Koniec partyzantki

Gdziekolwiek pytamy, sprawa Dalikowa była wstrząsem. W Lublinie, na specjalnie zwołanej konferencji księży dziekanów, abp Józef Życiński twardo przypomniał o konieczności ubezpieczania parafii od odpowiedzialności cywilnej. - Otrzymaliśmy bardzo poważne ostrzeżenie - mówi notariusz lubelskiej Kurii ks. Piotr Nowak.

01.02.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

O konieczności “uporządkowania spraw ubezpieczeń" przypominali proboszczom także inni biskupi. Na ubezpieczeniach się nie kończyło. Chodzi o cały kompleks spraw związanych z funkcjonowaniem parafii w strukturach demokratycznego państwa.

PRL: jakoś to było

Z jednej strony PRL to czas wojny ideologicznej, represji, nieraz zagrożenia zdrowia i życia księży, werbowania wśród nich agentury, kłopotów z paszportami czy ze służbą wojskową. Ciężko walczono o rejestrowanie nowych parafii, latami proszono o zezwolenie na budowę kościoła (choćby w Katowicach-Piotrowicach - 20 lat; mieszkańcy zebrali tam 100 ton złomu, pisząc do władz, że “nie chcą Państwa obciążać przy budowie kościoła"). Bywało, że władze cofały już raz wydane zezwolenie, bywało, że pod budowę wyznaczano miejsce najgorsze z możliwych albo zezwalano na budowę tam, gdzie świątynia wcale nie była potrzebna. Bywało, że zgoda na nową parafię czy kościół stawała się przedmiotem szantażu: w Piekarach Śląskich Kościół dostał zezwolenie w zamian za dymisję proboszcza z Rudy Śląskiej, który wcześniej nie czekając na odpowiednie zgody sam rozbudował kościół. W Mysłowicach próbowano zamknąć jedną ze świątyń, powołując się na szkody górnicze. Ale zdarzały się jeszcze gorsze historie: kiedy pod koniec lat 50. ks. Karol Nawa budował kościół w Chorzowie, nie chciano mu sprzedać cementu i cegieł. Kupowali je parafianie, “na swoje nazwisko". Wykorzystał to prokurator: za “nielegalne posiadanie materiałów budowlanych" skazano księdza na trzy lata więzienia.

Z drugiej strony, Kościół jakoś sobie radził. Do legendy przeszła akcja nielegalnego budowania kościołów w archidiecezji przemyskiej przez abpa Ignacego Tokarczuka. W wojewódzkim Wydziale ds. Wyznań w Katowicach o nowe świątynie prosiły delegacje powstańców śląskich, górników w mundurach, kobiet w strojach ludowych... Podobno w Poznaniu Kuria zwróciła się z prośbą o zatwierdzenie na osiedlu “Kraj Rad" parafii pod wezwaniem... Matki Boskiej Ostrobramskiej. Władze odpowiedziały, że taki patron jest nie do przyjęcia, na co Kościół podziękował za zgodę na powołanie parafii i zaproponował innego patrona.

- Wiele z tych zdarzeń może dziś wywoływać uśmiech, ale wówczas bywało naprawdę nieprzyjemnie - ks. Paweł Buchta, proboszcz katowickiej parafii Apostołów Piotra i Pawła, opowiada o jednej z oficjalnych rozmów w sprawie szerzącego się w diecezji “nielegalnego budownictwa sakralnego". Chodziło o... ubikację, dobudowaną gdzieś do salki katechetycznej.

- To był czas pozornego rozdziału Kościoła od państwa - podsumowuje ks. Edmund Jaworski, proboszcz parafii św. Kazimierza w Gułtowych (Wielkopolska).

- Formalności nie były ważne, wiele spraw się “załatwiało" - ks. Piotr Nowak wspomina, jak w jednej z wiejskich parafii przez lata funkcjonował nielegalny cmentarz, na który władze przymykały oczy.

Były też przykłady życzliwej pomocy - o przykłady stosunkowo najłatwiej na tradycyjnie religijnym Podhalu. W Ludźmierzu, co prawda już w latach 80., kiedy reżim słabł, ludzie z kręgu władzy poinformowali ks. proboszcza Tadeusza Juchasa, że grunty plebańskie przy kościele, zgodnie z utajnionym planem zagospodarowania zostały przeznaczone na budowę ośrodka rekreacyjno-sportowego. Ówczesny naczelnik gminy Nowy Targ, wspólnie z radą narodową, podjął skomplikowaną procedurę zmiany planu: teren parafii został ocalony. W innej wsi podhalańskiej, przed 30 laty jeszcze odciętej od świata, proboszcz dzięki dobrym stosunkom z władzami “załatwił" budowę drogi (a po Mszy niedzielnej dał chłopom dyspensę, żeby mogli rozładować ciężarówki z tłuczniem).

W PRL w zasadzie wszystkie prace budowlane i remontowe odbywały się - jak byśmy dziś powiedzieli - “na czarno". Jeden z naszych rozmówców, mężczyzna po czterdziestce, spędził kilka dni przy budowie kościoła w nowej wówczas parafii Św. Rodziny w Lublinie. Nie miał żadnego przygotowania do prac budowlanych, więc był po prostu pomocnikiem murarza. Jak inni parafianie przychodził po południu, pracować społecznie lub za obiad. Nikt nie myślał o ubezpieczeniu, choć o wypadek przy wtaczaniu taczek po deskach na pomosty było nietrudno.

Komunistyczni urzędnicy kontrolowali też finanse parafii. Trudno się dziwić, że Kościół uczył, jak wystrychnąć władze na dudka. Jeden z księży krakowskich wspomina, jak już w seminarium instruowano go, że aby np. kupić organy, wystarczy w przeddzień zakupu otworzyć kościelne skarbonki i w ten sposób “zalegalizować" ukrywane dotąd pieniądze na transakcję.

III RP: Wójt parafianinem

Działacz parafialny przytacza krążący w środowisku żart: kiedyś proboszczowie pisali sekretarzom partyjnym przemówienia, dzisiaj eks-sekretarze pomagają proboszczom załatwiać sprawy w urzędach, bo wielu nie radzi sobie w gąszczu przepisów.

Można powiedzieć to inaczej: dziś urzędnicy państwowi czy samorządowi nie są wrogami proboszczów, a często należą do wspólnoty parafialnej. Nic dziwnego, że współpraca układa się dobrze.

- Władze od lat uczestniczą w naszych inicjatywach: sponsorują Festiwal Letnich Koncertów w Kościele-Ogrodzie oraz majowe Autosacrum i Rowerosacrum - mówi ks. Wojciech Osial, proboszcz z Podkowy Leśnej. - Na tej ostatniej imprezie fundują nagrody. Przy ich wsparciu parafia co roku organizuje wyjazdy wakacyjne dla dzieci i młodzieży.

To wsparcie widać także w pobliskich miejscowościach. Kiedy budowano kościół w Otrębusach, władze sfinansowały zakup blachy na dach. - Samorządowcy wyszli z założenia, że świątynia jest budynkiem użyteczności publicznej, potrzebnym lokalnej społeczności jak szkoła czy szpital - tłumaczy ks. Osial.

O innym przypadku współpracy proboszcz-wójt opowiada ksiądz z małej parafii pod Częstochową. - W mojej rodzinnej wsi, w innej diecezji, gmina chciała odkupić część gruntów kościelnych, żeby wybudować drogę. Dogadano się i proboszcz oddał ziemię, a w zamian gmina kupiła do kościoła nowe organy.

- Stosunki z władzami układają się dobrze - mówi również ks. Stanisław Szyszka, proboszcz zakopiańskiej parafii św. Krzyża. Nie znaczy to oczywiście, że problemów nie ma. Sprawa całkiem świeża: proboszcz na dogodnych warunkach użyczył lokalu gimnazjum katolickiemu “Betlejem" (szkoła płaci tylko za ogrzewanie i prąd). Okazało się jednak, że parafia musi zapłacić wyższy podatek od nieruchomości za powierzchnię zajmowaną przez szkołę. W świetle przepisów jest to lokal wykorzystywany do prowadzenia działalności gospodarczej.

Inny kłopot to oszacowanie zarobków duchownego. - Robi się to ryczałtowo, w zależności od liczby mieszkańców danej parafii - wyjaśnia ks. Buchta z Katowic.

- Taki podatkowy wymiar księża dostają z Urzędu Skarbowego na początku roku. Każdy płaci indywidualnie, co kwartał. Przy ustalaniu podatku ważne jest, czy to parafia miejska, czy wiejska, i jaki jest wskaźnik inflacyjny.

- Ja na swoim terenie mam też ewangelików, prawosławnych i żydów - mówi ks. Marcin Węcławski z poznańskiej parafii Maryi Królowej. - Wychodzi na to, że płacę podatek także od nich.

Ks. Roman Kubicki z parafii Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana w Poznaniu proponuje, by podatek obliczać tylko od uczestników niedzielnych Mszy.

Zgodnie z polskim ustawodawstwem parafie mają osobowość prawną, a więc wszelkie sprawy dotyczące rozliczeń z urzędem skarbowym, pozwoleń na budowę, zdobywania środków na remont kościoła, umów notarialnych, relacji ze szkołami, ubezpieczeń etc., spoczywają na proboszczach.

Ubezpieczenia: ile płacę?

To było w sierpniu ubiegłego roku. Rano w kościele św. Stanisława w Czeladzi wybuchł pożar. Spłonął m.in. stary ołtarz górniczy, przeniesiony w latach 60. z miejscowej kopalni.

- Na odbudowę świątyni złożyli się wierni - mówi ks. prałat Mieczysław Oset. - Ale na szczęście kościół był ubezpieczony. PZU kończy właśnie analizy i wkrótce parafia dostanie odszkodowanie.

Oprócz ubezpieczenia kościoła ks. Oset wykupił też specjalną polisę na znajdujące się w świątyni zabytkowe przedmioty. Od kilku lat ubezpiecza także kościelny plac i cmentarz. Jak mówi, na wszelki wypadek.

Jeden z lubelskich księży już kilka lat temu zaczął ubezpieczać parafię od OC: przyszło mu to do głowy, gdy zobaczył zwisające z dachu sople.

Parafia w Ludźmierzu jest ubezpieczona od następstw nieszczęśliwych wypadków, ale proboszcz i tak co roku robi wycinkę suchych konarów na starych drzewach wokół kościoła.

Od nieszczęśliwych wypadków ubezpieczony jest też teren zakopiańskiej parafii św. Krzyża, łącznie z chodnikami wzdłuż ulic. - Pewna pani złamała nogę na schodach do kościoła - opowiada ks. Stanisław Szyszka. - Nie myślała o odszkodowaniu, ale jej poradziłem, żeby zwróciła się do naszego ubezpieczyciela i dostała od WARTY pieniądze.

- Wszyscy proboszczowie mają obowiązek ubezpieczenia kościołów od włamania, kradzieży, pożarów, powodzi i innych kataklizmów - wylicza ks. Tadeusz Pajurek, dyrektor ekonomiczny archidiecezji lubelskiej. - Jednocześnie tereny wokół kościołów, kaplic i cmentarzy parafialnych są ubezpieczone od odpowiedzialności cywilnej. O wysokości kwot ubezpieczenia decydują proboszczowie czy rektorzy. W ubezpieczeniach majątkowych Kuria nie pomaga (za wyjątkiem dzieł sztuki).

Ks. Piotr Nowak dodaje, że wydane jesienią polecenie arcybiskupa Życińskiego w sprawie ubezpieczeń OC będzie sprawdzane podczas najbliższych wizytacji.

Novum jest coraz częstsze zbiorowe negocjowanie przez Kurie diecezjalne umowy ubezpieczeniowej dla wszystkich parafii. W archidiecezji poznańskiej taka umowa wejdzie w życie w 2005 r. - dzięki temu spadnie wysokość składek (dotąd przeciętnie 3-4 tys. zł rocznie na parafię, wysokość opłat zależy od struktury budynków, rodzaju zabezpieczeń, wielkości terenu, liczby parafian i, rzecz jasna, ich możliwości finansowych). Zbiorowe ubezpieczenie parafii istnieje już w diecezji katowickiej. Nad podobną formułą zastanawiają się w Sosnowcu - przyznaje ks. Jarosław Kwiecień, rzecznik biskupa Adama Śmigielskiego. O ubezpieczeniach innych diecezji w TUW mówi w rozmowie obok Adam Wojdyło.

Proboszcz z Czeladzi płaci PZU ok. 10 tysięcy zł rocznie. Ksiądz z niedużego lubelskiego kościoła mówi, że jego wszystkie ubezpieczenia (OC oraz ubezpieczenie od pożaru i kradzieży) pochłaniają rocznie kilka tysięcy zł. Dla niego to bardzo dużo, więc rozgląda się za korzystniejszą ofertą.

Ks. Wiktor Łozowski z parafii Nawiedzenia NMP w Górkach Kampinoskich (jednego z najmniejszych ośrodków duszpasterskich archidiecezji warszawskiej - 730 parafian) za pełny pakiet ubezpieczeniowy płaci Towarzystwu WARTA 1000 zł rocznie. Proboszczem został na pogorzelisku: poprzedni, drewniany kościół spłonął. Nie był ubezpieczony. - Postawiliśmy nową świątynię w niecały rok - mówi ks. Łozowski. - I od razu ją ubezpieczyliśmy.

- Polisa obejmuje kościół, probostwo, organistówkę i cmentarz (choć ten ostatni nie jest ubezpieczony od ewentualnych zniszczeń wandali) - opowiada ks. Jaworski z Gułtowych. - Wykupuję pełen pakiet, obejmujący żywioły, kradzieże, katastrofy, OC i NW. Zabytkowy kościół (drewniany, w stylu tzw. polskiego rokoka) ubezpieczony jest na 1,2 mln zł. Roczny koszt takiego ubezpieczenia to 2,5 tys. Zainwestowaliśmy też w solidne drzwi i zamki oraz zabezpieczenia przeciwpożarowe (nie ma czujników, ale będą po skończonym remoncie, podobnie jak alarm). Nie ubezpieczam natomiast osobno dzieł sztuki - za drogo. Cenne naczynia liturgiczne deponuję w sejfie, poza terenem parafii.

Ks. Kubicki (zabytkowy kościół, blisko 17 tys. “dusz" w parafii) ubezpiecza się od żywiołów i katastrof, choć nie od kradzieży. Pakiet obejmuje OC i NW. Wartość ubezpieczenia kościoła to 50 tys. dolarów, roczna składka - 180 dolarów. Są alarmy, zabezpieczenia antywłamaniowe i przeciwpożarowe (nie ma czujników). - Nie mam dzieł sztuki, które wymagałyby osobnego ubezpieczenia, a naczynia liturgiczne, mające wartość historyczną, są zabezpieczone - mówi ks. Kubicki.

Ks. Marcin Węcławski ubezpiecza kościół, dom parafialny, mieszkanie proboszcza i przedszkole - od żywiołów, katastrof, kradzieży, OC i NW. Zabezpieczenia: standardowe, przeciwpożarowe, ale także alarm w domu parafialnym, monitoring i firma ochroniarska. Roczny koszt ubezpieczenia i zabezpieczeń to 5-6 tys. zł.

- Ja nie płacę tak dużo - mówi ks. kanonik Tomasz Król z parafii św. Tomasza na warszawskim Ursynowie. - Wiem jednak, że dla parafii, która ma bogato wyposażoną, zabytkową świątynię, ubezpieczenie może wynosić sumy nie do udźwignięcia.

Jeden z krakowskich księży, z dużym stażem duszpasterskim za granicą, dodaje, że nie chodzi tylko o ubezpieczenie, ale i o koszty renowacji. - W krajach ścisłego rozdziału Kościoła od państwa można albo przeznaczyć zabytkową świątynię na muzeum, albo ją zamknąć: utrzymanie jest za drogie. Nas w takich przypadkach ratują dotacje instytucji zajmujących się rewaloryzacją zabytków. I ewentualne dochody z kościelnych nieruchomości - zwłaszcza w historycznych centrach miast, gdzie wiele kamienic należy do Kościoła.

Z kilku źródeł dowiadujemy się, że kościoły, będące zabytkami klasy “zero", powinny być ubezpieczone na kwoty powyżej miliona złotych.

Ks. Stanisław Pardyl przyznaje, że drewniana świątynia w Zębie, najwyżej położonej parafii w Polsce (kościół i plebania na wysokości powyżej 1000 m), jest ubezpieczona poniżej faktycznej wartości. Parafia jest za biedna.

Proboszcz małej - liczącej ok. sześćset “dusz" - parafii pod Częstochową póki co ani o ubezpieczeniu kościoła, ani kościelnych budynków czy znajdujących się tam wartościowych rzeczy nie myśli. - Nie mam z czego - wzdycha.

- Moim zdaniem, problem nieubezpieczania parafii to często nie jest problem zasobności - kręci głową ks. Edmund Jaworski. - Trzeba zadać sobie pytanie: kim jestem? Ja nie jeżdżę dobrym samochodem, nie stać mnie na wczasy zagraniczne, moja niedzielna “taca" to ok. 350 zł... Ale ubezpieczam, a pieniądze biorę z kolędy.

Pieniądze parafii: otwartość opłacalna

Proboszcz z Katowic mówi jak ekonomista: jeśli parafia generuje zyski, w pierwszej kolejności korzysta z nich sama, choć część przekazuje też Kurii. To dowód na swego rodzaju decentralizację. Ale skutek jest też taki, że jeśli coś nie gra, w pierwszej kolejności odczuwa to parafialna wspólnota, a nie Kuria.

Z kilku źródeł słyszymy, że parafie często prowadzą dwie księgi rachunkowe: oficjalną (dla Urzędu Skarbowego) i nieoficjalną. Inaczej się “nie da" - mówią proboszczowie. - Tak jak kombinują właściciele firm, tak kombinują księża. Np. przy wydawaniu gazetek parafialnych.

Wydawca takiego pisemka opowiada: - Mówię proboszczowi, że z rachunkiem skład i druk wyniesie 5 tys. zł, bez rachunku 2 tys. zł.

Dziś niemożliwy jest natomiast “przekręt", który opisał przed rokiem “Newsweek". Uciekając się do prowokacji dziennikarskiej, przebrani za biznesmenów redaktorzy pisma bez kłopotów namówili kilku krakowskich księży do wystawienia zaświadczenia o darowiźnie wyższej niż rzeczywista - dziś operacja nieopłacalna, bo można odpisać od podatku jedynie 350 zł.

Ze strony Kurii nadzór nad pieniędzmi parafii sprawuje ekonom. - To osoba, która może np. sprawdzić parafialne księgi czy skontrolować inwestycje na terenie diecezji, choćby budowę Domu Księży Emerytów - tłumaczy ks. Kwiecień. W archidiecezji poznańskiej ekonom kontroluje m.in. księgę kasową, wprowadzoną we wszystkich parafiach od stycznia 2003 i z końcem roku zdawaną do Kurii. - Co najmniej raz na pięć lat ekonom diecezjalny, razem z biskupem, powinien odwiedzić parafię w ramach tzw. wizyty kanonicznej - mówi ks. Kwiecień. - Gdy po takiej kontroli okazuje się, że w parafii dochodzi do nieprawidłowości albo proboszcz nie radzi sobie z finansami, zostaje przeniesiony gdzie indziej.

No właśnie: pieniędzmi parafii dysponuje na ogół proboszcz. Rada ds. ekonomicznych, której powołanie nakazuje prawo kanoniczne, ma jedynie “świadczyć proboszczowi pomoc w administrowaniu dobrami parafialnymi" (kan. 537). Dlaczego? Ks. Nowak tłumaczy, że rady parafialne to twory wewnątrzkościelne, a nie cywilno-prawne - w ostateczności to proboszcz reprezentuje parafię. Rady mają głos doradczy, wypowiadając się choćby na temat budowy kościoła, domu parafialnego, remontów itp.

Proboszczowie podkreślają, że starają się współpracować z członkami rad. - Jeżeli będziemy gospodarować w sposób przejrzysty, to funduszy nie zabraknie: ludzie dają pieniądze, bo wiedzą, jak je wydajemy - mówi ks. Juchas z Ludźmierza.

Pełen dostęp do dokumentów ma również rada parafii św. Kazimierza w Gułtowych. - Moją księgę kasową prowadzi księgowa z firmy, której właścicielem jest członek rady ekonomicznej - mówi ks. Jaworski.

- Ja jestem duszpasterzem, nie znam się na ekonomii.

Ks. Marcin Węcławski postępuje inaczej: - W parafii mam trzy konta: parafialne (upoważniona oprócz mnie jest również osoba świecka - członkini rady ekonomicznej), subkonto Caritas (upoważniona Caritas) i konto przedszkola (upoważniona dyrektor przedszkola) - tłumaczy. W jego radzie ekonomicznej zasiada także prawniczka, która reprezentuje wspólnotę przed urzędami w sprawach należącej do parafii części kamienicy.

Rady ekonomicznej nie ma natomiast u św. Katarzyny na krakowskim Kazimierzu. Tu sytuacja jest o tyle specyficzna, że parafia należy do augustianów - zakonnicy mają własnych, świeckich konsultantów finansowych. Proboszcz, o. Wiesław Dawidowski, składa jednak parafianom sprawozdania z sytuacji ekonomicznej wspólnoty i bez oporów dzieli się tymi informacjami z “Tygodnikiem". - Nasz roczny “obrót" to ok. 120 tys. zł, w czym zawiera się ubezpieczenie i utrzymanie kościoła, pensje i ubezpieczenia pracownicze, drobne remonty. Do tradycyjnych dochodów z “tacy" i skarbonek w naszym przypadku dochodzi jeszcze wynajem kościoła na koncerty muzyki poważnej.

Różnice między parafią zakonną a parafią diecezjalną nie są jednak wielkie - jeśli idzie o pieniądze przekazywane Kurii, zakon zachowuje część przeznaczoną na seminarium duchowne, bo utrzymuje swoich kleryków.

Ks. Buchta wylicza, że na jego terenie mieszka ok. 16 tysięcy wiernych - to jedna z większych parafii w mieście. Miesięcznie na same składki ZUS i podatki wydaje ok. 20 tysięcy zł. Do konta bankowego dostęp ma tylko proboszcz. Część opłat reguluje przez internet.

- Oprócz kont, które założyła już większość parafii, indywidualne rachunki mają też poszczególni księża - mówi ks. Jarosław Kwiecień, rzecznik biskupa i jednocześnie wikary w jednej z sosnowieckich parafii.

- Trzeba je zakładać choćby z powodu pracy w szkole, która chce przekazywać pensje na konto. Nie jest to więc przejaw luksusu, raczej wymóg współczesności.

Abp Życiński zachęca (tylko zachęca, to nie polecenie), aby parafie prowadziły rachunki bankowe. Chodzi o bezpieczeństwo: np. pieniędzy, które księża zbierają podczas kolędy.

Kredyty bankowe proboszczowie biorą sami, ale na kwotę powyżej 10 tys. zł muszą mieć zgodę Kurii (podobnie na kredyty, który nie będą spłacone w ciągu roku). Na ewentualną sprzedaż mienia parafialnego również musi być zgoda Kurii.

Co się sprzedaje? - W archidiecezji lubelskiej handel samochodami skończył się bezpowrotnie - śmieje się jeden z naszych rozmówców, przypominając głośną aferę, z którą na początku rządów w Lublinie rozprawił się abp Życiński. Dziś jedna z parafii pod Lublinem zdobyła pieniądze na budowę plebanii dzięki sprzedaży działki. Parafia pod Chełmem chce się pozbyć 20 hektarów łąki, ale nie znajduje nabywcy. Księżom doskwiera płacenie podatku za leżącą odłogiem ziemię.

- Bez zgody Kurii nie mogę sprzedać jakichkolwiek dóbr kościelnych. Bo ja tylko reprezentuję parafię, która jest prawną własnością Kościoła Poznańskiego - mówi ks. Jaworski z Gułtowych. - Kuria kontroluje wszystkie umowy, np. dzierżawę; trzeba się z nią także konsultować w sprawie większych inwestycji, jak budowa czy remont.

Za ewentualne długi i inne zobowiązania parafii, a także skutki indywidualnych pomyłek, Kuria nie bierze odpowiedzialności. To nie znaczy, że nie pomaga - zastrzegają nasi rozmówcy. Radca prawny lubelskiej Kurii doradza również proboszczom. A ponieważ wszystkie parafie lubelskie (i wiele parafii w archidiecezji) są skomputeryzowane, księża mają dostęp do poczty elektronicznej, a na stronach internetowych Kurii mogą znaleźć choćby instrukcje dotyczące ubezpieczeń.

Pieniądze księdza: na wsi najgorzej

- Ponieważ pieniądze z “tacy" są zwykle drobne, trzeba je gdzieś wymieniać - opowiada ksiądz z Sosnowca. - W mojej poprzedniej parafii zamienialiśmy bilon na banknoty w pobliskim sklepie. Teraz chodzimy na pocztę.

Parafia, a tym samym pracujący w niej księża, utrzymuje się przede wszystkim z ofiarności wiernych. “Taca" jest przeznaczona na utrzymanie kościoła, a kapłani żyją z tzw. “iura stolae" - ofiar składanych za Msze, chrzty, śluby i pogrzeby. Ale, jak wyjaśnia proboszcz Buchta, ksiądz zatrzymuje dla siebie tylko część pieniędzy. Jeśli np. za chrzest otrzyma 50 złotych, 30 procent musi oddać Kurii.

- Księdzu żyje się tak, jak ludziom w parafii - mówi proboszcz z podczęstochowskiej miejscowości. Obliczył, że w ubiegłym roku utrzymanie parafii kosztowało go ok. 50 tysięcy złotych. - W tym są zarówno rachunki - wylicza - jak zakupy rzeczy niezbędnych, np. komunikantów czy wina, a także drobne inwestycje.

Według notariusza lubelskiej Kurii, parafie - szczególnie wiejskie, liczące poniżej tysiąca mieszkańców - stoją na skraju bankructwa. W archidiecezji lubelskiej te najmniejsze parafie są zwolnione z tzw. podatku podusznego (przekazywanego Kurii).

- Wielcy tego świata nie zdają sobie sprawy z rozmiaru biedy na wsi - mówi ks. Nowak. - Na szczęście wielu księży dostaje pensje w szkołach.

Ksiądz-pracownik lubelskiej uczelni (świeckiej) nie ukrywa, że zależy mu na szybkim zrobieniu doktoratu, bo jako adiunkt będzie lepiej zarabiał. Inni nasi rozmówcy mówią, że w czasach PRL ich finanse ratowały wyjazdy zagraniczne; dziś nie są one już tak intratne.

Każdy ksiądz musi płacić składkę ubezpieczeniową w ZUS. To wynika z przepisów: składka emerytalna jest obowiązkowa, dobrowolne jest natomiast ubezpieczenie chorobowe. - Jeśli ksiądz pracuje w szkole - mówi ks. Kwiecień - składkę odprowadza za niego pracodawca. Na ogół są to minimalne stawki - dziś byłaby z nich emerytura wynosząca 600 zł. Poza tym każdy ksiądz wpłaca na specjalny kościelny fundusz emerytalny. Po przejściu na emeryturę daje to 200-300 zł miesięcznie. Z rozmów z kolegami wiem, że większość nie wykupuje trzeciego filaru ubezpieczeniowego. Za drogo.

- W PRL prostytutki, więźniowie i księża nie byli ubezpieczeni - śmieje się ks. Nowak. - Teraz już mogę się ubezpieczyć - dodaje ksiądz spod Częstochowy. - Ale i w tamtym ustroju jakoś sobie radziłem. Ubezpieczenie płaciłem powołując się na świadectwo ukończonej szkoły, jako... mechanik samochodowy.

Ks. Kubicki: - U nas wymaga się ścisłego rozgraniczenia dóbr osobistych od parafialnych. Po czterdziestce trzeba notarialnie złożyć testament.

Na finanse nie narzekają księża na Podhalu: ludność jest tu względnie zamożna, w czasie wakacji i w zimie datki na tacę składają turyści, okazjonalnie wspierają Kościół także górale z USA (finansowali np. remont i nową polichromię kościoła w Szaflarach).

Praca: jak można, to na etat

Kościół jako pracodawca to temat, do którego wkrótce wrócimy. W małej parafii pod Częstochową proboszcz jest sam. - Nie stać mnie na zatrudnianie organisty czy kościelnego - mówi. - W zakrystii pomagają ci, którzy akurat mogą.

Wielu księży narzeka na koszty legalnego zatrudnienia. Niektórzy korzystają z pomocy gospodyń-emerytek, którym nie trzeba płacić ZUS-u. - Nawet największych parafii często nie stać na utrzymanie kogoś “na etat" - twierdzi jeden z naszych rozmówców. - To oczywiście odbija się na jakości pracy organistów, którzy muszą szukać stałego zatrudnienia, a pracę w kościele traktują jako dorywczą. Często w parafiach uprawia się specyficzny “wolontariat" - proboszczowi pomaga się za obiad i drobne datki, “z ręki do ręki".

Ale np. w katowickiej parafii Apostołów Piotra i Pawła, jednej z większych w mieście, pracuje kilkadziesiąt osób. Część z nich to wolontariusze, reszta (m.in. księgowa, skarbnik i organista) jest zatrudniona na normalnych zasadach, z odprowadzaniem podatku i płaceniem ZUS-u. W parafii działa też pomagająca dzieciom fundacja - pracujące tam osoby również mają etaty.

- Księża w parafii mają ubezpieczenie ZUS, tak samo czwórka pracowników (organista, kościelny, siostra, dozorca) - deklaruje ks. Kubicki z Poznania. Podobnie ks. Marcin Węcławski: - Zatrudniam cztery osoby w przedszkolu (do ich pensji dopłaca miasto), dwóch kościelnych, jednego organistę, dwie panie w biurze, gospodynię. Wszyscy mają ubezpieczenie ZUS.

O. Wiesław Dawidowski, “zawiadujący" ogromną gotycką świątynią, ubezpiecza organistę, zakrystiankę i dwoje sprzątających.

Ks. Józef Dziduch, proboszcz parafii Matki Bożej Różańcowej, buduje kościół w wielkiej “sypialni" Lublina - dzielnicy Czuby. Przez kilka sezonów prowadził firmę budowlaną, z pełnymi ubezpieczeniami i świadczeniami dla pracowników. Nie wytrzymał tego finansowo. Obecnie zatrudnia głównie bezrobotnych murarzy, zbrojarzy, elektryków, którzy ubezpieczają się sami. Wszyscy muszą mieć zaświadczenie od lekarza, że mogą pracować na wysokości.

- Dziś nie można już liczyć na czyn społeczny - mówi ks. Dziduch. Dlatego księża coraz częściej wynajmują fachowców. Szef firmy zajmującej się pracami wysokościowymi mówi, że miewa od księży zlecenia na zainstalowanie wysokiej choinki albo strącenie śniegu z dachu.

- Za komuny było różnie, teraz czas na partyzantkę się skończył - deklaruje ks. Juchas. - Wszelkie inwestycje prowadzimy metodą gospodarczą, parafianie przychodzą odpracować dniówki, ubezpieczam więc anonimowo 20 osób, bo ludzie się zmieniają. Na remont i przebudowę starej plebanii wzięliśmy za zgodą Kurii kredyt, który teraz planowo spłacamy. Wszystko musi być zgodnie z przepisami. Gospodarujemy, jak inni w dzisiejszych czasach.

Współpraca: Marcin Buczek, Marek Grocholski i Jan Pleszczyński oraz Dariusz Jaworski ("Gazeta Wyborcza") i Joanna Jureczko-Wilk ("Gość Niedzielny").

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2004

Artykuł pochodzi z dodatku „Parafia w Tygodniku (5/2004)