Kościół różnych prędkości

Przychodzi katolik kulturowy do proboszcza i prosi o sakrament. Co proboszcz ma zrobić?

03.09.2018

Czyta się kilka minut

 / A&G / GETTY IMAGES
/ A&G / GETTY IMAGES

Bezpośrednim powodem do napisania tego tekstu była obserwacja. Uczestniczyłem we mszy świętej, podczas której kilkorgu dzieciom udzielono sakramentu chrztu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie zachowanie uczestników liturgii. Miałem wrażenie, że przynajmniej część z nich nie do końca wiedziała, w czym uczestniczy. Rozmawiali, przeglądali telefony, nie wykazywali szczególnego zainteresowania tym, co dzieje się dookoła nich. Także zachowanie podczas przyjmowania komunii przez tych, którzy mogli do niej przystąpić, wskazywało, że dla nich to raczej czynność niezwyczajna. Zostali nagle wyrwani ze świata i zanurzeni w misterium, które było im obce. Rozmowa z księdzem proboszczem potwierdziła moje przeczucia.

Oczywiście trudno jednoznacznie wyrokować o cudzej wierze na podstawie praktyk religijnych, ale przecież daje to jakiś obraz. To nie były rodziny czy osoby – jak to się eufemistycznie mówi – narzucające się Kościołowi. Zresztą ich kondycja partnerska – związek cywilny bądź konkubinat – też wiele mówiła o ich stosunku do religii. Zdarza się, że osoby żyjące na peryferiach wiary i Kościoła przychodzą prosić o sakrament. Motywacja tej prośby nie jest jednoznaczna. Oczywiście, nie można wykluczyć w niej komponentu wiary. Wciąż wiele jest jednak w niej motywacji społeczno-kulturowej. Co ma robić Kościół – a de facto proboszcz – w takiej sytuacji? Uznać taką motywację za wystarczającą czy – nawet kosztem odłożenia w czasie udzielenia sakramentu – podjąć działania katechumenalne? A może odmówić?

Plecami do katolików kulturowych

W roku 1958 młody ks. Joseph Ratzinger w artykule „Neopoganie i Kościół” („Die neuen Heiden und die Kirche”), opublikowanym na łamach czasopisma „Hoch- land”, pisał: „Płaszczyzna sakramentów, otoczona kiedyś dyscypliną wtajemniczania w arkana, to właściwa, wewnętrzna płaszczyzna Kościoła. Ponownie należy sobie uświadomić, że sakramenty bez wiary nie mają sensu i tu Kościół będzie musiał stopniowo, z zachowaniem największej delikatności, zrezygnować z szerokiego zakresu swojego zasięgu, gdyż wynika z tego zwodzenie samego siebie oraz ludzi”. Ratzinger postulował wyraźne rozróżnienie na Kościół i nie-Kościół, a granicą miała być wiara. To ona jest warunkiem udzielenia sakramentów. Kościół powinien dokonywać „samoograniczenia (...) pożądanego dla zakresu sakramentalnego”. Punktem wyjścia dla tak sformułowanego postulatu była diagnoza Ratzingera mówiąca, że mamy dzisiaj do czynienia z „Kościołem pogan, którzy zwą się jeszcze chrześcijanami, lecz w rzeczywistości są poganami”. Cechą charakterystyczną tej nowej sytuacji kościelnej jest fakt, że „bycie chrześcijaninem przestało być właściwie własnym stanowiskiem, a raczej [stało się] polityczno-kulturową wytyczną”.

Podobną drogą co Ratzinger poszli autorzy kanadyjskiego raportu zatytułowanego „Risquer l’avenir” („Zaryzykować przyszłość”), który został przygotowany w 1992 r. na wniosek biskupów prowincji Québec. Celem raportu był opis sytuacji religijnej prowincji i zaproponowanie kierunków dla dalszej działalności pastoralnej. Jedną z rekomendacji raportu było – jak to skomentował Gregory Bauman, jeden z najwybitniejszych teologów kanadyjskich – „odwrócenie się plecami do katolików kulturowych”. Autorzy wyszli z założenia, że katolicyzm przetrwa w Québecu pod warunkiem, że stanie się religią fundowaną na osobistym wyborze wiary. W praktyce postulat ten sprowadzał się do odmawiania udzielania chrztu, błogosławienia związków małżeńskich, a także chrześcijańskiego pochówku tym katolikom, którzy nie są aktywnymi członkami chrześcijańskiej wspólnoty. Raport traktował katolicyzm kulturowy jako szkodliwą formę przesądu, który osłabia wartość tożsamości religijnej, a także zafałszowuje granicę, jaką należy wyznaczyć między wspólnotą wierzących a społeczeństwem, w którym ta wspólnota funkcjonuje. Mówiąc językiem Ratzingera: katolicyzm kulturowy staje się jakąś strefą przejściową między Kościołem a nie-Kościołem. Raport wskazuje na jeszcze jedno niebezpieczeństwo. A jest nim dawanie Kościołowi fałszywej nadziei, że jego obecność w społeczeństwie jest zapewniona.

Raport ten został w tym samym roku przedstawiony na kolokwium, w którym wzięło udział 570 osób duchownych i świeckich z całej prowincji. Uznano, że raport jest zbyt negatywny, przedstawia nazbyt pesymistyczną wizję Kościoła, dominuje w nim perspektywa socjologiczna ze szkodą dla teologii, a proponowane drogi na przyszłość są zbyt radykalne. Krytyka dotyczyła także postulatu porzucenia katolików kulturowych. Podkreślono, że motyw zwracania się do Kościoła po sakramenty wcale nie musi wynikać z przesądu czy sentymentu, ale z potrzeby symboli, które wyrażają wartości przez nich wyznawane, choć nie zawsze kulturowi nimi żyją. W konkluzji stwierdzono, że nie należy zupełnie odrzucać katolicyzmu kulturowego, gdyż świadczy o pewnej identyfikacji mieszkańców tej prowincji z chrześcijaństwem i Kościołem.

Religijna socjalizacja

Problem wyznaczenia granicy między Kościołem a nie-Kościołem – tak jak to postulował młody Ratzinger – nie jest prosty do rozwiązania. Z jego wypowiedzi, a także z cytowanego kanadyjskiego raportu, można by wyprowadzić dwa kryteria: osobista decyzja wiary i aktywne członkowstwo we wspólnocie Kościoła. Czy jedno kryterium przekłada się na drugie? Czy tak rozumiany Kościół można ograniczyć do dominicantes, a więc tych, którzy regularnie uczestniczą w mszy św. niedzielnej? Takie kryterium wydaje się jednak nazbyt ostre i wykluczające z Kościoła całe masy ludzi, którzy praktykują mniej regularnie, ale przecież prowadzą dość stabilne życie religijne i wychowują dzieci zgodnie z chrześcijańską moralnością.


CZYTAJ TAKŻE:

Ks. Adam Boniecki: Nie odpychajmy od Kościoła „katolików kulturowych”. To zwykle są ludzie, którzy kiedyś, w rodzinnym domu otrzymali podstawy wiary. Jeśli od niej odeszli (ciekawe dlaczego, może w imię wewnętrznej uczciwości?), to i tak są w tej dobrej sytuacji, że zawsze mają gdzie wrócić.

O. Grzegorz Kramer SJ, proboszcz: Skoro burzymy się, że ludzie przychodzą po sakramenty bez wiary i zrozumienia, to dlaczego zaniedbujemy porządną katechezę wtajemniczenia?


Jakie kryterium przyjąć dla katolicyzmu kulturowego? „Leksykon socjologii religii” pod red. Marii Libiszowskiej-Żółtkowskiej i ks. Janusza Mariańskiego nie zna takiego terminu. Jak pisze Małgorzata Bilska na portalu Deon.pl: „Przyjęło się, że katolicyzm kulturowy jest taką formą bycia katolikiem, która jest dość bezmyślną pochodną procesu socjalizacji”. W katolicyzmie kulturowym dominują motywacje pozareligijne: społeczne, kulturowe, a nawet polityczne. Istotnym komponentem bycia katolikiem jest tradycja, rytualność, a nawet polskość. W tej perspektywie katolikiem wciąż jeszcze „wypada być”, a przyjęcie sakramentów jest elementem owej kulturowo-religijnej tożsamości.

Jednym z motywów – choć w społeczeństwie nowoczesnym coraz słabiej funkcjonującym – może być także społeczna presja. Są też – choćby w przypadku zwracania się o ślub kościelny – motywy estetyczne. Nie można też wykluczyć tego, o czym pisali autorzy kanadyjskiego raportu: magicznego rozumienia religii i przesądów związanych z (nie)przyjęciem sakramentów. Wciąż zdarza się, że w kancelarii parafialnej ktoś się przyzna do przekonania, że dziecko po chrzcie mniej będzie chorowało.

Czy jednak katolicy kulturowi, prosząc o sakramenty, mają wyłącznie motywy kulturowe i pozareligijne? Uważam, że nie, a samo rozdzielenie tych motywów bywa wręcz niemożliwe. Racje kulturowe mieszają się z religijnymi. Nawet zdanie „bo mama mnie tak wychowała” wcale nie musi dowodzić, że to wyłącznie przejaw bezmyślnej socjalizacji. Może się w tym kryć zarówno przejaw zewnętrznej wierności tradycji religijnej, jak i zinterioryzowanej wiary, której nie da się ad hoc zakwestionować. Od „katolika kulturowego” do Ratzingerowego „neopoganina” i członka nie-Kościoła droga daleka i wiele stanów pośrednich.

Kerygmat w kancelarii

W ostatnich latach katolików kulturowych raczej ubywa, niż przybywa. Motywy pozareligijne odgrywają coraz mniejsze znaczenie. Pytanie „co ludzie powiedzą” w przypadku życia bez ślubu kościelnego, pogrzebu bez księdza, a ze świeckim ceremoniarzem (pogrzeby wybitnych postaci bardzo tu wzmacniają motywację), czy też w przypadku, gdy dziecko nie zostaje ochrzczone bądź nie idzie do pierwszej komunii (choć tu istnieje wciąż duża presja społeczno-komercyjna) – ma coraz mniejsze znaczenie. Moralna presja społeczeństwa jest coraz mniejsza, a współczynnik akceptacji życia bez sakramentów coraz większy. Katolików „z tradycji” ubywa. Ale to nie znaczy, że ich nie ma i że nie przychodzą do Kościoła, prosząc o sakrament. Co wtedy?

Ks. Grzegorz Strzelczyk mówił w wywiadzie dla „Więzi” (2/2017): „Socjologicznie patrząc, wraz z przemianami kulturowymi wyraźnie ubywa nam katolików pochodzących z organicznie odziedziczonej wiary. Albo przyjmują oni wiarę świadomie, albo gdzieś nam znikają. Jest też duża »szara strefa« składająca się z tych, których wiara wyrosła na tradycyjnym wychowaniu religijnym, ale nie jest zakorzeniona – w efekcie oni »jeszcze są« w Kościele, bardziej ciałem niż duchem. Do nich trzeba skierować się z kerygmatem, z orędziem o zbawieniu w Chrystusie. To może dawać im podstawę do tego, by trwali w Kościele”. Podobnie mówił Ratzinger w roku 1958: „Skoro sakrament będzie miejscem, gdzie Kościół będzie się zamykał i musiał zamykać na nie-Kościół, wówczas słowo pozostanie rodzajem i sposobem, którym będzie on kontynuować otwarty gest zapraszania na ucztę eucharystyczną”. A ja dodam – gestem zapraszania do przyjęcia każdego sakramentu.

Przygotowanie do przyjęcia sakramentów winno być dzisiaj przeorganizowane w ten sposób, by stało się formą katechumenatu. Koniecznością staje się więc wprowadzenie przepowiadania kerygmatycznego, które skoncentruje się na wierze adresatów i pozwoli na – jak pisał Ratzinger – „wtajemniczenie w arkana” sakramentów. O takim katechumenacie przed zawarciem sakramentu małżeństwa pisał papież Franciszek w adhortacji „Amoris laetitia”: „priorytetowo należy potraktować – wraz z odnowionym przepowiadaniem kerygmy – te treści, które przekazywane w sposób atrakcyjny i przyjazny pomogą im zaangażować się w proces trwający całe życie »z wielkodusznością i wolnością«. Jest to rodzaj »inicjacji« do sakramentu małżeństwa, który zapewni im niezbędne elementy, aby mogli go przyjąć z najlepszą dyspozycją i rozpocząć życie rodzinne z pewną solidnością”.

Dzisiaj miejscem takiego przepowiadania jest przede wszystkim kancelaria parafialna, która winna przekształcić się z urzędu w miejsce przepowiadania. Przygotowanie do sakramentów nie może się dzisiaj ograniczać do weryfikacji spełnienia koniecznych, minimalnych warunków, ale musi stać się okazją do głoszenia kerygmatycznego, którego – być może – proszący o sakrament nigdy nie doświadczyli.

Komu sakrament?

Kiedy przed laty po raz pierwszy przyjechałem do Francji na wakacyjne zastępstwo, zaskoczyła mnie pewna sytuacja duszpasterska. Prawie wszystkie małżeństwa, które błogosławiłem, były poza mszą św., a nowożeńcy nie przystępowali do komunii, z czego wnoszę, że nie byli także u spowiedzi. Było to dla mnie szokiem. W Polsce nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją. Francuscy duszpasterze wyjaśnili mi, że tak się dzieje coraz częściej. Ślub kościelny wciąż jest istotnym elementem dla dużej części francuskiego społeczeństwa. Trudno powiedzieć, ile w tym wiary, a ile względów estetycznych. Mimo tego, że podejmują długotrwałe, indywidualne przygotowanie do małżeństwa, nie zawsze kończy się ono gotowością do sakramentu pokuty i pojednania oraz gotowością do przyjęcia komunii. Jeżeli jednak nie można dać wszystkiego, czy znaczy to, że nie można dać nic?

Udzielony sakrament małżeństwa pozostaje – choć zapewne w mniej doskonały sposób – źródłem łaski stanu, nawet jeśli sami narzeczeni nie są w stanie łaski uświęcającej. Trzeba także zawierzyć Bogu. A Kościół nie może być ostatecznie zaporą dla łaski Boga.

Papież Franciszek pisze tak: „Istnieje wiele uprawnionych sposobów organizowania bezpośredniego przygotowania do małżeństwa, a każdy Kościół lokalny rozezna, który z nich jest najlepszy, zapewniając odpowiednią formację, która jednocześnie nie zniechęci młodych do sakramentu”. Tę zasadę można odnieść do przygotowania do każdego sakramentu. Musi ono mieć taką formę, by „nie zniechęcić” do sakramentu. A tak się może stać, gdy przygotowanie będzie się jawiło jako nazbyt wymagające, formalne, a przede wszystkim niezrozumiałe w swym zamyśle. Problem ten bardzo mocno się ujawnił w przypadku przygotowania do bierzmowania, które wielu zniechęciło. Czy jakikolwiek duszpasterz może się zadowolić komentarzem, że „słabsi muszą odpaść”?

Być może wciąż będzie istniał Kościół „różnych prędkości”. Jedni kandydaci do przyjęcia sakramentów mniej lub bardziej chętnie poddadzą się kerygmatycznemu przygotowaniu, które wymagać będzie od nich czasu, wysiłku i zaangażowania. Wiemy jednak, że będą i tacy, którzy pozostaną gdzieś na granicy Kościoła i nie-Kościoła i z katolików kulturowych nie przekształcą się nigdy w dojrzałych członków Kościoła. Co z nimi? Odmówić im sakramentów? Odmówić im łaski? Bo nie dają gwarancji?

Wiemy dobrze, że łaska sakramentów o wiele bardziej inicjuje wiarę, niż stanowi jej zwieńczenie. A jej owoce ujawniają się czasami po latach i niespodziewanie. Bardzo lubię wracać do tego epizodu zapisanego w „Niecodzienniku” ks. Jana Twardowskiego – o kobiecie, która chciała się wyspowiadać: „Stałam na ulicy, obsypał mnie śnieg, przypomniała mi się moja sukienka do I Komunii Świętej”. Przypomniała mi się ta scena, gdy patrzyłem na tych uczestników liturgii chrztu świętego. Sprawiali wrażenie obcych ciał w tym misterium, wszak – mimo przygotowania – nikt ich nigdy nie wprowadził wystarczająco w arkana. Kto wie, kiedy i jak obudzi się w nich łaska? Może będzie tak, jak to było w przypadku Tadeusza Różewicza, który pisał o swojej pierwszej komunii: „To było doświadczenie dziecka. Które potem wraca do starego człowieka, do umierającego”. Dajmy szansę łasce, na działanie której przecież nigdy nie jest za późno. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2018