Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cmentarze – przeciwnie: rozświetlają się tak, że można je podziwiać nawet z kosmosu. Na pogrzebach też: kwiaty, muzyka, śpiew, odświętność. A przecież powinno się dziać zupełnie inaczej. Śmierć to rzecz straszna. W mgnieniu oka czyni człowieka nieobecnym. Unicestwia marzenia i nadzieje, zarówno zmarłego, jak i jego bliskich.
Nie lepiej ma się sprawa ze śmiercią człowieka starego. Wraz z nim zostaje unicestwiony ogromny skarb. I nieważne, kim ów człowiek był. Dla swoich był zawsze kimś koniecznym. Śmierć starego człowieka odziera pozostających z obecności kogoś, kto ciężką pracą, poświęceniem zdobył i nosił w sobie skarb nad skarby: mądrość serca. Ktoś powie: przecież zostaje pamięć. Owszem, ale to zbyt mało. Tyle, co opowiadanie o kimś, lecz nie on sam. W Zaduszki pędzi więc człowieka na cmentarz pamięć, ale przede wszystkim wdzięczność. I coś jeszcze, płacząc nad zmarłymi, tak naprawdę płaczemy nad sobą, nad bezradnością wobec śmierci. Ta bezsilność może jednak stać się szansą. Pragnienie, aby przeżyć śmierć, może człowieka strącić w rozpacz, ale może też dodać mu odwagi i sprawić, że uwierzy życiu.
Głód życia rodzi się zatem z niedoli, ale i z doznanego szczęścia. Po śmierci Anny Przybylskiej psycholog Małgorzata Ohme powiedziała: „Na szczęście człowiek z natury chce być szczęśliwy, dąży do rozwoju pomimo tego, co go spotyka. Znam dzieci, które mocne i silne idą dalej. Kochają swojego Tatę, Babcie i innych dorosłych. Kochają się wzajemnie. Wyrastają na kochających dorosłych, także dzięki temu, że matki pozostają w nich na zawsze. Jako obiekt pierwszej miłości. Jako nieuświadomiona zdolność kochania. Jako intuicyjne poczucie bezpieczeństwa”.
Rozważając tajemnicę śmierci Paweł Apostoł mówi: „Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje ten człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień. (...) Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie”. Porywająca wizja i propozycja, ale zakłóca ją zapowiedź rozpadu. Nie chcemy istnieć wyłącznie jako dusza w duchowym niebie. Ta obawa, że zostaniemy rozbici i kiedyś tam znowu scaleni – że będziemy istnieć jakoś tak na pół gwizdka – wydaje się być znacznie uboższą formą życia od tej, jaką już znamy.
I słusznie. W końcu Jezus pokonał śmierć. Scalił niebo z ziemią. Niebo, czyli Bóg, zamieszkało wśród nas. Kościół jest ciałem Syna Bożego. Dlaczego wciąż szukamy naszych żywych wśród umarłych?