Król drzew

Kiedy przyjeżdżają do mnie znawcy ogrodnictwa, mówię, że jestem reżyserem. Przed przyjaciółmi i ludźmi teatru udaję dendrologa – opowiada Piotr Cieplak.

07.08.2017

Czyta się kilka minut

 / FILIP KLIMASZEWSKI
/ FILIP KLIMASZEWSKI

Pierwszy był platan. Wziął go w 2005 r. ze szkółki i wsadził w szpaler czereśni. Szybko okazało się, że nic z niego nie będzie. Drzewo nie miało szans, bo tam, gdzie powinna wystrzelić korona, biegła linia wysokiego napięcia.

Działka ma półtora hektara. Ze wszystkich stron otoczona jest owocowymi sadami. W krajobrazie południowych przedmieść Warszawy dominuje monokultura sadów, a w Wólce Dworskiej, rzut beretem od Góry Kalwarii, rolnicy postawili akurat na czereśnie. To samo miał na myśli teść Cieplaka, gdy w 2003 r. kupował tu ziemię. Ale potem przyjechał zięć i zaczął mu ten plan wywracać do góry nogami. Najpierw sadził drzewa w puste miejsca w rzędach drzew owocowych. Tak, aby wciąż mógł między nimi przejechać traktor. Z czasem panoszył się coraz bardziej, więc w końcu teść się poddał i sprezentował mu tę ziemię.

– Po tym platanie nie ma już śladu. Wsadziłem go pod drutami bez pomyślunku. Zresztą dziś też liczę się z tym, że coś mi pięknie kwitnie, a coś innego usycha – mówi Cieplak.

Jest koniec lipca, wczesne popołudnie. Suche i upalne. Spotykamy się przy ostatniej stacji metra na Kabatach, skąd ruszamy na południe. Cieplak mówi, że samochodem to 20, może 30 minut. Rowerem prawie godzina. Mijamy wille Konstancina, Słomczyn i jeszcze kilka innych wsi, wreszcie zakręt, morze czereśni, potem rząd tuj. Brama jest otwarta.

– Te tuje przy ogrodzeniu to jeszcze dziadkowy pomysł, w przyszłym roku ich nie będzie – usprawiedliwia się. – W ramach buntu przeciwko temu, jak dziś wygląda krajobraz polskiej prowincji, nie będę miał tu ani jednej tui szmaragd. Posadzę tylko tuję olbrzymią, znad Pacyfiku. To wspaniałe drzewa. Ale zanim pogadamy, przejdźmy się po ogrodzie.

Oaza dla ptaków

Ludziom kultury Piotra Cieplaka przedstawiać nie trzeba. Kto się nie zna na teatrze, po wpisaniu w przeglądarkę jego nazwiska przeczyta długą wyliczankę wyreżyserowanych przez niego w całym kraju spektakli i nagród, które za nie otrzymał. Od 2014 r. jest reżyserem warszawskiego Teatru Narodowego. Rok temu premierę miał jego najnowszy spektakl „Soplicowo – owocilpoS. Suplement”.

Żeby dowiedzieć się o jego drugim życiu, należy szukać dalej. Jeden z nielicznych tropów to felietony, które sporadycznie publikuje na portalu teatralny.pl. 31 maja 2017: „Od późnej czterdziestki planuję, zakładam, chwytam i sadzę. (...) Na półtora hektara zakładam ogród botaniczny. Sadzę drzewa i krzewy. Brakuje mi miejsca. Dawno odpuściłem ambicję kolekcjonerską, staram się tylko, aby pszczoły miały pożytek wiosną i latem, a ptaki pokarm zimą. Odnajduję i rozpoznaję sens swojej obecności, własnego pożytku i własnej nietrwałości”.

– Kiedy przyjmuję tutaj prawdziwych znawców ogrodnictwa, mówię, że jestem reżyserem. A kiedy wpadają przyjaciele, ludzie teatru, to udaję dendrologa – śmieje się. – Ale choć zaczęło się od drzew, teraz patrzę już na przyrodę kompleksowo. Moje najnowsze szaleństwo to właśnie ptaki. Ledwie tydzień temu zbudowałem i powiesiłem dwie budki lęgowe. W tym roku już żaden z nich nie skorzysta, ale może za rok? Przeczytałem „Dwanaście srok za ogon” Stanisława Łubieńskiego, od dzieci na urodziny dostałem lornetkę. Wydrążyłem w kamieniu poidełko, staję i patrzę. Przylatują tłumy. Trznadle, kowaliki, muchołówki. Wcześniej myślałem, że to wszystko wróble – mówi, a z krzaków wyskakuje spłoszony szpak.

To dla ptaków wzdłuż płotu posadził bezlik krzaków tarniny. Chce, by pośród tych wszystkich sadów dookoła jego ziemia była dla nich oazą pełną jedzenia. Ale w tym roku owoców jest tyle, co kot napłakał. W tym względzie Cieplak dzieli los lokalnych sadowników, którym majowy przymrozek zepsuł czereśnie.

Idziemy w stronę słupa z pustą platformą na szczycie. Takiego, na którym zwykle bociany zakładają gniazda. Na tym widnieje podpis: „Gniazdo Jerzego Pilcha”. Cieplak przywiózł ten słup w 2012 r., był tam wtedy jeszcze wieniec. Pierwszego roku biło się o niego kilka bocianów. Jeden zniósł nawet jajo, ale nie został. Gospodarz mówi, że za rok spróbuje zbudować nowe gniazdo.

A czemu Pilcha?

– Kiedy montowałem i okorowywałem ten słup, rozmawialiśmy przez telefon. On był akurat w szpitalu. Westchnął i powiedział, że gdy kiedyś zapytano Szymborską, kim chciałaby być, odparła: kotem Krynickich. I dodał: To ja deklaruję, że chciałbym zostać bocianem Cieplaka.

Znają się od czasu, kiedy Cieplak wyreżyserował Pilchowe „Narty Ojca Świętego” w Teatrze Narodowym.

Żeby było dziko

Ścieżka przypomina sinusoidę. Usypana z tłucznia, jest częścią wytyczanej od trzech lat siatki. Wije się pomiędzy krzewami i drzewami. Łączy na rondzie, na środku którego rośnie wysoka magnolia japońska (w jej nieregularnej koronie odcisnęło się dawne sąsiedztwo czereśni). Czasem znika w trawie, bo nie jest jeszcze ukończona. Cieplak prowadzi i opowiada: tu postawię dom, ten grabowy żywopłot będzie miał trzy metry wysokości, przy tych lipach dobuduję ule.

– Ścieżki traktuję jako przyczółek cywilizacji. Nigdy nie będzie tu puszczy. Nie mam co udawać, że między tymi mazowieckimi polami i sadami zrobi się naturalnie dziki krajobraz. Postanowiłem za to dyskretnie dialogować: trochę ogrodu, trochę dzikiego. Będę coraz bardziej dopuszczał samowolkę roślinności. Przestanę kosić trawę, zrobią się łąki kwietne. Drzewa mają na razie wysokość przelotową, z czasem będą się wzajemnie zacieniać. To wszystko zacznie się formować niejako samoistnie.

– Ogród najpierw powstaje na papierze? – pytam.

– Nie, wyłącznie w głowie. Łażę i wymyślam. Marzy mi się, że za pięćdziesiąt lat to będzie taki tajemniczy ogród. Pełen niespodzianek, tajemniczości. Staram się zamykać perspektywy widokowe, za kolejnymi zakrętami odsłaniać nowe obrazki. Powtarzam, że projektuję labirynt – tłumaczy.

We wspomnianym felietonie opisuje taką scenę. Lato, balkon, piwo i papierosy. Pod zajezdnią metra robotnicy sadzą drzewka. Jedno za drugim, dołek, chwyt, wsadzenie. A on pali, patrzy i nie może przestać myśleć, że te drzewa go przeżyją.

– Tak było? – pytam.

– To był raczej proces. Rodzenie się tej świadomości zaczęło się chyba w teatrze. W środowisku, gdzie wszystko jest niesłychanie ulotne i bardzo dotkliwie się tę ulotność przeżywa. Robi się przedstawienie, jest premiera, ludzie biją brawo – zdawkowo lub z entuzjazmem – a potem odbierają z szatni płaszcze i idą do domów. Z kolei aktorzy z reżyserem świętują. I tyle. Są jeszcze oczywiście kolejne spektakle, ale ta wyjątkowość zdarzenia przemija.

– Czyli chodzi o to, żeby coś zostało?

– To rozpaczliwa potrzeba. Z drugiej strony, dzięki drzewom zacząłem sobie zdawać sprawę, że spotykanie ludzi na tak krótkim odcinku czasu wymaga troski, rozmowy, opieki. Ale nie w znaczeniu przedszkolnym. Chodzi raczej o świadomość codziennych procedur. Uważnego, wcale nie spektakularnego obchodzenia się z ludźmi.

– W pracy?

– Na samym początku swojej teatralnej drogi wyobrażałem sobie, że to jest albo-albo. Że jak jestem artystą, to życie codzienne się nie liczy. Z goryczą mówiłem, że jestem Doktor Jekyll i Mr. Hyde. Jekyllem byłem w teatrze, gdzie do głosu dochodziła moja żywiołowa natura. W domu pozostawałem cichociemnym. Ale potem wybudowałem sobie ten drugi świat i oba zaczęły się uzupełniać. Drzewa pozwalają mi śmielej funkcjonować w teatrze. Trzymać dystans do bieżących spraw. Bronić się przed ciśnieniem sukcesu, giełdą nazwisk.

Wspomnienie biegunki

W prywatnym ogrodzie botanicznym Cieplak ma łącznie około 350 gatunków roślin. Sto, może sto pięćdziesiąt z nich to drzewa. Rodzime i obce, wszystko, byle nie sztucznie wyhodowane twory, wydziwione czy pokręcone. Jest więc dąb burgundzki o włochatych miseczkach żołędzi. Dąb szkarłatny, który jesienią robi się strażacko czerwony. Czeremcha ­Maacka o bursztynowej korze. Judaszowiec na wiosnę pokrywający się różowymi kwiatami. Świerk kaukaski o żółtych odrostach. Brzostownica japońska przebarwiająca się na wszystkie możliwe kolory. Głóg szkarłatny, który kojarzy mu się z biegunką, bo w dzieciństwie obskubywał ze słodkich owoców dziesięciometrowy krzak, a potem zjadał je w ilościach hurtowych razem z pestkami. Jawor, którego kora na starość pokryje się łuską przypominającą tę u ryby.

– Często pytam sam siebie, który gatunek lubię najbardziej. Może właśnie jawor? Ale zaraz potem gryzę się w język, bo mój numer jeden to jednak buki. Ten tu przywiozłem razem z jaworem z Korbielowa. Znalazłem je na drodze w sąsiedztwie osuniętej skarpy. Syjamscy bracia połączeni korzeniami.

– Personifikuje pan drzewa na własne potrzeby?

– No, gadam do nich. Poza tym się przytulam. Głównie do buków. Ale to nie są miłosne przytulenia. Jeśli się w upalny dzień przytulić do drzewa, to usłyszy się, że ono huczy. Woda w pniu jest pompowana, jakby to były miejskie wodociągi. Więc nie dość, że jest chłodny, to jeszcze ten hałas. Imion im nie nadaję, ale mam jednak do wszystkich tych drzew osobisty stosunek. Traktuję je bardzo osobniczo i sentymentalnie. No i często sobie myślę, że jak one machają tymi gałęziami, to się po prostu ze mnie śmieją.

– Czyli odpowiadają na to pana gadanie!

– Nie zawsze potrafię zdobyć się na taką refleksję. Jak człowiek jest wkurzony, to potrząsanie gałęzi będzie tylko wiatrem. Ale kiedy negatywne emocje zostawiam w Warszawie, to zaczynam dostrzegać detale. To niebywała lekcja, jakby mówiły mi: „Cieplak, stary, pobędziesz, pobędziesz i sobie pójdziesz, a my tu będziemy stały”.

Sam środek ogrodu to na razie plac budowy. Dwóch robotników od paru miesięcy konstruuje coś, co na pierwszy rzut oka przypomina bunkier. W rzeczywistości to ściana oporowa dla zbocza, w które wkrótce zamieni się hałda ziemi. Ktoś mu powiedział, że ten fragment działki jest zbyt piaszczyszty, by cokolwiek sadzić. Miał wybór: albo wykopać staw, albo usypać wzniesienie. Wybrał drugie rozwiązanie. Kupił pięćdziesiąt ciężarówek ziemi. Za trzy lata spiętrzy ją w parometrowe wzniesienie o łagodnym nachyleniu i zamieni w ogromne wrzosowisko.

– Tu będzie punkt widokowy. Taki, z którego teoretycznie zobaczy się cały ogród. Na środku posadzę dąb, a pod nim położę kamień z cytatem z Koheleta: „Nie nasyci się oko patrzeniem, ani ucho napełni słuchaniem”. Żeby pokazać, że chodzi o coś więcej.

Jak zabić kreta

Jako że w realiach 2017 roku coraz częściej nie da się rozmawiać o przyrodzie bez zahaczania o politykę, siłą rzeczy wchodzimy na grząski grunt. Zastanawiamy się nad obowiązującym od początku roku liberalnym prawem dotyczącym usuwania drzew. Cieplak śmieje się, że zakładanie budek lęgowych czy sadzenie tarniny dla ptaków to nie gesty polityczne. Coraz częściej ma jednak poczucie, że robi to wszystko ku chwale ojczyzny. Chce w przyszłości zapraszać do siebie szkolne wycieczki z Góry Kalwarii i okolic, urządzać terenowe lekcje biologii. Budować świadomość kolejnych pokoleń.

– Wie pan, sprawa z Puszczą Białowieską to nie jest problem kornika. Puszcza nie ma problemu z kornikiem. To ludzie mają problem. Świadomość ekologiczna w narodzie jest taka sama jak nasz stosunek do Żyda, obcego, migranta. Jak zabiję kornika, będzie dobrze. Jeśli coś mi zagraża, wytruję. Kiedy kilka lat temu wezbrała Wisła, tu, w okolicy, nikt nie mówił o umacnianiu czy pielęgnowaniu wałów przeciwpowodziowych. Mówiło się za to: trzeba zabić wszystkie bobry. Bóbr był islamistą. A najgorętszym tematem na internetowych forach ogrodniczych są sposoby tępienia kretów.

Wspomina też inną sytuację. Niedawno wrócił z Puszczy Białowieskiej. Trzy dni przesiedział w obozie protestujących przeciwko wycinkom. Spał pod namiotem, szukał w puszczy harvesterów. Podczas patrolu w jednym z dalszych od wsi zakątków puszczy natknął się na zamieszkane gospodarstwo przy drodze. Elegancki domek, wokół stuletnie drzewa, a pomiędzy nimi kilkaset metrów kwadratowych ogródka z równo przystrzyżoną trawą. I tuje.

– Ta trawa i tuje czy cyprysiki z supermarketu są odpowiedzią estetyczną i filozoficzną tego człowieka na problem Puszczy Białowieskiej. Aż boję się pomyśleć, co myśli o kretach. Albo ptakach, które narobią mu na parapet.

Nie mogę nie zapytać, dlaczego pojechał do Puszczy. Odpowiada, że z tego samego powodu, dla którego lata temu kibicował protestującym nad Rospudą.

Była zima, 20 stopni poniżej zera, a on pod osłoną nocy wiózł ekologów do wsi, gdzie jeden z gospodarzy zgodził się udostępnić ciepły prysznic. Z kolei to, co zobaczył w tym roku pod Białowieżą, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Nie z powodu spektakularności działań ekologów. Widział kilkanaście, może kilkadziesiąt osób koczujących za stodołą, gotujących wegańskie jedzenie i zakazujących picia piwa na terenie obozu.

– Prowadzi to trójka ludzi, dwie dziewczyny i chłopak. Są tak pięknie normalni i skromni, że aż zachwycający. Niezrzeszeni, jest to ich suwerenny, obywatelski sprzeciw. Żaden doktrynerski szał, tylko racjonalne myślenie o przyrodzie. I ci zwykli, zaangażowani ludzie przyczynili się do tego, że UNESCO się zebrało, tupnęło nogą i wezwało do natychmiastowego zaprzestania wycinki.

Nocleg pod drzewem

„Żeby dojechać rowerem z warszawskich Kabat do Lizbony, trzeba ciąć na Piaseczno, a potem przez Jazgarzew i dalej prosto na Grójec. Oto cała wiedza z geografii, która potrzebna jest na początku. (...) Wiadomo, że chodzi z grubsza o południowy zachód” – to fragment jednego z pierwszych akapitów książki Piotra Cieplaka „O niewiedzy w praktyce, czyli droga do Portugalii”. Niepozorny tomik jest filozoficzno-sprawozdawczym zapisem kolarskiej podróży do Lizbony.

W czerwcu 2009 r. Cieplak ustawił na poczcie głosowej nagranie „Odjechałem, dzwoń za miesiąc”, po czym faktycznie ­wyjechał. Droga przez całą zachodnią Europę zajęła mu 31 dni. Na miejscu czekała na niego żona. Kiedy pytam, skąd przyszedł mu do głowy ten rower, mówi, że zawsze był sprawny fizycznie, choć w dzieciństwie trenował tylko łyżwiarstwo figurowe.

– Potem, w liceum i na studiach, zająłem się filozofią i sztuką. I już jako dorosły człowiek i młody rodzic wracałem z rodziną z wczasów w górach. Po drodzę minęliśmy dwóch kolarzy, którzy mozolnie wspinali się serpentynami pod górę. Żona spojrzała na mnie wymownie i powiedziała coś w stylu: „Widzisz, oni to się wysilają”. Następnego dnia po powrocie odkurzyłem rower i zrobiłem sto kilometrów z domu do Puszczy Kampinoskiej i z powrotem.

– Bez przygotowania?

– Przez tydzień nie mogłem potem chodzić, ale satysfakcja była ogromna. Od trzydziestki co roku spędzałem kilka tygodni na rowerowej wyprawie. Trwało to kilkanaście lat. A po tej Portugalii z roweru przesiadłem się do ogrodu.

W drodze do Lizbony był wyczulony na otaczającą go przyrodę. Napisał nawet zdanie, które ze współczesnej perspektywy nabiera cech profetycznych: „Jeśli chce się zacząć świat na nowo, należy poza burzeniem starego świata myśli wykarczować wszystkie stare drzewa”.

– Te tysiące przejechanych kilometrów, noclegi w lasach, na skraju pól były dla takiego mieszczucha jak ja niesłychanie ważnym doświadczeniem. Przekroczeniem w świadomości pewnej granicy. Dowiedziałem się, że mogę rozłożyć śpiwór i spać, gdzie popadnie. Kładę się i słyszę, jak ziemia oddycha i szemrze, jak szumi rzeka, jak po lesie łażą zwierzaki.

– I nie ma się czego bać?

– Nikt mnie nie zje. Przełączam się na ufność. Czuję, jak opadają mi pancerze. To cholernie proste. I jeszcze za friko. Więc jeśli znowu miałbym odpowiedzieć na pytanie, kiedy mi się to wszystko z ogrodem zaczęło, to może właśnie wtedy? Gdy zasypiałem pod jakimś drzewem daleko od domu.

Partyzant pasa zieleni

W drodze powrotnej do Warszawy robimy jeszcze rundę po osiedlowych uliczkach Kabat. Tam, na rozległym pasie trawy między ostatnimi budynkami w mieście a stacją techniczno-postojową metra, na początku swojej ogrodniczej kariery prowadził działalność partyzancką. Nie miał wtedy jeszcze własnej ziemi.

– Przeczytałem może dziesięć stron podręcznika, a potem rzuciłem się do pracy, bo nie mogłem już wysiedzieć. Miałem poczucie misji. Chciałem sadzić drzewa, ale nie umiałem tego robić. Jeździłem po szkółkach, kupowałem to, co akurat było przecenione, i wciskałem, gdzie się dało. Robiłem to za dnia i nawet trochę ubolewałem, że straż miejska czy inny pies z kulawą nogą się mną nie zainteresował.

To, co się z tej działalności ostało, nazywa uczynkami. Kilka niepozornych obcych gatunkowo sosen, m.in. żółtych i czarnych, wciśnięta w żywopłot północnoamerykańska katalpa o sercowato-owalnych liściach.

Ale dziś, po latach, praktykuje zupełnie odmienne podejście do zieleni w mieście.

– Prawdę mówiąc, od jakiegoś czasu wszystkie drzewa traktuję jak swoje. Idę dowolną ulicą czy parkiem i rozpoznaję je, pozdrawiam. Prostym trikiem poszerzyłem swój ogród o całą planetę.

– Z braku miejsca?

– To raczej antidotum na moją zazdrość, bo dookoła widzę giganty, a u mnie wciąż rosną jeszcze takie pypcie. Więc jadę do arboretum w Kórniku i mówię, że to wszystko moje drzewa. Taka praktyka umysłowa, która mi bardzo upraszcza życie.©

PIOTR CIEPLAK (ur. 1960) jest reżyserem teatralnym. Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie i krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Pracę rozpoczął w 1989 r. w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. W latach 1996-98 dyrektor artystyczny Teatru Rozmaitości w Warszawie. Obecnie reżyser Teatru Narodowego w Warszawie. Laureat licznych nagród, wykładowca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2017