Król głupszy od królowej

Bogdan de Barbaro, psychiatra: Pióro, którym pisze się przemoc, może mieć różną grubość. Atrament bywa sekretny, niewidoczny gołym okiem. Przemocą może być też milczenie, nieobecność lub powiedzenie „rób, co uważasz”.

15.10.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Elżbieta Lempp
/ Fot. Elżbieta Lempp

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Co ma zrobić osoba, która jest ofiarą przemocy, żeby przestać nią być?
 

BOGDAN DE BARBARO, kierownik Zakładu Terapii Rodzin Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ: Zauważyć, że jest ofiarą i że tak nie musi być. A potem znaleźć w sobie odwagę powiedzenia „basta”.

Do tego momentu ofiara dochodzi latami, jeśli w ogóle.

Człowiek żyje ze swoim cierpieniem i prawdopodobnie nie rozumie go w ten sposób. Definiuje je w kategoriach bezradności i troski o dzieci. Albo myśli: „Nie mogę nic zrobić z tą sprawą, bo on mnie zabije”. Lub: „Owszem, on mnie czasem bije, ale przecież czasem bywa taki dobry”.

Czyli klasyczny cykl przemocy: po biciu następuje „miesiąc miodowy”, tyran jest do rany przyłóż, po czym wraca do rytualnych „egzekucji”.

Kiedyś do mojego gabinetu przyszła kobieta – zmusiła ją do tego siostra, która była bezpośrednim świadkiem agresywnych działań szwagra. I ta bita kobieta musiała wykonać wiele wewnętrznego trudu, aby przestać usprawiedliwiać swojego oprawcę. Miała cały system zaprzeczeń, podobny do tego, którym broni się alkoholik twierdzący, że nie jest uzależniony. A ofiara broni się m.in. tezą: „Nie będę doprowadzała do rozwodu, bo to jest dla dzieci gorsze”.

A nie jest?

Przemoc to jeden z powodów dobrze uzasadniających rozwód. Dziecko często jest świadkiem bicia ukochanej osoby i to jest dla niego gorsze niż bycie ofiarą przemocy. Głębszą traumę wywiera bezradność na widok tego, że coś dramatycznego dzieje się z mamą, płaczącą i wystraszoną. Opaczne jest wtedy myślenie, że nie można dziecku zabierać ojca, że on się poprawi i że nie trzeba go drażnić, bo wtedy wszystko będzie dobrze. Takie myśli należą do matek, które nie wierzą w swoją moc, natomiast wierzą, że ich potulność jest dobra dla dziecka.

Przemoc ma wiele odsłon. Można kogoś nie tknąć palcem, a wykończyć psychicznie.

Przemocą może być milczenie, nieobecność lub powiedzenie: rób, co uważasz. Pióro, którym pisze się przemoc, może mieć różną grubość. Atrament bywa sekretny, gołym okiem niewidoczny. Mógłby ktoś powiedzieć: „Ja to robię w samoobronie, jestem atakowany, więc muszę się bronić”. I torturował wyłącznie werbalnie, spokojnie, metodycznie, bez używania wulgaryzmów.

Kobieta często prowokuje mężczyznę słowami. Ona chce porozmawiać, on to ignoruje. Więc ona się irytuje. Naciska, bo chce być usłyszana. A mężczyzna w odpowiedzi jeszcze bardziej ucieka.

Tak rozkręca się małżeński taniec wzajemnego obwiniania: „Ty nie chcesz ze mną rozmawiać” – „Ty stale mnie atakujesz”. Toczy się gra: ja jestem niedobry, ale ty jeszcze bardziej. A przy okazji dochodzi do eskalacji wzajemnej przemocy – jedna osoba używa jawnej, druga ukrytej. W gabinecie terapeutycznym można się zorientować, w jakim tańcu uczestniczą małżonkowie, na ile są jego więźniami i w jakim stopniu mogą to zmienić. W naszej rozmowie będziemy koncentrować się na sytuacjach, w których sprawcą jest mężczyzna, a kobieta jest ofiarą. Tak rzeczywiście jest najczęściej, ale pamiętajmy, że przemoc, zwłaszcza ta dyskretna, „nieoczywista”, zawarta np. w słownym poniżaniu, może być również autorstwa kobiet. Kwestia, którą terapeuta musi rozwiązać we własnym sumieniu, to wyznaczenie momentu, do którego można analizować przemoc od strony psychologicznych motywacji, a kiedy już trzeba powiedzieć: „Stop, na to się nie godzę, bo to jest zło, którego terapia nie powinna legitymizować”.

Pan w którym momencie mówi „stop”?

Pamiętam jedno małżeństwo, które zgłosiło się do gabinetu. Ona mówi: „Mąż mnie bije”. Ja: „Jestem gotów podjąć się terapii, jeśli pan zaniecha przemocy”. On: „Dobrze, ale moja żona...”. Ja: „Co »pana żona«, to będziemy analizować, ale następne spotkanie będzie możliwe, kiedy pan w tej chwili podejmie decyzję i obieca, że nie podniesie ręki na żonę do następnego spotkania. Wtedy będziemy się zastanawiać, co zrobić, żeby panu pomóc”. Nieraz taka rozmowa odnosi pozytywny skutek. Gdy jednak przemoc trwa, nie powinno się kontynuować terapii. Pamiętajmy, że przemoc to nie tylko agresja fizyczna. Może też przyjmować postać drastycznego słownego upokarzania czy wyzwisk. Także wtedy terapeuta może formułować ultimatum: zaniechanie przemocy jako warunek wstępny terapii. Nie jestem w stanie pomóc pacjentowi, którego przeżywam jako przemocowego wobec kobiety – tracę wówczas swoją moc terapeutyczną. Nie jestem duszpasterzem czy prokuratorem, więc nie oceniam, natomiast to, co jestem w stanie zrobić w tej sytuacji, to powiedzieć kobiecie: „Powinna pani udać się do Ośrodka Interwencji Kryzysowej lub innego terapeuty po to, żeby pani odnalazła w sobie moc wewnętrzną, żeby potrafiła wyjść z roli ofiary i przestała myśleć, że nic się nie da zrobić”.

Można przestać bić?

Zdarza się. To też kwestia skali. Jeżeli ktoś bije latami, to trudno mu zrozumieć, dlaczego by miał przestać to robić. Nie dostrzeże także zła w przemocy ten, w którego rodzinie od dziada pradziada taki był sposób rozwiązywania problemów. Ktoś taki uważa, że „przecież tak ma być”, i nie potrafi poddać tego zachowania moralnej refleksji.

Tradycja uświęca bicie. Odpryski tego widać w tym, z jaką arogancją traktowane są przez policjantów bite kobiety.

Idzie jednak ku dobremu, chociaż sto razy wolniej, niż by się chciało. Jednym z mitów destruktywnych jest przekonanie kobiety o tym, że wezwany przez nią policjant przyjdzie, pogaworzy, wyjdzie, a mąż potem zleje ją podwójnie. Sporo „damskich bokserów” uspokajało się już po jednej interwencji domowej. Oni wiedzą, że jak się incydent powtórzy, to spadnie na nich hańba społeczna albo będą zmuszeni pojawić się w sądzie.

Może Pan stworzyć portret psychologiczny osoby, która bije?

Nie ma tu jednego portretu. Bije np. ten, kto się boi, kto nie ma poczucia własnej wartości i kto podglądał w dzieciństwie, że biciem się problemy rozwiązuje. Bije bezradny i sfrustrowany. I ten, kto dostrzega, że jego kobieta jest mądrzejsza, lepsza, wrażliwsza, więcej potrafi niż on – bezradny i przez kapitalizm wpędzony w bezrobocie. Ale podkreślam: to wszystko nie oznacza usprawiedliwienia przemocy!

Istnieje przekonanie, że częściej używają przemocy ci, którzy piją. Ale przecież bicie jest obecne w dobrych inteligenckich domach, gdzie nie ma kropli alkoholu.

Egzekucje odbywają się też w katolickich domach. Ktoś dostaje religijny nakaz bycia dobrym, stara się przestrzegać 10 przykazań, a nie radzi sobie zupełnie z własnymi emocjami, tłumioną agresją czy popędowością. Z różnych powodów nie jest w stanie uporać się z jakąś wściekłością. W związku z tym raz na jakiś czas wybucha i staje się przestępcą. Katolicyzm nie chroni od bycia agresywnym. Zygmunt Bauman pisze, że niedaleko jest między ideą prawdy a przemocą, bo człowiek skrajnie przekonany do własnej prawdy, może mieć ochotę pozostałych do tej prawdy przymuszać. Jeżeli ktoś jest ortodoksyjny, a ma w rodzinie osobę myślącą inaczej, to zaledwie krok go dzieli od inkwizycji. Zawsze budziło moje poruszenie, kiedy do gabinetu przychodził zasłużony działacz organizacji katolickiej i w pewnym momencie wychodzi na jaw, że leje żonę. Odrębnym, ale przecież niezwykle ważnym przejawem przemocy jest gwałt małżeński – zjawisko, o którym jeszcze do niedawna nie rozmawiało się inaczej niż w ramach wulgarnych dowcipów, a które występuje częściej, niż byśmy się mogli spodziewać.

Nie tylko katolik jest szowinistą.

W kulturze polskiej szowinizm jest bardziej obecny niż w zachodniej. Siła patriarchalnego wzorca ma olbrzymią moc; pracowało na nią wiele pokoleń. Jeżeli mężczyzna nie chce być szowinistą, musi się sprzeciwić swoim ojcom i praojcom. A przełamanie wzorca kulturowego jest czymś trudniejszym niż tylko akt woli – to sięga głębiej. Może nie jesteśmy tego świadomi, ale w każdym z nas drzemie swego rodzaju lojalność do przekazu płynącego z poprzednich pokoleń. Jeśli zatem nasi praojcowie byli głęboko przekonani, że do nich należy władza nad kobietą, to może być trudno – na nieświadomym poziomie – zakwestionować tę tezę.

Jak jeszcze rozumieć wzorzec patriarchalny?

Jego istotą jest przekonanie, że władza należy do mężczyzny. A jednocześnie ten „władca” nie może się uporać z tym, że kobieta jest osobą wrażliwszą, z lepszym kontaktem z własnymi emocjami, może być bardziej twórcza, słowem: ma szereg osobistych przewag. Tak właśnie wygląda sytuacja przedrewolucyjna – władza w istocie należy do kogoś innego, a moc formalnie i praktycznie ma jeszcze ktoś inny. To tak, jakby król był głupszy od królowej: może się obawiać, że liczenie się z kobietą będzie znakiem jej władzy, a nie jej wartości. W dobrym związku chodzi o rezygnację z pytania o to, do kogo należy władza, na rzecz szukania partnerstwa.

Jak to się dzieje, że w związku początkowo udanym w pewnym momencie pojawia się przemoc?

Niekiedy zdarza się, że związki, w których występuje przemoc, zostają zawarte na zasadzie ściśle określonych ról: on jest opiekunem – „ojcem” posiadającym władzę, a ona dzieckiem. Początkowo kobiecie pasuje otrzymywanie „odgórnej” troski. Po paru latach ta kobieta-dziecko dorośleje i zaczyna myśleć: ja też chcę być partnerką, chcę pracować, chcę robić karierę. Niedawno była u mnie para z takim problemem. On mówił: „Siedem lat było dobrze, o co ci chodzi, po co to zmieniać?”.

Sfrustrowany, bo traci nad żoną kontrolę.

I traci też pewien rodzaj satysfakcji. W dodatku ta satysfakcja była obustronna. Kobieta miała komfort, bo czuła się bezpieczna i zaopiekowana, a mężczyzna miał satysfakcję ze sprawowanej władzy i opieki. I nagle to się kończy. W dodatku kultura uwyraźnia kobiecie, że szacunek i godność zawiera się właśnie w dostępie do tych samych praw, które ma mężczyzna. Więc ona się ich domaga.

Czyli złość budzi w mężczyźnie to, że kobieta może być jego partnerką, a nie podwładną.

To jakby detronizacja, z dyktatury przechodzimy w demokrację. Dla człowieka, dla którego kontrola była podstawą rozumienia świata, to jest dramat, katastrofa. Bo potrzeba kontrolowania jest ufundowana na takiej niepewności, że „jak nie skontroluję, to przegram i świat mnie zje”.

I on powie teraz, iż robi tak dlatego, że nie był w dzieciństwie kochany?

Bo nie nauczył się, że można być kochanym i kochać, i zachowywać w tym wszystkim wolność. Jako chłopiec nie dostał równowagi między wymogiem a bezpieczeństwem. Podkreślam: to nie tłumaczy przemocy, której używa się do kontaktu z otoczeniem. Nic jej nie może usprawiedliwić. Natomiast zupełnie inaczej zareagowałbym na człowieka, który powiedziałby sam: „biję, proszę mi pomóc”.

Mężczyzna znalazł się w kulturowej opresji – musi zrobić teraz coś pożytecznego z agresją, której używał bezkarnie przez tysiąclecia.

Mężczyzna musi uporać się z przyjęciem „Innego”. Może to być Inny w znaczeniu orientacji seksualnej, wyznania, płci, grupy wiekowej. Może reagować na niego plemiennie: zabijam lub uciekam. Może też zareagować życzliwym zaciekawieniem. Wygląda na to, że jest to główne wyzwanie dla współczesnego człowieka: zaciekawić się innością. Przyjmie ją czy przeciwnie – przerazi go, odrzuci i wzbudzi agresję. Sprawca przemocy się nie zaciekawia. Kultura macho podpowiada mężczyźnie, że nie wolno w sobie zaakceptować wrażliwości, delikatności, kobiecości czy empatii. W związku z tym będzie zwalczał je na zewnątrz. Pomijając działający z dziada pradziada wzorzec, który wdrukowuje mężczyźnie chęć sprawowania władzy, to ten mężczyzna może próbować określić stosunek do swojej wewnętrznej inności. Czy w ogóle zaciekawi się swoją złożonością? Jak długo będzie się bał Innego w sobie, tak długo będzie w nim rodzaj niebezpiecznej pasji do zmieniania tych zewnętrznych innych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2012