zmienić za każdą cenę. Krytyczna autorefleksja musi iść bardzo daleko, jeśli ma spełnić swoje zadanie; winna wstrząsnąć nieznośnym poczuciem zadomowienia i pewności siebie, jakie cechują tych, którzy znaleźli się u władzy.

Jeżeli stawką ma być odzyskanie solidarności jako postawy społecznej, wstrząs jest nieodzowny. Bez niego prawo okazuje się jedynie instrumentem własnych domniemanych racji, a te zwykle nakazują politykowi postawienie się ponad prawem. Nawet w obliczu oczywistego dowodu swej występności Goneryla wykrzyknie: „A gdyby nawet? / Władzę – i prawo – mam w swym ręku ja, / Nie ty. I któż mnie postawi pod sądem?”. Różne wersje tej samej aroganckiej pewności siebie i lekceważenia prawa dochodziły nas ostatnio z Sejmu i prezydenckiego pałacu. Nie wolno tego pominąć milczeniem. Pamiętajmy także o przestrodze Arendt: „Tam, gdzie (…) tak zwane »prawa«, na przykład historii lub natury, w interpretacji głowy państwa posiadają prawomocność, która może zmienić się z dnia na dzień i która rości sobie pretensje, aby obowiązywać całą ludzkość – mamy do czynienia z bezprawiem, choć nie z anarchią, bowiem porządek może być utrzymany przez organizacje przymusu”.

„Przemożny wstyd nim owładnął”

Wstydzimy się nie za innych; zawsze wstydzimy się siebie. Od tego zaczyna się naprawa stanu spraw publicznych. Gdy Lear potępia Kordelię, która nie chce uczestniczyć w retorycznych zawodach, jest bezwstydny, żywi bowiem bezwzględne przekonanie, że jego ogląd świata jest jedynym słusznym. Przeświadczenie to jest tak silne, że właściwie mógłby zawołać: „królestwo to ja”, a nawet więcej: „świat to ja”. Ale wtedy towarzyszy mu jeszcze dwór i cały teatr królewskiego ceremoniału. Otaczają go dworacy, poplecznicy i karierowicze suną wraz z nim dworskimi korytarzami.

Lear przemawia z wnętrza tej sceny, a każdy udział w grupowym działaniu usuwa uczucie wstydu, gdyż wyklucza samodzielność oraz powoduje, że „świadomość indywidualnych uchybień albo braków będzie natychmiast wygaszana” – jak poucza Georg Simmel – przez grupę. Dopiero opuszczony i samotny, powoli zapadający się w majaki starości, dozna wstydu, uczucia, w którym poznajemy siebie jako kogoś zupełnie innego, a nasze poprzednie decyzje wydają się nam szalone. Gdy Kordelia odnajdzie Leara, ten powie jej, że to bezwstyd pewności siebie doprowadził do świata, w którym człowiek nie rozpoznaje już siebie. „To moje ręce?” – pyta Lear nie dowierzając, że to jego wybór nadał rzeczywistości taki kształt.

Jeśli polityka nie ma stoczyć się wyłącznie do bezwzględnego administrowania ludźmi i instytucjami w imię własnych interesów, musi znać wstyd, ponieważ to on umożliwia podtrzymanie pytania o sens i cel polityki jako troski o to, co między ludźmi, a nie o to, co leży w interesie moich ambicji. Gdy polityka przestaje zabiegać o dalekosiężność celów i zadań, staje się bezwstydna i bezwzględna. Nie ma względów na nikogo i na nic poza partyjnym sporem i nigdy nie przyznaje się do błędów.

A ponieważ błędy są zawsze błędami innych, funkcjonariusze tak uprawianej polityki nigdy nie przebaczają, wszak innym wybaczać nie wolno. Można jedynie ułaskawić swoich. Widać rację miał Edmund, gdy tak formułował swoje bezwzględne polityczne credo: „W walce o wszystko zwycięzcą zostanie, / Kto ceni siłę, nie próżne gadanie”. Gdy prezydent w niespełna pięciominutowym orędziu nawet nie odniósł się do tego, co stanowiło istotę problemu, czyli orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, chciał za wszelką cenę zostać zwycięzcą. Jakość tego, co między ludźmi, nie jest już dla niego wartością; liczy się tylko zwycięstwo. ©

„Król Lear” cytowany jest w przekładzie Stanisława Barańczaka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2015