Kompleks Zosi samosi

Kiedy na Ukrainie pojawia się koncepcja „międzymorza” – jako odpowiedź na wyzwania dotyczące wzmocnienia bezpieczeństwa regionu – Polacy aż pękają z dumy.

28.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Andrzej Iwańczuk / REPORTER
/ Fot. Andrzej Iwańczuk / REPORTER

W dzieciństwie każdy miał taki dzień, w którym powiedział sobie: „zasadzę ogród”. Pokopał w ziemi, coś posadził, podlał. Starsi z wyrozumiałością podchodzili do tych planów, chociaż wiedzieli, że kwiaty rosną miesiącami, a drzewa latami i nie ma sposobu, by proces przyspieszyć. Idea „międzymorza”, zakładająca stworzenie sojuszu państw Europy Środkowej i Wschodniej (w celu przeciwstawienia się dominacji Rosji), jest szlachetna, ale gleba dla realizacji tego programu nie jest przygotowana.

Państwa regionu nauczyły się grać samodzielnie. Każde ma swoje interesy i drobne sprawy – w razie potrzeby samo załatwia je w Brukseli bądź Berlinie, rzadziej w Waszyngtonie. Mówienie o konieczności współpracy w regionie jest raczej rodzajem politycznego refrenu powtarzanego pomiędzy próbami polepszenia własnej pozycji na Zachodzie.

Środkowoeuropejski patchwork
W sprawie polityki Unii Europejskiej wobec Rosji, Węgry czy Słowacja dystansowały się od polskiego podejścia niemal otwarcie, ale gdy w sprawie uchodźców rząd w Warszawie zagłosował inaczej niż pozostałe kraje Grupy Wyszehradzkiej, zaczęto zaczepnie ogłaszać koniec V4 (sojuszu Polski, Czech, Węgier i Słowacji). To nie przeszkodziło premierom Węgier i Czech natychmiast złagodzić stanowisko i zostawić Słowację samą z groźbami sądzenia się z Unią. Kryzys imigracyjny przypomniał, jak trudno jest zszywać środkowoeuropejski patchwork.

Polska jest dla organizowania efektywnej współpracy w regionie w jakimś sensie za duża: ludnościowo i gospodarczo przewyższa wszystkich potencjalnych partnerów, dlatego mają oni kłopot z uznaniem nas za kraj, który nie będzie zadzierał nosa. Jednocześnie Polska nie ma wystarczającej pozycji, by zagrać rolę lidera. Pojawiają się w Europie Środkowej utalentowani politycy z ambicjami liderów, jak premier Węgier Viktor Orbán i prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė, jednak dla wzmocnienia regionu kluczowy jest udział Ukrainy jako państwa, któremu się – miejmy nadzieję – powiedzie. Dlatego chociaż długo jeszcze nie będzie Ukrainy w Unii, trudno rozpatrywać współpracę środkowoeuropejską bez Kijowa.

Ale także Kijów nauczył się metody Zosi samosi w polityce. Z jednej strony elity ukraińskie naprawdę traktują Polskę jako najbliższego, strategicznego partnera i Warszawa budzi nad Dnieprem znacznie więcej sympatii niż przed kilkoma laty, z drugiej – nie jest to znajomość służąca do „poważniejszych” rzeczy. Gdy przychodzi do negocjacji warunków pokoju w regionie, handlu bronią czy wpływania na decyzje NATO, Polska jest pomijana. Mimo że jako jedyne państwo UE graniczy równocześnie z obiema stronami konfliktu: Rosją i Ukrainą, w kluczowych ustaleniach nie bierze udziału.

Od lat normą jest schemat, w którym niczego nie omawia się wspólnie w środkowoeuropejskim gronie, w Pradze czy Budapeszcie, nie ma wspólnego planowania, a strategiczne współdziałanie rozbiło się ostatnio właśnie o stosunek do wydarzeń na Ukrainie. Stanowisko Węgier wobec tego konfliktu nie zamykało współpracy w wielu dziedzinach wewnątrz Unii, ale paraliżowało szanse tworzenia wspólnych planów dotyczących bezpieczeństwa regionu. Jak byśmy tego nie pudrowali, podobnie jak w energetyce nasze drogi się rozjechały. Maksimum tego, co można osiągnąć, to konsultacje, podczas których każdy powie, jakie ma stanowisko, by nie zaskakiwać się przy stole w Brukseli.

Budowanie wspólnoty, także wspólnoty środkowoeuropejskiej, oznacza, że znowu tak jak w Unii – każdy coś dostaje, ale i coś wkłada do wspólnego worka. Tymczasem tutejsze nawoływania o wspólne działania są nie do pogodzenia z dość anachronicznym egoizmem, który powstał w opozycji do polityki Unii, ale obowiązuje w każdej innej relacji – także między państwami regionu.

Wiele pytań, mniej odpowiedzi
Pytanie, czy sytuację tę można uzdrowić, to kluczowa kwestia polskiej polityki; „międzymorze” znajduje się w żelaznym kanonie programu polityki zagranicznej polskiej centroprawicy i nie tylko. Nie ma sensu wracać do historycznych projektów – nazwy takie jak „polityka jagiellońska” czy „międzymorze” czasem są pomocne w krótkim scharakteryzowaniu, na czym nam zależy, najczęściej jednak przywołują stare kalki, a nie dają nowej treści adekwatnej do nowego czasu.

Nie ma możliwości, by upodmiotowić politycznie środkową Europę z dużym udzia- łem Polski bez zmiany sytuacji wewnętrz- nej w naszym kraju. Polityka zagrani- czna poddana jest takiemu ciśnieniu wewnętrznych rozgrywek, jak każdy inny temat: gdy rząd mówi „hetta”, opozycja na komendę odpowiada „wiśta”, i odwrotnie – boleśnie pokazał to kryzys imigracyjny ostatnich tygodni. Bez powrotu do kategorii dobra wspólnego w polityce zagranicznej partyjne ambicje zniszczą każdy wielki projekt, szczególnie taki, który i tak będzie miał przeciwników na Zachodzie.

To jednak nie koniec trudnych pytań, które Polacy muszą postawić sobie sami, zanim zaczniemy się rozglądać za winnymi tego, że współpraca środkowoeuropejska nie przynosi owoców. Czy mamy pomysły na wzmocnienie gospodarczych więzów pomiędzy państwami regionu? Czy jesteśmy w stanie uznać, że Ukraina ma szansę na sukces w reformach i nie są jej pisane tylko tragiczne scenariusze, a w takim razie musimy w niej widzieć nie klienta, który liczy na nasze adwokackie usługi w Unii, ale partnera? Czy mamy ofertę dla Litwy, która zachęcałaby ją do włączenia się do wspólnej drużyny? Szczególnie, że taka oferta musi zawierać jakiś kompromis w sprawie polityki Wilna wobec polskiej mniejszości, a to jest kwadratura koła. Czy potrafimy sobie wyobrazić środkowoeuropejski patchwork polityczny z naszym udziałem, ale nie jako lidera? Nawet jeśli Polsce faktycznie pisana jest aktywniejsza rola, to warunkiem powodzenia projektu jest wyobrażenie sobie, że to nie my będziemy grać pierwsze skrzypce. Czy mamy sposób na zbudowanie trwałego zaufania pomiędzy Słowacją i Węgrami? Czy mamy długofalowy plan współpracy z Rumunią i jej ambitnym prezydentem Iohannisem? Czy potrafimy przekonać kraje wyszehradzkie, że nie ma bezpieczeństwa regionu bez jak najpełniejszego zaangażowania Ukrainy, a nie ma jej zaangażowania i nie będzie w przyszłości, gdy nie będziemy z nią teraz, w sytuacji, gdy padła ofiarą agresji?

Wiatr historii
Gdyby zrobić wśród Polaków ankietę, jak się postrzegamy w polityce regionalnej, okazałoby się pewnie, że jesteśmy przeświadczeni o swoim altruizmie, szczodrobliwości itp. Tymczasem obraz polskiej polityki zagranicznej jest na zewnątrz inny: często słychać o niestałości Polski, niechęci do odważniejszych zagrań itd.

Nieraz już warszawskie elity nie były w stanie właściwie ocenić własnych słabości i popełniały brzemienne w skutkach błędy. Tak było w połowie XVII w., gdy Władysław IV i Jan Kazimierz mało rozumieli z tego, co się wokół nich działo.

Patrzenie „z góry” i czekanie, aż sąsiedzi wybiorą nas „na lidera”, prowadzi do izolacji. Po agresji Rosji na Ukrainę w 2014 r. Polacy poczuli, że wiatr historii w naszej części świata nie zawsze będzie pomyślny. W windzie i w kolejce do dentysty pojawiły się pytania, czy będzie wojna, na kogo możemy liczyć. Tak odkryliśmy, że współpraca środkowoeuropejska to papierowy koncept, a nie realne uzupełnienie naszych euroatlantyckich sojuszy.

Na szczęście są jeszcze UE i NATO. Trochę skorodowane, pozostają jednak trwałymi filarami, na których trzyma się nasze bezpieczeństwo. A z „międzymorzem” jest jak z ogrodem z czasów dzieciństwa. Może wyrosnąć, ale potrzebuje czasu, pracy i cierpliwości. ©

Autor jest historykiem, publicystą, w latach 2006-07 sprawował funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, był też posłem do Parlamentu Europejskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2015