Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Martwimy się o zdrowie naszych dzieci” – powiedziała w niedzielę rano, ogłaszając decyzję o zawieszeniu sejmowego protestu jedna z jego liderek, Iwona Hartwich. A podczas zorganizowanego już po południu wystąpienia przed budynkiem parlamentu dodawała, że ta obawa ma bezpośredni związek z decyzjami marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego (choćby o zakazie spacerów czy odcięciu protestujących od dziennikarzy), a także z działaniami straży marszałkowskiej (kilka dni temu doszło do przepychanek, gdy protestujący chcieli wywiesić przez okno transparenty). "Nigdy nie zrozumiemy, że osoby niepełnosprawne skazuje się na życie w biedzie i ubóstwie" – mówiła Hartwich, dodając, że politycy PiS prowadzili w czasie protestu monolog zamiast dialogu. Wypowiadający się podczas konferencji prasowej niepełnosprawni Jakub Hartwich i Adrian Glinka przypomnieli, że sejmowa akcja zakończyła się połowicznym sukcesem: choć nie udało się wywalczyć 500-złotowego dodatku dla osób niepełnosprawnych, rząd zrównał rentę socjalną z najniższą rentą ZUS-owską.
Osoby niepełnosprawne i ich opiekunowie wytrzymali w Sejmie 40 dni. To i tak bardzo długo, biorąc pod uwagę warunki, w jakich przebywali, ale też atmosferę, jaką wytworzyli wokół nich politycy PiS. W pamięci zapadnie zwłaszcza język, jakim posługiwali się w stosunku do protestujących: oskarżenia o „granie dziećmi”, wywoływanie „zagrożenia epidemiologicznego” i wiele innych – nienadających się do cytowania – wypowiedzi przejdzie zapewne do niechlubnej historii polskiego parlamentaryzmu.
Protestujący przegrali w tym sensie, że nie udało im się doprowadzić do realizacji jednego z dwóch postulatów. Wygrali, bo zwrócili oczy całej Polski na codzienne problemy osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. Wcześniej spychane na margines i lekceważone – przez kolejne rządy, ale też media. Ponad miesiąc protestu, rodzinne historie jego bohaterów, obrazy osób niepełnosprawnych wypowiadających się do kamer – to wszystko więcej zrobiło dla łamania stereotypów i budowania solidarności niż wszystkie kampanie społeczne razem wzięte. „Wierzę, że to przełom – mówiła tydzień temu "Tygodnikowi" Janina Ochojska. – Protest wyzwolił sporo hejtu, ale dzięki niemu społeczeństwo dowiedziało się też bardzo dużo o życiu osób niepełnosprawnych. Ludzi, którzy być może wywoływali dotąd lęk, z którymi zdarzało się nam >rozmawiać< zwracając się tylko do opiekuna, a nie do samej osoby niepełnosprawnej. Ten protest i idące za nim medialne zainteresowanie uczą, że to są tacy sami ludzie, że warto ich wysłuchać, nawet jeśli mają niewyraźną mowę albo powykręcane ciała. Zobaczyliśmy, że za tą powłoką jest przesłanie, treść, mądrość”.
Ten protest to klęska polityków. Głównie partii obecnie rządzącej, która zostanie zapamiętana z knajackiego języka oraz arogancji w stosunku do protestujących (w wywiadzie dla „TP” siostra Małgorzata Chmielewska mówiła w tym kontekście o zjawisku „przemocy pomocowej” – przekonaniu polityków, że wiedzą lepiej, jakie wsparcie należy się potrzebującym). Ale też polityków parlamentarnej i pozaparlamentarnej opozycji – w tym gronie nie znalazł się nikt spośród byłych premierów, ministrów pracy, partyjnych liderów, kto zdobyłby się na proste: „przepraszamy, zawiedliśmy”.
Bilans zysków i strat Kościoła katolickiego po 40-dniowym proteście w Sejmie nie jest jednoznaczny. Bo z jednej strony to przecież z wewnątrz Kościoła właśnie – z ust duchownych i świeckich – dobiegły głosy najodważniejsze i najbardziej wyraziste. Janina Ochojska, Szymon Hołownia czy siostra Małgorzata Chmielewska dali protestującym bodaj najwięcej otuchy, świadomie biorąc na siebie ryzyko zarzutów o „upolitycznienie” protestu. Zarzutów absurdalnych: oni akurat upominali się o niepełnosprawnych i słabych również wcześniej. Tyle że wcześniej nie byli słuchani…
Na całej niemal linii zawiedli kościelni hierarchowie. W zdecydowanej większości po prostu milczący, a jeśli nawet zajmujący jakieś stanowisko, to albo nieśmiałe (kard. Kazimierz Nycz jako jedyny pojawił się w Sejmie, ale gdy po krótkiej rozmowie i zmówieniu modlitwy z protestującymi dziennikarze zapytali go, co oznacza jego obecność, odpowiedział, że „nic nie oznacza”), albo wygłoszone za późno (abp Grzegorz Ryś powiedział – też jako jedyny – że Kościół być może mógłby podjąć się mediacji między rządem a protestującymi w 38 dniu protestu…).
Najważniejszy bilans protestu dotyczy sytuacji osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. Brak owych 500 złotych, czyli w gruncie rzeczy minimalnego wsparcia, jakiego się domagali od państwa, oznacza po prostu, że tysiące najbardziej potrzebujących będzie nadal żyło w nędzy bądź na jej granicy. Ale warto zdać sobie sprawę, że te 500 złotych to tylko jeden z punktów na długiej liście deficytów. Na czele z niewydolną służbą zdrowia, dziurawym systemem pomocy społecznej, a może przede wszystkim kompletnym osamotnieniem rodzinnych opiekunów osób niepełnosprawnych. Otrzymujących głodowe świadczenia – państwo polskie od lat uporczywie dyskryminuje opiekunów tych, których niesamodzielność powstała w dorosłym życiu (spory odsetek z nich do po prostu podupadający na zdrowiu seniorzy) – i niemogących liczyć na jakiekolwiek systemowe bufory w przypadku wycieńczenia czy wypalenia (o urlopach dla opiekunów, specjalnych czekach opiekuńczych czy „opiece wytchnieniowej” kolejne rządy tylko mówiły, nie robiąc w tej sprawie w zasadzie nic).
Prawo i Sprawiedliwość, odmawiając przyznania 500-złotowego świadczenia, podawało argumenty ekonomiczne („na wypłaty państwa nie stać”), ale też właśnie systemowe. „Naszym zadaniem jest budowanie kompleksowych rozwiązań, które realizują potrzeby wszystkich osób niepełnosprawnych. Chcemy prowadzić politykę, która nie będzie dzieliła osób niepełnosprawnych” – mówiła jeszcze w pierwszej fazie sejmowego protestu szefowa Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Elżbieta Rafalska. Teraz przed rządem PiS test, za sprawą protestu, ale też odmowy spełnienia jego postulatu jeszcze trudniejszy: czy rządzący rzeczywiście wiedzą lepiej, jak skutecznie zreformować znajdujący się w rozsypce system?
Testowi poddana zostanie też oczywiście autentyczność i trwałość dotychczasowego protestu. Nie łudźmy się: wzbudził on wśród ludzi spore pokłady bezinteresownej empatii, ale czerpał też swoją energię z medialnego wzmożenia i politycznego konfliktu (co nie znaczy, że sam w sobie był „polityczny” w znaczeniu „upartyjniony” – jak sugerowali niektórzy politycy, hierarchowie czy publicyści prawicy).
Osoby niepełnosprawne i ich opiekunowie zniknęli z sejmowych korytarzy. Oby nie zniknęli nam teraz z oczu – tak jak było przez niemal trzy dekady.
CZYTAJ TAKŻE: Najsłabszy powinien być VIPem - mówi siostra Małgorzata Chmielewska w rozmowie z Przemysławem Wilczyńskim