Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Stadion Narodowy, okrągła rozświetlona scena, wielki napis „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”, podwyższenie dla kamer oraz wyszynk dla głodnych i spragnionych: porażka zupełnie nie pasowała do tego miejsca, ale gdy tylko wchodziło się na salę, było ją czuć. Wszyscy – ministrowie, posłowie, aktorzy i reporterzy – wpatrzeni w smartfony, na które mimo ciszy wyborczej nadchodziły wiadomości od tajnych informatorów z wynikami sondaży. Jedni dostawali je zgrabnym szyfrem: „Rany boskie! Budyń wyprzedził bigos!”. Inni mówili wprost: „Komorowski przegrywa”.
Gdy więc prezydent z małżonką, w otoczeniu młodzieży, szli długim korytarzem, wszyscy wiedzieli, że to nie jest pochód zwycięzców. On sam wiedział ponoć już od soboty – wówczas przyniesiono mu pierwsze hiobowe wieści.
Nie pomogły zapewnienia występującego w roli zapiewajły posła Jakuba Rutnickiego: „Szanowni Państwo, już mamy wyniki. Prezydent Komorowski – 32,2 proc. Wielkie brawa. Jest bardzo, blisko między dwoma kandydatami. To jest bardzo dobry wynik, ale musimy włożyć mnóstwo pracy przed drugą turą”.
Bardzo dobry wynik? To żart: prezydent w trakcie kampanii wyborczej roztrwonił ponad 30 procent poparcia. Jesienią zaczynał od pewnej wygranej w pierwszej turze nad młodym, nieznanym kandydatem bez poglądów. Potem systematycznie toczył się w dół, a otoczenie utrzymywało, że wszystko jest pod kontrolą. Komorowskiemu doradzano spokój – który zmienił się w ospałą bierność. Doradzano mu unikanie debaty z gołowąsem – co zostało przyjęte jako tchórzostwo. Doradzano mu, by mówił jak ojciec – a wyszło na to, że nie rozmawia, ale przemawia.
Jeden z moich rozmówców z PO, były minister, bardzo doświadczony polityk: – To była kampania języka. Komorowski po prostu komunikował się źle. Nawet jak mówił mądrze, to go nie słuchano, bo mówił sztywno i nudno.
Prezydentowi doradzano bycie ponad partyjną wojną, by w ostatniej chwili wrzucić atakujące konkurenta spoty. Prezydentowi doradzano, by do kampanii używał stanowiska głowy państwa, np. 7 maja na Westerplatte – co wywołało przykry dysonans: „Niby taki uczciwy, a fauluje”. Krótko mówiąc: prezydentowi doradzano źle.
W niedzielny wieczór musiał coś powiedzieć, i było to kiepskie, czytane z kartki przemówienie. Po pierwsze: gratulował Andrzejowi Dudzie, ale przez zaciśnięte zęby, z lekceważeniem, bo najpierw wymienił nazwisko Pawła Kukiza. Po drugie: zapowiedział, że przedstawi nowe propozycje dla wyborców rozczarowanych i oczekujących zmian. Nowe propozycje przed drugą turą? A gdzie były do tej pory? Po trzecie, najważniejsze: „wstępne wyniki pierwszej tury trzeba odczytać jako poważne ostrzeżenie dla całego szeroko pojętego obozu władzy”.
To nie były przypadkowe słowa. Komorowski wierzy, że pierwszą turę przegrała PO. Poprosiłem ważną osobę z otoczenia prezydenta, by w 30 sekund podsumowała błędy kampanii: – Wystarczy kilka sekund – odpowiedziała. – Zapłaciliśmy za Platformę i rząd Kopacz.
Słów o „szerokim obozie władzy” z kamiennymi twarzami słuchali premier Ewa Kopacz, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, szef MSZ Grzegorz Schetyna i cała śmietanka Platformy. – Jeśli uwierzą, że wina leży gdzieś daleko poza nimi, przegrają po raz drugi – skomentował znajomy poseł.
Gdzieś z tyłu, w tłumie, stał Andrzej Wajda, oparty o balkonik, dzięki któremu starszym osobom łatwiej się poruszać. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Dopiero po dłuższej chwili – jak się zdaje z powodu interwencji byłego ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego – reżyserowi zaproponowano krzesło. Niby incydent, ale sporo mówi o tym, jak wyglądała organizacja wieczoru i całej kampanii.
Gdy tylko prezydent skończył przemawiać, zaczął się exodus. Sygnał do odwrotu dał sam Komorowski – wziąwszy małżonkę pod rękę, wymaszerował ze stadionu po siedmiu minutach. Za nim podążyła pani premier, oganiając się od reporterów. Po kwadransie sala świeciła pustkami. Widziałem wiele wieczorów wyborczych, ale żadnego, z którego by tak szybko zmykano. Nawet poseł Robert Tyszkiewicz – szef sztabu Komorowskiego, w każdym wywiadzie używający określenia „druga szansa”, oddał pole. Ponoć przed 22. wezwano go do Belwederu, gdzie odbyła się narada pod hasłem: „Co dalej?”.
Jeśli odpowiedzią na to pytanie będzie straszenie PiS-em i stojącym za Dudą Jarosławem Kaczyńskim, to do zwycięstwa ona nie wystarczy. Dla wielu Polaków rządy PiS to zamierzchła przeszłość, a plastikowego Dudę trudno przerobić na demona. Sztabowcy muszą wymyślić coś zupełnie innego. ©℗