Kreml nie zna słowa „pokój”

Jolanta Darczewska, ekspertka ośrodka Studiów Wschodnich: Rosyjska wojna informacyjna przeciw Zachodowi trwa nieprzerwanie i jest podporządkowana niezmiennym geopolitycznym celom Moskwy.

04.09.2016

Czyta się kilka minut

Angela Merkel i Władimir Putin na szczycie G20 w Petersburgu, wrzesień 2013 r. / Fot. Sasha Mordovets / GETTY IMAGES
Angela Merkel i Władimir Putin na szczycie G20 w Petersburgu, wrzesień 2013 r. / Fot. Sasha Mordovets / GETTY IMAGES

WOJCIECH PIĘCIAK: W USA wykryto właśnie cyberataki na systemy wyborcze. FBI podejrzewa Rosję. Wcześniej Rosjanie mieli wykraść maile Demokratów kompromitujące Hillary Clinton. Czy Kreml chce wpłynąć na wynik wyborów w USA na rzecz Trumpa?

JOLANTA DARCZEWSKA: Wszystko wskazuje, że te cyberataki są częścią szerszej operacji w przestrzeni komunikacyjnej USA. Kolejnej zresztą. Podczas kampanii wyborczych w 2008 i 2012 r. hakerzy też włamali się do systemów komputerowych amerykańskich partii. Ale wtedy uznano to za przejaw cyberszpiegostwa Rosji i Chin, które były zainteresowane programami polityki zagranicznej kandydatów. Natomiast dziś skala tych „incydentów” jest nieporównywalna: zaatakowano oba sztaby wyborcze, think tanki i ekspertów zajmujących się Rosją. Wykradzione informacje wykorzystano do dyskredytacji Clinton.

Amerykanie otwarcie twierdzą, że to dzieło Rosjan.

To uzasadnione podejrzenia. Rosjanie zostawili zresztą ślady. Złośliwe oprogramowanie jest podobne do stosowanego we wcześniejszych atakach w USA, a także w Niemczech i Francji, na serwery Bundestagu i dziennika „Le Monde”, o co podejrzewano rosyjskie służby specjalne. Wykradzione dokumenty są publikowane na jawnie antyzachodnim i antyamerykańskim portalu WikiLeaks, którego założyciel Julian Assange prowadzi własny program w finansowanej przez Rosję telewizji RT. Ukrywający się w Moskwie amerykański demaskator Edward Snowden tłumaczy, że jeśli nawet Kreml stał za atakiem, to pierwsze i tak były USA – w jego opinii to uderzenie odwetowe. Wpisuje się tym samym w geopolityczną rosyjską narrację, która wszystko, co się na świecie dzieje, sprowadza do konfrontacji między euroatlantyzmem a eurazjanizmem, „ucieleśnianymi” przez USA i Rosję. Za wszystkimi kryzysami ma stać Ameryka, roszcząca pretensje do roli jedynego bieguna siły na świecie. Organizuje „kolorowe rewolucje”, zorganizowała rewolucję godności na Ukrainie, nie respektuje interesów Rosji, zatruła i zdegenerowała staruszkę Europę...

Jak interpretować te cyberataki?

Można je tłumaczyć różnie: jako rosyjskie prężenie muskułów w cyberprzestrzeni – analogiczne do tego w przestrzeni powietrznej nad Bałtykiem. Albo prowokację mającą eskalować napięcie Waszyngton– –Moskwa. Ale też jako coraz śmielsze próby ingerencji w wewnętrzne sprawy USA.

Kreml może wpłynąć na wybory w USA?

Mało prawdopodobne. Ameryka sobie poradzi: ma do tego wszelkie narzędzia, siły i środki. Ale pod jednym warunkiem: że jej elity rządzące uznają, iż dotychczasowe reakcje na rosyjskie operacje wpływu były niewystarczające. W ostatecznym bowiem rozrachunku użycie tych sił i środków zależy od decyzji politycznej w USA.

Rzecz dotyczy nie tylko USA. Niemiecki Instytut Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa prognozuje, że w 2017 r. Rosja zacznie „kampanię dyskredytowania Niemiec” w Unii. Celem ma być też niedopuszczenie, by Merkel – „zwornik” unijnej polityki sankcji – pozostała kanclerzem. Tygodnik „Die Zeit” pytał niedawno: „Czy Rosja podejmie próbę wpłynięcia na kampanię wyborczą w Niemczech?”.

 

Czy podejmie? Ona już dawno podjęła wysiłek organizacyjny. Po aneksji Krymu wzmocniła zaplecze wykonawcze: od 2015 r. telewizja RT nadaje po niemiecku, co wymagało wytypowania puli ekspertów i komentatorów niemieckojęzycznych, naświetlających wydarzenia zgodnie z interesem Kremla. Pod koniec czerwca w Berlinie powstała kolejna platforma współpracy niemiecko-rosyjskiej: Instytut Dialogu Cywilizacji. Niemiecki „FAZ” pisał, że prawosławny czekista i oligarcha Władimir Jakunin wyasygnował na jego rozruch 25 mln euro.

Gdyby mogła Pani wejść w skórę rosyjskiego specjalisty od wojny informacyjnej, jak by Pani zaplanowała operację wobec Niemiec?

Operacje wpływu w Niemczech nie odbiegają od tych obserwowanych w innych krajach. Moskwa wspiera prorosyjskie media i sama takie zakłada. Wykorzystuje gamę wypróbowanych środków: od propagowania ksenofobii i czarnego PR-u po eksport korupcji i kupowanie przychylnych elit. Propagandowo działa na opinię publiczną i świadomość grupową, ekonomicznie – na elity polityczne i biznesowe. Konsekwentnie dzieli niemieckie społeczeństwo, pogłębia eurosceptycyzm, antyamerykanizm i awersję do elit. Jak wszędzie, wykorzystuje też lokalnych sojuszników. Nawiązała współpracę z ultraprawicą, a jednocześnie wspiera skrajną lewicę. Nie kieruje się już bowiem ideologią, lecz korzyściami politycznymi. Liczy na dojście do władzy w Niemczech bardziej prorosyjskich sił, które nie będą krytykować Rosji za naruszanie prawa międzynarodowego i podstawowych wartości, łamanie praw człowieka itp.

Czyli taka operacja już trwa?

Operacje informacyjno-psychologiczne trwają ciągle, choć niekiedy, z przyczyn politycznych, są nagle przerywane. Ciekawy przykład stanowi ewidentnie skierowana przeciw Angeli Merkel „operacja Liza”. Do jej realizacji próbowano wykorzystać liczne w RFN środowisko rosyjskojęzycznych Niemców, tj. Niemców nadwołżańskich, którzy w latach 90. XX w. wyemigrowali z Rosji do RFN. Materiał emitowany w rosyjskiej telewizji, oparty na kłamstwie i dezinformacji – o zgwałceniu przez uchodźców dziewczyny z rodziny Niemców nadwołżańskich – szybko doprowadził do wrzenia w sieciach społecznościowych i antyimigranckich demonstracji. Nastroje w grupie Niemców rosyjskich podsycano kilka tygodni.

Jak reagował Berlin?

Zdecydowane i spójne stanowisko władz, ostra krytyka rosyjskich prowokatorów przez kanclerz Merkel, a także przez ministra Steinmeiera – uważanego zresztą za raczej przychylnego Rosji – spowodowały, że operację przerwano. Reakcja niemieckich elit budzi zresztą refleksję, że stanowcze przeciwstawienie się Rosji jest skuteczne. I że elity rządzące w RFN dostrzegają rosyjskie zagrożenia płynące z przestrzeni informacyjnej.

Niedawno publikowaliśmy w „TP” rozmowę z Cécile Vaissié, autorką książki „Siatki Kremla we Francji”. Twierdzi ona, że Rosja oddziałuje tam na środowiska skrajne, prawicowe i lewicowe. Mamy więc USA, Niemcy, Francję... Rosja zbudowała „informacyjną armię”, która operuje już nie tylko przeciw Ukrainie?

Pełna zgoda. A w przypadku Francji istotną rolę odgrywają też głębokie tradycje rusofilii i silne organizacje rosyjskojęzycznej diaspory, złożonej zarówno ze starej „białej” emigracji, jak też nowej, oligarchicznej. Słowem, z jednej strony mamy podatność wewnętrzną, z drugiej – rosyjskie operacje wpływu wśród sił politycznych. Rosja zblatowała nie tylko ultraprawicę, zwłaszcza Front Narodowy Marine Le Pen. Znamienną ewolucję przeszli też politycy mainstreamowi. Nicolas Sarkozy, kiedyś krytyk Putina, jako prezydent Francji zmienił stanowisko wobec Rosji, czemu towarzyszyły rosyjskie koncesje ekonomiczne, m.in. dopuszczenie koncernu Total do wydobycia ropy. Jako rozjemca w konflikcie gruzińsko-rosyjskim w 2008 r. Sarkozy ewidentnie uznał racje Rosji, sankcjonując de facto oderwanie Abchazji i Osetii Południowej od Gruzji. Efekty rosyjskiego oddziaływania widać było też w zacieśnieniu współpracy wojskowej – przykładem sprzedaż Rosji okrętów desantowych Mistral, ostatecznie niesfinalizowana wskutek sankcji. Dziś Sarkozy winą za konflikt rosyjsko-ukraiński obciąża USA, a sankcje uważa za „dramat”. Przedstawiciel jego Partii Republikańskiej, Thierry Mariani, przewodniczył delegacji francuskich deputowanych, która już dwukrotnie złożyła wizytę na anektowanym Krymie. Słowem, z punktu widzenia Rosji będzie to wybór między bardziej lub mniej prorosyjskim prezydentem...

Mamy się bać?

Ależ Rosji o to chodzi – byśmy się bali. Nie, nie należy się bać. Należy raczej przystąpić do opracowania narodowych programów powstrzymywania Rosji i skoordynowania ich na poziomie europejskim, euroatlantyckim. Po fiasku strategii demokratyzacji czy europeizacji Rosji kraje zachodnie nie osiągnęły bowiem konsensu nie tylko w sprawie informacyjnego odstraszania, ale też w sprawie spójnej polityki wobec Kremla. Przykładem spory o unijne sankcje. Tymczasem Rosja nadal rozgrywa poszczególne kraje, dążąc do nadania relacjom z nimi wymiaru dwustronnego.

W opracowaniu „Anatomia rosyjskiej wojny informacyjnej”, które podobno jest traktowane na Zachodzie jako wzorcowy materiał szkoleniowy, analizowała Pani operację krymską. Rosjanie testowali tam takie działania?

Testowali je od dawna. Wystarczy przypomnieć kampanie przeciw rozszerzeniu UE i NATO, „ukaranie” Estonii za likwidację pomnika „brązowego żołnierza” w Tallinie, ataki cybernetyczne i psychologiczno-informacyjne towarzyszące „małej rosyjskiej wojence” przeciw Gruzji w 2008 r. Rosyjska wojna informacyjna trwa nieprzerwanie i jest podporządkowana długofalowym i niezmiennym geopolitycznym celom Rosji.

Jakie to cele?

Osłabienie więzi unijnych i transatlantyckich, utrzymanie równowagi strategicznej z USA i ograniczenie wpływu Stanów na Europę, zniechęcenie Zachodu do prowadzenia skoordynowanej polityki wobec Rosji, podporządkowanie sobie krajów WNP (Ukrainy, Mołdawii) i zahamowanie ich integracji ze strukturami Zachodu, odbudowa wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej...

A jak to wygląda w przypadku Ukrainy?

Ona doświadczyła i nadal doświadcza najsilniejszych uderzeń informacyjno-psychologicznych i prób ingerencji w jej sprawy wewnętrzne. Rosja demonstruje tu w sposób poglądowy swój potencjał wpływu. Krym, po Osetii i Abchazji, był kolejnym przykładem polityczno-militarnej reintegracji terytoriów wymykających się spod kontroli Rosji, którą poprzedziły działania dywersyjno-psychologiczne. W rosyjskim przekazie są one przedstawiane jako wojna Rosji z Zachodem tocząca się na terytorium Gruzji czy Ukrainy. Jako uzasadnienie Rosja upowszechnia wiele mitów – np. mit o ekspansji NATO, mit o naruszaniu przez Sojusz prawa międzynarodowego itp. Przypadek Gruzji i Ukrainy unaocznił ponadto cele tych operacji: są nimi nie tylko zgodne z interesem Rosji modelowanie wewnętrznej i zewnętrznej opinii publicznej, ale też kreowanie nowej rzeczywistości politycznej, z pogwałceniem prawa międzynarodowego. Czyli rewizja istniejącego systemu bezpieczeństwa międzynarodowego.

A działania wobec Zachodu?

Tu Rosja podejmuje akcje mające demonstrować, że ma „potencjał szkodzenia”: zwiększa presję migracyjną na Europę, także przez ataki na ludność cywilną w Syrii i nieformalne wsparcie dla „potoków” migracyjnych przez kraje Europy Wschodniej. Stosując zasadę „dziel i rządź”, wciąga poszczególne państwa do współpracy gospodarczej, inwestuje w tworzenie rusofilskich środowisk i je finansuje, podobnie środowiska opiniotwórcze: lobbies biznesowe, polityczne, społeczne. Podważając zaufanie do elit politycznych w poszczególnych krajach, destabilizuje tam sytuację i coraz śmielej próbuje ją kreować. Buduje też różne fronty regionalne: bałtycki, bałkański, arktyczny.

Śledzi Pani rosyjską wojnę informacyjną od lat. Co to właściwie jest?

Rosyjskie pojęcie „wojna informacyjna” to w gruncie rzeczy stereotyp propagandowy, oznaczający wojnę psychologiczną z Zachodem. To termin szeroki i niedoprecyzowany. W istocie Rosja prowadzi wojnę dezinformacyjną: mamy tu zarazem do czynienia z manipulacją, socjotechniką, propagandowym odwracaniem wektorów interpretacyjnych i opartą na emocjach grą psychologiczną. Technologie informacyjne, tj. techniki dezinformacji i manipulacji świadomością zbiorową, są pochodną technologii politycznych i – w odróżnieniu od stosowanych koniunkturalnie metod politycznych, ekonomicznych czy wojskowych – są wykorzystywane nieprzerwanie. A ich formą organizacyjną są informacyjno-psychologiczne operacje wpływu. Moskwa wychodzi tu z założenia, że umożliwiają one osiągnięcie stosunkowo znaczących efektów przy stosunkowo niskich nakładach finansowych i przy wykorzystaniu niekoniecznie liczebnych grup sprzymierzeńców Rosji. Jeśli się trzymać tej militarnej terminologii, to takie działania mają charakter raczej wojny dywersyjnej czy partyzanckiej niż regularnych starć z wrogiem.

Czyli mamy do czynienia z podejściem systemowym?

Mamy do czynienia z sukcesywnym i systemowym procesem budowania rosyjskiego potencjału do ich prowadzenia. Ma on charakter długiego trwania i obejmuje struktury wpływu formalnego – jak dyplomacja czy rządowa agencja współpracy z rodakami za granicą Rossotrudniczestwo i fundacja Russkij Mir – oraz nieformalnego. To służby specjalne, lobbies zbrojeniowe i energetyczne czy mnóstwo budowanych na Zachodzie platform współpracy z Rosją, przedstawianych jako rosyjska soft power.

Specpropagandę stosowali już Sowieci. Na ile widać tu ciągłość?

Takie działania mają w Rosji głębokie zakorzenienie: socjotechniczne urabianie elit Zachodu z powodzeniem stosował już carat. A udoskonalone środki wpływu – dezinformacja, dywersja psychologiczna, prowokacja, specpropaganda – są też „brudnym” dziedzictwem po czasach sowieckich. Poczynając od 2000 r. – gdy w przyjętych wtedy „Doktrynie wojennej” i „Doktrynie bezpieczeństwa informacyjnego” otwarcie sformułowano cele polityczno-wojskowe Rosji, dotyczące m.in. przeciwdziałania wpływom innych państw na obszarze WNP i utrzymania tam jednolitej przestrzeni cywilizacyjno-kulturowej – ich wykorzystanie stało się regułą postępowania Kremla, rosyjskich służb specjalnych i sił zbrojnych.

Czym różni się to od działań z czasu zimnej wojny?

Z propagandą zimnej wojny łączy je zwłaszcza stosowana wówczas i dziś dywersja psychologiczna: kreowanie sytuacji kryzysowych prowadzących do destabilizacji w atakowanych krajach. W czasach zimnej wojny była to jednak głównie dywersja ideologiczna. Dziś Rosjanie nie narzucają własnych wartości i nowych treści ideowych, za to atakują wartości zachodnie, manipulują treściami już obecnymi w dyskursie publicznym. Wybierają wątki, które pozwalają im uwypuklić kontrowersje i pogłębić podziały.

Jakiś przykład?

Manipulują np. przekazem na temat przyczyn i natury współczesnych kryzysów i wojen, by następnie wskazywać winnych – to USA oraz „brukselska biurokracja” – i wykazywać niezdolność zachodnich elit do ich przezwyciężenia oraz dyskredytować je w oczach własnych społeczeństw. Kiedyś naturalnym sprzymierzeńcem Moskwy byli zmarginalizowani dziś komuniści i skrajna lewica. Dziś kalkulacje skłaniają ją do szukania sojuszników także na prawicy. Rosyjska taktyka jest zresztą korygowana: o ile jeszcze rok temu Moskwa ubierała się w szaty obrońcy chrześcijaństwa, tradycyjnej rodziny i wartości konserwatywnych, to obecnie eksploatuje głównie lokalne kontrowersje i emocje – np. ksenofobię aktywistów Brexitu, szowinistyczną retorykę prawicowych ugrupowań ekstremistycznych, antyamerykanizm we Francji itp. Znaczy to, że Rosja zdaje sobie sprawę z faktu, iż oferta neokonserwatyzmu nie była atrakcyjna dla ludzi Zachodu.

W Pani opracowaniach pojawia się pojęcie „zarządzanie treściami w internecie”. Co to znaczy?

Nadawanie treściom odmiennego znaczenia, wojnę semantyczną. Odwołam się do przykładu ostatnio silnie obecnego w opinii publicznej, jakim jest pojęcie „majdan”. Dla Ukraińców Majdan to rewolucja godności. Dla kremlowskich polittechnologów to – już od czasu pomarańczowej rewolucji na Ukrainie w 2004 r. – „zorganizowana przez Zachód orgia rusofobów, banderowców, separatystów i antysyjonistów”.

Jeden z wpływowych ideologów Rosji, Aleksander Dugin, pisze w pewnym opracowaniu, by „uruchomić automatyczny program patriotycznego trollingu”. Czy Rosjanie mają programy komputerowe prowadzące trolling?

Nie jestem specjalistką od techniki, ale wydaje mi się, że nie są to jakieś szczególnie złożone programy. Od dawna w sieci stosuje się tzw. marketing wirusowy, polegający na inicjowaniu sytuacji, w której potencjalni klienci będą sami rozpowszechniać informacje dotyczące firm czy produktów. Tu rozpowszechnia się toksyczne memy. Robią to nie tylko aktywiści z Petersburga i Moskwy udający patriotów ukraińskich, polskich, francuskich czy niemieckich – ale też trolle z danych krajów, wspierający Rosję i przez nią finansowani, zwykle w sposób skryty. Rosjanie zakładają też wiele fikcyjnych stron, z treściami generowanymi automatycznie, do których kierują nas wyszukiwarki internetowe.

Jak odróżnia Pani przekazy autentyczne od sterowanych?

Rosjanie włączają się do dyskursów w różnych krajach, eksploatują tamtejsze kontrowersje i emocje. Niekiedy komunikatów i tekstów inspirowanych nie sposób odróżnić od tekstów spontanicznych, choć pożądanych dla Kremla. Ale zwykle rosyjski przekaz jest rozpoznawalny. Na płaszczyźnie treści podejmuje tematy istotne w optyce władz Rosji. Podsuwa fałszywy obraz faktów, odwraca uwagę od ich przyczyn i skutków. Często to przekaz putinocentryczny: Putin jest ucieleśnieniem silnego państwa, obrońcą suwerenności i wartości. Na płaszczyźnie formy mamy często do czynienia z niskim poziomem kultury języka. Chętnie operuje się stereotypami: „rusofobia”, Merkel jako pudel Obamy, „faszyści-Ukraińcy” itp. Taki przekaz ma dyskredytować oponenta i uwiarygodniać inspiratora. Istotnym kryterium oceny podejrzanych mediów byłoby też zbadanie ich finansowania, choć zwykły użytkownik nie ma do tego narzędzi...

Kraje Zachodu są odporne na rosyjską agresję informacyjną?

Zachód jest dla Rosji łatwym obiektem rażenia. To skutek tradycyjnie pacyfistycznego nastawienia opinii publicznej, nieznajomości Rosji, zaniechań badawczych i organizacyjnych po zakończeniu zimnej wojny. A także nowych wyzwań – jak kryzys uchodźczy, terroryzm islamski, Brexit czy ostry antyamerykański zwrot Turcji. Możliwości neutralizowania propagandy Kremla – w tym jej lokalnych oddziałów, które się rozrastają (np. tylko w Czechach i na Słowacji po 2014 r. pojawiło się ponad 100 portali upowszechniających prorosyjską dezinformację) – są ograniczone. Rządy zachodnie nie mogą np. blokować prokremlowskich mediów bez uszczerbku dla własnych zasad wolności słowa i pluralizmu opinii.

Jak więc przeciwdziałać?

Dyskutowane dziś kontrstrategie – demaskowanie manipulacji, dezinformacji i kłamstw – oraz uruchomione w tym celu portale są zwykle projektami spontanicznie organizujących się grup społecznościowych w internecie albo wynikają ze współpracy NGO i think tanków. Świeżym przykładem takiej mobilizacji intelektualnej jest wspólny raport waszyngtońskiego Centrum Polityki Europejskiej (CEPA) i brytyjskiego Legatum Institute. Przedstawia on rekomendacje, jak zwalczać rosyjską propagandę. Niestety, choć eksperci od 2014 r. zwracają uwagę na ten problem, politycy zachodni nie podjęli próby sformułowania i skoordynowania narodowych projektów walki z propagandą Kremla. Część z nich nadal wydaje się być przerażona widmem nowej zimnej wojny i izolowania Rosji, która w ich opinii jest potrzebna Zachodowi do rozwiązania problemów globalnych. Nadal przestrzega przed „demonizowaniem Putina” i „upokarzaniem Rosji”.

Czy Rosja prowadzi wojnę informacyjną przeciw Polsce?

Kreml ma świadomość, że jej sukces w Europie Środkowo-Wschodniej zależy od tego, czy zdoła zneutralizować Polskę – albo ją marginalizując, albo spychając w izolację. Ma też świadomość, że nacisk ekonomiczny ma ograniczony wpływ na polską gospodarkę: rosyjskie inwestycje w Polsce nie są imponujące. Podobnie jak podatność polskiego społeczeństwa na rosyjskie wpływy. Działa tu pamięć historyczna. Wybory cywilizacyjne Polski w jej dawnej i nowszej historii zawsze wchodziły w kolizję z rosyjskimi planami geopolitycznymi. Słowem, Rosja nie ma w Polsce przyjaznego środowiska oddziaływania. Co nie znaczy, że nie próbuje.

Jak?

Próbuje „uwewnętrznić” i „uzewnętrznić” wpływ nie tylko na nasz kraj, ale i cały region. W rosyjskiej propagandzie kraje naszego regionu mają status „marionetek USA”, „państw sezonowych”, „przyfrontowego pogranicza wpływu Rosji” itp. Opinię najbardziej drapieżnych krajów NATO mają w rosyjskim przekazie Polska i Litwa, które uważają rosyjski militaryzm za zagrożenie, graniczą z Kaliningradem, chcą utrzymania sankcji i wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Moskwa stara się więc nie dopuścić do zacieśnienia relacji między poszczególnymi krajami, torpedując regionalne inicjatywy integracyjne bez jej udziału, dyskredytując poszczególne kraje przy wykorzystaniu napięć etnicznych (np. między Polakami i Litwinami, Polakami i Ukraińcami), stymulując nastroje separatystyczne (prowokacyjne projekty „Republiki Wileńskiej”, „Republiki Lwowskiej”) czy osłabiając spójność NATO. A wobec krajów bardziej uległych stosuje politykę marchewki, wzmacniając też opinię o ich głębokim spenetrowaniu przez Rosję – chodzi o Czechy, Słowację, Węgry i Bułgarię czy Finlandię.
Także działania pogłębiające podziały między starą i nową Europą stawiają Europę Środkowo-Wschodnią w potrójnie niekorzystnym położeniu: są jednocześnie atakowane przez rosyjskie struktury wpływu, „uwewnętrznioną” rosyjską agenturę i rosyjską agenturę na Zachodzie. Np. zaraz po wybuchu Euromajdanu i rozpoczęciu przez Rosję operacji krymskiej i donbaskiej na wielojęzycznym prorosyjskim portalu voltairenet.org pojawiły się „informacje” o szkoleniu przez Polskę „banderowców” z Majdanu i „polskich najemnikach w Donbasie”.

Cytowała Pani kiedyś francuskiego specjalistę od wojny psychologicznej Pierre’a Norda, który w 1971 r. pisał, że „dla rządzących w Moskwie nie ma nigdy okresu pokoju”. A dziś?

Manipulacja i dezinformacja to podstawowe instrumenty rządzenia stosowane na Kremlu od lat. Odwracają uwagę rosyjskiego społeczeństwa od problemów wewnętrznych, mobilizują opinię publiczną, służą budowaniu neoimperialnej tożsamości i mentalności oblężonej twierdzy, uzasadniają militaryzację, neoimperializm, nacjonalizm i awanturniczą politykę zagraniczną – motywowaną koniecznością „odpierania wrogów zewnętrznych”. To w istocie stary model legitymizacji władzy, oparty na czynniku siły traktowanym jako wyznacznik mocarstwowej pozycji i budowaniu sfer wpływów. W tym sensie Nord miał rację: Imperium Rosyjskie powstało na drodze podbojów. Rosyjską elitą rządzi strach, jak tę podbitą przestrzeń utrzymać pod kontrolą.
Potencjalną zmianę takiego modelu legitymizacji władzy może uwarunkować jedynie spójna strategia powstrzymywania informacyjnego Rosji. Ale na razie zaniechania Zachodu i sukcesy Kremla – Krym i Syria – skłaniają go do utrzymania już zbudowanego potencjału w gotowości i do jego rozbudowy. Rosja niezmiennie demonstruje: mam broń informacyjną i nie zawaham się jej użyć. ©℗

Dr JOLANTA DARCZEWSKA (ur. 1950) była w latach 2007-11 dyrektorką Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie. Obecnie pracuje w OSW jako specjalistka od problemów bezpieczeństwa w Europie Wschodniej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016