Kogo kocha Amos Oz?

Izraelski pisarz przyjechał do Krakowa na zaproszenie Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada. Jak powiedział jeden z czytelników obecnych na spotkaniu z autorem: "Wiele się na jego temat pisze, ale wciąż nie wiem, co Amos Oz myśli o fundamentalnych sprawach". No właśnie...

03.01.2011

Czyta się kilka minut

Ojciec Amosa Oza, Jehuda Arie Klausner, pisywał podręczniki do literatury. Spędzał w bibliotece długie godziny, obłożony manuskryptami, książkami i fiszkami, zapisując w jednym z niezliczonych zeszytów kolejne akapity gęstej prozy akademickiej. Marzył o tym, by zostać sławnym literaturoznawcą, profesorem uniwersytetu, szanowanym naukowcem, którego rozprawy będą rozchwytywane przez studentów. Problem w tym, że Jerozolima pod panowaniem Brytyjczyków, była miejscem, w którym co trzeci - no może co czwarty - osobnik spacerujący po ulicy był wybitnym intelektualistą. Wybitniejszym niż Klausner. Ariemu pozostały fiszki, zeszyty i frustracja.

W niewielkim zbiorze esejów "Opowieść się rozpoczyna" Amos Oz wspomina o tym, że ojciec zawsze zazdrościł mu swobody, jaką dysponuje pisarz. Swobody w wymyślaniu z niczego kolejnych opowieści. Niepotrzebne mu są kwerendy w bibliotece, nie musi gromadzić źródłowej wiedzy na konkretny temat, nie ma obowiązku sprawdzania każdej informacji. Jeśli w ogóle czerpie z wiedzy i doświadczenia innych, to tylko wtedy, gdy wpadnie mu w ucho ciekawa fraza.

Pisarz - powiada Oz - bywa kieszonkowcem. Podkrada cudze historie, domyśla się ich ciągu dalszego, wypełnia ledwo zarysowane kontury narracji i prowadzi postaci w nieznaną stronę. Kieszonkowiec pracuje w ludnych miejscach: w kolejce do sklepu, na stadionie piłkarskim, na lotnisku, na stacji kolejowej, w autobusie, w poczekalni urzędu. "Uwielbiam opowiadać - mówi Oz. - Kiedy byłem w szkole, uświadomiłem sobie, że jest to jedyna rzecz, którą robię naprawdę dobrze. Dzięki opowieściom uniknąłem kilku bójek, nie wspominając o tym, że zwróciłem na siebie uwagę dziewcząt".

Ale pisarz miewa też powody do zazdrości. To prawda, że Arie Klausner mozolił się ze swoimi podręcznikami, czasem przez cały dzień cyzelował jedną stroniczkę, ale kiedy brakowało mu pomysłów, sięgał po jakąś książkę z dziedziny, którą się akurat zajmował. Pisarz natomiast wydobywa opowieść z pustki, co znaczy, że musi się w tej pustce rozgościć, trochę się w niej pokręcić, ale od zbyt długiego kręcenia się w pustce można oszaleć.

Początek opowieści wymaga od autora zręcznego chwytu, kilku gestów, zdań, które wprawią narrację w odpowiedni ruch. Jeden z ulubionych przykładów Oza to "Dama z pieskiem" Czechowa. Gurow bawi się z pieskiem, choć jego celem jest dama. Ta ostatnia z niejakim zakłopotaniem zapewnia, że piesek nie gryzie, na co Gurow pyta, czy może mu podać kość. "Rozpoczynanie każdej niemal opowieści - powiada Oz - jest właśnie taką kością, służącą do obłaskawienia pieska". Nie może to być kość niezgody. Przypomina to sytuację, w której przysiadamy się w restauracji do obcej osoby. Nic o niej nie wiemy, nie znamy listy jej ulubionych lektur, nie wiemy, co za chwilę zamówi, a na domiar złego w pobliżu nie ma żadnego pieska. Wiadomo tylko, że właśnie z tą osobą musimy zjeść kolację...

I rzeczywiście, po raz pierwszy spotkałem Amosa Oza w restauracji. Rozmawiamy...

O języku

W domu rodzinnym Oza panował zawsze wielojęzyczny rozgwar. Rodzice znali kilkanaście języków. W większości z nich swobodnie się porozumiewali, inne służyły im do pisania i lektury. "Byli prawdziwymi poliglotami - mówi pisarz - choć w rozmowach ze mną używali jedynie hebrajskiego. Uważali, że ich dziecko powinno znać tylko jeden język, który na trwałe zwiąże je z konkretnym miejscem. Obawiali się, że kiedy poznam jakiś europejski język, obudzi się we mnie pragnienie wyjazdu, że pojadę do Europy i - jak wielu innych Żydów - znajdę tam śmierć: cudzą, a ostatecznie też własną".

Granice hebrajszczyzny miały być dla małego Amosa granicami bezpiecznego świata. Fania i Arie Klausnerowie chcieli ukryć swoje dziecko w języku - hebrajski miał chronić je przed światem: "Jeśli używali w mojej obecności polskiego lub rosyjskiego, to nie dlatego, że tematem rozmowy był seks, lecz dlatego że wymieniali się wiadomościami z Europy. Mówili o wojnie, śmierci bliskich i dalekich krewnych lub znajomych, o politycznych zawieruchach. Doskonale wiedzieli, że te historie pobudzały wyobraźnię młodych ludzi i skłaniały ich do podejmowania szalonych decyzji".

Oz podchwytywał pojedyncze polskie słowa, które nie miały dla niego żadnego znaczenia. To poczucie wyobcowania z języka, w którym porozumiewali się rodzice, było niepokojące, ale zarazem fascynujące. Zresztą polszczyzna towarzyszyła młodemu pisarzowi na każdym kroku. "Nie można zapominać - mówi w rozmowie z "Tygodnikiem" - że po utworzeniu w 1948 r. państwa żydowskiego duża część populacji Izraela składała się z ludzi, którzy wyjechali bądź uciekli z Polski. Mieszkało tam podówczas sześćset tysięcy ludzi, z czego dwieście pięćdziesiąt tysięcy miało polskie korzenie. Nic dziwnego, że po wojnie język polski był niezwykle popularny. Słychać go było na ulicach, wychodziły dwa polskojęzyczne dzienniki, istniała polska radiostacja, mieliśmy polski teatr, wiele księgarń i antykwariatów z polskimi książkami. Potem dzienniki zmieniły się w tygodniki, tygodniki w miesięczniki, aż wreszcie całkiem przestały wychodzić. Język polski znikł wraz z pokoleniem, które się nim posługiwało".

Arie Klausner miał do języka stosunek namiętny. Chodzi rzecz jasna o język hebrajski. To nie było zwyczajne narzędzie komunikacji. Pasjonowały go zaskakujące kombinacje znaczeń i brzmień, które pobudzały nie tylko umysł, ale też zmysły. W "Opowieści o miłości i mroku" Oz pisze, że za młodu z fascynacją wsłuchiwał się w opowieści ojca o hebrajskiej etymologii, o pokrewieństwach między słowami, które na co dzień sprawiały wrażenie nieco osamotnionych. "Jak gdyby słowa też były jakąś wielopokoleniową rodziną przybyłą ze wschodniej Europy, z mnóstwem wujów trzeciego i czwartego stopnia, powinowatych, siostrzenic, krewnych, wnuków, prawnuków, szwagrów i bratowych: hebrajskie słowo »krewni«, szeerim, pochodzi od słowa szeer, czyli ciało".

Pisarz, który posługuje się językiem hebrajskim, powinien łączyć w sobie cechy odkrywcy i rewolucjonisty, a to dlatego, że współczesna hebrajszczyzna domaga się nowych odkryć i radykalnych przewrotów w państwie słów. "Można ją porównać - Oz mówi z nieukrywaną pasją - do elżbietańskiej angielszczyzny, zachowując, rzecz jasna, odpowiednie proporcje. Hebrajski jest językiem, który wciąż się rozwija. Jakbyśmy prowadzili prace budowlane w nowo odkrytym miejscu, w którym spod kamieni można wydobyć antyczne skarby. Ale nie można cały czas żyć antykami". To daje niezwykłą swobodę tworzenia: pisarz może wymyślać nowe słowa, które - przy odrobinie szczęścia - wchodzą do oficjalnego obiegu. Nie chodzi przy tym o to, by za pomocą neologizmów udziwnić przekaz, zmarszczyć powierzchnię języka, by dla efektu przyciągnąć uwagę czytelnika do nieznanych znaków. "Inwencja jest w przypadku hebrajszczyzny koniecznością".

Jeśli język potraktować jak mapę, która odtwarza kształt danego terytorium, to hebrajski jest mapą potarganą i pełną dziur. Właśnie w tych miejscach pracują pisarze. Zresztą nie tylko oni. Wuj Amosa, Josef Klausner, wprowadził do codziennego słownika wiele użytecznych wyrazów. "Człowiek, który potrafi stworzyć słowo - pisał Oz we wspomnieniu o Josefie - i wprowadzić je do krwiobiegu języka, wydawał mi się kimś niewiele mniejszym od Tego, który czyni światło i stwarza ciemności: jeśli ktoś napisał książkę, może spotka go to szczęście, że ludzie przez pewien czas będą ją czytali, dopóki nie pojawią się nowe, lepsze książki i nie zajmą jej miejsca; kto jednak wydał na świat nowe słowo, ten jakby ocierał się o wieczność".

Oz zwraca też uwagę na osobliwy fakt: biblijna hebrajszczyzna nie posiadała czasu teraźniejszego. Można było mówić o tym, co się stało, lub o tym, co się dopiero stanie. "Z filozoficznego punktu widzenia ma to pełne uzasadnienie, ponieważ nie potrafimy uchwycić teraźniejszości, ale dla pisarza jest to prawdziwa tragedia - mówi, sięgając po filiżankę. - Nie można zbudować sugestywnej opowieści bez użycia czasu teraźniejszego". Literatura hebrajska przeprowadziła pierwszą udaną rewolucję, w której obalony został prymat przeszłości i przyszłości. Przynajmniej w języku...

O religii

Rodzice posłali Amosa do szkoły religijnej Tachkemoni. Uczęszczali do niej przede wszystkim chłopcy z biednych rodzin, synowie rzemieślników, drobnych kupców i robotników. Dla kogoś, kto codziennie obcował z literaturą (z ojcem toczył wojnę o miejsce na własną biblioteczkę, z matką bawił się w wymyślanie nowych wersji bajek), takie towarzystwo było potwornie uciążliwe. Nie chodziło w żadnym razie o poczucie wyższości. Oz na różne sposoby próbował zakorzenić się w nowej dla niego rzeczywistości, ale towarzyszyła temu świadomość, że jest ciałem obcym. Rychło się zorientował, że względny spokój może mu przynieść umiejętność snucia opowieści. Po latach wspominał, że był kimś w rodzaju Szeherezada, który musiał gorączkowo wymyślać nowe historie, by uniknąć kłopotów.

Jego temperament intelektualny nie odpowiadał religijnemu profilowi szkoły. "Nie jestem osobą religijną - mówi Oz - i nie byłem nią też w chwili, w której rodzice posłali mnie do Tachkemoni. Co nie znaczy, że będąc tam, walczyłem z nauczycielami. Nie prowokowałem ich, nie atakowałem świętej tradycji, której byli strażnikami. Nie wierzyłem w to, co próbowali mi przekazać, ale poświęcałem czas na intensywną naukę, a to, czego się uczyłem, było naprawdę wspaniałe".

To był skok do oceanu kultury żydowskiej. Oz poznał Biblię, Talmud z komentarzami, klasyczne modlitwy, tradycję rabiniczną, halachę i hagadę, poezję liturgiczną, objaśnienia do świętych ksiąg i średniowieczną hebrajszczyznę. Jakby niespodziewanie trafił na żyłę kruszcu. "Byłem spragniony tych uroczystych zwrotów - pisał później - tych słów niemal zupełnie zapomnianych, przedziwnej składni i nieprzebytych ostępów języka, miejsc od stuleci już nietkniętych ludzką stopą, skarbca najpiękniejszej hebrajszczyzny".

Szkoła nie była jedynym przewodnikiem po terytorium religii. Jeszcze ważniejszą rolę odegrał wspomniany już Josef Klausner, krewny, którego Fania i Arie darzyli bezgranicznym szacunkiem.

Wuj Amosa był sławnym naukowcem, jednym z najciekawszych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych chrystologów. Przed przyjazdem do Jerozolimy pracował jako redaktor i działacz syjonistyczny. Później piastował godność sekretarza Komitetu Językowego, otrzymał tytuł profesora literatury hebrajskiej, a wreszcie profesora historii narodu żydowskiego. "Mój ojciec - opowiada Oz - marzył o tym, by stać się drugim Josefem Klausnerem. Gdy uświadomił sobie, że nigdy nie dorówna wujowi Josefowi, doszedł do wniosku, że to ja powinienem w przyszłości zająć jego miejsce. Mimo że kochałem i podziwiałem wuja Josefa, nie miałem na to najmniejszej ochoty. Choć muszę wyznać, że zawdzięczam mu szczególny stosunek do Jezusa".

Klausner wydał dwie książki o Jezusie. Pracował nad nimi wiele lat, wysubtelniał argumenty, z których wyłaniał się zaskakujący obraz tej postaci. Josef przekonywał, że Jezus był żydowskim moralistą, który nie zamierzał powołać do istnienia nowej religii, lecz raczej uleczyć naród żydowski i ożywić jego wiarę. Gdy książka Klausnera ukazała się drukiem w Jerozolimie w 1921 r., wybuchł gigantyczny skandal. Jedni oskarżali go o konszachty z Brytyjczykami, którzy musieli mu słono zapłacić za pisanie książek o Jezusie. Drudzy zarzucali mu tworzenie fałszywego wizerunku Zbawiciela, który - jak wierzyli - nie był zwykłym śmiertelnikiem, reformowanym rabinem i stuprocentowym Żydem, lecz synem jedynego Boga.

Sytuacja nie była łatwa, ale Josef nie dawał za wygraną. Z uporem powtarzał swe argumenty i przekonywał Amosa, by czytał jego książki. "Te dwie publikacje - na ustach pisarza pojawia się subtelny uśmiech - zmieniły mój sposób myślenia. Jezus nigdy nie wykonywał znaku krzyża, bo za życia nie miał żadnego powodu, by to robić. Nigdy nie chodził do kościoła, ponieważ nie było podówczas żadnych kościołów. Za to wiele razy odwiedził synagogę, choć niekoniecznie po to, by się tam modlić. Wuj Josef uważał, że Jezus był reformowanym Żydem: zależało mu na odnowie judaizmu, na powrocie do źródeł żydowskiej religii. Idea Kościoła chrześcijańskiego była mu z gruntu obca. Dzięki wujowi nauczyłem się kochać Jezusa. To nie jest zbyt częste wśród Żydów. Nie jestem chrześcijaninem, ale kocham Jezusa z Nazaretu".

Oz ma ambiwalentny stosunek do idei mesjańskiej, choć podkreśla jej znaczenie dla rozwoju pewnej koncepcji wspólnoty. Uważa, że gdyby mesjasz rzeczywiście miał nadejść, to powinien zrobić jedną rzecz: nauczyć nas, jak śmiać się z samych siebie.

W "Opowieści o miłości i mroku" pisarz wspomina o wizytach w domu wuja Josefa, podczas których rodzice i wujostwo prowadzili ożywione dyskusje, a on urządzał gonitwy po pokojach. Wszyscy próbowali go zatrzymać, strofowali go za niegrzeczne zachowanie albo otwarcie kpili z bezsensownych zabaw. "Ja jednak - pisze Oz - rozgorączkowany galopowałem dalej, torując sobie ścieżkę przez przedsionek, korytarz i służbówkę, wybiegałem do ogrodu, by zaraz wracać przejęty i bez reszty pogrążony w swych fantazjach, macałem i ostukiwałem ściany pięściami, aby odkryć w nich ukryte przed ludzkim okiem komory, tajne pomieszczenia, sekretne przejścia, katakumby, tunele, jamy, schowane nisze, zamaskowane drzwi. Do dziś nie dałem za wygraną". >

O życiu w kibucu

W 1968 r. Oz opublikował krótki tekst na temat idei kibucu. Później przeredagował go i wydał raz jeszcze pod tytułem "Myśli o kibucu". Pisze tam o początkach tej niezwykłej formy współżycia, cofając się do czasów, w których garstka zapaleńców snuła płomienne wizje nowego porządku świata. Energię czerpali z żarliwej wiary i przekonania, że stanowią awangardę ludzkości - zostali powołani, by dokonać zmiany. To pierwsze pokolenie umarło, a za nim przyszły pokolenia następne. Ich wiara była słabsza lub nie było jej wcale, ale pozostała wizja i mesjański z ducha zapał, by wcielić ją w życie. Gdy przybyli do Izraela, założyli tam pierwszy kibuc. Nie wiedzieli jeszcze, że ziemia, o której marzyli, nie rozróżnia w narodach i jest równie surowa dla wszystkich. Wielu nie wytrzymało - zdezerterowali lub popełnili samobójstwo.

Ci, którzy zostali, wydawali się niezłomni i nadludzko silni, ale nawet oni nie potrafili zatrzymać procesów, których zaczynem była ułomność ludzkiej natury. Idea nowej wspólnoty była przez cały ten czas wielokrotnie testowana, podważano jej zasadność, nazywano zgubną i śmiercionośną.

A jednak ocalała. Oz kończy swój tekst słowami: "Myślę, że kibuc sprosta temu ostatecznemu testowi, mimo że nie wchodzi tu w grę żadne »raz na zawsze«. I dlatego mówię: to najmniej złe miejsce ze wszystkich, jakie kiedykolwiek widziałem. I najśmielsza z wszystkich prób".

Pisarz poddał się jej w wieku 14 lat. Decyzję podjął zapewne pod wpływem samobójczej śmierci matki i nasilających się napięć w jego relacjach z ojcem. Nawiedzała go podówczas niepokojąca wizja. Wyobrażał sobie śmierć wszystkich dorosłych, wszystkich, którzy go ukształtowali i wychowali. Któregoś dnia zabił ojca i całą Jerozolimę, wyjeżdżając do kibucu Chulda, aby tam przyjąć nowe nazwisko i rozpocząć nowe życie.

Kiedy rozmawialiśmy o powieściach José Saramago, Oz wyznał, że ceni je, ale przeszkadza mu ich nachalnie alegoryczny charakter, za którym kryje się dogmatyzm ideologiczny autora. Marksizm, którego Saramago zaciekle bronił, jest według izraelskiego pisarza jedną z najbardziej skompromitowanych ideologii XX wieku. I właśnie niechęć do marksizmu zadecydowała o wyborze kibucu Chulda. "W latach 50. - mówi - istniały w Izraelu dwa rodzaje kibuców: marksistowskie i niemarksistowskie. W wieku czternastu lat byłem zdeklarowanym antymarksistą. Moja niechęć do marksizmu wynikała z wiedzy na temat tego, co działo się wtedy w Związku Sowieckim, a także z przekonania, że jest to ideologia równie dogmatyczna jak religia. Chulda, której podwaliny ideowe zostały wywiedzione z koncepcji Tołstoja, wydawała się miejscem wprost idealnym".

Skąd u czternastolatka tak duża świadomość polityczna? Oz tłumaczy, że ówczesna młodzież od najmłodszych lat dyskutowała o najpoważniejszych kwestiach. Dziesięciolatki miały już całkiem spójny pogląd na wiele palących spraw związanych z państwem i ideologią. "Kiedy inne dzieciaki grały w piłkę, my dyskutowaliśmy o polityce. To ona była naszą piłką nożną, a rozmowy o niej były równie naturalne jak gonitwy po ulicach i zabawa w chowanego. Nasze dyskusje były odbiciem dyskusji dorosłych. Powtarzaliśmy ich opinie i argumenty, ale w ten sposób nabieraliśmy też doświadczenia" - mówi podczas krakowskiej rozmowy.

W kibucu skończył szkołę, potem uniwersytet (był potrzebny wykwalifikowany nauczyciel, więc wspólnota wysłała go na studia). Żył skromnie, zajmował się pracą na roli, później uczył dzieci osadników. "Nie każdy może tak żyć. Ci, którzy lubią współzawodnictwo, zabiegają o rzeczy materialne, nie powinni o tym nawet myśleć". W dzisiejszym Izraelu kibuce odgrywają marginalną rolę. Żyje w nich zaledwie dwa procent społeczeństwa.

Oz zamieszkał w Chuldzie, by uwolnić się od słów i książek. Postanowił zostawić je w domowej bibliotece ojca. Ale jeśli ktoś za młodu rozsmakuje się w opowieści, ucieczka od nich jest niemożliwa. Zaczął od nocnego czytania. Potem wrócił do pisania. "[Robiłem to,] kiedy nikt nie widział - wspominał w jednej z książek - ze wstydem, z okropnym poczuciem upokorzenia i wstrętem do samego siebie: bo przecież nie po to opuściłem Jerozolimę i przeprowadziłem się do kibucu, żeby układać jakieś wierszydła i historyjki, tylko żeby narodzić się na nowo, porzucić stosy słów, opalić się aż do kości i uprawiać ziemię". Ale w kibucu czytali wszyscy. Nocą oddawano się lekturze, by dyskutować o niej podczas sadzenia nasion lub pracy w kurniku.

Powrót do opowieści był nieuchronny. "Nic nie przychodziło mi z taką łatwością jak opowiadanie historii. I nigdy nie znalazłem lepszego sposobu na dotarcie do ludzi. Opowieść była i jest pomostem między mną a światem. Wyjechałem do Chuldy, by zacząć wszystko od początku. Znalazłem tam przyjaciół, pracę, żonę, i na powrót odkryłem pisanie. Znasz moje powieści, więc wiesz, co było później".

Po atakach na World Trade Center Amos Oz wygłosił w Tybindze trzy wykłady o zjawisku fanatyzmu we współczesnym świecie. Pisarz - konsekwentny przeciwnik dogmatyzmu i fundamentalizmu - pokazuje źródła, z których one wyrastają, a także sposoby ich osuszenia. Zaczyna od swoich powieści, prezentuje żydowską tradycję, z której się wywodzi, upomina się o dyskusję na temat idei, która nie przerodzi się w wojnę dwóch zacietrzewionych przeciwników. Według Oza fanatyzm ma wiele wymiarów i można go znaleźć w niemal każdej kulturze (nie tylko w ruchach społecznych czy wyznaniowych, ale też w codziennym życiu: w domu, na ulicy, w pracy etc.), dlatego nie powinniśmy tworzyć fałszywych podziałów, identyfikując z fundamentalizmem tylko jedną grupę etniczną, religijną czy polityczną. Fanatyka można uleczyć na kilka sposobów. Przede wszystkim ofiarowując mu nadzieję na inne życie, pomagając mu pozbyć się poczucia nieuchronności własnego losu. Może sie do tego przyczynić literatura, przede wszystkim ta, która krytycznie odnosi się do całościowych wizji naprawy świata, która za pomocą ironii i humoru potrafi rozbroić fanatyczną ideologię.

"Jak uleczyć fanatyka?", przeł. Danuta Sękalska , Prószyński i S-ka, Warszawa 2010.

Izraelska prowincja, niewielka wioska Tel Ilan, założona przed ponad wiekiem przez osadników przybyłych do Palestyny. Z wierzchu przypomina rajski azyl, ale w rzeczywistości jest kawałkiem kry, który dryfuje w nieznaną stronę. Zasiedlają ją ludzie w różnym wieku, różnej płci, różnych zawodów i poglądów, których łączy dojmujące poczucie straty. Wszyscy tutaj są naznaczeni krzywdą, której do końca nie pojmują, ale która - w sposób nieuchronny, choć dla innych niezauważalny - czyni ich życie nieznośnym. Oz pokazuje nam swe postaci w chwili, w której trauma powraca do nich pod postacią wspomnienia lub nieprzewidzianych konsekwencji przeszłych czynów, zmuszając do zmiany trybu życia. Lekarka, która daremnie czeka na przyjazd siostrzeńca. Naczelnik gminy szukający żony, która znikła tuż przed szabatem. Agent nieruchomości zamknięty w piwnicy przez tajemniczą kobietę. Wszyscy oni ciągną za sobą cień, ale też - jak powiada Oz - czegoś szukają, co znaczy, że nie są do końca przegrani: w ostatniej chwili podejmują próbę wyswobodzenia się z sideł cierpienia.

"Sceny z życia wiejskiego", przeł. Leszek Kwiatkowski, Rebis, Poznań 2010. GJ

Powieść ukazała się w Izraelu w 1982 roku, a opisane w niej wydarzenia rozgrywają się pomiędzy 1965 a 1967. Oz portretuje ludzi żyjących w kibucu, którzy próbują uporządkować własne sprawy i zapanować nad coraz bardziej chaotyczną rzeczywistością. W okresie poprzedzającym Wojnę Sześciodniową nasilają się napięcia między różnymi generacjami. Pokolenie starsze, które wciąż wierzy w wizję nowego porządku świata, traci kontakt z młodymi. Główny bohater, Jonatan Lipszyc, dwudziestosześcioletni mężczyzna, nie może znieść atmosfery osaczenia, która otacza go w kibucu. Szuka dla siebie nowego miejsca, nowych możliwości, które pozwolą mu żyć zgodnie z pragnieniami, z dala od ojca i jego ideałów. Izraelski pisarz po mistrzowsku przedstawia konflikty między bohaterami, a także wojnę wewnętrzną, którą toczą w imię nie do końca zrozumiałych przekonań. "Każdy z nas - pisze Oz - jest trochę zbrodniarzem: jeśli nie zabija innych, zabija własną duszę". "Spokój doskonały", przeł. Magdalena Sommer, Świat Książki, Warszawa 2010.

Książka jest zbiorem esejów, które powstawały w różnym czasie i przy różnych okazjach. Oz przemawia we własnym imieniu na temat spraw, które mają dla niego szczególne znaczenie, ale nie rezygnując z tej osobistej perspektywy, potrafi przełożyć swe refleksje na język zrozumiały dla ludzi żyjących z dala od kultury żydowskiej, od jej wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów. Nie jest prawodawcą, lecz tłumaczem, nie udaje mędrca, lecz wciela się w różne role, przemawia różnymi głosami, dowodząc, że do istoty żydowskiej kultury należy jej niejednolity charakter. Analizuje zmieniające się wizje izraelskiego państwa, portretuje Jerozolimę, która z miasta snów zmienia się w miasto wyobcowania, pisze o idei kraju ojczystego, o kibucu i nowej wspólnocie, o uroku syjonizmu, o konflikcie izraelsko-palestyńskim, a także o literaturze izraelskiej i ulubionych filmach. Wbrew tytułowi, nie stara się zaczarować rzeczywistości, lecz raczej ściągnąć z niej urok wywołujący w nas fanatyczne zacietrzewienie. Chce być analitykiem żydowskiej podświadomości społecznej i lekarzem ludzkiej duszy. Bierze na siebie ogromną odpowiedzialność, mając świadomość, że konfrontacja z klęską i kryzysem to część jego pisarskiej pracy.

"Czarownik swojego plemienia", przeł. Danuta Sękalska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2010.

Cytaty z tekstów Oza podaję w przekładzie: Danuty Sękalskiej, Leszka Kwiatkowskiego i Wacława Sadkowskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2011