Korczak czarodziej

Pisarz realista, przenikliwy kronikarz krzywdy społecznej? A może – pisarz fantasta? Powołuje do życia szkoły marzeń, sądy jak z bajki, cudowne redakcje... Pozostańmy pomiędzy. Jego pisanie to ruch. Marzenia w działaniu.

09.12.2012

Czyta się kilka minut

Warsztaty dla dzieci „Klara potrafi”, prowadzone przez Martę Tymowską-Wichę. Warszawa, 2012 r. Zobacz więcej: pinterest.com/martatymowska/papier-nozyczki-i-my/ / Fot. Bartłomiej Molga
Warsztaty dla dzieci „Klara potrafi”, prowadzone przez Martę Tymowską-Wichę. Warszawa, 2012 r. Zobacz więcej: pinterest.com/martatymowska/papier-nozyczki-i-my/ / Fot. Bartłomiej Molga

Co trzeba zrobić, żeby „się nikt nie wstydził, a każdy mówił głośno i szczerze, czego mu potrzeba, jaka mu się krzywda dzieje, jakie ma zmartwienia i troski”? Korczak ma pomysł – założyć gazetę dzieci. Gazeta, według Korczaka, jest po to, żeby pilnować, czy wszystko dzieje się sprawiedliwie. A samo pisanie jest zmianą, jest działaniem:

„Dziennik nasz mieścić się będzie w wielkim narożnym domu. Obok ogród: na prawo ogromne boisko, na lewo staw i łódki; w zimie ślizgawka. Rozumie się, rowery, samochody i aeroplany do użytku współpracowników i korespondentów. (...) Redaktorów będzie trzech. Jeden stary (łysy, w okularach), żeby nie było bałaganu. Drugi młody redaktor dla chłopców i jedna dziewczyna – redaktorka dla dziewczynek (...) Wiadomości będzie można podawać ustnie, telefonicznie, przesyłać pocztą, dyktować albo pisać. Żeby było wygodnie, żeby się nie wstydzili, że się będą śmieli”.

Sens dziecięcego marzenia

Redakcje gazet tak nie wyglądają? Prasa kłamie – wszyscy to wiedzą? To nie utopia, tylko dziecięce marzenie. Sen o wolności, równości i prawie do szacunku. Wysnuł go i zapisał, co prawda, dorosły, stoją jednak za nim tysiące zasłyszanych przez niego marzeń dzieci. To stąd, z dziecięcego postrzegania, pochodzi zamiłowanie do szczegółu, te wszystkie łódki, ślizgawki, aeroplany, samochody, rowery. Dziecięca jest też pasja twórczego porządkowania rzeczywistości. Oraz potrzeba przyjaznej przestrzeni, w której można zostać wysłuchanym.

Nasz stosunek do fantazyjnych planów snutych przez młodych jest zwykle czule lekceważący. Stary Doktor zwraca uwagę, że w największym młodym fantaście tkwi realista – że niezwykłe marzenia rodzą się z codziennych potrzeb, lęków i niedostatków. I że twórczość ma w swojej istocie dziecięcy charakter. Nie głaszcze kilkulatka po głowie: „ależ ty masz bujną wyobraźnię”; chce przełożyć marzenia na rzeczywistość. Na narzędzie wybiera pisanie: „Jest wielu ludzi dorosłych, którzy piszą tylko dlatego, że się nie wstydzą, są dzieci, które mają bardzo wiele ciekawych pomysłów, uwag i spostrzeżeń, a nie piszą przez brak odwagi albo im się nie chce. Dziennik nasz zachęci młodzież do pisania. Zachęci i ośmieli”.

W przelewaniu myśli na papier chodzi o to, by pozwolić wybrzmieć temu, czego na co dzień nie słychać. Niewyraźnej, spychanej na margines życia rodzinnego dziecięcej mowie, podskórnemu, ukrytemu nurtowi tkanki społecznej. Chodzi o docenienie dzieci, tak. Chodzi jednak o coś jeszcze. Dorosły, który się nie wstydzi, i dziecko niemające odwagi ani chęci, by się pokazać, to podstawowe dla twórczości Korczaka figury, reprezentujące siły społecznego konwenansu i czystego życia, ale też jawnego i ukrytego ja. Pisanie dla autora „Bankructwa małego Dżeka” nie różni się od wysłuchiwania szeptanych zwierzeń, osłuchiwania stetoskopem: jest docenianiem nieokiełznanej, biologicznej, zawsze młodej siły – tętna. Dostrzeganiem skrywanych, a fundamentalnych potrzeb, zarówno społecznych, jak indywidualnych.

Tak więc Korczak pisarz chce oddać sprawiedliwość potrzebom dzieci i młodzieży w strukturze społeczeństwa, ale też osobistym głębokim i skrywanym tęsknotom i pragnieniom. Czy mu się to udaje?

„Prawo dziecka do szacunku”

Prawie zawsze wygrywa jako analityk i wizjoner życia społecznego. Jego spostrzeżenia dotyczące sposobu funkcjonowania dziecka w przestrzeni międzyludzkiej do dziś poruszają i są niepokojąco aktualne. „Prawo dziecka do szacunku” – żarliwa publicystyka w formie manifestu – piętnuje każdą przemoc fizyczną wobec dzieci: klaps, mocne pociągnięcie za rękę, bolesny uścisk, podnoszenie, podrzucanie, sadzanie wbrew woli. Za niedopuszczalne uznaje nieliczenie się z opinią dziecka w sprawach jego dotyczących oraz komentowanie jego działania w jego obecności. Brakiem szacunku nazywa nieufność: „Przewrócisz się, uderzysz, skaleczysz, zabrudzisz, zgubisz”. Mówi o rodzicielskiej obsesji kontroli: ciągłym pilnowaniu ilości i jakości jedzenia, pór drzemek, noszenia szalika, pakowania tornistra, odrabiania lekcji...

Chciałoby się protestować – to zwykła troska o dziecko! Korczak na to: czy aby robiąc rzeczy za dziecko, nie dajesz wyrazu przekonaniu, że ono nie wie, co robi? Zakładasz, że dziecko nic nie wie, a może „łudzisz się sądząc, że dziecko to tylko tyle, ile chcesz”. Nie ma szacunku, twardo twierdzi Korczak, gdy jest myślenie o dziecku jako o ciężarze, niewygodzie czy dodatku do prawdziwego życia. Jest radykalny. Domaga się takiego uporządkowania świata, w którym perspektywa dzieci byłaby równoprawna z punktem widzenia dorosłych. To postulat skrajny dla wielu tak samo dziś, jak sto lat temu.

A przecież chodzi tylko o prawo do błędów, niepowodzeń, łez; prawo do rozporządzania swoimi rzeczami; prawo, by czuć się zmęczonym i obolałym bez żadnego wyraźnego powodu, po prostu dlatego, że się rośnie; wreszcie prawo do swoistego postrzegania czasu – żeby iść, jeść, bawić się w swoim tempie. Nie prawa wyborcze, które z perspektywy dzieci nie mają znaczenia, tylko prawo do roweru, boiska, do bycia wysłuchanym bez oceniania i uzyskania pomocy w zrozumieniu samego siebie. Wszystkie wizje Korczaka, nawet te z pozoru fantastyczne, zakorzenione są w radykalnie oczywistych postulatach.

Rację mają ci, którzy dostrzegają tu lewicowy projekt polityczny, nie mają racji mówiący, że Korczak buja w obłokach. Marzenie i działanie nierozerwalnie splatają się u niego ze sobą, jedno wynika z drugiego. Myśl jako działanie. Literatura jako rzeczywistość. To nie hasła na sztandarze pisarza zaangażowanego, tylko np. regulamin domu na Krochmalnej i cykl „Co się dzieje na świecie” o polityce dla dzieci. Tak jak Korczak widział demokrację jako precyzyjny mechanizm sprawiedliwej władzy, tak zorganizował życie swoich wychowanków. Że dom sierot lepiej funkcjonował niż europejska wspólnota? Bo dorośli to takie dzieci – tłumaczy stary król Maciusiowi – co zbyt długo były już samotne, niezaopiekowane i głodne, i trudno im nauczyć się, że można inaczej. Im kto młodszy, tym łatwiej.

Z artykułów i książek Korczaka wyłania się spójny projekt światopoglądowy, jednak deklaratywnych tekstów, takich jak „O prawie dziecka do szacunku”, jest niewiele. Generalną wizję świata odczytywać trzeba z poszczególnych zobaczeń rzeczywistości, jak to zanotowane na kartce bez daty ołówkiem:

„– ...potem mama. Potem byłem u babci, ale także umarła. Potem byłem u cioci. Wypędzała mnie z domu. Zimno było. Wziął mnie wujaszek. Bardzo biedny. Byłem bardzo głodny. (...) Było ciemno. Byłem mały. Bałem się. Chłopiec zaczął mnie pchać. Potem policjant mnie zaprowadził. Tam byli Polacy. Byłem tam. Potem odesłali. Ciotka krzyczała. Tu mi jest dobrze. Ciotka nie pozwoliła mówić Panu, gdzie byłem. Ja tu zostanę. Prawda?

Nie zdążyłem odpowiedzieć. Zasnął. Dziwne. Światło tak padało? Może mi się zdawało? Krótką chwilę trwało, ale widziałem. Tak. Ujrzałem dookoła jego umęczonej ośmioletniej głowiny – jasną obwódkę – glorię – aureolę. Drugi raz mi się to zdarza dopiero”.

Korczak nie chciał podawać tej notatki do druku. Miał poczucie, że tego, co opisał, nie sposób zrozumieć, jeśli się nie przesiedziało nocy przy łóżku chorego dziecka w zbiorowej sypialni domu sierot. To moment, kiedy doświadczenie tak mocno naznacza pisanie, że niejako przeciąga je na swoją stronę. Trudno projektować nowy lepszy świat, kiedy staje się wobec blasku aureoli. Zamiast pisać, Korczak najpierw długo trzymał chłopca za rękę.

Doświadczenie ciała

Najciekawsze może u Korczaka jest odbierające mu impet społecznego wizjonera mierzenie się z zapisaniem tego, co wymyka się słowom. Chwil – jak ta z zobaczeniem glorii – mistycznych uniesień, które nie do Boga jednak odsyłają. Chodzić może o niemal religijnie pojmowane, poruszające i wytrącające z równowagi doświadczenie cielesności.

W „Kiedy znów będę mały” pisarz komplikuje obraz dzieciństwa jako utraconego raju, wciela się w dziecko, żeby żyć w nieustannym poczuciu bycia niezrozumianym i pogardzanym. Jednego jednak nie relatywizuje – fenomenu poczucia jedności z własnym ciałem. Między wierszami sugeruje, że powrót do dzieciństwa jako arkadii to powrót do ciała. Pod wszystkimi pozostałymi względami dzieciństwu bliżej jest do piekła. Naturalny, zapominany z wiekiem geniusz dziecka zdaje się polegać na umiejętności zatracenia się w fizycznej obecności tu i teraz: „Po prostu biec, czuć wiatr na twarzy, wysiłek mięśni, bicie serca. Czuć zmęczenie i powrót sił po krótkim odpoczynku. Mieć coś takiego w sobie, co każe pędzić. Albo się wspinać. Mieć to coś...”.

Może największym marzeniem Starego Doktora okazuje się nie tyle deklarowane pragnienie powrotu do młodości, co skrywana, wyrażana nie wprost potrzeba odzyskania ciała. Tu tętni podziemny nurt Korczakowego pisania, jego niewidoczna siła napędowa. Na powierzchni tekstu daje o sobie znać za pośrednictwem figury dziecka, także tego, którym samemu nigdy nie przestaje się być. A obok zapisów tęsknoty za medytacyjną jednością z ciałem pojawiają się świadectwa lęku, jaki ono budzi. Powraca obraz „zwierzęcego”, „szkodliwego” fizycznego przywiązania do dziecka i apel do matek, by ograniczały pieszczoty, nie poddawały się „tej dziwnej chęci tulenia, głaskania, wąchania, wchłaniania dziecka w siebie...”. Co to oznacza? Czy przekreślona zostaje jego idea zbliżania dzieci do dorosłych, otwierania się na dziecięce marzenia w dorosłym życiu?

A przecież to nie jedyne ciemne miejsca w tym pisarstwie: „Przeżyłem wiele w ciągu tych kilku minut, które wieczność trwały. Więc taka była odpowiedź na moją życzliwość, zapał, pracę? Zrazu czułem ból krwawy. Cały kryształowy gmach marzeń runął, rozsypał się w gruzy. Gniew i podrażniona ambicja: będę pośmiewiskiem tych, których przerastam uczuciem, których przekonać, pociągnąć przykładem chciałem.

Zatrzymałem się pośrodku sali, zapowiedziałem, spokojnym, a zdławionym głosem, że jeśli złapię, to zbiję. Serce tłukło, wargi drżały! Przerwało mi gwizdnięcie.

Złapałem, wytargałem za uszy, gdy protestował, zagroziłem, że wyrzucę na werandę, po której chodzi pies spuszczony z łańcucha”.

O różnicy pomiędzy fragmentami o doświadczeniu ciała a tym zapisem stanowi świadomość autora. Tutaj Korczak w pełni zdaje sobie sprawę, że spotkał się z czymś w sobie, nad czym nie ma kontroli. Umie to nie tylko nazwać, ale i zanalizować, użyć, by narzucić czytelnikowi wnioski: „Wiecie, kogo zbiłem? Takiego, który pierwszy raz, jeden raz gwizdnął. Dlaczego to zrobił, nie umiał wytłumaczyć. Jakże to była doskonała lekcja dana mi przez dzieci!”. To lekcja także dla czytelników Korczaka – umiejętności przyznawania się do błędów i dawania sobie prawa do ich popełniania. Nie tylko nauka, że dzieci się nie bije, ale także – że zawsze można stać się lepszym (człowiekiem, rodzicem).

Za zapisami spotkań z cieniem – ciałem stoi ta sama odwaga i uczciwość, co za świadectwem zbicia dziecka. Świadomość fundamentalnego braku kontaktu z własnym ciałem jest bezcenna, nawet jeśli, jak tutaj, pozostaje ona niezintegrowana. To, co może u Korczaka wstrząsać, nie musi od niego odrzucać. Dobrze, że gmach świetlanej wizji i spójnego projektu jest trochę rozchwiany, można mieć dzięki temu pewność, że nie został zbudowany jako aparat nacisku w idealnym państwie przyszłości.

PISANIE JAKO POWOŁYWANIE DO ŻYCIA IDEALNIE SPÓJNYCH TWORÓW okazuje się więc niemożliwością. To największa siła Korczaka jako pisarza – że mimo wizji i pasji pozostał kronikarzem fragmentaryczności życia. W tym ruchu, pomiędzy marzeniem a tym, co tu i teraz, utrzymał się do końca. Zanurzony w potworności, notował w getcie w marcu 1942 roku: „Na łóżku, na poduszkę kładzie dyżurny sześciolatek zmarłemu przed godziną chleb z marmoladą. Pytam się: – Po co mu kładziesz chleb? Odpowiedź: – Bo to jego porcja”. I zaraz potem posyłał list do sąsiedniego domu sierot: „Oby to lato było dla nas wszystkich lepsze. Żyjcie, śmiejcie się i bawcie”.

Pisanie Korczaka stoi na wierze, że nigdy nie jest za późno, i na niewyczerpanej pasji zaczynania – wchodzenia w świat. Jak zwracał się do przyszłych czytelników dziecięcej gazety: „Już. Tymczasem koniec. A potem będzie początek. Początek jest zawsze najtrudniejszy”.

 

AGATA OKOŃSKA jest nauczycielką języka polskiego i teorii wiedzy w Kolegium Europejskim w Krakowie. Autorka tekstów o literaturze współczesnej i wychowaniu. Publikowała m.in. w „Tekstach Drugich” i „Tygodniku Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Nauczycielka, współzałożycielka Szkoły Demokratycznej w Krakowie, autorka tekstów i wywiadów publikowanych m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, dotyczących zwłaszcza problematyki wychowania oraz literatury dziecięcej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2012