Kreując nowe mity

Dzisiejszy antykomunizm stał się uniwersalną ideologią środowisk prawicy i polega na mistyfikacji rzeczywistości historycznej. Bo tylko rzeczywistość zmistyfikowana poddaje się manichejskiemu podziałowi na "my i "oni i pozwala stygmatyzować przeciwnika.

05.06.2007

Czyta się kilka minut

Stosunek do PRL stał się dziś w Polsce substytutem dla przyjętych w świecie podziałów politycznych. Poglądy na wolny rynek, aborcję, małżeństwa homoseksualne czy miejsce Kościoła w państwie są istotnym, ale często drugoplanowym kryterium w ocenie tego, czy ktoś jest z prawicy, czy z lewicy. Jeśli jesteś przeciwnikiem lustracji i uważasz, że PRL nie była sowiecką gubernią, lecz duszną, opresyjną i skolonizowaną, ale jednak formą polskiej państwowości - toś w najlepszym razie z lewicy, a najpewniej komuch, uwikłany w kompromitującą przeszłość. Natomiast jeśli pozostajesz głuchy na subtelności czasu przeszłego, nie dostrzegasz niejednoznaczności moralnych wyborów czasu PRL, masz łatwość oceny innych i chętnie wierzysz w zbiorowe mity - toś człowiek moralnie zdrowy, patriota i antykomunista.

I tak dziw, że przy tak okopanych obozach jest jeszcze miejsce na jakiś dialog.

Słowa i realia

W jakie mity chce dziś wierzyć patriota-antykomunista?

W mit, że wszyscy byli przeciw, że naród zjednoczony był w walce z reżimem i masowo wspierał opozycję. Tymczasem prawdę o "masowym oporze w PRL" wyraża dla mnie opowieść Arkadiusza Rybickiego, organizatora manifestacji w drugiej połowie lat 70. pod Stocznią Gdańską w rocznicę masakry z 1970 r.: Rybicki z kilkoma kolegami z Ruchu Młodej Polski rok w rok, 16 grudnia o godzinie 15, wystawał pod Stocznią, tak by wychodzący z porannej zmiany stoczniowcy mogli przyłączyć się do akcji upamiętnienia ich pomordowanych kolegów. Żaden z robotników się nie zatrzymywał. Odwracali głowy, przyspieszali kroku. Kwiaty i wieńce po kilku minutach uprzątała bezpieka - i tyle było masowych manifestacji. Nie inaczej bywało pod pomnikiem Jana III Sobieskiego na rocznicę 3 maja i 11listopada. Wystawała nas grupka - a bezpieka filmowała.

Patriota-antykomunista chętnie wierzy w mit 10 milionów należących do "Solidarności" - co owszem, było faktem, lecz chwilowym i koniunkturalnym. I boleśnie zweryfikowanym w pierwszych dniach stanu wojennego. Dziś mówimy o kopalni "Wujek", ale właśnie dlatego, że był to heroiczny wyjątek. Podziemie lat 80. obejmowało kilkadziesiąt tysięcy osób, co na 40-milionowy naród było raczej świadectwem niechęci do narażania się. Nieliczne strajki z 1988 r. były obrazem słabości "Solidarności", nie jej siły. A nasz zbiorowy antykomunizm wyrażał się bardziej przed telewizorem i przy wódce na imieninach. En masse byliśmy społeczeństwem ostrożnych oportunistów (z credo: "A po co się narażać?"), społeczeństwem obrzucającym niechętnym spojrzeniem grupkę opozycyjnych wariatów, burzących bezpieczeństwo małej stabilizacji.

Za to antykomunizm sprzed telewizora rozkwitł dziś, gdy jego głoszenie jest nie tylko wolne od osobistego ryzyka, ale i politycznie poprawne. Co ciekawe, hasłem antykomunizmu szermuje np. Maciej Giertych, który chwalił Jaruzelskiego za stan wojenny, a potem zasiadał w Radzie Konsultacyjnej. Jego syn Roman urządził dla mediów tanie przedstawienie, ściągając ze ścian MEN portrety ministrów czasów PRL, w tym Adama Rapackiego. Gdy komunizm padał, Roman Giertych (rocznik 1971) robił maturę. Nie miał sposobności wykazać się męstwem w czasach, gdy za antykomunizm płaciło się wolnością. Antykomunistycznym męstwem wykazuje się dziś.

Nie bez powodu wspomniałem Rapackiego: Giertych, kontynuator tradycji endecji w jej skrajnej formie, ma prawo nie lubić Rapackiego, bo to on, jako minister spraw zagranicznych PRL, co najmniej dwukrotnie spotkał się w sekrecie ze szkolnym kolegą, Janem Nowakiem-Jeziorańskim, dyrektorem zwalczanej przez PRL antykomunistycznej Rozgłośni Polskiej RWE. Była druga połowa lat 60. i Rapacki uczulał Nowaka na naturę idącego do władzy moczaryzmu. Ta komunistyczno-endecka synteza doprowadzić miała wkrótce do haniebnej antysemickiej nagonki w 1968 r. Tej rozprawie z Żydami emigracyjne Stronnictwo Narodowe głośno przyklaskiwało. Giertychowie chcieliby widzieć PRL w czarno-białych kolorach, ale siebie zawsze po jasnej stronie.

Jaka treść kryje się dziś za słowem antykomunista?

Czy Nowak-Jeziorański, niewątpliwy antykomunista, może dziś za antykomunistę uchodzić? Wszak utrzymywał sekretne kontakty z partyjną wierchuszką, wspierał Gomułkę nawet wtedy, gdy poparcia odmówiła mu paryska "Kultura", wygłosił na falach RWE pean na rzecz Gomułki, gdy ten podpisał traktat o granicy na Odrze. Czy Gomułka działał wówczas w imię interesów ZSRR - czy Polski, wówczas zwanej PRL-em? Antykomunista Nowak uważał, że w interesie Polski - i miał rację. Inny antykomunista, Wiktor Trościanko ze Stronnictwa Narodowego (powstaniec warszawski, potem dziennikarz RWE) uważał, że Nowak działa na szkodę Polski, dlatego podjął współpracę z wywiadem PRL, by Nowaka antykomunistę wykończyć. Gdzie w tej historii miejsce na manichejski podział?

Dzisiejszy antykomunizm stał się uniwersalną ideologią środowisk prawicy i polega na mistyfikacji rzeczywistości historycznej, bo tylko rzeczywistość zmistyfikowana poddaje się manichejskiemu podziałowi na "my" i "oni" i pozwala stygmatyzować przeciwnika.

Dwa patriotyzmy

"Tygodnik Powszechny" pyta, czy media kreowały w ostatnim 18-leciu swoje wizje przeszłości. O ile można mówić o kreacji wizji przyszłości, o tyle w aspekcie historycznym wszelka "kreacja" zaczyna pachnieć nieprzyjemnie i zakrawa na przycinanie materii historycznej pod strychulec ideologii. Jedyne, co dla historii można zrobić, to pisać o niej uczciwie, tak by nie zaprzęgać jej do wozu polityki państwa - dziś zwanej polityką historyczną. W tym sensie "Gazeta Wyborcza" nigdy nie kreowała własnej wizji przeszłości. Powiedziałbym raczej, że toczyła polemikę z jej zmistyfikowaną wizją. Dostrzegaliśmy, że Polacy nie tylko cierpieli, ale i zadawali cierpienie, nie tylko byli ofiarami, ale też agresorami, a rachunki win nie są jednoznaczne.

To była polemika między patriotyzmem Sienkiewicza a patriotyzmem Żeromskiego, między pisaniem "ku pokrzepieniu serc" a "rozdrapywaniem narodowych ran, by nie zabliźniły się błoną podłości". "Gazeta" jest z Żeromskiego i z jego wrażliwością staraliśmy się pisać o stosunkach polsko-niemieckich, polsko-litewskich, polsko-ukraińskich, polsko-żydowskich, a także polsko-polskich: o Jedwabnem, Kielcach, Akcji "Wisła" i rzezi na Wołyniu, o Powstaniu Warszawskim, które choć nigdy nie przestało być dla nas ikoną narodowego heroizmu, to nie unieważniało pytań o sens tej hekatomby.

Nie lubię przegranych powstań. Jestem za to admiratorem Okrągłego Stołu. Jego niewygórowaną ceną jest brak założycielskiego mitu III RP, tej granicznej daty, która określałaby koniec PRL i narodziny wolnej Polski. Ale tak jak 11 listopada (Dzień Niepodległości) jest datą umowną, tak dla mnie umowną datą jest 4 czerwca 1989 r.: dzień cudu nad Wisłą, czyli wyborczego zwycięstwa "Solidarności", o którą rok wcześniej walczyło ledwie kilkuset młodych robotników strajkujących w Stoczni Gdańskiej.

Nie zgadzałem się z moim szefem Adamem Michnikiem, gdy nazwał Czesława Kiszczaka "człowiekiem honoru". W redakcji nie byłem w tym odczuciu odosobniony. Jednak sam Michnik swój gest wobec Kiszczaka uznał za błąd i przyznał, że zabrakło mu empatii dla wrażliwości innych. Jeśli czymś zgrzeszył, to niecierpliwością: pragnąc szybkiej rekoncyliacji narodowej, nie dał, jak mówi francuskie przysłowie, "czasowi czasu, by wykonał swą pracę". Jego przedwcześnie wyciągnięta ręka do narodowej zgody była katalizatorem reakcji w postaci spóźnionego, przez co karykaturalnego antykomunizmu; reakcji w postaci bezprecedensowego zbrutalizowania języka debaty i lustracyjnego szaleństwa.

***

Zarzuca się "Gazecie" (jak sprawdziłem: niesprawiedliwie) pomijanie narodowych rocznic i bagatelizowanie kart heroicznych. Jeśli w zarzucie tym jest ziarno prawdy, to tylko w odniesieniu do naszej niechęci do naszego kombatanctwa. "Gazeta" w pierwszych latach istnienia koncentrowała się na celach decydujących o przyszłości: reforma Balcerowicza, NATO, Unia Europejska. Czy kraj, w którym (jak chciał Antoni Macierewicz) prezydent Lech Wałęsa i marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski są agentami, mógłby wejść do NATO?

Zawsze uważaliśmy, że ujawnianie esbeckich "teczek" jest triumfem PRL w jego najgorszym wydaniu. W wydaniu szpicla, którego donos jest traktowany przez dyspozycyjne kadry IPN jak objawione słowo, jak bat na sędziów Trybunału Konstytucyjnego, niewygodnego przedsiębiorcę czy nauczyciela akademickiego. Dziś lustracja stała się sposobem na delegitymizację Okrągłego Stołu, bo uderzać ma w spisek komunistycznych i "solidarnościowych" elit. Stała się wehikułem w walce o władzę.

Młody publicysta, którego wszechobecność w mediach stoi w proporcji odwrotnej do tego, co ma do powiedzenia, wyznał niedawno, że on sam potrafi ocenić, czy ktoś notowany jako "OZI" przekroczył lub nie granicę moralnego kompromisu. On, który PRL pamięta z perspektywy przedszkolaka, wie, kogo potępić, a kogo nie! Skóra cierpnie.

Im dalej od Okrągłego Stołu, tym spory o PRL mocniejsze. To dlatego, że załatwiliśmy już nasze prometejskie cele. Zostało może jeszcze wejście do strefy euro. Dzisiejsi dyrygenci debaty nie mają własnej wizji przyszłości, dlatego nadają ton, odwołując się do własnych wyobrażeń przeszłości. Niestety, bez wizji przyszłości debata o przeszłości będzie niczym innym, jak tylko wyrównywaniem rachunków - urojonych i nieurojonych.

JAROSŁAW KURSKI (ur. 1963) był od końca lat 70. uczestnikiem opozycji demokratycznej; należał do Ruchu Młodej Polski, publikował w prasie podziemnej. Od października 1989 do lipca 1990 r. rzecznik prasowy Lecha Wałęsy; odszedł z funkcji z powodu "wojny na górze". W latach 1994-97 prowadził program "Rozmowy Jedynki" w TVP. Od stycznia 1992 r. w "Gazecie Wyborczej", od stycznia tego roku jako zastępca redaktora naczelnego. Autor książek "Wódz" (o Lechu Wałęsie), "Jan Nowak-Jeziorański" (biografia), "Pokój z widokiem na historię" (biografia Raymonda Arona).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (22/2007)