Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Powietrze Polski zawsze przygnębia rozpylona w nim melancholia, wdycha się tam pierwiastki ściskające nam serce i stale życie odzywa się jako niezupełnie rzeczywiste, stąd ciągła ochota pójścia na wódkę, z oczekiwaniem, że nieosiągalna normalność zostanie przywrócona” – uważał Czesław Miłosz. Myślę, że coś w tym jest, a cień zmniejsza się z każdym kwadransem. Oddaje słońcu taras – stół, komputer, książki. W końcu zmienia się w mały trójkącik przy płocie. A to oznacza południe. Piły cichną, las milknie. Świat staje na chwilę, jakby chciał zapytać: „I cóż takiego robiłeś od rana?”. Sprawdzić, czy czas nie przeciekł między palcami.
Gorąco to dobre usprawiedliwienie, żeby się zatrzymać. W południe wszystko składa się z dwóch plam. Pierwsza to kawałek nieba. Idealnie błękitny, bez skazy. Druga to gałęzie jesionu. Zielone faluje na wietrze, zagarnia błękitne i za chwilę oddaje. Jak morze albo prywatne sklepienie prywatnej Kaplicy Sykstyńskiej. Nie trzeba być bogaczem ani ustosunkowanym purpuratem. Każdy może się położyć i patrzeć.
Słońce pali – wszystko już jest gorące. Zimna pozostaje tylko książka, która leży obok Miłosza. Okładka – parowóz z czerwoną gwiazdą, mknący w śnieżną zadymkę. Mroźny tytuł: „Archipelag Gułag”. W środku: chłodny beznamiętną precyzją opis świata, w którym wszyscy są winni.
Sołżenicyn – żołnierz Armii Czerwonej – opisuje, jak spotkał się w stalinowskim więzieniu z „własowcami”, żołnierzami Russkoj Oswoboditielnoj Narodnoj Armii, która walczyła po stronie Hitlera.
Pisze bez jadu. Usiłuje pojąć zdrajców, zrozumieć tych, którzy strzelali do niego i do jego towarzyszy. Współczuje im. Wspomnienie z Prus Wschodnich: „Prowadzono skrajem szosy trzech wziętych do niewoli własowców. Nagle jeden z jeńców wyrwał się, skoczył i jaskółką rzucił się pod czołg. Przejechany jeszcze zwijał się w konwulsjach, czerwona piana wystąpiła mu na wargi. Można go było zrozumieć! Wolał żołnierską śmierć od powieszenia w katowni”.
Sołżenicyn chce oddać sprawiedliwość. To ważne – jeśli sprawiedliwość oddaje ktoś, kto sam jest skrzywdzony. Bo przecież sprawiedliwość powinna być ponad wszystkimi okolicznościami, prawda?
Skoro tak, to prokurator (pisał jeszcze Dostojewski) powinien i oskarżać, i bronić podsądnego. Szukać argumentów za i przeciw – by ułatwić trybunałowi podjęcie właściwej decyzji. Tak samo i w polityce – skoro chodzi o dobro wspólne, to warto docenić zasługi władzy i wsłuchać się w krytykę opozycji. Ale przecież i sądy, i polityka zmieniły się w paskudny teatr – gdzie trzeba upolować przeciwnika, złowić go w sidła, zwyciężyć, pognębić, by cieszyć się pełnią zwycięstwa.
Tak było i zmienia się niewiele. Dowód? Byłem niedawno świadkiem ciekawej rozmowy polityków.
– Cześć!
– Cześć!
– Robimy konferencję?
– Tak! Na jaki temat?
– „Rząd zamyka kopalnie”.
– Super!
– Bo przecież mówili, że nie będą zamykać, a zamykają, czyli kłamcy!
– Kłamcy! Doskonale! Robimy!
Tak się to właśnie odbywa – niezależnie od przynależności partyjnej. Nie chodzi o górników, kopalnie, rodziny. Chodzi o to, żeby walnąć przeciwnika, poprawić sobie słupki, wygrać wybory, przejąć władzę i wykorzystać ją do tego, żeby walnąć przeciwnika jeszcze boleśniej.
Warto walczyć o władzę z takich powodów? Nie warto dla szlachetniejszych marzeń?
Marzenia obowiązują wszędzie – wśród zeków, więźniów gułagu, zawsze tliła się opowieść o Kraju Ałtajskim. Miejscu w południowej Syberii, gdzie od czasu do czasu zsyłają największych „szczęściarzy”.
Ziemia tam piękna, a klimat łagodny, można żyć. Z dala od „wyzwisk śledczego i nudnego gmerania w twoim życiu”. „Zdaje się człowiekowi, że tam na Ałtaju mógłby żyć w najniższej nawet, najciemniejszej chatynce na skraju wsi pod samym lasem. Nie po chrust, nie po grzyby, tylko tak po prostu, poszedłby do tego lasu i objął dwa pnie: Miłe moje!”.
Klimat łagodny? Zauważyliście, że zekom zawsze jest zimno? W tym roku rozmawiałem z Siergiejem Kowaliowem, który opowiadał, jak chłód budził go w nocy w celi karceru i jak wycieńczony organizm zjada własne komórki. Koc, zupa – kojarzyły się z rajem na ziemi.
A przecież to nie wszystko! Jest jeszcze Kraj Ałtajski, gdzie wszystko jest słodkie, nawet niewola. Gdzie można wyjść i ucałować drzewa. Nie ma krat, a strażnikiem są setki kilometrów nieludzkiej ziemi.
Wtedy można docenić każdą minutę tego pięknego życia. Tylko dlatego, że jest się z dala od murów.
A my? Mury niby dawno runęły, ale zamiast się cieszyć, ciągle gonimy niepotrzebne przedmioty i ambicje. Sekundy, minuty ciekną między palcami. A Kraj Ałtajski czeka, jest na wyciągnięcie ręki. ©℗