Kraj bez papierosa

Opowiem o kraju, w którym nikt nie pali. To nie kalifat z prawem szariatu. To chrześcijańska Ghana. Jedno z najbardziej religijnych państw Afryki.

22.09.2014

Czyta się kilka minut

Akra, stolica Ghany, październik 2013 r.  / Fot. Mohamed Hossam / SCANPIX / FORUM
Akra, stolica Ghany, październik 2013 r. / Fot. Mohamed Hossam / SCANPIX / FORUM

Ściśle rzecz biorąc, nie pali tu prawie nikt – bo sondaż z 2003 r. wskazywał, że w tym 23-milionowym kraju dymka puszczało mniej niż jeden procent kobiet i dziewięć procent mężczyzn. Ale skoro przez miesiąc, bywając wśród biednych i bogatych, nie spotkało się ani jednego palacza, spokojnie można zostać przy intrygującym: nikt.

Tym bardziej że kraj ten leży na globalnym Południu, które kojarzy się z dymem i luźniejszym stosunkiem do prawa. Bo już w Albanii znaczna część społeczeństwa zaczyna dzień od papierosa, a w pociągu w Czarnogórze można zawiesić siekierę.

Tym bardziej że ustanowienie, a co dopiero egzekwowanie antynikotynowych praw spotyka się zwykle z burzliwą dyskusją i oporem palaczy, wznoszących rzecz jasna sztandar wolności. Wiele państw prowadzi prawdziwe, często nieskuteczne batalie z nałogiem i przemysłem tytoniowym. Tajlandia zasłania widok papierosów w sklepach szczelną rozetą. Po jej odsłonięciu (na życzenie upokorzonego klienta) ukazują się na paczkach papierosów zdjęcia tak obrzydliwe, że wielu zbiera na wymioty. Zdjęcia, bądźmy ściśli: zgnitych płuc, rozerwanego płodu, czarnego serca.

Finlandia, od kilku dekad konsekwentnie poszerzająca strefy bez dymka, chce do 2040 r. załatwić sprawę raz na zawsze i zdelegalizować tytoń. Podobne plany ujawnia rząd Nowej Zelandii. Dawno wcielił je w życie Bhutan, który pozwala jedynie na import niewielkiej ilości papierosów na własny użytek, po uiszczeniu wysokiego cła. W sklepach w Bhutanie tytoniu nie można kupić, a za złamanie tego prawa karze się jak za ciężkie przestępstwa (trwa więc przemyt, a nocne kluby, pełne zbuntowanych młodych, przypominają okop po wybuchu granatu).

A tu – choć papierosy są legalne i można je (co prawda, z trudem) kupić w supermarketach lub w ulicznych kramach – naród wybiera czystość i zdrowie. Dziś sondaż wskazałby pewnie jeszcze niższy procent palaczy, sytuując ich na marginesie społeczeństwa. Mało tego: przez miesiąc pobytu można nie uświadczyć nie tylko pijanego, ale i pijącego. Barów (określanych tu angielskim spot) jest jak na lekarstwo, zwykle schowane są na uboczu.

To nie kalifat z prawem szariatu. To chrześcijańska Ghana w Afryce Zachodniej.

Antynikotynowa szczepionka

Tego nie jest w stanie wytrzymać nawet taki gigant jak British American Tobacco (BAT). Choć potrafi przetrwać wiele: nie imają się go rewolucje i wojny, a raczej mu służą, bo budzą stres, dając dyspensę na palenie i ucząc palić. Także Afrykańczyków: w czasie II wojny światowej na jej frontach walczyło wielu z nich, również z brytyjskiego Złotego Wybrzeża (dziś Ghany).

Tytoń obecny był na ich ziemiach przynajmniej od momentu, gdy pojawili się tu w XV w. Portugalczycy. Przebył do Afryki długą drogę: z Ameryki do Europy i stąd na statkach kolonizatorów. Ale nie zdobył tu serc. Nigdy nie był elementem afrykańskiej kultury. Nawyku palenia nie udało się tu zakrzewić nawet Brytyjczykom, którzy uczynili ze Złotego Wybrzeża kolonię zasobną w złoto, kość słoniową, drewno i niewolników.

Aby nauczyć tu palenia, potrzebna była długa kampania. Dlatego gdy w 1957 r. kontynent trząsł się w posadach, a Ghana – prowadzona przez charyzmatycznego Kwamego Nkrumaha, zwolennika panafrykanizmu – ogłosiła niepodległość, British American Tobacco od trzech lat był na miejscu. Wszystko działo się zgodnie z tytoniową strategią, stosowaną na nowych rynkach: kampania promocyjna wprowadza do społeczeństwa wirusa, który rozszerza się w drodze epidemii. Po około 20 latach misja jest zakończona: naród jest zakażony na tyle, by kampanie marketingowe uznać za zbędne.

Plan BAT nie brał pod uwagę innego finału – to nie mogło się nie udać. Jednak po 20 latach okazało się, że epidemia słabnie, a sprzedaż maleje, jakby naród się zaszczepił. W 2006 r. branża przecierała oczy ze zdumienia: firma BAT wycofał się z Ghany, zamykając ostatnie biuro.

Każda porażka w tak poważanym koncernie musi zostać przeanalizowana. Powstawały więc raporty. Ich autorzy szukali przyczyn klęski we władzy: w latach 70. część udziałów w firmie przejęło państwo. Tyle że zmiana w strukturze monopolisty, co sami przyznają, nijak miała się do poziomu sprzedaży w innych krajach, gdzie spółka jest obecna. Owszem, w 1982 r. władza wprowadziła zakaz reklamy tytoniu. Ale przedtem, podobnie jak w wielu krajach regionu, gdzie kurzy się na potęgę, BAT niemal nie wydawał na reklamę pieniędzy, bo nie było potrzeby. Rząd Ghany nie prowadził też wtedy żadnej antynikotynowej kampanii ani nie zabraniał palić.

Uczynił to dopiero w 2012 r., zakazując palenia w przestrzeni publicznej, co jedynie usankcjonowało stan rzeczy. Tytoniu nie toleruje się, a palacze uznawani są za gatunek degeneratów. Jak pisze jeden z blogerów, który spędził w Ghanie wiele miesięcy: palisz, więc sygnalizujesz, że coś z tobą nie tak. Nieświadomy obcokrajowiec może znaleźć się w centrum awantury, gdy przywykły do dystansu wobec prawa, odpali papierosa na dworcu. Może spodziewać się głośnej reakcji ludzi, nie daj Bóg policjanta – grozi za to słona grzywna, a w pewnych przypadkach nawet więzienie.

Analitycy, w tym naukowcy, pozostawiają swoje raporty bez konkluzji. Są bezradni. Dziwi tylko, że pole swoich obserwacji ograniczają do rynku i ekonomii.

Jezus na ulicy

Ghana – gdzie chrześcijanie tworzą 70 proc. społeczeństwa (w tym zielonoświątkowcy 28 proc., protestanci 18 proc., a katolicy 13 proc.), z którymi w unikalnej nawet na skalę regionu harmonii żyją muzułmanie (17 proc.), animiści i fetyszyści – to kraj Jezusa.

Jezus Chrystus we własnej osobie pojawił się na ulicach Akry w lutym tego roku. Długowłosy szatyn, o fizjonomii jak ze świętych obrazów, w białych szatach przechadzał się po stolicy, budząc podniecenie, a czasem zapierając dech. Ludzie podchodzili, by uścisnąć mu dłoń, a nawet ją ucałować, gdyż wielu uwierzyło, że na Czarnym Lądzie wypełnia się Słowo. W rzeczywistości był to hiszpański aktor, który spędził w Ghanie blisko dwa tygodnie na planie kolejnego filmu o Jezusie (pod inspirującym tytułem „Chrystus”).

Ten jest wszędzie: na szyldach sklepów, barów, dworców i punktów usługowych, na maskach pojazdów. Jego imię jest wymieniane w piśmie i mowie tak często, że staje się nawet dla wątpiących faktem, oczywistością, nierozerwalnym elementem tkanki społecznej. Festyny zaczynają się często od gromadnej modlitwy. Niezwykle popularne pieśni gospel (rzeczywiście piękne!) płyną z taksówek. Bazary przemierzają z megafonami i Biblią głosiciele Ewangelii. Przy krajowych drogach mnożą się nazwy Kościołów i ich odłamów.

Ta wielość i różnorodność wiąże się z historią kolonizacji. Na wzburzonym Atlantyku Złote Wybrzeże oferuje w regionie wyjątkowo dobre warunki do budowy portów: szerokie zatoki, niekończące się plaże, których piasek błyszczy w słońcu jak kruszec. Dlatego po Portugalczykach, którzy w Elminie zbudowali pierwszy w Afryce europejski budynek, swoje forty stawiali tu Brandenburczycy, Duńczycy, Szwedzi, Brytyjczycy i Francuzi.

Razem z żeglarzami i kupcami przybywali misjonarze wielu chrześcijańskich wyznań, by szerzyć swą interpretację Biblii nie wśród jednego narodu, lecz dziesiątków plemion (każde o swojej kulturze i tradycji). Złote Wybrzeże stało się na kilka wieków centrum handlu niewolnikami. Potężne forty, w których trzymano niewolników przed zapakowaniem na statki, stoją do dziś. W Cape Coast stworzono w takim forcie poruszające muzeum, które w 2009 r. odwiedził prezydent Obama (ci, którzy przetrwali podróż do Nowego Świata, pracowali często na plantacjach tytoniu).

Fuzja sacrum i profanum

Po początkowej ekspansji katolicyzmu przewagę zdobyły tu Kościoły metodystyczne. Ale w końcu XIX w. katolicyzm się odrodził. Misje oferowały Afrykańczykom edukację, która była przepustką do pracy w strukturach kolonialnych. Często pełniły też funkcję klinik i instytucji doradczych, koncentrując życie społeczne. Misje otwierały również biblioteki i drukarnie. Lepiej radziły sobie te, które nie odrzucały „afrykańskości” (najczęściej nie tolerowały jej misje katolickie).

Chrześcijaństwo trafiło na podatny grunt, gdzie wiara w świat ponadnaturalny i duchy przodków wyznaczała rytm życia i kręgosłup moralny. Na czele bóstw stał wielki Stwórca Nyame, który istnieje wiecznie. We wszystkich językach i dialektach Ghany, a jest ich ponad 70, istnieje wyłącznie liczba pojedyncza na jego określenie. Pośrednikiem między nim a ludźmi są bogowie o niższym statusie albo duchy przodków. Już przed kolonializmem życie przesiąknięte było religią, co nie zmieniło się do dziś: ghańska codzienność to permanentna fuzja sacrum i profanum, gdzie religia przenika każdą czynność – pracę, jedzenie, sen.

Szczególnym powodzeniem cieszą się ruchy zielonoświątkowe. Przynajmniej na wybrzeżu, gdzie co chwilę mija się tabliczkę, wskazującą na kolejny „PENTECOSTAL CHURCH”, w którym rytuał religijny zbliża się do afrykańskiego wzorca – nie jest systemem odgórnych i zastygłych form, lecz objawia się w tańcu, śpiewie i żywiołowości.

Wokół Kumasi, w królestwie Aszanti, ludzie wciąż udają się do fetysza w tradycyjnej świątyni, by poradzić się lub odegnać złe moce. Wiele tutejszych odłamów Kościołów doszukuje się w Starym Testamencie passusów, które rzekomo sankcjonują poligamię i tradycje plemienne. Na odpustach obok (dosłownie) hałd dewocjonaliów sprzedaje się amulety chroniące przed czarami.

Jezus stał się tu – w społeczeństwie z korzeniami w wodzowskich klanach, gdzie ważną częścią pejzażu religijnego są znachorzy, a duchy przodków przyglądają się naszym czynom – z miejsca królem świata i władcą umysłów. Nie dość, że niegdyś uzdrawiał i głosił Nadzieję, to kiedyś wróci. Nawet jeśli ten człowiek na ulicach Akry póki co był Hiszpanem, białym Hiszpanem.

Ghańscy znawcy Słowa potrafią wypomnieć i to, że w żadnym miejscu w Biblii nie pojawia się informacja, iż Jezus był biały. Białym uczynili go kolonialiści. Wystarczy prześledzić jego genealogię, aby zrozumieć, że był czarny. No, przynajmniej smagły.

Palenie a moralność

Ghana jest żyznym i wdzięcznym poletkiem dla badaczy zwyczajów religijnych.

O ile więc bez wątpienia palenie jest postrzegane jako niemoralne (szczególnie przez klasę średnią), powstaje tylko pytanie, czy moralność ta wypływa z religii? Głosy naukowców, które przekonywały, że źródłem moralności jest samo społeczeństwo, a nie siła wyższa, zostały zdominowane przez te, które jako główne jej źródło wskazują religię.

Owszem, moralność może być wynikiem troski lub strachu przed społeczeństwem albo zwykłą grą interesów. Ale nie w tym przypadku. Ignorowanie faktu, że życie w Ghanie jest religią, a religia życiem – to tworzenie akademickiej struktury, nieprzystającej do rzeczywistości. Gdy człowiek grzeszy, Bóg patrzy i pamięta – i niewykluczone, że jest to całkiem racjonalny plan.

Także antynikotynowa szczepionka powstaje więc tu w laboratorium duchowym. A palenie to przecież powolne zabijanie, zaraza, którą przywlekli zdegenerowani biali, dla których zabijanie – szczególnie na tej ziemi – bywało rodzajem przyjemności.

Jeśli palenie miałoby być manifestacją nowoczesności, w Ghanie nie mają na nią ochoty. Nad krajem Jezusa unosi się dym. Z garnków, z palenisk, z lasu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2014