Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ma być tani w produkcji, do wielokrotnego użytku, a jego właścicielem ma być szkoła. Premier mówił, że rodzice ponoszą dziś za wysokie koszty, kupując drogie – i po roku nadające się do wyrzucenia – pakiety edukacyjne, a także sugerował, że koszty te są wynikiem nieczystej gry wydawnictw.
Trudno nie odnieść wrażenia, że dostaliśmy pierwszorzędną (z premierem i ministrem) konferencję na temat sprawy drugorzędnej. Drugorzędnej, bo wydatki, jakie ponoszą w związku z podręcznikami rodzice, są wydatkami jednorazowymi w ciągu roku (w odróżnieniu np. od opłat za przedszkola albo za korepetycje). Bo materiały dla jednego rocznika uczniów nie są problemem edukacyjnym szczególnie – w porównaniu z innymi – palącym.
W dodatku kilka rzeczy niepokoi. Zmiana wygląda na nieprzygotowaną – ogłaszana jest cztery i pół miesiąca przed wprowadzeniem podręczników. Niepokoi też wyrażana przez premiera (jakże odróżniająca tego polityka od jego poprzedniego wcielenia) niezachwiana wiara w to, że państwo zrobi coś lepiej i uczciwiej niż prywatny sektor. A w dodatku uczyni to w ekspresowym tempie.
A może należy dać rządowi szansę? Darmowe, ujednolicone podręczniki to nie polski wymysł, a części rodziców rzeczywiście nie stać na tak duże wydatki. Jeśli więc MEN stworzy wybitny podręcznik (na razie go nie znamy), jeśli zdąży z jego wprowadzeniem (na razie nic na to nie wskazuje), to zadowoleni będą nauczyciele, rodzice i dzieci. A złorzeczenia popadających w kłopoty wydawnictw – niektóre utrzymywały się dotąd ze sprzedaży chwalonych skądinąd materiałów dla klas 1-3 – uznamy za koszt pozytywnych zmian w polskiej edukacji (nie takie koszty już się ponosiło).
Na razie jest tak: rząd ogłosił zmianę mającą drugorzędne znaczenie, zaś z działań realnych – zorganizował konferencję.