Korepetycje ze śmierci

Ordynator położnictwa szpitala we Włocławku przespał śmierć dwójki dzieci swojej pacjentki. Co po tej tragedii stracili wszyscy lekarze w Polsce, a co chce zyskać minister zdrowia?

03.02.2014

Czyta się kilka minut

„Lekcja anatomii doktora Tulpa” (fragment), Rembrandt, 1632 r. / Fot. Francis G. Mayer / CORBIS
„Lekcja anatomii doktora Tulpa” (fragment), Rembrandt, 1632 r. / Fot. Francis G. Mayer / CORBIS

Czuję się odpowiedzialny za pacjentów. Będę z pełną determinacją ścigał każdą patologię i mówił o niej głośno – zapowiedział w mediach minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. To reakcja na wydarzenia we Włocławku, gdzie kilkanaście dni temu zmarły bliźnięta, ponieważ w porę nie przeprowadzono operacji cesarskiego cięcia u ich matki. – Kiedy słyszę komentatorów, którzy mówią, że zawiódł system, to chciałbym powiedzieć jasno: to nie system nie zszedł w porę przeprowadzić cesarskie cięcie, tylko konkretny człowiek, z imienia i nazwiska – grzmiał minister.

SŁOWA I CZYNY

Arłukowicz zapowiedział kontrole we wszystkich porodówkach w Polsce.

A działo się to kilka dni po tym, jak po raz kolejny parlamentarzyści głosowali nad jego odejściem. Wniosek o wotum nieufności dla obwinianego o doprowadzenie do chaosu i zapaści w ochronie zdrowia ministra poparły wszystkie kluby opozycji. W tle była zapowiedź Donalda Tuska, że odwoła ministra ze stanowiska, jeśli do końca kwietnia nie znikną kolejki do lekarzy.

Czy nie jest zatem tak, że na tragedii rodziny z Włocławka minister ratuje swoją nadwyrężoną pozycję? Jest takie podejrzenie, bo we Włocławku tak naprawdę nie stało się nic zaskakującego: o podobnych przypadkach lekarz-pediatra Arłukowicz musiał słyszeć od dawna.

Zanim jeszcze wybuchła afera ze śmiercią nienarodzonych bliźniąt, Bogusław Sonik, małopolski europoseł PO, półprywatnie opowiadał o tragedii, do której przed trzema laty doszło w jego rodzinie: – Moja córka kończyła medycynę, była w ciąży. W krakowskim Szpitalu Uniwersyteckim za późno wykonano cięcie cesarskie. Dziecko nie żyje, sprawa jest w prokuraturze. Trudno mi się było pogodzić z tą tragedią – mówił. O tym, że giną dzieci, umierają matki i że to jest bomba z opóźnionym zapłonem, najpierw opowiedział Ewie Kopacz. Wspominał, że notowała i obiecała coś zrobić z tą sytuacją. Potem był u wiceministra Jakuba Szulca, który pokiwał głową. Potem jeszcze rozmawiał z Arłukowiczem, który też obiecywał zająć się problemem.

Za słowami nie poszły czyny trzech po kolei ministrów zdrowia.

A zatem gdy Arłukowicz mówi dziś: „Chcę wiedzieć, czy ten straszny dramat, który się wydarzył, był zdarzeniem jednostkowym, które należy piętnować i ukarać winnych, czy sposób organizacji pracy tego szpitala i tego oddziału powodował to, że do tego zdarzenia dojść musiało”, nie jest wiarygodny. Pytanie też, czy jego kontrole będą skuteczne.

ZMOWA MILCZENIA

W imieniu ministra konsultanci położnictwa i neonatologii we wszystkich szpitalach w Polsce mają przeanalizować – pod kątem możliwych nieprawidłowości – dokumentacje porodów od połowy ubiegłego roku do grudnia. Będą mieli co robić. Pamiętam, jak jesienią ubiegłego roku zadzwonili do mnie wzburzeni lekarze ze szpitala im. Narutowicza w Krakowie. – W naszym szpitalu doszło do tragedii. Mieliśmy pacjentkę, przed północą miała cesarkę. Nie dożyła ranka – opowiadali. – To jest dla nas niepojęte: młoda kobieta, trzecie dziecko!

Telefon nie milkł, kolejne osoby prosiły o zajęcie się sprawą. Dyrektor szpitala, Renata Godyń-Swędzioł, uspokajała: – Była sekcja zwłok, przyczyny zgonu uznano za kardiologiczne. Zgłosiliśmy śmierć do prokuratury, ale nie chcieli tej sprawy, bo nie dopatrzyli się w naszym postępowaniu niczego złego.

Ale 33-letnia kobieta osierociła trójkę dzieci, zadzwoniłam więc do prokuratury z pytaniem, dlaczego nie chcą zbadać tej historii, zwłaszcza że sugerowali to – łamiąc środowiskową lojalność – sami lekarze. – Informacja o operacji i o zgonie została przekazana przez anestezjologa. Nie zostaliśmy powiadomieni o żadnych ewentualnych nieprawidłowościach czy zastrzeżeniach co do procesu leczenia. Prokurator natychmiast skontaktował się z tym lekarzem i upewnił, że nie ma on zastrzeżeń – mówiła Bogusława Marcinkowska, rzecznik prokuratury w Krakowie.

Prokurator po prostu dał wiarę anestezjologowi, że leczenie przebiegało prawidłowo. Ale czy można było spodziewać się od niego jakiejkolwiek innej odpowiedzi?

Co ciekawe, akurat to cesarskie cięcie wykonywał dyżurny położnik, który jest synem ordynatora oddziału. Tamtej nocy, gdy stan matki po cesarce gwałtownie się pogarszał, syn zadzwonił po pomoc do ojca. Do dziś nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie wezwał na salę operacyjną chirurgów do pomocy? Dyżurują w tym samym szpitalu i byliby na miejscu szybciej niż jadący z domu tato-ordynator. A może to anestezjolodzy przegapili krytyczny moment?

Mam nadzieję, że przy okazji szumnych zapowiedzi ministra konsultanci spróbują wyjaśnić tę historię. I podobne przypadki, do których dochodzi w całej Polsce.

WRAŻLIWA RELACJA

Jak ujawniła „Gazeta Wyborcza”, ordynator oddziału ginekologii we Włocławku przed dyżurem w szpitalu przyjmował pacjentów w prywatnej placówce. Z tego powodu miał dwie godziny spóźnić się na dyżur w publicznej placówce. A dzień po śmierci dzieci przyjął prywatnie jeszcze 32 pacjentki.

– Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, że nauczycielka, która prowadzi lekcje w szkole, a następnie, żeby dorobić, udziela po południu korepetycji, choć ma w planie sześć lekcji, ucieka po czterech lekcjach po to, żeby dawać korepetycje. Taka sytuacja jest nieakceptowalna. Myślę, że takie sytuacje w polskich szkołach nie zachodzą – mówił w mediach minister Arłukowicz.

Gdy opinia publiczna lub media zarzucają lekarzom nieetyczne postępowanie, środowisko broni się zawsze w ten sam sposób: „To nagonka na lekarzy, która niszczy delikatną i wrażliwą relację między nami i pacjentami. Czujemy się osaczeni podejrzeniami ze wszystkich stron!”. Otóż ordynator z Włocławka swoim postępowaniem wbił nóż w plecy wszystkim tym kolegom, którzy uczciwie pracują i starają się pomagać pacjentom: był tak zmęczony gonieniem za kasą, że spał, gdy na jego oddziale umierały dzieci.

Cena prywatnej wizyty u ordynatora powiatowego szpitala to od 150 do 200 złotych. Wystarczy to pomnożyć przez 32.


IWONA HAJNOSZ jest dziennikarką "Gazety Wyborczej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2014