Kontrakt Rembrandta

Żaden chyba twórca filmowy nie obwieszczał tylokrotnie śmierci kina. Ito zpodaniem daty - 31 września 1983r., kiedy widz dostał telewizyjnego pilota iświat wszedł werę interaktywności. Dziś za sprawą internetu itechnologii cyfrowych klasyczne kino stało się przeżytkiem. Wraz znim umarł pasywny widz, uwięziony wciemnościach sali kinowej. Tak twierdzi Peter Greenaway - artysta intermedialny czy ciągle reżyser filmowy?.

09.10.2007

Czyta się kilka minut

"Bill Viola wart jest więcej niż dziesięciu Martinów Scorsese" - mówi prowokacyjnie, dyskredytując twórcę "Wściekłego byka" na rzecz amerykańskiego pioniera wideoartu. Uciekając od kina pojmowanego jako "księgarnia" czy "ilustracja do tekstu", tworzy filmy w rodzaju hermetycznej trylogii "The Tulse Luper Suitcases". Otwierając kolejne 92 walizki z życia niejakiego Tulse'a Lupera, XX-wiecznego awanturnika, Greenaway zamierzał stworzenie dzieła totalnego, czegoś na kształt "Finnegans Wake" Joyce'a. Tyle że rozpisał je na różne nośniki: kino, telewizję, CD ROM, internet i książkę. Widz tego osobliwego dzieła ma przed sobą zwielokrotniony obraz, zawierający rozmaite okienka, fragmenty tekstu i jeszcze nakładające się na to rysunki czy animacje. Wędrując po tej mozaice, tworzy własny film. A wszystko to na przekór dominującej na ekranie linearnej narracji, na przekór kinu jako przedłużeniu XIX-wiecznej powieści realistycznej i wszelkim mimetycznym tendencjom, które zdaniem twórcy "Pillow Book" cofnęły film w rozwoju już w latach 30. ubiegłego wieku.

Ukryty teatr

Eksperymenty z technologicznymi możliwościami, a przy okazji z możliwościami naszej percepcji, doprowadziły Greenawaya do kolejnego wcielenia. Mieszkający obecnie w Amsterdamie 65-letni brytyjski reżyser, z wykształcenia malarz, w praktyce - twórca renesansowy, zajmujący się także pisaniem, inscenizacją oper czy sztukami wideo, objawił się ostatnio jako widżej (VJ to skrót od video jockey) - czyli artysta na żywo miksujący obrazy do różnych typów muzyki. Wizualizacje Greenawaya będziemy mogli zobaczyć 13 października podczas nocnego widowiska na placu Wszystkich Świętych w Krakowie, gdzie ekranami staną się fasady kamienic. Będziemy się mogli przekonać, czym jest niestrudzony entuzjazm starszego pana wobec wszelakich technologicznych nowinek: zabawą nowoczesnymi gadżetami czy może autentycznym rozwijaniem artystycznego języka.

W internetowym serwisie YouTube krąży filmik pokazujący Greenawaya przy pracy. Twórca "Kontraktu rysownika" stoi przed ogromnym monitorem poprzecinanym siatką obrazów i wygląda niczym typowy malarz przy sztalugach. Mówi o jałowości tworzenia wizualnych tapet, o iluzji, która jest domeną sztuki, ale nie powinna być oszustwem, a raczej zaproszeniem widza do gry. Właściwie każdy z jego filmów, włącznie z ostatnim "Nightwatching", można uznać za taki właśnie wielopiętrowy i bardzo osobisty dyskurs - na temat istoty tworzenia, granic manipulatorstwa w sztuce, kondycji artysty uwikłanego w rozmaite "kontrakty".

W "Nightwatching" filmowy Rembrandt, malując kompanię amsterdamskich strzelców wychodzącą na patrol, usiłuje zapisać prawdę. W dynamicznym, gęstym od znaczeń portrecie zbiorowym chciałby zaszyfrować przekaz dotyczący bezeceństw, jakich dopuszczają się szanowani patrycjusze. Śmiałymi rozbłyskami chiaroscuro wydobywa z ukrycia homoseksualne afery, pedofilię, stręczycielstwo, a nawet podstępną zbrodnię. W mieście, które w owym czasie uchodziło za najzamożniejsze w zachodniej Europie, obnaża brutalne rozgrywki o pieniądze i władzę. Jakby tego było mało, XVII-wieczny malarz umieszcza w obrazie również własną podobiznę, by zasugerować winnym, iż przejrzał ich działania na wylot. Ale w próbach prześwietlenia kryminalnej intrygi, dotarcia do prawdy, popełnia Rembrandt podobny błąd, jak artysta z "Kontraktu rysownika". Obaj próbowali zapisać w swoich dziełach to, co wiedzą, zamiast tego, co widzą. Próbowali zawładnąć rejestrowanym przez siebie fragmentem świata. I obu przyszło zapłacić za to słoną cenę, nie tylko ze strony możnych protektorów. Rzeczywistość bywa bowiem ukrytym teatrem, który podsuwa nam swoje własne scenariusze, przybiera podwójne maski i w końcu wciąga podstępnie w swoje władanie.

Cienka granica między iluzją a życiem to zresztą jeden z głównych wątków podejmowanych przez twórcę "Dzieciątka z Mâcon". W "Nightwatching" cały świat przedstawiony zdaje się jednym wielkim spektaklem. Bohaterowie od początku zachowują się, jakby grali: deklamują kwestie z teatralną manierą, w pierwszych ujęciach rozbijają nawet iluzję, przedstawiając się wprost do kamery, w finale zaś zwyczajowo kłaniają się nieistniejącej widowni. Plan zdjęciowy przybiera również postać scenicznego pudełka. Życie Rembrandta rozpięte między alkową i pracownią rozgrywa się w jednym wspólnym miejscu, ustawionym - niczym scena z ruchomymi dekoracjami - na widoku publicznym. Mieszają się sprawy finansowe, sekrety małżeństwa z praktyczną Saskią, rozliczne afery miłosne i okoliczności powstania słynnego obrazu.

"Czy Rembrandt był w ogóle malarzem, czy może raczej człowiekiem teatru, utrwalającym na płótnie stopklatki ze zwodniczego dramatu i zwiastującym narodziny kina?" - zastanawia się Greenaway. Dlatego też w "Nightwatching" pozostaje wierny swojej teorii głoszącej, że sztuka nie może być naśladownictwem życia. Jego opowieść o Rembrandcie van Rijnie niewiele ma wspólnego z grzecznymi filmami biograficznymi w rodzaju "Dziewczyny z perłą" Petera Webbera czy "Duchami Goi" Miloša Formana. Pytanie, jak to się stało, że holenderski malarz cieszący się dotychczas powodzeniem, tuż po namalowaniu słynnego obrazu popadł w niełaskę i finansową ruinę, pozostaje w filmie drugorzędne. Twórca "Brzucha architekta" uruchamia przed nami zapętlony w czasie ciąg żywych obrazów, luźno inspirowanych życiem i twórczością artysty. Zamierzona sztuczność tej opowieści wskazuje na jej hipotetyczny charakter. Nie mamy przecież pewności, czy tak właśnie było. Filmowa "Nightwatching" jest tylko kolejną hipotezą, rozpasanym wizualnie esejem dotyczącym rozmaitych okoliczności towarzyszących aktowi tworzenia. Rembrandt znajduje się tu, oczywiście, w samym centrum, a kadry pod względem oświetlenia i architektoniki wyraźnie nawiązują do płócien holenderskiego mistrza i jemu współczesnych. Jednakże uciekając przed hollywoodzką konfekcją, Greenaway usiłuje uniknąć pułapki, w którą wpadł za życia sam Rembrandt.

Rozkład i śmierć

Nie chce nadawać swemu dziełu formy skończonej i domkniętej. Niby wszystko w finale literalnie dopowiada (film należy, niestety, do wyjątkowo przegadanych), ale cała jego konstrukcja pozostaje dość frywolna. Sprawia to jednak, że "Nightwatching" należy do kategorii filmów, które momentami wybornie smakują, a nawet olśniewają, wymagają jednak od widza anielskiej cierpliwości i diabelskiej wręcz przytomności umysłu. Podczas seansu bez przerwy jesteśmy bombardowani informacjami i obrazami. Być może twórca w ten sposób zachęca nas do bardziej selektywnego, bardziej indywidualnego odbioru. Wyniesiemy z niego jedynie tyle, ile sami zdołamy z tego zgiełku wyłowić.

Reżyser bluźnierczego "Dzieciątka z Mâcon", w którym z rzadko spotykaną w kinie dosłownością pokazał gwałt na dziewczynie grającej Matkę Dziewicę w spektaklu wystawianym na dworze Medyceuszów, znany jest z radykalnego ateizmu. Sam nazywa siebie darwinistą i ma nawet na koncie film telewizyjny poświęcony twórcy teorii ewolucji. W swojej twórczości oprócz obsesji porządkowania i katalogowania przedmiotów czy zdarzeń, uporczywie krąży wokół tematu ludzkiej cielesności.

Tajemniczy porządek biologii ludzkiej i zwierzęcej, wymykający się matematycznym konstrukcjom, a zmierzający nieodmiennie w stronę rozkładu i śmierci, opisywał z fascynacją w "Zet i dwa zera". Ułomność i skończoność ciała zderzał ironicznie ze skorumpowaną kulturą wysoką w "Brzuchu architekta". W filmie "Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek" z takich elementów jak gastronomia i wydalanie, seksualność i kanibalizm ułożył gorzką metaforę współczesności. Każdy z tych tytułów stanowił osobliwy rodzaj filmowej "lekcji anatomii", w której ciało nie stanowiło jednak przedmiotu badań, ale stawało się osobnym językiem. W "Pillow Book", filmie wyrosłym z zachwytu nad fenomenem japońskiej kaligrafii, ludzkie ciało pokryte znakami zamieniało się w żywą księgę. Przechodząc z rąk do rąk, samo stawało się osobnym przekazem.

W "Nightwatching" Greenaway również odsłania rozmaite aspekty ludzkiej fizjologii. Język używany przez bohaterów pełen jest dosadnych sprośności, albowiem przy całej wspomnianej już sztuczności ogólnego konceptu, reżyser postarał się, by film wypełniało żywe "mięso". Wiele w ten sposób udało się powiedzieć o przyziemnej prawdzie czasów, w których żył twórca "Straży nocnej", nazywany pogardliwie "bękartem z Lejdy".

***

Najnowszy film twórcy "Zet i dwa zera" w Polsce będzie mieć z pewnością status osobliwy. Z jednej strony jest to bowiem dzieło hermetyczne, zrobione dla grupy wyznawców. Greenaway zaprasza nas do kolejnej erudycyjnej gry, która nawet dla świetnie znających reguły może okazać się męcząca - zwłaszcza że trwa bite 140 minut i zawiera kilka fałszywych zakończeń. Z drugiej jednak strony, film za chwilę wejdzie na nasze ekrany w atmosferze wielkiego wydarzenia. Jest koprodukcją współfinansowaną szczodrze tak przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, jak i przez polskich producentów prywatnych. "Nightwatching" kręcony był w studiach wrocławskiej Wytwórni Filmowej, zaś drugoplanowe role zagrała w nim plejada naszych aktorów: Andrzej Seweryn, Maciej Zakościelny, Agata Buzek czy Krzysztof Pieczyński. Nasz stosunek do filmu siłą rzeczy będzie więc nabożny.

Tymczasem w filmografii Greenawaya tytuł ten nie plasuje się szczególnie wysoko. W porównaniu z "Księgami Prospera" czy "Pillow Book", ten kolejny, przeładowany warstwami i symbolami, barokowy w treści i formie obraz wydaje się dziełem epigońskim. A to nie może wróżyć najlepiej komuś, kto uważa się dzisiaj za odnowiciela filmowego języka.

"NIGHTWATCHING" - scen. i reż.: PETER GREENAWAY, zdj.: Reinier van Brummeln, muz.: Włodzimierz Pawlik, scenogr.: Maarten Piersma, kost.: Jagna Janicka, mont.: Karen Porter, wyst.: Martin Freeman, Jodhi May, Emily Holmes, Eva Birthistle, Agata Buzek, Maciej Zakościelny, Krzysztof Pieczyński, Andrzej Seweryn i inni. Prod.: Kanada/ Francja/ Niemcy/ Polska/ Holandia/ Wielka Brytania 2007. W kinach od 2 listopada 2007 r.

Pokaz wizualizacji Petera Greenawaya odbędzie 13 października na Placu Wszystkich Świętych w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2007