Kochany inny

Patrycja i Rafał Prostak, małżeństwo protestancko-katolickie: W kwestiach fundamentalnych zachowujemy jedność, a w kwestiach drugorzędnych kierujemy się miłością: i powinno to dotyczyć tak rodziny, jak i relacji między Kościołami.

21.01.2019

Czyta się kilka minut

Od lewej: Jonasz, Tymoteusz, Jana, mama Patrycja, Milena, tata Rafał, Tobiasz. Kraków, styczeń 2019 r. / JACEK TARAN DLA „TP”
Od lewej: Jonasz, Tymoteusz, Jana, mama Patrycja, Milena, tata Rafał, Tobiasz. Kraków, styczeń 2019 r. / JACEK TARAN DLA „TP”

MACIEJ MÜLLER: Kogo jest u Państwa więcej?

RAFAŁ PROSTAK: Jeżeli pyta pan o ilość cukru w cukrze, to chyba mniej jest katolickiego, bo dzieci chodzą na katechezę ewangelicką. Ale jeśli idzie o tożsamość, to naszą rodzinę nazwałbym raczej chrześcijańską niż katolicko-luterańską. Punktem odniesienia jest dla nas chrześcijaństwo, a nie konkretny sposób jego wyznawania. Inaczej łatwo o pokusę, by obecność katolicyzmu i luteranizmu równoważyć, a to nie służyłoby stabilności.

Jak to jest, kiedy najbliższa na świecie osoba nie dzieli naszych fundamentalnych przekonań?

PATRYCJA PROSTAK: Fundamentalnych? W Credo wyznajemy dokładnie to samo. Różnią nas pewne akcenty w liturgii, pobożności i teologii. Dla mnie te różnice nie mają jednak charakteru fundamentalnego.

RP: Jeśli za rzecz kluczową przyjmiemy autorytet papieża – to rzeczywiście nasze drogi się rozjadą. Z tym że dla nas podstawą jest Ewangelia. Oczywiście jeśli napięć się poszukuje, to się je znajdzie. Z doświadczeń innych rodzin wiem, że problemy pojawiają się wtedy, kiedy w relacje między małżonkami różnych wyznań miesza się starsze pokolenie.

PP: Budowanie własnej tożsamości nie powinno polegać na wskazywaniu tego, co różni. Wtedy nie ma mowy o żadnej formie bycia razem. Na obrączkach wygrawerowaliśmy sobie cytat z Psalmu 122: „Będę ci życzył pokoju, ze względu na Pana, Boga naszego, będę szukał dobra twego”.

Tematów spornych trzeba unikać?

RP: Nie chodzi o udawanie, że różnic nie ma, ale o stawianie ich w drugim szeregu. I to nam się zasadniczo udaje. Kult świętych czy pozycja matki Chrystusa nie są dla mnie najistotniejsze w przeżywaniu wiary: fundamentem jest natomiast sam Chrystus. Takie ustawienie priorytetów umożliwia dialog.

Zaczęli się Państwo spotykać, poznawać, i dowiedzieli się, że są z różnych Kościołów. Co wtedy się przeżywa: zainteresowanie, lęk?

PP: To było jeszcze przed pierwszą randką. Powiedzieliśmy sobie, że to, co nas cechuje, to wiara – i od razu powstała przestrzeń do budowania czegoś razem. Lęku nie było.

RP: Jako politolog miałem sporą wiedzę o Kościołach protestanckich, więc gdy Patrycja powiedziała, że jest protestantką, wzbudziło to moje zainteresowanie: to jest inność, która przyciąga, zagadka. Gdzieś czaiła się wątpliwość, czy się dogadamy, bo przecież wychowaliśmy się w różnych środowiskach, ale przeważyła ciekawość. Tym bardziej że dzięki Patrycji otwarł się przede mną świat różnych wspólnot chrześcijańskich w Krakowie. Dopiero wtedy poczułem, że jako katolik jestem członkiem większej rodziny Kościołów.

Nie myśleli Państwo nigdy, żeby „przeskoczyć” do wyznania współmałżonka?

PP: Ustaliliśmy na samym początku: żadnego prozelityzmu, żadnych ukrytych nadziei, że druga osoba stanie się taka jak ja. To Bóg powołuje do obecności w danym Kościele. Nie mówię innym, że się mylą w swoim powołaniu albo że ich obecność w innym Kościele być może jest błędem. Nie śmiem dyskutować z Bożym powołaniem.

RP: Moim zdaniem tożsamość duchowa przypomina nieco tożsamość seksualną: tego się nie wybiera. Nie ma możliwości, żebym za czyjąś namową zrezygnował z przekonań, które są mi bliskie. Ich treść jest dla mnie przekonująca bez względu na sugestie innych.

A co Panu dał katolicyzm?

RP: To, co procentuje w życiu: chrzest, katechezę... Moi rodzice są katolikami i dzięki nim kiedyś, w obliczu kryzysu duchowego, będę miał do czego wrócić – np. do obrazu ojca, który się modli. To wszystko mogło się oczywiście zdarzyć w innym Kościele – ale moja tożsamość zdefiniowała się akurat tu. Kocham w swoim Kościele długą historię i tradycję, choć ona bywa też obciążeniem, bo czasem przesłania Pismo Święte.

Przekonuje Pan żonę do tradycji?

RP: Nie muszę, ona ją widzi i docenia.

Czyli nie ma u Państwa podziału, że tutaj tradycja, a tutaj sola scriptura?

PP: Nie, to bardzo schematyczne myślenie. Przecież u nas też jest swego rodzaju tradycja – ustalenia doktrynalne, zwyczaje, utrwalone praktyki...

RP: A u nas nigdy nie stawiano tradycji na równi z objawieniem.

A co z katolickim nauczaniem, że to tutaj jest pełnia środków zbawienia?

RP: Ono nie oznacza, że członkowie innych Kościołów mają mniejsze szanse zbliżenia się do Chrystusa. Bo to On ich pociągnął, by byli właśnie tam. Przyglądam się, jak funkcjonuje Kościół ewangelicki, inne zresztą też, i pewne rzeczy są mi bliskie, a inne nie. Staram się jednak powstrzymywać od ocen. Wystarczy, gdy przywołam tu zasadę „święty Kościół grzesznych ludzi”, którą z powodzeniem można odnieść nie tylko do katolicyzmu. Zdarza mi się słyszeć kąśliwą uwagę pod adresem mojego Kościoła i jest to łatwiejsze do przyjęcia, jeśli wiem, że moja wspólnota jest niedoskonała – ale ta, z której jest krytykujący, też. W Patrycji kocham to, że ona w takich sytuacjach staje w obronie katolicyzmu.

A Pani nie odbiera tego nauczania jako dyskryminującego?

PP: Nie. Różne wspólnoty mówią różne rzeczy... i nie ma się czym przejmować.

To pewnie niełatwo Pani się czyta taki tekst, jak deklaracja „Dominus Iesus”, która tylko Kościołowi katolickiemu przyznaje nazwę Kościoła: reszta to Wspólnoty. Autor tekstu, kard. Joseph Ratzinger, w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” poszedł jeszcze dalej mówiąc, że Wspólnoty protestanckie są „przypadkowymi tworami historycznymi”.

PP: Takie stwierdzenia nie pomagają dialogowi ekumenicznemu. Ale szczerze mówiąc, nasze życie codzienne nijak ma się do teologicznych sporów. Dla nas najważniejsza jest przestrzeń jedności, o której mówiliśmy, wspólne fundamenty. Jeśli kard. Ratzinger czy ktokolwiek inny powie, że jest inaczej, to nie zmienia to naszej rzeczywistości domowej. Żyjemy miłością do siebie nawzajem i do Boga – a nie dialogiem teologicznym. Wolimy sobie posłuchać np. ojca Szustaka, niż rozważać przykre dla nas, niezrozumiałe albo niebudujące wypowiedzi.

RP: W kwestiach fundamentalnych zachowujemy jedność, a w kwestiach ­drugorzędnych kierujemy się miłością: i, jak myślę, powinno dotyczyć to tak rodziny, jak i relacji między Kościołami. Gdyby miłość między chrześcijanami była autentyczna, wychodziła poza słowne deklaracje, wtedy żadne wspólne stanowiska albo specjalne inicjatywy, łącznie z Tygodniem Modlitw o Jedność Chrześcijan, nie byłyby potrzebne. W Chrystusowym wezwaniu „Aby stanowili jedno” chodzi przecież o miłość mimo różnic. Słowa kard. Ratzingera są krzywdzące, nie wiem zresztą, czy jako Benedykt XVI by je powtórzył. Nie umniejszając jego autorytetu, trzeba jednak zauważyć, że w Kościele znajdziemy zarówno osoby zamknięte we własnym świecie, jak i prawdziwych ekumenistów.

Jest taki element dialogu teologicznego, który jednak wchodzi, i to boleśnie, w Państwa życie: komunia święta. Teologowie się nie dogadali, więc nie mogą Państwo przystępować do komunii w jednym Kościele.

PP: W katolickim, bo ewangelicki pozostawia to sumieniu.

RP: Nauczanie mojego Kościoła jest jednoznaczne, szanuję je i czekam, kiedy się zmieni. Bo jak można nie zakończyć Tygodnia Modlitw o Jedność wspólną eucharystią? Najpierw przywołujemy słowa Chrystusa, a potem nie potrafimy podzielić się chlebem.


Czytaj także: Dorota Bidzińska: Drewniany znak pokoju


Brak wspólnej komunii jest bolesny również ze względu na dzieci. Dawniej praktykowano, a czasami można to spotkać i dzisiaj, że rodzice dzielą się potomstwem – chłopcy chodzą do kościoła ojca, a córki – matki. Odrzuciliśmy takie rozwiązanie: po co podział między rodzicami przenosić na dzieci? To na pewno nie służy jedności rodziny. Jednak świadomość, że nie mogę przystąpić do komunii z własnymi dziećmi, jest dla mnie bardzo bolesna.

Ale w związku z tym musieli Państwo dokonać wyboru...

PP: Wyboru miejsca, gdzie dzieci mają katechezę – w ewangelickiej parafii św. Marcina w Krakowie. Nie przystąpiły do pierwszej komunii, a najstarsze przygotowują się do konfirmacji (publicznego wyznania wiary i ślubowania wierności Bogu i Kościołowi, niemającego charakteru sakramentu).

Przed ślubem, zgodnie z zasadami przyjętymi przez Kościół katolicki, musiał Pan podpisać deklarację, że „uczyni wszystko, co w jego mocy, aby wszystkie dzieci zostały ochrzczone i wychowane w Kościele katolickim”. Jak to pogodzić w sumieniu z decyzją o katechezie ewangelickiej?

RP: Ten temat długo rozważaliśmy, przemodliliśmy, w przekonaniu, że działa w nas Duch Święty – więc chyba nie można powiedzieć, że nie dołożyłem wszelkich starań. Działanie Ducha Świętego jest istotniejsze niż moje pragnienia. Dzieci formalnie należą do Kościoła luterańskiego, ale to nie zmienia faktu, że z pełnym oddaniem pomagam im rozwijać się jako chrześcijanom. One zresztą uczestniczą w liturgiach katolickich, a najstarszy syn lubi ze mną słuchać w internecie o. Szustaka. Więc ja to zobowiązanie realizuję. Poza tym regularnie jeździmy całą rodziną na rekolekcje organizowane przez katolicką wspólnotę Charisma z Krakowa.

PP: W wychowaniu religijnym najważniejsze jest to, żeby dzieci same kiedyś usłyszały głos Boga i odpowiedziały na niego. To, w którym Kościele będą się do Niego zbliżać i realizować Jego wolę, jest dla nas rzeczą wtórną. Kiedyś żona pastora spytała nas, co by się stało, gdyby dzieci odeszły od wiary. To chyba najgorsze doświadczenie, jakie może mieć wierzący rodzic, pewnie by to bolało, ale z drugiej strony – Duch wieje tam, gdzie chce i kiedy chce. A jeśli wybiorą inny Kościół niż nasze, to nie będziemy dyskutować z powołaniem.

RP: Nasze dzieci, gdyby je spytać, kim są, odpowiedziałyby pewnie, że chrześcijanami. Potem może, że protestantami, a gdyby dopytywać, to że ewangelikami. Z uwagi na to, że w krakowskiej ekumenicznej szkole „Uczeń”, do której uczęszczają, mają kolegów w większości katolików, ale również baptystów i zielonoświątkowców – najłatwiej im identyfikować się po prostu z chrześcijaństwem. Takie szkoły jak „Uczeń” albo wielowyznaniowe chóry gospel, jak krakowski Joyful Voice albo szerzej znane TGD, to prawdziwie ekumeniczne środowiska, w których chrześcijanie z różnych Kościołów chcą wspólnie być ze sobą, również wielbiąc Boga. Nie pytają nikogo o pozwolenie na robienie czegoś razem lub o to, jak mają to robić. Po prostu to robią. Tak zwyczajnie, na co dzień, a nie od święta, jak w przypadku Tygodnia Modlitw o Jedność. To jest autentyczny ekumenizm, żywy, a jednocześnie bardzo zwyczajny, taki – nazwałbym go – „praktyczny”, w duchu wzajemnego szacunku.

Czy Kościoły zniechęcały Państwa do zawarcia małżeństwa?

PP: Nie. Mieliśmy takie szczęście, że przez całe życie spotykaliśmy ludzi, którzy w tym względzie byli nam przychylni.

RP: Pomagali nam, odsyłali do takich ekumenistów jak o. Zdzisław Kijas czy ks. prof. Łukasz Kamykowski. Bardzo pomocny jest również ks. Roman Pracki, pastor Patrycji, szczerze otwarty na kwestie ekumenizmu. To ludzie, którzy wiedzą, jakie ryzyko wiąże się z mieszanym małżeństwem, że łatwo o wojnę religijną w rodzinie, jeżeli się nieodpowiednio poukłada priorytety.

Nasz Episkopat w 1987 r. wydał dokument, w którym napisano: „ze względu na niebezpieczeństwa i trudności związane z małżeństwami o różnej przynależności kościelnej, Kościół Katolicki odradza ich zawierania”.

RP: Zgadzam się: różnica wyznania może stanowić istotną przeszkodę w budowie zgodnego małżeństwa. Jesteśmy „rodziną pogranicza”. Podobne ryzyko towarzyszy małżonkom, którzy pochodzą z różnych kręgów etnokulturowych. Z drugiej strony: przynależność do tego samego Kościoła nie jest żadną gwarancją udanego związku. My w ciągu 15 lat stażu ani przez chwilę nie pomyśleliśmy, że nasza rodzina jest zbudowana na złym fundamencie. Różnice wyznaniowe nie doprowadzą do rozpadu małżeństwa, o ile sami nie uczynimy z nich przyczyny podziału nie do przezwyciężenia.

W którym Kościele wzięli Państwo ślub?

PP: Katolickim. To była uroczystość ekumeniczna, w drzwiach witali nas o. Kijas i pastor, śpiewali członkowie ­Joyful ­Voice. Ceremonia odbyła się według rytu katolickiego, ale z elementami mojej tradycji: np. ślubowaliśmy sobie również wersetami z Księgi Rut: „dokąd ty pójdziesz i ja pójdę; gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam (...) Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce, a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie” (Rt 1, 16-17). Wybraliśmy też czytanie z Listu do Efezjan (4, 4): „Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich”.

Wszystko odbyło się z dużym szacunkiem wobec mnie. Natomiast formalności przed ślubem były długie i nieprzyjemne.

RP: A podczas rozmowy w kancelarii czułaś się atakowana pytaniami o tożsamość duchową. Ksiądz pewnie musiał je zadać, ale to jest kwestia tego, jak się to zrobi.

Jakie to były pytania?

PP: Wyczuwalna była presja, żebym zmieniła wyznanie. Potem mąż musiał podpisać wspomnianą deklarację o wychowaniu dzieci, a ja – że to przyjmuję do wiadomości.

Czy jako małżeństwo mieszane są Państwo obiektem specjalnego zainteresowania duszpasterskiego?

PP: Nie. W 2016 r., jeszcze kiedy krakowskim biskupem pomocniczym był Grzegorz Ryś, po nabożeństwie kończącym obchody Tygodnia Modlitw o Jedność zaproszono na środek małżeństwa mieszane i kard. Dziwisz udzielił specjalnego błogosławieństwa. Jeśli mi czegoś zabrakło, to tego, że duchowni innych wyznań stali z tyłu; to nie było wspólne błogosławieństwo.

RP: Wydaje mi się, że wszyscy błogosławili, ale tylko kardynał do nas podszedł.

PP: Bardziej ekumenicznie by było, gdyby podszedł z przedstawicielem danego Kościoła.

Słyszałem o małżeństwach, w których jedna ze stron w ogóle przestaje praktykować.

RP: Tak faktycznie się dzieje: to ucieczka w indyferentyzm, duchową neutralność. A druga strona medalu to ostre definiowanie siebie poprzez członkostwo w konkretnym Kościele. Wtedy dzieci mogą popaść w zniechęcenie wobec jakiegokolwiek wyznania: bo mogą pomyśleć, że to wszystko jest fałsz, po jednej i po drugiej stronie. Akcentowanie różnic mogłoby się skończyć rozpadem małżeństwa.

Na czym się potknęli ci, którym się nie udało?

RP: Na chęci ugrania czegoś dla siebie: dzieci idą do komunii katolickiej, do konfirmacji ewangelickiej, potem do katolickiego bierzmowania – są naraz w obu Kościołach, ale tak naprawdę nie wiedzą, kim są.

PP: I odpadają od wiary w ogóle. Nasze dzieci czerpią z obu Kościołów, ale mają określoną drogę, jeśli chodzi o edukację religijną i o przygotowanie do wydarzeń związanych z dojrzałością chrześcijańską.

A jeśli chodzi o samo małżeństwo? W Kościele katolickim jest sakramentem, w luterańskim nie.

PP: Małżeństwo ma kilka przymiotników: sakramentalne, do śmierci, nierozerwalne itd. Nie pamiętam wszystkich, bo trochę lat minęło od nauk przedślubnych, ale w istocie różni nas tylko to, o czym pan wspomniał.

RP: Ja to nazwę sakramentem, moja żona nie, ale jesteśmy przekonani, że to szczególna relacja, w której jest obecny Chrystus. Można skupiać się na definicjach teologicznych, a ja znowu odwołam się do podstawowej sprawy, czyli do kwestii miłości.

Modlą się Państwo wspólnie?

RP: Jeśli pan pyta, czy odmawiamy razem różaniec, to nie. Modlimy się wszyscy, razem z dziećmi, w sposób otwarty, to trochę przypomina rozmowę. Chwalimy Boga, dziękujemy i prosimy. Nie ma ustalonych formuł, tylko na końcu odmawiamy „Ojcze nasz”.

PP: W Adwencie czy Wielkim Poście przygotowuję czytania biblijne na każdy dzień, takie małe studium. Siadamy z dziećmi, czytamy fragment, rozmawiamy o nim.

A w niedzielę chodzą Państwo do kościoła wspólnie?

RP: Oddzielnie: nabożeństwo u św. Marcina zaczyna się o 10.00, a msza u dominikanów o 10.30. Musimy zaakceptować fakt, że tutaj akurat nie jesteśmy razem.

PP: Na początku, gdy nie było jeszcze dzieci, najpierw szliśmy do jednego kościoła, potem do drugiego. Spędzaliśmy na tym pół niedzieli.

RP: To było jednak szczególne doświadczenie – dwukrotnie, tego samego dnia, w dwóch różnych kościołach wypowiadać Credo w czasie dwóch różnych liturgii. ©℗

RAFAŁ i PATRYCJA PROSTAKOWIE są małżeństwem dwuwyznaniowym z piętnastoletnim stażem, rodzicami pięciorga dzieci, w oczekiwaniu na narodziny szóstego. Mieszkają pod Krakowem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2019