Koniec świata

Aktem miłosierdzia będzie zmiana proporcji: o jeden posiłek mięsny mniej, o jeden roślinny więcej.

09.10.2017

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA
FOT. GRAŻYNA MAKARA

Badacze z Goldsmiths University of London zapytali niedawno londyńskich millenialsów o katalog ich lęków i obaw. Jedna trzecia przyznała się, że cierpi na syndrom „avocado anxiety”. Nie daje im spokoju myśl, że zakupione awokado (obok jarmużu ważny składnik hipsterskiej diety) będzie twarde jak kamień albo przejrzałe i rozciapciane. Podobny odsetek boi się, że w tym roku w brytyjskiej stolicy powtórzą się problemy z zaopatrzeniem w prosecco. Większość obawiała się też, że zapomni hasła do serwisu internetowego albo zdobędzie mało lajków na Instagramie. W analogicznym badaniu 20 lat temu młodzi ludzie martwili się raczej o to, czy uda im się zbudować sensowną relację albo zarabiać dość, by spłacić kredyt mieszkaniowy. Dziś, jak widać, z zarobkami tu akurat jakoś sobie poradzono, ale natura nie znosi próżni – człowiek zawsze wypreparuje z otoczenia jakiś powód do narzekań i troski.

Szkoda tylko, że taki. W ubiegłym tygodniu, w tym samym Londynie, uczestniczyłem w konferencji zorganizowanej przez Compassion in World Farming, na której 500 uczestników z ponad 30 krajów miało okazję zastanowić się nad tym, co można zrobić, by pokolenie, które dziś martwi się brakiem awokado i prosecco, jutro w ogóle miało co jeść i pić.

Jasne, światu nie zostało jeszcze ani pięć, ani dziesięć lat (chyba że Opatrzność albo The Donald z Najwyższym Przywódcą Ludu Korei postanowią rozwiązać sprawy szybciej). Nie ulega jednak kwestii, że świat, który ja zostawię swoim dzieciom, będzie drastycznie inny od świata moich rodziców i dziadków. Tamci mieli na flagach i godłach orła, ci będą na nich malować orła naszej epoki: kurczaka. Dziś tych hodowlanych ptaków jest na ziemi trzy razy więcej niż ludzi. Większość z nich, rzecz jasna, nigdy nie zobaczy dziennego światła ani – przed wycieczką do rzeźni – nie rozłoży skrzydeł. Ba, odpowiednio skomponowane pasze i farmaceutyki sprawią, że te części ich ciała, którymi interesują się konsumenci – na przykład piersi – urosną tak, że ptaki nie będą w stanie w ogóle się podnieść (w 1957 r. przeciętny hodowlany kurczak ważył 0,9 kg, w 1978 r. – 1,8 kg, w 2005 r. – 4,2 kg).

Będzie to świat, z którego nie tylko ostatecznie znikną pszczoły, masowo wymierające dziś na skutek zamiany łąk w monokulturowe uprawy i obsesyjnego nawożenia ich chemikaliami, nie dość, że zabijającymi pszczoły, to w 94 proc. zostającymi w ziemi i wodzie oraz zanieczyszczającymi ok. 75 proc. konsumowanego przez nas miodu. Wycinanie lasów, niszczenie sawann, zatruwanie rzek – wszystkie skutki uboczne zamiany rolnictwa w przemysł doprowadzą nie tylko do drastycznego zmniejszenia różnorodności żyjących na ziemi organizmów, ale bezwzględnie uderzą też w człowieka. Który w pogoni za tzw. „tanią żywnością” traci dwa razy: raz przy kasie, gdy musi zapłacić za dużo mniej pożywne mięso czy zanieczyszczone rośliny, drugi raz – gdy przyjdzie mu zapłacić swoim życiem. Aysha Akhtar, lekarz neurolog, pracująca w rządowej agencji USA kontrolującej rolnictwo, dowodziła, że „przebiałkowanie” ludzkości prowadzi do epidemii chorób serca i otyłości. Pokazywała też, jak przemysłowe farmy są w stanie w jednej chwili zmienić się w inkubatory superbakterii odpornych na wszystkie znane antybiotyki, jak faszerowanie lekami rzeźnych zwierząt zabija konsumentów ich mięsa.

Osobny temat, wart książki, to prowokowanie katastrofy przez zamianę coraz to większych areałów w plantacje soi i kukurydzy, którymi karmi się później trzymane na przemysłowych farmach zwierzęta (zużywa się na to 98 proc. upraw soi, w UE – 56 proc. upraw zboża). To przerażające marnotrawstwo: z podanych zwierzętom 100 kalorii wraca do łańcucha pokarmowego w postaci mięsa od 17 do 30, ze 100 gramów białka roślinnego przemysłowy chów robi 43 gramy białka w mleku, 10 w wieprzowinie i 5 w wołowinie. Gdy doda się do tego rośliny puszczane z dymem w postaci biopaliwa, człowiek przestaje się dziwić temu, że w świecie, który zdaniem ekspertów ONZ jest w stanie spokojnie wyżywić dziś od 11 do 16,5 mld ludzi, setki tysięcy umierają z głodu.

Populacja Ziemi w ciągu najbliższego stulecia będzie rosnąć. Ale to wcale nie musi oznaczać tragedii. Pod warunkiem, że ci, co załapali się na lepsze życie, zrobią odrobinę miejsca, by obok mógł się zmieścić ktoś jeszcze. Katolickie środowiska zjadły zęby na walce z tymi, którzy chcą walczyć z tzw. przeludnieniem świata promując antykoncepcję, pytanie jednak, czy z równym zapałem tłumaczą swoim wyznawcom, że walka po stronie cywilizacji życia odbywa się dziś – o czym przypomina pochodzący z biedniejszej części świata papież Franciszek – poprzez „ekologiczne miłosierdzie”? Niewyrzucanie starych, ale wciąż sprawnych rzeczy? Niepalenie syfem w piecu? Tu nie chodzi wcale o przejście na radykalny weganizm, ale o poprzestanie na takiej ilości zwierzęcego białka, jaka nam wystarczy. Aktem miłosierdzia (nie wobec „ekoterrorystów”, lecz wobec bliźniego z Afryki, Brazylii czy Mongolii) będzie zmiana proporcji: o jeden posiłek mięsny mniej, o jeden roślinny więcej. Przecież mamy prawo powiedzieć dostawcom mięsa: jeśli chcecie nas karmić, udowodnijcie, że ani nas, ani świata tym nie zabijacie. Że zwierzę żyło tak, jak to zostało pomyślane przez jego Stwórcę – pod niebem, korzystając ze słońca, trawy, wody. Że takie mięso będzie droższe? Gdy lepiej ułożymy roślinno-mięsne proporcje, może się okazać, iż relacja cena–jakość zacznie wyglądać radykalnie lepiej.

Poza tym – na wszystkie świętości – czy my naprawdę nie moglibyśmy zrezygnować już z tej antropocentrycznej herezji, i zastąpić jej znów teocentryzmem? Przypomnieć sobie, że to jednak nie człowiek, ale Bóg jest panem tego świata? I zlecił nam wcale nie to, byśmy Ziemię zużyli, ale byśmy się opiekowali nią czule w Jego imieniu? Dlaczego z polskich ambon nie słyszałem jeszcze nic o tym, że sięgając do lodówki, jestem w stanie zabić albo przyjąć na świat mojego brata? Czy Bóg naprawdę tworzył ten świat, z miłością się nim opiekował, poświęcił nawet swojego Syna, bym ja dogmatyzował teraz moje prawo do codziennego schabowego, wyrżnięcia wszystkich drzew, wystrzelania dzikich zwierząt?

Zjawisko, które roboczo nazywam „konsumpcjonistyczną redukcją objawienia”, domaga się skorygowania w formacie co najmniej książkowym, wkrótce spróbuję się z tematem zmierzyć. Lecz na razie niech mi będzie wolno mieć nadzieję, że moje dzieci nigdy nie będą musiały sprawdzić na sobie prawdziwości powiedzenia, iż „człowieka od barbarzyństwa dzieli brak trzech posiłków”, ani też trafności prognozy przedstawiciela chińskiego przemysłu mięsnego, który sam przyznał przedstawicielowi WWF, iż wie, kiedy nastąpi koniec świata. Kiedy każdy z mieszkańców jego szybko bogacącego się kraju zechce zjeść miesięcznie pół kilo mięsa więcej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2017