Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Długo zdawało się, że „referendum”, które na wschodniej Ukrainie odbyło się w minioną niedzielę, obejmie tylko obwód ługański i północną część donieckiego. „Chwała Donbasowi, górnikom chwała!” – krzyczano podczas kilkutysięcznych proukraińskich demonstracji w Doniecku. To wschodni wariant okrzyku z kijowskiego Majdanu: „Chwała Ukrainie, bohaterom chwała!”.
Także przez długi czas ludzie, którzy demonstrowali przeciw „Kijowowi” pod okupowaną od tygodni przez (pro)rosyjskich separatystów Obwodową Administracją Państwową, jawili się wielu mieszkańcom Doniecka jako grupka nieszkodliwych wariatów.
„Donbas karmi Ukrainę”
Niesłusznie. Władze w Kijowie szybko traciły kontrolę nad resztą Donbasu. Ataki na proukraińskich aktywistów stały się normą. Sprzeciw wobec separatyzmu słabł, głównie w wyniku strachu. „Mówię uczciwe: struktury siłowe nie są w stanie wziąć pod kontrolę sytuacji w obwodach donieckim i ługańskim” – oznajmił pod koniec kwietnia Ołeksandr Turczynow, p.o. prezydenta.
– Nie chcę żyć w Ukrainie z taką władzą. Chcę niepodległości Donbasu – mówi trzydziestokilkuletni Walerij. Dlaczego nie wystarczy zmiana władzy? – A na kogo mamy ją zmienić? – pyta. Walerij uważa, że kandydaci na prezydenta w zbliżających się wyborach to oligarchowie i osoby „skażone” polityką. Dla niego to żadna zmiana.
Zresztą wygląda na to, że po minionej niedzieli w ogóle trudno będzie przeprowadzić w Donbasie wybory prezydenckie. A wielu mieszkańców uważa podobnie jak Walerij. Sytuacja poszła za daleko, już nie można wrócić do punktu zero. Teraz dla nich jedyną opcją jest secesja od Ukrainy i stworzenie niezależnego państwa czy też (rzadziej) dołączenie do Rosji.
Walerij powtarza popularną tu tezę, że Donbas „karmi” resztę Ukrainy, a w szczególności zachodnią część, której mieszkańcy „nie płacą podatków”. Niemal do nikogo nie dociera tu fakt, że region dostaje dwa razy więcej pieniędzy, niż oddaje do Kijowa.
W minioną niedzielę, o ósmej rano, otwarto więc lokale wyborcze w obwodach donieckim i ługańskim. Pod wieloma powstały kolejki jeszcze przed otwarciem. – Nie mogłam spać, tak czekałam na to głosowanie – mówi czterdziestokilkuletnia Olga, lekarka. – Wszyscy moi sąsiedzi i znajomi chcą zagłosować. Nikt nie chce żyć razem z faszystami – twierdzi. Obserwatorzy nastawieni proukraińsko wskazywali, że komisji celowo było niewiele – tak, aby tworzyły się przed nimi fotogeniczne tłumy.
Jedność? Niepodległość? Rosja?
Tu do lokalu wchodzi więc od razu ok. 30 osób. Przezroczyste urny powoli się zapełniają. Niemal wszyscy głosujący zakreślają „tak” przy pytaniu, czy popierają utworzenie „Donieckiej Republiki Ludowej”. Choć gdyby spytać wielu z nich, odpowiedzą, że tak naprawdę chcą zachowania jedności Ukrainy: część chce federalizacji, inni zwiększenia kompetencji władz lokalnych.
Do tych ostatnich zalicza się 75-letnia Natalia. Według niej Donbas powinien pozostać częścią Ukrainy, jednak ludzie powinni wybierać nie tylko merów miast, ale też gubernatorów i sędziów. – Lepiej znamy tych ludzi, więc wiemy, czy się będą nadawać. W Kijowie nie mają o tym pojęcia – mówi. – A ci, którzy chcą dołączenia do Rosji, są zapewne opłaceni – dodaje.
Jednak 20-letnia Ira spod Doniecka nie wydaje się opłacona. Modnie ubrana, nie odkleja nosa od smartfona. – W Rosji jest lepiej. Oni mają Putina, który potrafi rządzić krajem. Tu nie ma nawet prezydenta – mówi pewnie. Dlaczego podoba jej się Putin? Bo zrobił dużo dobrego dla swojego kraju – w przeciwieństwie do ludzi, którzy doszli do władzy po Majdanie i do tych kandydujących w wyborach prezydenckich. Ira wierzy, że z czasem „Doniecka Republika Ludowa” wejdzie w skład Rosji. Tam widzi swą przyszłość.
Słuchając tych ludzi, można odnieść wrażenie, że organizatorzy „referendum” umiejętnie wykorzystali realne niezadowolenie społeczne. Pytanie sformułowali tak, że w przyszłości mogą interpretować odpowiedź na różne sposoby – zależnie od rozwoju sytuacji (tj. od poleceń z Rosji).
„Zapewne stąd wyjadę”
Bez problemów można spotkać na ulicach także osoby, które nie głosują, bo uważają to za farsę. Ale nie każdy chce rozmawiać, inni mówią ściszonym głosem. 27-letni Ołeksandr jest inny. – Nie biorę w tym udziału, to oszustwo. I nie chcę zostawiać moich danych jakimś dziwnym ludziom – mówi głośno i pewnie, stojąc tuż obok komisji wyborczej. Absolwent uczelni, pracuje w międzynarodowej firmie. Pochodzi z górniczej miejscowości w obwodzie donieckim. Twierdzi, że ludzie popierający „Doniecką Republikę” są zmanipulowani. – Chcę żyć w zjednoczonej Ukrainie. Jeśli Donbas ogłosi niepodległość, pewnie stąd wyjadę do centralnej lub zachodniej części kraju – stwierdza z taką samą pewnością siebie.
„Referendum” skończyło się o 22.00 – i wkrótce ogłoszono „wyniki”. Roman Łahyn, tytułujący się przewodniczącym centralnej komisji wyborczej, oznajmił, że 89,07 proc. głosowało „za”, a frekwencja wyniosła 74,87 proc. Rzecz jasna, te wyniki były z góry jasne. Nikt nie wysłał obserwatorów. Problem? Bynajmniej. Przewodnicząca w jednej z komisji, przedstawiająca się tylko jako Łarysa, mówiła z zadowoleniem, że przy liczeniu głosów będą nieobecni nie tylko dziennikarze, ale „nawet obserwatorzy, a komisja zostanie sama”.
W tym roku dla zwolenników „Donieckiej Republiki Ludowej” prawdziwy Dzień Zwycięstwa przypadł nie 9, lecz 11 maja. „Referendum” było ich świętem. Tylko: co nastąpi po tym święcie? – Nie wiem – odpowiadają niemal wszyscy.