Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Miejscem obecności Zmartwychwstałego jest pusta przestrzeń między aniołami – tam, gdzie leżało ciało Jezusa, a gdzie teraz nie widać żadnego kształtu. Maria Magdalena – z którą może się utożsamić każdy czytelnik – nie zdawała sobie sprawy z Obecności, dopóki nie przeszła duchowej drogi, na której samopoznanie i stopniowe rozpoznawanie Zmartwychwstałego splotły się w jeden proces.
Wprowadzili ją na tę drogę aniołowie, stawiając pytanie: „kobieto, dlaczego płaczesz?” (J 20, 13). Dopiero jasne uświadomienie sobie przez Magdalenę przyczyny smutku: „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie go położono” (J 20, 13) – pozwoliło jej dostrzec Jezusa, choć jeszcze nie była w stanie rozpoznać Jego tożsamości.
Czytaj także: Piotr Sikora: Pusta przestrzeń między aniołami
W tym momencie Mistrz przejmuje inicjatywę i stawia – jeszcze głębsze – pytanie: „kobieto, czemu płaczesz, kogo szukasz?” (J 20, 15). Jezus prowadzi Marię już nie tylko do przyczyny jej smutku, ale do uświadomienia jej najgłębszych dążeń: o co – o kogo – jej tak naprawdę chodzi?
Pytanie „kogo szukasz?” ma w tym miejscu Ewangelii wiele poziomów. Jest, owszem, pytaniem o prostą społeczną identyfikację szukanej osoby. Na tym poziomie Maria mogłaby odpowiedzieć po prostu: „szukam Jezusa z Nazaretu”. Ale pytanie Jezusa ma głębszy sens – zmusza Magdalenę (i każdego z nas) do określenia, kogo szuka (szukając Jezusa). Fascynującego nauczyciela? Ciekawej postaci historycznej? Zlepionej z empirycznych (Maria) lub historycznych (my, dzisiaj) danych figury mającej zaspokoić emocjonalne pragnienia i zapewnić egzystencjalne bezpieczeństwo?
To, że można spotkać Zmartwychwstałego nie rozpoznając Jego tożsamości, widać wyraźnie z przebiegu historii opisanej w Ewangelii. Kiedy Maria myli Go z ogrodnikiem, ale nawet w – wydawałoby się – kulminacyjnym momencie, gdy zawołana przez Niego po imieniu, rozpoznaje, że to On i wykrzykuje: „Rabbuni!” (J 20, 16). Ujawnia się w tym momencie jeszcze głębiej splot samoświadomości i religijnego poznania: zapominamy (a może od początku nie wiemy), kim tak naprawdę jesteśmy – i dopiero boskie objawienie odsłania nam naszą własną, najgłębszą istotę (co, w kategoriach biblijnych, wyraża znajomość przez Boga naszego imienia). A właśnie wtedy, gdy uświadamiamy sobie tę naszą istotową tożsamość, rozpoznajemy, kogo szukamy.
Ale nie był to dla Marii (i nie jest dla nas) koniec drogi. Ona bowiem szukała (i my często szukamy) nie tego, kogo szukać należy – tj. nie tego, kim naprawdę jest Ten, kogo poszukujemy. Maria szukała bowiem Rabbiego – którego, jak jej się zdawało, dobrze przez tamte parę lat poznała, z którym związała swoje życie, którego kochała, na którego lubiła patrzeć, którego uwielbiała słuchać. My też mamy swoją, własnym wysiłkiem i na podstawie życiowych doświadczeń utworzoną wizję tego, co w naszym życiu najważniejsze, kto jest nam najdroższy; mamy własny obraz Boga.
Czytaj także: Piotr Sikora: Już zostaliśmy wskrzeszeni
Dopiero teraz nadchodzi kluczowy moment opowieści – i kluczowy moment naszej duchowej drogi. „Me mou haptou”, „nie chwytaj, puść mnie” (J 20, 17) – mówi Jezus do Marii. Mówi i do nas: „Nie jestem takim, jakim mnie postrzegasz. Jeśli masz jakieś doświadczenia, wyobrażenia, koncepcje mojej osoby – to nie jestem ja w mojej prawdziwej tożsamości. Taki, jakim mnie pojmujesz, jeszcze nie wstąpiłem do Ojca – tam, gdzie moje miejsce, gdzie jestem naprawdę sobą, naprawdę zmartwychwstałym, uwielbionym Logosem Boga. Chcesz mnie rozpoznać takiego – musisz uwolnić się od wszystkich swoich religijnych przyzwyczajeń i koncepcji, w których chciałbyś mnie uchwycić, musisz uwolnić się nawet od samego pragnienia chwytania...”.
Maria Magdalena przestała chwytać – puściła. I dopiero wtedy rozpoznała naprawdę i mogła powiedzieć pozostałym uczniom: „Widziałam PANA” (J 20, 18). ©℗