Kochamy się kochać

Prawie dwie dekady obecności Amerykanów zmieniły Afganistan. Wyrosło pokolenie, które wierzy, że należą mu się demokracja i swobody obywatelskie. I jest gotowe o nie walczyć.

18.03.2019

Czyta się kilka minut

W Międzynarodowym Dniu Kobiet afgańscy artyści malują graffiti na ścianie Ministerstwa ds. Kobiet. Kabul, 8 marca 2019 r. / RAHMAT GUL / AP / EAST NEWS
W Międzynarodowym Dniu Kobiet afgańscy artyści malują graffiti na ścianie Ministerstwa ds. Kobiet. Kabul, 8 marca 2019 r. / RAHMAT GUL / AP / EAST NEWS

Mina Rezaji zastanawia się, czy podjęła właściwą decyzję. Ta 29-letnia mieszkanka Kabulu rok temu otworzyła kawiarnię. Lokal nosi angielską nazwę Simple. Niedawno Mina zdecydowała, że warto kawiarnię rozbudować.

Tymczasem w lutym przedstawiciele afgańskich talibów spotkali się w Moskwie z byłym prezydentem Afganistanu Hamidem Karzajem i jego otoczeniem. Ma to być „konkurencyjny” proces pokojowy wobec tego, który rozpoczęli Amerykanie: oni rozmowy z talibami prowadzą już od dawna, a gościny udziela im jeden z emirów Zatoki Perskiej.

Mina się boi

Gdy więc w stolicy Rosji Karzaj debatował z ludźmi, którzy nie kryją, że chcą na powrót objąć władzę i zaprowadzić islamskie prawo w jego surowej interpretacji, w stolicy Afganistanu Mina Rezaji zastanawiała się, czy podjęła właściwą decyzję.

– Bałam się bardzo – opowiada. – Trudno jest przewidzieć przyszłość.

Rezaji nie sądzi, aby doszło do walk o Kabul, w wyniku których talibowie mieliby zająć miasto – jak wtedy, w latach 90., gdy walki między różnymi „obozami” mudżahedinów doprowadziły stolicę do ruiny (Rezaji miała wtedy kilka lat).

Kobieta boi się raczej rezultatów procesu pokojowego. Amerykanie, którzy od miesięcy spotykają się w stolicy Kataru z przedstawicielami talibów, dążą do tego, aby wycofać swoje wojska w jak najkrótszym czasie. Tak deklaruje, otwarcie już, prezydent Donald Trump (jego poprzednik również chciał ograniczać zagraniczne misje wojenne, ale choć z Iraku wycofał wojska, to w przypadku Afganistanu Obama wahał się do końca).

Aby jednak tak się stało, Stany muszą zawrzeć pakt z fundamentalistami – tymi, którzy najchętniej widzieliby kobiety zamknięte w domach, a nie prowadzące biznes.

Mimo to Rezaji skończyła remont lokalu. Teraz Simple jest sporą kawiarnią z kilkunastoma stolikami. Często jest w niej tłoczno, głównie spotykają się tu młodzi ludzie. Ściany zdobią obrazy. Także grafiki. Jedna z nich to kopia znanej pracy artysty ulicznego Banksy’ego: zamaskowany mężczyzna w czapce z daszkiem rzucający bukiet kwiatów.

Półki z książkami i kaktusami oddzielają mężczyznę w czapce od długiego cytatu z filozofa Michela Foucaulta, w języku angielskim: „Może powinno być też powiedziane to, że kochanie się to czucie czyjegoś ciała blisko siebie. (...) Gdy czyjeś palce muskają twoje ciało, wszystkie niewidzialne części twojego ciała zaczynają istnieć. (...) I jeśli (...) kochamy tak bardzo się kochać, to dlatego, że w miłości ciało jest tutaj”.

Foucault wypowiedział te słowa podczas audycji radiowej dotyczącej utopii ciała. Dla tradycjonalistycznego Afganistanu brzmią jak świętokradztwo.

Żyzny grunt

Afganistan, w którym mieszka dziś niemal 35 mln ludzi, jest – pod względem demograficznym – jednym z najmłodszych krajów świata. Mediana wieku wynosi 19 lat, co oznacza, że połowa mieszkańców kraju jest młodsza, a druga połowa starsza. Dla porównania: w Polsce mediana wynosi 41,1 lat.

Szacuje się, że aż 70 proc. Afgańczyków jest poniżej trzydziestki. Spędzili oni całe życie lub jego większość w czasach, gdy w Afganistanie stacjonowali już Amerykanie i ich sojusznicy. Czyli po zamachach Al-Kaidy w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 2001 r. oraz po tym, jak talibowie odmówili Amerykanom wydania Osamy bin Ladena.

Zachodnia koalicja wraz z lokalnymi sojusznikami, jak Sojusz Północny, w październiku 2001 r. błyskawicznie rozgromiła reżim talibów i ustanowiła przyjazny dla siebie rząd. Wkrótce jednak rebelia talibów wybuchła na nowo. Od lat rosła w siłę, a w 2018 r. fundamentaliści kontrolowali już niemal połowę kraju.

Tymczasem, choć brakuje danych, które określiłyby całościową pomoc Zachodu dla Afganistanu, to wiadomo, że z zewnątrz wpompowano w ten kraj niespotykane dotąd środki. Tylko z programu USAID w latach 2001-17 przeznaczono na wsparcie militarne i rozwojowe 104 mld dolarów. Choć trudno też oszacować, jaka część z tych sum została wykorzystana we właściwy sposób, a ile pochłonęły złe zarządzanie i korupcja.

Pieniądze przeznaczano nie tylko na pomoc humanitarną, ale też na promowanie wartości bliskich Zachodowi oraz światowym organizacjom pomocowym. W Afganistanie dużo zaczęto więc mówić o liberalnej demokracji, o prawach człowieka, a w szczególności o prawach kobiet, o wolności prasy i wolności słowa. Pod wpływem zagranicy ustanowiono konstytucję, podyktowaną według tych zasad. Próbowano wprowadzać szkolne i uniwersyteckie programy zgodne z duchem zachodnich wartości.

Chociaż chaotyczna i często nieskuteczna pomoc w wielu przypadkach była porażką, to dzięki niej powstały w kraju „wyspy”, które chętnie rozwijały się zgodnie z tym duchem. Obecnie młodzi z tych „wysp” marzą o tym, aby zmiany w kraju, które zaszły w ciągu ostatnich dwóch dekad, zachować za wszelką cenę.

Nie chcą też na nich poprzestawać. Angażują się w politykę, pracują i tworzą swoje media, działają w organizacjach pozarządowych. Interesują się polityką, nauką i sztuką. Chcą zmieniać kraj.

– Amerykanie stworzyli nam warunki, ale to my, Afgańczycy, wykorzystaliśmy tę okazję – twierdzi Mina Rezaji.

Każdy siada, gdzie chce

Właścicielka kawiarni Simple zdaje sobie sprawę, że pod rządzami talibów otwarcie takiego lokalu byłoby niemożliwe.

Rządzili oni Afganistanem w latach 1996–2001. Ich dojście do władzy zakończyło wojnę domową, która wybuchła po tym, jak w 1989 r. kraj opuściła armia sowiecka, a wkrótce potem upadł komunistyczny rząd, pozbawiony jej wsparcia.


Czytaj także: Trudno uwierzyć, że to koniec - Paweł Pieniążek z Kabulu


Talibowie wykorzystali podziały między niedawnymi zwycięzcami – i sięgnęli po władzę. Zaprowadzili porządki, kierując się purytańską wersją prawa islamskiego. Kobiety zamknięto w domach, a jeśli już wychodziły, musiały być ukryte pod burkami. Poza nielicznymi wyjątkami, zostały pozbawione dostępu do edukacji i pracy.

Talibowie zabronili świeckich nauk w szkołach. Policja religijna pilnowała, by wszyscy modlili się pięć razy dziennie. Prowadzono egzekucje i stosowano brutalne kary, jak obcinanie rąk oskarżonym o kradzież. Muzyka, filmy, a także zdjęcia czy obrazy przedstawiające postacie ludzkie były zabronione – tak nakazuje szariat. Mężczyźni musieli zapuścić brody, inaczej czekał ich areszt. Siedzieli tak długo, aż wyhodowali odpowiednio długi zarost.

Rezaji i jej lokal reprezentują wszystko to, z czym walczyli talibowie. Poza zachodnią sztuką i filozofią, sam biznes oparty jest na wartościach, które fundamentaliści uznają za wrogie. Rezaji uwielbia kawę. Choć w kraju króluje zielona herbata – która także w Simple cieszy się wielką popularnością – kobieta chciała, aby w 5-milionowym Kabulu można było znaleźć miejsce, w którym serwuje się dobrą kawę.

Rezaji otworzyła Simple, bo brakowało jej klimatu kawiarni. W wielu lokalach z dłuższym stażem wydzielone jest specjalne pomieszczenie dla kobiet i dla rodzin. W Simple każdy siada, gdzie chce.

– U nas mężczyźni i kobiety mogą przychodzić razem, rozmawiać, pić kawę i jeść. To jest przyjazne terytorium. Kobieta jest właścicielką i kobiety mogą tu pracować. Tutaj możesz robić, co tylko chcesz, jesteś wolny. Jeśli kobiety chcą nosić hidżab, to go noszą, a jeśli nie, to go zdejmują. Nie jest to problem. Kobiety muszą mieć własne zdanie – wyjaśnia Rezaji.

Sama siedzi bez hidżabu. I rzeczywiście nie zwraca to niczyjej uwagi. Nikt jej tu nie ocenia. Każdy zajęty jest swoimi sprawami. Mężczyźni i kobiety (choć wszystkie inne mają zakryte włosy) rozmawiają, popijają kawę i herbatę, przyglądają się czemuś na ekranach komputerów i telefonów. Albo czytają książki.

Rezaji mówi, że to specyficzna okolica, w której można pozwolić sobie na więcej. Poza kampusem Uniwersytetu Kabulskiego jest tu kilka redakcji, organizacji pozarządowych oraz biur różnych firm. To też stamtąd biorą się jej goście. Jak mówi, są to ludzie o „otwartych umysłach”, którzy lubią kulturę kawiarnianą.

Głodni zmian

Z Widą Saghari spotykamy się w innej kawiarni, niedaleko Simple.

Przychodzi wraz z grupą kobiet, z których każda wyciąga rękę do uściśnięcia. Już w ten sposób demonstrują swoją pozycję. W Afganistanie kobiety rzadko witają się w ten sposób.

Saghari ma 32 lata. Jest znaną działaczką na rzecz praw kobiet, prowadzi programy telewizyjne, a w 2018 r. kandydowała do parlamentu. Mimo ustanowionej kwoty dla kobiet, którym przypada 68 z 249 miejsc, nie otrzymała mandatu. Twierdzi jednak, że to nie koniec, i że będzie startowała w kolejnych wyborach. Zależy jej na tym, bo chce pozyskać trybunę dla tej najaktywniejszej części społeczeństwa, która jest głodna zmian i marzy o świeckim, demokratycznym państwie.

– Jest nas mniej niż 20 procent. A tych naprawdę aktywnych mniej niż jeden procent – twierdzi Saghari.

Mimo to sądzi, że jest ich wystarczająco dużo, aby zmienić Afganistan. Dlatego protestuje, występuje w mediach i próbuje sił w polityce.

Miała 15 lat, gdy talibowie zostali obaleni. Pamięta, co się stało z kobietami za ich czasów. Nie chce, aby doszło do powtórki, jeśli fundamentaliści dogadają się z rządem. Dlatego przełamuje tabu i usiłuje wpływać na prawodawstwo i polityków.

– W ciągu tych pięciu lat, gdy talibowie rządzili, uczynili wiele zła – mówi. – Potrzebujemy zmian, chcemy ich i walczymy o nie.

Na rozmowę ze mną przychodzi w hidżabie, ale zapewnia, że po ulicy często chodzi bez niego, nie zważając na karcące spojrzenia przechodniów.

Saghari jest jedną z nielicznych kobiet w Afganistanie, która w niemal ciągle zakorkowanym Kabulu prowadzi samochód, choć po ślubie mąż kazał jej siedzieć w domu i zabraniał pracować. Nie podobało mu się, że była dziennikarką.

– Mężczyźni traktują nas, jakbyśmy byli ich własnością – mówi Saghari.

Znosiła to cztery lata, ale wreszcie powiedziała „dość”. Po trzyletniej batalii w sądzie uzyskała rozwód, a do tego zachowała prawo do opieki nad dwójką dzieci. Zazwyczaj to mężczyzna dysponuje prawem do rozwodu, to z nim zostają też synowie i córki.

Saghari ma nawet psa, choć w Afganistanie mało kto patrzy na to przychylnie i sąsiedzi nalegają, by się go pozbyła.

Miejsce dla siebie

Saghari zdaje sobie sprawę, że ze względu na swoją pozycję może więcej. Jest rozpoznawalna, więc trudniej ją skrzywdzić. Rozumie, że „szklany sufit” w Afganistanie wisi bardzo nisko, a na własnej skórze odczuwa, jak trudne jest jego przebijanie. Czuje się obca we własnym kraju.

– Ciągle się boję. Nie mogę spać po nocach. Pod poduszką mam broń, a przy sobie noszę paralizator. W domu założyłam kraty, a w nocy po trzykroć sprawdzam zamki. Już mam siwe włosy – Saghari dotyka głowy, jakby na potwierdzenie swych słów.

W zasadzie tylko w centralnych dzielnicach Kabulu, które są najbezpieczniejsze, może poruszać się samochodem, chodzić bez hidżabu i czuć się swobodnie. O innych częściach miasta, nie mówiąc o reszcie kraju, w ogóle nie ma co wspominać.

Na rozmowę przyjechała autem ojca, bo swoje musiała sprzedać. Napastnicy już rozpoznawali pojazd. Któregoś dnia, gdy była z wizytą u przyjaciółki, jacyś mężczyźni zaczęli krążyć w nocy przed budynkiem. Krzyczeli, by otworzyła drzwi. Chcieli ją ukarać za to, że jeździ samochodem. Kręcili się jeszcze w okolicy przez trzy godziny, aż wreszcie zniknęli.

W trakcie kampanii wyborczej w 2018 r., gdy Saghari jechała samochodem, grupa mężczyzn zagrodziła jej drogę. Celowali do niej z broni i kazali wyjść z auta. Saghari zaczęła z nimi rozmawiać. Próbowała zyskać czas, by wokół zebrali się ludzie. Napastnicy spłoszyli się i uciekli.

Wielokrotnie próbowano ją skrzywdzić. Twierdzi, że za każdym razem nie byli to talibowie, tylko zwykli ludzie. Ale gdy stwierdzam, że to nie brzmi optymistycznie, okazuje się, że moje rozmówczynie są innego zdania.

– Jestem optymistką, bo wciąż tu jestem. Nie wyjechałam – Saghari odpowiada bez namysłu.

A mogła to uczynić. Podobnie jak milion Afgańczyków, którzy opuścili kraj w różnych okresach trwającej od ponad 40 lat wojny.

Saghari wierzy, że z pomocą podobnych sobie uda jej się zmienić kraj na lepsze: – Talibowie nie mogą zrobić państwa bardziej islamskim, bo już się bardziej nie da – twierdzi. – To my próbujemy zdobyć w nim trochę miejsca dla siebie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2019