Kościół i dobra zmiana

Ks. Andrzej Szostek, etyk: Tak może to wyglądać: weszliśmy z władzą w toksyczny związek, milczymy tam, gdzie powinniśmy mówić.

27.11.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Księże Profesorze, jak żyć przyzwoicie?

KS. ANDRZEJ SZOSTEK MIC: Pamięta pan tę historię, gdy do Jezusa zgłasza się młody człowiek i pyta, co zrobić, żeby osiągnąć życie wieczne?

Pamiętam: Jezus mówi, żeby przestrzegał przykazań.

Tak. Mówi: „znasz przykazania”.

Chłopak odpowiedział, że zna, ale chce więcej.

No tak. Ale „znać przykazania” to niekoniecznie znaczy „żyć zgodnie z przykazaniami”. Można wiedzieć, co dobre, a co złe, i wybierać zło, a ściślej mówiąc: wybierać nie to dobro, które w danej sytuacji wybrać należy. Ale znać i chcieć respektować przykazania to już ważny krok, to już jakieś „wyjście na prostą”.

A jeśli chcę więcej?

Tak jak ten młodzieniec? Owszem, przykazania to podstawa, na której można budować bardziej ambitne życie duchowe. Wchodzimy w sferę tak zwanych rad ewangelicznych. Rady to nie ścisłe obowiązki. Pan Jezus mówi dalej: „Jeśli chcesz być naprawdę w pełni oddany Bogu, to oddaj wszystko, co masz, i pójdź za Mną”.

To dla młodzieńca było za dużo. Odszedł zasmucony.

Bo miał co oddać, był bogaty. Ale to, że odszedł zasmucony, brzmi – paradoksalnie – dość optymistycznie. To znaczy, że przeżywał jakieś wewnętrzne zmaganie; kto wie, czym się ono skończyło. Dążenie do doskonałości to proces, który wymaga czasu. I na ten krok musi się człowiek sam zdecydować, dlatego Pan Jezus mówi: „Jeśli chcesz. Jeśli chcesz być doskonały”.

Ten chłopak z Ewangelii, rozdając wszystko, co ma, mógł zostać bohaterem.

Nie przesadzajmy. Gdyby rozdał, co ma, jak to uczyniło wielu świętych, dokonałby wyboru takiego życia, które jego samego uczyniłoby szczęśliwym. Nie nazywałbym tego jeszcze bohaterstwem. I w życiu przyzwoitym nie chodzi o to, by kreować się na bohatera.

To o co w tym wszystkim chodzi?

Żeby nie być łajdakiem.

A trzeba być bohaterem?

Czasem rzeczywiście trzeba. Bywają sytuacje dramatyczne, kiedy człowiek albo staje się bohaterem, albo stacza się w łajdactwo. Ale nie śpieszyłbym się z surowym osądzaniem tych, którzy nie sprostali szczególnie trudnym wymaganiom życiowym. Nikt z nas nie siedzi w drugim człowieku, nie wie, co on przeżywa. Pan Jezus mówił też: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni. Bo jaką miarą mierzycie, taką wam odmierzą”. Przestrzegałbym przed pochopną surowością zwłaszcza tych, którzy sami takiej próbie nie byli poddani. A trudno oprzeć się wrażeniu, że niektórzy znajdują szczególną satysfakcję w surowym, a obłudnym potępianiu innych.

Mamy kryzys przyzwoitości?

Czy ja wiem? Może raczej przeżywamy kryzys zaufania do siebie nawzajem, kryzys wiary w dobrą wolę także tych, którzy nie podzielają naszych poglądów i upodobań. Ten kryzys daje o sobie znać zwłaszcza wtedy, gdy uderza się w tony patriotyczne, gdy mowa o dobru narodu, o dumie narodowej itp.

Poeta Marcin Zegadło wspomniał kiedyś, co na pytanie o „dumę narodową” odpowiadała jego babcia: „Jak cię zapytają, czy ty jesteś dumny z tego, jakim jesteś człowiekiem, to ty się wtedy zastanów nad odpowiedzią, a jak cię będą pytali, czy ty jesteś dumny, że my jesteśmy Polakami, to ty im powiedz, żeby cię w dupę pocałowali, i wpadnij do mnie na ciastka, bo ty nie jesteś, mój kochany, żaden podmiot zbiorowy”.

Dosadna, ale trafna odpowiedź. Kiedy mowa o dumie narodowej, to warto zacząć od mniejszych i bliższych nam kręgów odniesień. Otóż ja jestem dumny z mojej rodziny. Wychowałem się w niej, rodzicom i rodzeństwu zawdzięczam w znacznej mierze ukształtowanie mojego świata wartości. Ale do głowy mi nie przyszło, by tak rozumiana duma prowadziła mnie do uznania, że inne rodziny są gorsze, nawet jeśli są wyraźnie inne. Chyba i to z domu wyniosłem, by takich idiotycznych porównań z innymi nie czynić. Ta duma nie prowadzi do wywyższania się nad kimkolwiek, ani tym bardziej do pogardy wobec kogokolwiek.

A duma narodowa?

Do niej zmierzam. Urodziłem się Polakiem. Kocham mój kraj, wiele mu zawdzięczam, wyrosłem w polskiej kulturze, myślę i mówię po polsku. Wiem, że historia mojego narodu obfituje zarówno w postacie i momenty chlubne, jak i niechlubne. I wiem, że podobnie ma się rzecz z innymi narodami. Nie ma sensu pytać, czy Polska jest lepsza, czy gorsza niż Niemcy albo Rosja. Takie porównania prowadzą tylko do kompleksów wyższości lub niższości. Wolę raczej poznawać język, historię i kulturę innych narodów. Jak bardzo takie otwarcie na innych wzbogaca nas samych, to akurat historia Polski wyraźnie pokazuje. Czy trzeba przypominać, że romantyzm polski rozkwitł niezwykle wtedy, gdy odebrano nam państwowość, gdy Polacy zostali skazani na życie na obczyźnie? Nie tęsknię, rzecz jasna, za utratą niepodległości, zwracam tylko uwagę, że dobrze pojęta duma narodowa zawiera w sobie zarówno głębokie poczucie własnej wartości, jak i życzliwe otwarcie na innych, co służy tylko rozwojowi mojej rodzimej narodowej tożsamości i kultury.
Boże, przecież mówię banały! Ale może warto je przypominać, gdy się słyszy, jak w ustach niektórych piewców dumy narodowej pobrzmiewają akcenty wrogości, jeśli nie wręcz nienawiści wobec innych.

To co oznaczają te okrzyki wielu moich rówieśników o „dumie, dumie, narodowej dumie”?

Rozmawiamy na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pan wie, jakie hasło przyświeca tej uczelni?

Deo et patriae.

Otóż to. Bogu i ojczyźnie. W takiej właśnie kolejności.

Czyli co to właściwie oznacza?

Że najpierw Bogu trzeba oddać chwałę; Bogu, który jest Panem wszechświata, Stwórcą i Ojcem wszystkich ludzi. A dopiero później ojczyźnie. Zachwianie tej kolejności sprawia, że wpadamy w prymitywne, przesycone ksenofobią postrzeganie patriotyzmu.

A wiary?

Od wiary w Boga trzeba właśnie zacząć. Postawienie ojczyzny przed Bogiem to złamanie pierwszego przykazania Dekalogu, o przykazaniach przecież mówiliśmy. A to się odbija także na rozumieniu patriotyzmu. Dlatego kiedy obserwuję młodych ludzi, którzy pod symbolami religijnymi wykrzykują pełne nienawiści hasła pogardy wobec innych, do głębi mnie to porusza i oburza. I czekam na stanowczą, jednoznaczną odpowiedź przełożonych polskiego Kościoła. Czasem mi tego głosu bardzo brak.

Jakiego głosu?

Miłość do narodu nigdy, ale to nigdy nie może wiązać się z nienawiścią do innych. Na miłość boską, to jest elementarz, ludzki i ewangeliczny!

Abp Stanisław Gądecki czy abp Wojciech Polak reagowali na niektóre z tych wydarzeń.

I Bogu dzięki. Ale ten głos brzmi za rzadko, za mało w nim siły, jednoznaczności i wyraźnego podkreślenia, że taka jest – bo tylko taka może być – stanowcza odpowiedź całego Kościoła, nie tylko niektórych hierarchów.

Ksiądz Profesor obserwuje skręt młodego pokolenia w prawo?

Boję się pochopnych uogólnień, ale rzeczywiście mam wrażenie, że niebezpiecznie modny stał się dziś prymitywny populizm, przesycony nie miłością, ale gniewem, wrogością i pogardą wobec tych, którym odmawia się bycia Polakami w imię prymitywnego rozumienia dumy narodowej. Spotkałem się z tym zjawiskiem dużo wcześniej, jeszcze przed ostatnią zmianą rządów w Polsce. Pamiętam, jak na wykładzie z etyki wspomniałem o konieczności respektu dla prawa.

Co Ksiądz Profesor mówił?

Między innymi to, że mamy ułomną edukację. W amerykańskich szkołach już od pierwszych klas mówi się o konstytucji, o znaczeniu praworządności, o prawach obywatela itp. A u nas, niestety, można zdać maturę nie wiedząc, czym jest konstytucja.

Edukacja jest dziurawa nie tylko w tym względzie.

To prawda. Ale takie braki w programach szkolnych to zarzewie kryzysu państwowości. Jeśli nie wiemy, czym jest konstytucja, nie rozumiemy znaczenia prawa ani prawidłowej relacji pomiędzy obywatelami a sprawującymi władzę, to młodzi ludzie nie wiedzą, jak wejść w życie społeczne, na czym polega elementarna solidarność międzyludzka, jak budować i umacniać państwo prawa. Tym bardziej że dziś nierzadko tworzy się prawo zbyt szybko, „na kolanie”. Potem się je raz po raz zmienia, w efekcie człowiek nie wie, co go teraz obowiązuje, rośnie w nim postawa lekceważenia prawa, a to prowadzi do chaosu.

Skąd ten skręt w stronę populizmu?

Być może z pokusy szukania łatwych formułek, często połączonych z równie łatwymi – i równie niesprawiedliwymi – oskarżeniami wobec innych.

To jest niewiedza?

Gorzej: to niechęć do nabycia rzetelnej wiedzy. Myślenie, uczenie się wymaga wysiłku, cierpliwości, pokornego uznania własnej ignorancji, uważnego słuchania innych.

Odpowiedzialnością obarcza Ksiądz Profesor edukację. Tymczasem w szkołach jest przecież religia. Jeśli nikt nie kształci do tych podstawowych zasad, to dlaczego nie zrobi tego Kościół?

Nie uczę w szkole, więc trudno mi oceniać, jak przebiega katecheza. Ale rzeczywiście, ja także pamiętam, że uczyłem się raczej prawd wiary, historii Kościoła, ogólnych zasad moralnego postępowania, a nie tego, co przygotuje mnie do życia w społeczeństwie. Powtarzam jednak: to nie sprawa lekcji w szkole, w tym lekcji religii. Chodzi mi o inny wymiar pedagogii, o praktyczne wprowadzanie w życie społeczne.

Kościół ma narzędzia, tylko źle z nich korzysta?

Może nie korzysta w dostatecznej mierze, choć trzeba dostrzec i docenić działania podejmowane w różnych parafiach, w ruchach religijnych, w inicjatywach zarówno duszpasterzy, jak i świeckich katolików. Wspomnijmy Caritas, coraz szersze kręgi zataczający neokatechumenat, ruch pielgrzymkowy; przykłady można mnożyć. Ale Kościół nie zastąpi szkoły, tak jak nie zastąpi rodziny. Może i powinien je wspomagać, ale ich nie zastąpi.

To kto popełnił błąd, że świat wygląda dziś tak, jak wygląda?

Nie sądzę, że popełniliśmy błąd. Raczej przywołuję na pamięć tę podstawową prawdę, że jesteśmy grzesznikami. Odróżnijmy błąd od ludzkiej słabości, grzeszności właśnie. Błąd ma miejsce w grze. Gdy zrobię błędny ruch, to przegram np. partię szachów. I, oczywiście, trzeba starać się błędów unikać. Życie społeczne, polityka to także gra, tu zdarzają się błędy, niekiedy bardzo poważne. Ale gdy pyta pan, dlaczego nasz świat tak wygląda, dlaczego brniemy w innym kierunku niż ten, ku któremu zmierzaliśmy podejmując gruntowną przemianę społeczną, której symbolem jest NSZZ „Solidarność”, to odpowiadam, że przyczyną naszych niepowodzeń nie są błędy, ale nasza ułomność, nasza grzeszność, także w wymiarze narodowym.

Czyli?

Jak wspomniałem, możemy się szczycić wieloma chlubnymi postaciami i momentami w naszej historii, ale także boleć nad naszymi wadami. Jedną z nich jest notoryczna kłótliwość i podejrzliwość, skłaniająca często do przyjmowania spiskowej teorii dziejów, tropienia ukrytych wrogów, którzy z niecnych pobudek chcą nas oszukać, ograbić, poniżyć. Nie jest tak stale, ale powtarzają się fale takiej nieufności, która prowadzi do kłótni narodowej i nie pozwala budować wspólnego dobra. Tak działo się u schyłku Pierwszej Rzeczypospolitej, to było chyba powodem, który skłonił Piłsudskiego do sanacji wobec kompletnego pata mającego miejsce w polskim parlamencie w kilka lat po odzyskaniu niepodległości. Mam bolesne poczucie, że dziś znowu święci triumf duch wzajemnej podejrzliwości, przeradzającej się w jawną wrogość. Nie umiemy, a często wręcz nie chcemy z sobą rozmawiać, próbować się wzajem zrozumieć, szukać wspólnie dobrego rozwiązania trapiących nas problemów.

Kłótnię mamy we krwi?

Bez przesady. Myślę, że to nie tylko polski problem – ale dziś to jest jeden z naszych wielkich i trudnych problemów.

Gdzie w tym wszystkim jest Kościół?

Kościół nie może i nie chce być partią polityczną. Ale musi patrzeć na to, co dzieje się w sferze politycznej, bo dotyczy ona człowieka. Jak uczy nas Sobór Watykański II, Kościół wobec władzy powinien okazywać postawę życzliwie krytyczną. Powinien wspierać państwo w tym, co buduje wzajemną solidarność i co nas prowadzi do niebieskiej Ojczyzny, ale także reagować krytycznie tam, gdzie dzieje się niesprawiedliwość, gdzie urąga się prawdzie, gdzie człowiek doznaje krzywdy.

Piękna ta nasza teoria.

Chciałoby się, żeby dobitniej przekładała się na praktykę. Tu jest miejsce dla głosu Kościoła, przez który w tym kontekście rozumiem przede wszystkim głos biskupów.

Jadłem ostatnio kolację z kilkoma księżmi. Rozmawialiśmy o polityce. I ci księża cieszą się z dobrej zmiany, głównie dlatego, że politycy partii rządzącej całują pierścienie biskupów.

Dobra zmiana, bo tak okazują szacunek biskupom?

Tak zrozumiałem.

No comments.

Bo się Ksiądz boi?

Nie w tym rzecz. Tylko z niepokojem patrzę na niektóre elementy tak zwanej dobrej zmiany. Obawiam się, że ma ona niejako dwa oblicza.

Władza odwołuje się do katolickiej tradycji, okazuje biskupom szacunek... Przecież tego wszyscy chcieli.

Chcieliśmy prawdy i sprawiedliwości. Oczywiście chcieliśmy także, by szanowany był głos Kościoła i by wobec niego nie naruszano zasad sprawiedliwości. Jeśli w tym zakresie dokonała się dobra zmiana, to trzeba jej tylko przyklasnąć.

A drugie oblicze?

Boję się szczególnych przywilejów. One zawsze w końcu obrócą się przeciw Kościołowi. Pamiętajmy, że – jak to już w pierwszej swej encyklice podkreślał św. Jan Paweł II – to człowiek jest drogą Kościoła. Kościół nie służy sobie, tylko Bogu i człowiekowi.

Kościół wszedł z władzą w toksyczny związek?

Tak może to wyglądać. Na przykład autorytety Kościoła milczą tam, gdzie powinny mówić.

Papież Franciszek bardzo stanowczo mówi o przyjmowaniu uchodźców.

No właśnie. Przypominał o tym kilkakrotnie w trakcie Światowych Dni Młodzieży. A politycy, którzy skądinąd manifestowali swe wielkie oddanie papieżowi, jawnie ignorowali jego apel w tej sprawie. Powtarzali, że nie mają sobie nic do zarzucenia, bo wysyłają leki i inne pomoce na Bliski Wschód; bo podkreślają, że tam trzeba konflikt rozwiązać. Oczywiście, trzeba podejmować działania w tym kierunku – ale one nie zastąpią tego, co winniśmy uchodźcom, których pozbawiono dachu nad głową i środków do życia. A papież Franciszek o to wołał – i nadal woła. Żeby chociaż któryś z polityków powiedział: „Poruszający jest apel papieża. Może powinienem się pomodlić, przemyśleć sprawę raz jeszcze, być może zrewidować dotychczasową politykę”. Nie pamiętam, żeby którykolwiek w tym duchu się wypowiedział. To tak, jakby nasi rządzący politycy dawali do zrozumienia, że papież nie miał im nic do powiedzenia. A biskupi? Też na to publiczne ignorowanie przez polityków głosu Ojca Świętego nie zareagowali. Szkoda, doprawdy.

Kilka dni po wizycie papieża na granicy z Polską pojawili się czeczeńscy uchodźcy. Mariusz Błaszczak, szef MSWiA, powiedział, że granice są szczelne i polski rząd nie będzie ulegał głosom tych, którzy chcą doprowadzić do kryzysu uchodźczego.

Bezpieczeństwo przed miłosierdziem. W Roku Miłosierdzia. To też jest dobra zmiana, którą Kościół popiera?

Gdzie jeszcze Kościół powinien, a nie zabrał głosu?

Ciągle nie mogę pojąć tego, co dzieje się w związku z ekshumacją zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej. Owszem, prokurator ma prawo do przeprowadzania ekshumacji nie licząc się z głosem rodziny, ale ma to prawo dlatego, że okoliczności czyjejś śmierci mogą obciążać rodzinę. Wykorzystanie tego prawa w kontekście tragedii smoleńskiej stanowi, moim zdaniem, poważne nadużycie władzy.

Po co jest taka ekshumacja?

Nie wiem.

Władza chce sprawdzić, czy podczas katastrofy nie było wybuchu.

Żeby to sprawdzić, nie potrzeba przeprowadzać ekshumacji zwłok wszystkich ofiar. Bo skoro był wybuch, to dotyczył całego samolotu i można to zweryfikować na podstawie tych ekshumacji, do których już doszło. Dodać do tego można ekshumację tych, których rodziny się na to godzą. Dlaczego zmuszać pozostałych? I dlaczego mogą dość stanowczo w tej sprawie wypowiedzieć się biskupi prawosławni, a nie wypowiada się wyraźnie Episkopat Polski?

No dlaczego?

Podejrzewam, że oprócz osobistych sympatii politycznych, które mają prawo mieć biskupi, tak jak wszyscy inni, gra tu jeszcze rolę to, że generalnie biorąc obecna ekipa polityczna jest życzliwa Kościołowi i niezręcznie biskupom występować przeciwko niej.

I co dalej?

Z nami? Nie wiem. Przeżywamy kryzys na miarę światową, w znacznej mierze – choć nie wyłącznie – to kryzys demokracji. Świadczy o nim trwający od lat tragiczny konflikt na Bliskim Wschodzie, ostatnie wybory prezydenckie w USA, zmiany polityczne we Francji, trudności, z jakimi boryka się Unia Europejska. Na to wszystko nakłada się także polski kryzys. Myślę, że świat z tego kryzysu wyjdzie, pytanie tylko, kiedy i jakim kosztem. Ale wierzę, że koniec końców to Bóg jest Panem historii. Bóg nie obiecał nam raju na ziemi, stale stawia nam wyzwania wykraczające ponad dotychczasowe doświadczenia. Obyśmy tylko chcieli w Jego głos się wsłuchiwać i uparcie, wsparci Jego mocą, budować – jak mówi prefacja na uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata – „królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju”. ©℗

Ks. prof. ANDRZEJ SZOSTEK MIC (ur. 1945) jest etykiem, marianinem, w latach 1998–2004 był rektorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Pracę magisterską z filozofii napisał pod kierunkiem kard. Karola Wojtyły, potem był jego współpracownikiem. Obecnie jest kierownikiem Katedry Etyki KUL.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2016