Komóreczki

Pisanie felietonów jest trochę jak terapia grupowa. Publiczne wyciąganie bebechów z własnego życia bywa (niestety) wygodnym punktem odniesienia dla dalszego pisania.

23.07.2018

Czyta się kilka minut

Tydzień temu przepraszałam tu za grzechy młodości, teraz dla odmiany coś wyznam. Otóż wśród moich hobby (kajaki, kino tureckie, rower, zbieranie książek kucharskich i inne) poczesne miejsce zajmuje cosobotnie uważne czytanie stron z nekrologami w „Gazecie Wyborczej”. Pochylona nad kubkiem porannej kawy jadę po nich wzrokiem uważnie – od góry do dołu – a nie pomijam niczego, na koniec zaś zostawiam sobie te długie teksty, w których bliscy wspominają kochanych zmarłych, ale które bywają też ciekawym źródłem informacji o licznych zasłużonych dla sprawy/Warszawy/Polski postaciach. Nie wiem, czy ktoś kiedyś badał nekrologi wspomnieniowe, które zamieszczane są w polskiej prasie, ale w Ameryce – owszem, im się przyjrzano uważnie. W najsłynniejszym na świecie dziale z nekrologami w „New York Timesie” obecnie dokonuje się bowiem swoista rewolucja. Wspomnienie na łamach „NYT” to jak medal przypięty do piersi nieboszczyka – znak, że się za życia było KIMŚ. Coś jak asysta wojskowa podczas pogrzebu. Na pewno nie dla wszystkich.

W zeszłym roku istniejący od 1851 r. (!) dział nekrologów w gazecie objęła Anisha Padnani. Dla potrzeb jakiegoś tekstu szukała informacji o Nelly – pierwszej czarnoskórej kobiecie, której pozwolono na naukę w szkole dla bibliotekarzy w Bibliotece Nowego Jorku, a jednocześnie utalentowanej pisarce zajmującej się problemami czarnoskórej klasy średniej w Ameryce. Gdy rozpoczęła poszukiwania w swoim własnym dziale, ku swojemu zaskoczeniu nie znalazła o niej żadnej wzmianki. Szybko zorientowała się, że dział ów w zaskakującym stopniu niesprawiedliwie selekcjonował znamienitych zmarłych. Jeśli zdarzyło się, że zasłużona osoba nie była białym mężczyzną z klasy średniej i wyższej, szanse na to, że „NYT” uhonorował ją wspomnieniem, były nikłe. Nawet jeśli było się taką znakomitością jak, uwaga, Charlotte Brontë – autorka sławnych powieści, Sylvia Plath – kultowa pisarka albo, już całkiem współcześnie, Diane Arbus – wybitna fotografik. Żadna z nich nie dostąpiła zaszczytu. Wprawiło to w wielką konfuzję redakcję dziennika.

I tak właśnie zrodził się projekt Overlooked (Przeoczone/Przeoczeni) – próba przywrócenia pamięci o ludziach, którzy mimo oczywistych zasług z jakichś powodów nie znaleźli się w archiwum nekrologów. Tak jak na przykład Ida B. Wells – kobieta, która głośno sprzeciwiała się linczom dokonywanym na czarnoskórej ludności w latach 90. XIX w. Albo Henrietta Lacks, młoda kobieta, zmarła na raka w 1951 r., „wyróżniająca się” tym, iż na miesiąc przed śmiercią, bez jej zgody i bez jakiejkolwiek finansowej rekompensaty, pobrano od niej komórki rakowe, które – inaczej niż jakiekolwiek badane dotąd – były nieśmiertelne, bo raz na dobę wytwarzały nowe w warunkach in vitro. Komórki Henrietty przyczyniły się do ogromnego postępu w nauce: były pomocne w badaniach genów, które wywołują nowotwory, w wynalezieniu leków na hemo­filię, białaczkę, chorobę Parkinsona, i w wielu innych aspektach. Znajdują się one prawdopodobnie w każdym laboratorium na świecie, jak białe myszki i szczury doświadczalne. Dość rzec, że wysłano je nawet w przestrzeń kosmiczną, o Henrietcie jednak – istocie, która je nauce dała – uznano za stosowne zapomnieć. „New York Times” przypomniał też na przykład Adę Lovelace – urodzoną w 1815 r. brytyjską matematyczkę, twórczynię pierwszego programu komputerowego i pierwszego algorytmu, który w ów program został wpisany, a także Margaret Abbot – pierwszą kobietę, która zdobyła olimpijskie laury podczas olimpiady w Paryżu w 1900 r. Nekrologów przybywa, ponieważ redakcja postanowiła szeroko otworzyć swoje podwoje i zaprosić czytelników do współtworzenia projektu.

A teraz, podpierając się tym amerykańskim pomysłem na przywracanie pamięci, zaapeluję ponownie do naszych sumień i nawiążę do mojej nieustającej batalii o to, by forsować patronki ulic, placyków i skwerów – tak, by nie zapomniano o lokalnych i krajowych bohaterkach, artystkach, pisarkach, żołnierkach. W Warszawie swoje ulice mają Radiowa Rodzina Matysiaków i Kubuś Puchatek, a także Burleska, Kalambur i Loteryjka. Ale Stefania Wilczyńska – współpracownica Korczaka z Domu Sierot – albo Agnieszka Osiecka, co jej chyba nikomu przedstawiać nie trzeba, nie mają nawet po małym skwerku. Osiecką uczczono najbliżej w Grodzisku Mazowieckim i w Granicy koło Komorowa, a Wilczyńska na razie ma swój dąb na Polu Mokotowskim. No i mnie to dziwi mniej więcej tak samo jak ukradzione Henrietcie Lacks komórki rozsiane po laboratoriach. A Was?©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2018