Kopiec z widokiem na kacet

Znany dzięki wojnie z muzeum KL Auschwitz- -Birkenau były prezydent Oświęcimia powraca z projektem budowy gigantycznego kopca. Zbiera pieniądze na przedsięwzięcie, które przysłania obóz.

04.02.2013

Czyta się kilka minut

Były prezydent Oświęcimia Janusz Marszałek w miejscu, gdzie miałby powstać kopiec Upamiętnienia i Pokoju, styczeń 2013 r. / Fot. Tomasz Wiech
Były prezydent Oświęcimia Janusz Marszałek w miejscu, gdzie miałby powstać kopiec Upamiętnienia i Pokoju, styczeń 2013 r. / Fot. Tomasz Wiech

A kiedy już kopiec powstanie, zmieni się bardzo wiele.

Odwiedzający zrozumieją wreszcie, że wojna jest złem. Przyszłe pokolenia przystaną w zadumie przed tajemniczą, trawiastą kopułą, którą w spadku pozostawili dla nich ostatni więźniowie kacetów. Z potężną konstrukcją (100 metrów średnicy, 35 metrów wysokości, wewnątrz sala konferencyjna na 800 miejsc, sale seminaryjne, koncertowe i wystawiennicze, sale spotkań młodzieży i seniorów) wiążą się wyłącznie wielkie cele: upamiętni wszystkie ofiary ludobójstw, dyktatorów i wojen. Pozwoli zamyślić się nad słowami, które pomysłodawcy piszą wyłącznie wielką literą: Pokojem, Prawami Człowieka, Godnością. Kopiec wzbudzi refleksję nad tematami najważniejszymi, nad życiem w pokoju, wydobyciem ze zniewolenia, przemocy, nad człowieczeństwem, ludzkością oraz jej tragiczną historią, nad tym, jak budować lepszy świat.

Właściwie wszystko, co znajdzie się wewnątrz kopca, ma nazwę, przed która wypada z pokorą pochylić głowę: „Centrum Mediacji – Konferencji Pokojowych”, „Sala kinowa dla prezentacji filmów o tematyce pokojowej”, „Akademia Etyki i Edukacji dla Pokoju”, „Przedstawicielstwa organizacji pozarządowych, działających na rzecz pokoju i obrony praw człowieka”, nawet telewizja i radio są „ukierunkowane na tematykę pokojową”.

Przy okazji, co niebagatelne, znajdzie się sporo miejsc pracy dla miejscowych, w recepcjach i przy obsłudze.

Tak przynajmniej wyobraża to sobie Janusz Marszałek, były prezydent Oświęcimia, obecnie koordynator budowy Kopca Upamiętnienia i Pokoju na polach pomiędzy Auschwitz i Birkenau.

Kiedy tak stoi na środku omiatanego zimnym wiatrem pola, obok aktu erekcyjnego – łagodny, nienagannie ubrany mężczyzna w średnim wieku – widzi, jak to miejsce będzie wyglądać za kilka lat: zamiast błota, gliny, roztopów, resztek sadu, równiny po horyzont, spłachetków brudnego śniegu, ma w oczach całoroczny ruch, nowoczesność połączoną z szacunkiem dla historii. Coś, co zdejmie wreszcie piętno z tych nieszczęsnych obozowych hektarów, wyraźny znak, symbol potężny i niedający się ominąć. Coś, co pokaże, że wola życia i pokoju (Życia i Pokoju) jest silniejsza niż wszystko.

Jeszcze kilka szczegółów i można ruszać z budową.

***

Pierwszy szczegół to postać Janusza Marszałka. Jest coś dziwnego w pokorze, z jaką przyjmuje argumenty przeciwko inwestycji. Zgadza się ze wszystkim, co usłyszy.

Właściwie chętnie z całej sprawy by się wycofał, gdyby nie byli więźniowie, dla nich to robi.

Czy to dobre miejsce? Czy kopiec nie zdominuje obozu? Tak, zastanawiał się nad tym i przez chwilę miał podobne wątpliwości, ale świadkowie przekonali go, że lepszego miejsca nie znajdą.

– Ja tylko podejmuję próby.

Błękitnookie spojrzenie, szczery, pogodny uśmiech, w klapie marynarki nieodłączny symbol „tau”, który prorok Ezechiel kreślił na czołach wybranych. Pod krzyżem wpinka Lions Club, międzynarodowej organizacji charytatywnej zrzeszającej biznesmenów.

– Jestem jedynie pomocnikiem.

Ten ciepły, podkreślmy, wręcz ujmujący wizerunek nie powinien mylić. Był czas, kiedy Janusz Marszałek pokazywał lwie pazury i drapał nimi bez opamiętania.

Być może zaważył na tym nieszczęśliwy ciąg zdarzeń. Wielką i niekwestionowaną przez nikogo zasługą Marszałka było założenie na początku lat 90. pierwszej w kraju wioski dziecięcej „Maja”, w której opiekę znalazły dzieci osierocone i opuszczone przez rodziców. Ale traf chciał, że pierwsze biuro fundacji mieściło się w klasztorze karmelitanek i kiedy wkroczył tam rabin Avi Weiss, protestując przeciwko obecności krzyża w miejscu, gdzie ginęli Żydzi, napotkał właśnie sympatycznego mężczyznę o jasnym spojrzeniu. Ich rozmowę pokazały później zagraniczne telewizje, budując przekonanie, że Marszałek jest jedną ze stron konfliktu.

Niedługo później Janusz Marszałek wszedł w ostry spór z dyrekcją muzeum. Na wykupionych w pobliżu KL Auschwitz poprzemysłowych terenach chciał zbudować centrum handlowe, a dochody przeznaczać m.in. na funkcjonowanie wioski dziecięcej. W swojej rachubie opierał się na Oświęcimskim Strategicznym Programie Rządowym, który przewidywał, że z terenu muzeum zostanie wyprowadzona działalność handlowa, nie biorąc pod uwagę, że stanowi ona blisko połowę wpływów instytucji. Wybuchł międzynarodowy skandal, a Janusz Marszałek został uznany za chciwego biznesmena, który chce budować biznes na obozowych trupach. Po latach sąd uznał, że działał zgodnie z prawem, a spółka ma prawo do odszkodowania, ale było już za późno: rozgoryczony, pełen żalu, zaczął szukać spisków i ukrytych przyczyn swojego niepowodzenia. Zdążył obrazić m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego, Władysława Bartoszewskiego i Jerzego Buzka, pytając w jednym z listów, jakie prowizje otrzymali od przedstawicieli Światowego Kongresu Żydów. „W kuluarach sejmowych mówi się głośno, że panowie podzielili między sobą m.in. 3 mln USD za przepchnięcie ustawy (...) o ochronie terenów byłych hitlerowskich obozów zagłady” – pisał.

W lokalnym radiu mówił o burzy wokół tworzenia dyskoteki w sąsiedztwie Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży: „Ten szum medialny jest kolejnym przykładem wykorzystywania historii Auschwitz do niszczenia miasta Oświęcim przez ludzi związanych ze Światowym Kongresem Żydów”.

Od Kalmana Sultanika, wówczas wiceprzewodniczącego Światowego Kongresu Żydów i patronującej muzeum Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, żądał oficjalnie, by ten rozliczył się ze swoją rzekomo „zbrodniczą przeszłością”.

Zamiast centrum handlowego powstał duży punkt obsługi turystów, nie przyniósł on jednak spodziewanych zysków: w późniejszych latach spółka zbankrutowała.

W Oświęcimiu Janusz Marszałek zyskał jednak wielką popularność. Mieszkańcy – w dużej części przekonani, że cień Auschwitz pada na miasto, blokuje jego rozwój, że jest odpowiedzialny za bezrobocie i upadek przemysłu – byli zachwyceni postacią przedsiębiorcy, który poszedł na wojnę z muzeum. W 2002 r. w drugiej turze wyborów na prezydenta miasta Janusz Marszałek otrzymał 60 proc. głosów. Wybór ten oznaczał, że drogi miasta i muzeum rozchodzą się na dobre – prof. Władysław Bartoszewski wielokrotnie deklarował, że z Marszałkiem współpracować nie będzie, tym bardziej że z ust nowego prezydenta nigdy nie padły choćby rzucone półgębkiem przeprosiny.

Mimo że po wyborze na prezydenta Marszałek łagodzi retorykę, towarzyszy mu opinia człowieka, którego najważniejsze działania prowadzone są w kontrze do muzeum. Czasem ten cichy człowiek zapomina się i mówi językiem dalekim od ewangelicznego. – Kto właściwie stoi za tym pomysłem? – pyta znacząco, kiedy w Oświęcimiu pojawia się prof. Andrzej Zoll z ideą zbudowania „Ogrodów Europy”, parku łączącego miasto z obozem.

Blokuje także pomysły muzeum, które chce zaadaptować budynki tzw. Starego Teatru i rozwinąć tam działalność konferencyjną. Prezydent nadal próbuje też wyprowadzić z terenów poobozowych działalalność komercyjną. Muzeum traci wysoką darowiznę od fundacji z Bostonu, która, zniecierpliwiona problemami prawnymi, rezygnuje ze współpracy.

Patrząc na plany budowy kopca, trudno uniknąć wrażenia, że stoi za nim podświadoma chęć powołania do życia czegoś, co przyćmi obozowe tereny, będzie dla nich konkurencją.

***

Szczegół drugi to awantura, jaka wybuchła, jeszcze zanim pierwsza łopata z chrzęstem zagłębiła się w ziemię.

Żeby ją zrozumieć, trzeba na chwilę zostawić rozmiękłe pole przy ulicy Ostatni Etap oraz samotną figurę Janusza Marszałka pod przewianym niebem.

Jest rok 1994, grupa byłych więźniów KL Auschwitz zastanawia się nad symbolicznym testamentem, jaki mogliby zostawić dla potomnych. Decydują się na Kopiec Pamięci i Pojednania, który upamiętni wszystkie ofiary zagłady: Żydów, Polaków, Sinti, Roma, jeńców sowieckich, inne narody.

Autorem projektu zostaje Józef Szajna, wybitny artysta, w młodości więzień Auschwitz i Buchenwaldu. Należy do tych, którzy z obozu nie wrócili nigdy: w jego twórczości ślady tragicznych przeżyć powracają nieustannie.

Szajna projektuje kopiec o wysokości ok. 35 metrów. Chce, by budowla została usypana z kamieni przywożonych przez odwiedzających z całego świata. Na górze stanie rzeźba „Przejście–2005” – stalowy monument, w którym wycięty jest kształt sylwetki ludzkiej. Rzeźba ma symbolizować przejście z czasów pogardy do czasów tolerancji. W nocy ze szczytu kopca w niebo bije potężny strumień światła.

Wewnątrz – sala amfiteatralna na 600 miejsc, z zapleczem konferencyjnym.

To nie tylko testament ideowy byłych więźniów, ale również testament artystyczny wybitnego twórcy.

Prace nabierają tempa i koloru, kiedy włącza się w nie prezydent Marszałek. Wybucha skandal, bo pierwsza lokalizacja jest fatalna: kopiec o wysokości 10-piętrowego wieżowca ma powstać tuż przy obozowych drutach, w tzw. strefie chronionej. Sprawa jest nadzwyczaj delikatna: byli więźniowie zaangażowani w projekt bardzo źle znoszą jakąkolwiek krytykę. Z drugiej strony: niewiadomą jest stopień ich poparcia dla projektu – w dokumentach, oprócz Józefa Szajny, przewija się garstka nazwisk ofiar kacetów.

Po apelach muzeum i Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej Janusz Marszałek znajduje nowe miejsce, przy ulicy Ostatni Etap, poza strefą chronioną muzeum.

Ze świata napływają pierwsze kamienie. Ogółem będzie ich ponad 300. Są wśród nich fragmenty skał, kostki brukowe, cegły, kawałki marmuru, podarunki od uczniów, polityków, byłych więźniów.

Oto kawałek dachówki z Nagasaki.

Oto kostka z Hiroszimy.

Trzy duże kamienie z Buchenwaldu, nierówne, surowe, w tym jeden podarowany przez Józefa Szajnę.

Kawałek drezdeńskiej Frauenkirche, zbombardowanej przez aliantów.

Fragment muru z więzienia w Tarnowie, z którego ruszył pierwszy transport.

Hans Gert-Pöttering, jak na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego przystało, przysyła solidny prostopadłościan.

Są i kamienie z Jerozolimy. Oraz czarny, szlifowany na błysk marmur od kardynała Dziwisza.

Kopcem zaczyna się interesować buddyjska grupa religijna Agon Shu, której członkiem był Shōkō Asahara, odpowiedzialny za zamach w tokijskim metrze z 1995 r. Wspólnie z władzami Oświęcimia zamierzają obchodzić 66. rocznicę transportu pierwszych więźniów do Auschwitz. Wybucha afera, prezydent wycofuje się ze współpracy, więc buddyści ograniczają się jedynie do odprawienia na oświęcimskim stadionie rytuału goma: w czerwcowe niebo bije dym z tysięcy zapisanych modlitwami drewnianych tabliczek, które uczestnicy wydarzenia rzucają na stosy. Okazuje się, że pół roku wcześniej przedstawiciele Agon Shu przywieźli do Oświęcimia 100 tys. dolarów, przeznaczając je na budowę kopca. Prezydent miasta wraz z czterema członkami delegacji poleciał też na ich koszt do Japonii.

W czerwcu 2007 r. władze miasta, byli więźniowie i przedstawiciele różnych wyznań wmurowują akt erekcyjny pod budowę kopca, w polu z widokiem na szklarnie i wodociągi.

W 2008 r. Józef Szajna umiera. Opiekę nad projektem przejmuje jego syn, Łukasz, malarz, grafik, właściciel trójmiejskiej agencji reklamowej.

Byli więźniowie zaczynają zdradzać oznaki zniecierpliwienia. Przynaglają władze miasta oraz odpowiedzialnych za koncepcję do działania.

W tym czasie atmosfera wokół prezydenta Marszałka znowu zaczyna się zagęszczać. To, co wydawało się jego wielką zaletą, nagle staje się ciężarem – władze muzeum unikają współpracy. Oznacza to, że realizacja jakichkolwiek projektów związanych z obozem staje się bardzo trudna. Na dodatek prezydent wdaje się w awanturę z jedną z pracownic, która oskarża go o mobbing. Sprawa trafia do prokuratury.

Na Janusza Marszałka wali się fala krytyki za zaproszenie do rady honorowej komitetu budowy kopca Eriki Steinbach.

Nie układa się także współpraca z radą miasta. Lokalni politycy mają pretensje, że Marszałek spędza mnóstwo czasu w delegacjach, które nie przynoszą wymiernych korzyści, że kopiec przysłania mu codzienne problemy mieszkańców, że chce oddać za darmo hektary cennej ziemi.

W mieście rozpoczyna się gra kopcem – pomysły Janusza Marszałka odrzucane są przez radnych. Łukasz Szajna zakłada fundację, która ma nadzorować projekt, ale rychło traci nerwy: w listach wysyłanych do władz Oświęcimia i byłych więźniów skarży się na bałagan i partyzantkę panujące w mieście. Nie wie dokładnie, ile pieniędzy spływa od darczyńców, kto i za co ma płacić. Mimo obietnic rada miasta odmawia przekazania gruntów w wieczystą dzierżawę, zamiast tego proponując umowę na 3 lata.

Rozgoryczony Łukasz Szajna rozwiązuje fundację i ogłasza zakończenie prac nad projektem. Niedługo później Janusz Marszałek przegrywa wybory. Ginie od własnej broni: on, który do władzy doszedł dzięki zmęczeniu oświęcimian życiem w cieniu martyrologii, musi teraz odpowiadać na zarzuty, że martyrologia przesłania mu bezrobocie, emigrację i brak trasy ekspresowej S-8. To nie do końca sprawiedliwe zarzuty. Ale faktem jest, że wszystkie pomysły Marszałka na związanie miasta z muzeum kończą się fiaskiem.

Pamiątkowe kamienie trafiają najpierw do muzeum, a potem do zamkniętego archiwum biblioteki miejskiej, gdzie czekają cierpliwie na obrót spraw.

Wydawać się może, że sprawa kopca umrze bezpowrotnie. Tak jednak nie jest: jedną z ostatnich decyzji prezydenta Marszałka jest wydzierżawienie na 3 lata gruntów pod budowę kopca Polskiej Unii Seniorów – organizacji działającej m.in. na rzecz, jak czytamy w statucie, „pojednania i pokoju między narodami”.

Kiedy w 2012 r. umiera prezes PUS Henryk Łagodzki, były powstaniec, więzień obozów, prezesem organizacji zostaje wybrany Janusz Marszałek.

***

Szczegół trzeci to przestrzeń pomiędzy Auschwitz a Birkenau.
Na tej równinie budynki są w większości niskie, jakby przycupnęły. Zimowe światło odbija się w dachach szklarni. Pod jednym z zakładów widać stertę złomu. Linia wysokiego napięcia przecina pola, lecą wrony, z rzadka przejeżdża samochód drogą na Harmęże. Nowy, zgrabny budynek wodociągów. Wszystko to, połączone ze świadomością, że niedaleko stąd wymordowano ponad milion ludzi, budzi dziwne wrażenie. Zwyczajność tego miejsca jest trudna do pojęcia, domaga się dopowiedzenia.

Spory o kształt terenów obozowych towarzyszą temu miejscu od momentu wyzwolenia. Mało kto pamięta, że realnie rozważano propozycję, by wszystko zaorać. W historii muzeum to jeszcze jednen pomysł na dopełnienie przestrzeni. W archiwach muzealnych można znaleźć pełno listów instytucji oraz osób prywatnych, wysyłających swoje propozycje.

Ktoś proponuje, żeby podczas jednej z rocznic wypuścić w niebo kilkadziesiąt tysięcy gołębi, koniecznie białych.

Znany kreator mody ma następującą propozycję: pod bramą „Arbeit macht frei” ustawi wybieg, po którym przejdą modelki. Modelki będą chude. Wsiądą do rolls-royce’ów. Taki pomysł ma, według kreatora, głęboki sens symboliczny, pokazuje bowiem siłę życia i możliwość wyzwolenia.

Młodzi Niemcy pytają, czy mogą przemaszerować po zmroku przez Birkenau z płonącymi pochodniami.

Żydzi proponują, by w Birkenau postawić 10 tys. macew.

Jeden ze zwiedzających radzi, by wzdłuż rampy ustawić figury esesmanów z psami, w skali 1:1. Przydałoby się też dobre nagłośnienie – szczekanie psów i komendy w języku niemieckim nadałyby miejscu większego autentyzmu.

Są też pomysły, można powiedzieć, całościowe. Co by było, gdyby pozwolić Birkenau zarosnąć trawą, albo zalać część wodą?

Obecny dyrektor muzeum Piotr Cywiński lubi rozmawiać z artystami. Opowiadając o swoich pomysłach na Auschwitz i Birkenau często posługują się wyrazem „palimpsest”. Ostatnio słyszał nawet o pomyśle, by w Sztutowie rozpylać zapach, który będzie kojarzył się ze swądem palonych ciał i włosów.

Kopiec to jednak zupełnie inna historia: nie da się jej sprowadzić do makabrycznej anegdoty czy postulatów pisanych w porywie serca. Skala przedsięwzięcia jest tak wielka, że przysłania obóz.

Piotr Cywiński: – Ogrom projektu profesora Szajny odzwierciedla sposób myślenia części byłych więźniów. Oni czują, że muszą zrobić coś wielkiego, bo tylko to pozwoli zrzucić im z siebie wielki ciężar. Potrzebują gigantycznego znaku, żeby wyzwolić się z gigantycznej traumy i odejść w przekonaniu, że zrobili wszystko, co mogli, żeby podobny koszmar nigdy się już nie powtórzył.

Kłopot w tym, że największą wartością tego miejsca jest jego autentyzm. – Nie pomniki i wystawy przyciągają tu ludzi – kontynuuje dyrektor muzeum. – Oni chcą dotknąć autentyku. Inna sprawa, że część wyjeżdża z poczuciem braku kropki. To napełnia ich niepokojem. Chcą jasnego, pozytywnego, czytelnego przesłania. A to jest zupełnie inne miejsce. Człowiek jedzie do KL Birkenau i nagle okazuje się, że widzi 170 hektarów pustki, w której nie majaczą żadne łatwe odpowiedzi. Moim zdaniem, to najlepsze rozwiązanie z możliwych.

Janusz Marszałek ma zupełnie inne zdanie. Chce, by odwiedzający muzeum goście nie uciekali stąd od razu, by nie wsiadali błyskawicznie do autokarów i samochodów. Chce zatrzymać ich jak najdłużej.

Chce, by ta wysmagana wiatrem równina tętniła życiem.

***

Jest jeszcze jeden szczegół, najbardziej przyziemny.
Po tym, jak Janusz Marszałek zostaje wybrany na prezesa PUS, znowu rusza w drogę. Mimo że ciągnie się za nim kłąb nierozwikłanych konfliktów, a jego nazwisko budzi negatywne emocje w muzeum i w Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej, stuka do drzwi biskupów niemieckich, katolickich i ewangelickich, pokornie prosząc o wsparcie.

To już zupełnie inny projekt niż to, co wyobrażał sobie Józef Szajna. Inna jest nazwa, nie ma kopca z kamieni ani sylwetki człowieka na szczycie. Łukasz Szajna nie zezwolił na wykorzystanie wizji ojca, więc zamiast kamieni jest trawa, a zamiast człowieka – kawałek pustej platformy.

Ale idea pozostaje ta sama.

Marszałek zdobywa cenne poparcie. 27 stycznia 2013 r. w kościołach diecezji bielsko-żywieckiej księża odczytali list biskupa Tadeusza Rakoczego, który zachęca do „modlitewnego i materialnego wsparcia” projektu. Przed kościołami ministranci zbierają pieniądze do puszek.

Brakuje, bagatela, 65 milionów złotych.

Na pytanie o finanse Janusz Marszałek, na pozór w szczerym polu, ustawiony pod zimny wiatr, bez władzy, z wyczerpanym dawno kredytem zaufania w muzeum i topniejącą grupą więźniów za plecami, uśmiecha się promiennie.

Mówi, że lawina ruszyła i nie da się jej już powstrzymać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2013