Kobiety wiejskie: jak zmieniła się Polska i Polki

Jest rok 1925. Nad zmęczoną pracą i zrozpaczoną po stracie dziecka młodą kobietą pochyla się jej babka. „Nie płacz – mówi. – Każda kobieta to jest niewolnica”. Wiele się zmieniło od tamtych czasów.

25.04.2022

Czyta się kilka minut

Kobiety piorące w rzece. Przegorzały, 1937 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE
Kobiety piorące w rzece. Przegorzały, 1937 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

W 1989 r. w budynku Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa trwa remont. Na śmietniku ląduje część archiwum. Stare, zakurzone papiery tylko przeszkadzają. Po co one komu? Może lepiej je wyrzucić na śmietnik?

W latach 90. XX wieku nowi właściciele pałacyku w Rudnie (w okresie PRL należał do PAN, w nim także mieściło się archiwum Towarzystwa) chcą się pozbyć zalegającej makulatury. Wynoszą dokumenty do nieogrzewanej komórki. Dla spokoju przykrywają je folią. Nie za bardzo ich obchodzi, z czym mają do czynienia. Nie wiedzą, że dzięki tym archiwom „powstały klasyczne dzieła socjologii” – jak napisała wiele lat temu prof. Krystyna Szafraniec.

W 2002 r. resztki zgniłych i zagrzybionych dokumentów zostają załadowane na ciężarówkę i przewiezione do Archiwum Akt Nowych w Warszawie. Po wysuszeniu zbiór liczący 900 tys. rękopisów zawęził się do zaledwie kilkunastu tysięcy. Jest wśród nich część tekstów nadesłanych na konkurs „Wspomnienia kobiet wiejskich”, ogłoszony w latach 70., a dziś będący fascynującą kopalnią wiedzy o ich ciężkim losie oraz zmianach, jakie zachodziły przez ostatnie sto lat na polskiej wsi.

„Aż ręce w kostkach puchły”

Towarzystwo Przyjaciół Pamiętnikarstwa powołali w 1969 r. dwaj profesorowie socjologii z Polskiej Akademii Nauk: Jan Szczepański i Józef Chałasiński. Instytucja zajmowała się historią mówioną i zorganizowała kilka konkursów, m.in.: „Młodzież robotnicza” i „Młode pokolenia wsi Polski Ludowej”. Towarzystwo zwróciło się też do kobiet żyjących w małych społecznościach, by nadsyłały swoje wspomnienia. Przyszło 1200 prac, a wydawnictwo Książka i Wiedza w latach 70. opublikowało 56 z nich. Trzy grube tomy nosiły kolejno tytuły: „Rola przeorana, dom piękny”; „Czyste wody moich uczuć” i „Być w środku życia”. Objęły okres od pierwszej wojny światowej po późny PRL. Dwa ostatnie tomy napisane są w duchu komunistycznej propagandy, ale i tak dużo w nich szczerości.

Przeszło sto lat temu kobieta wiejska, która dopiero przekroczyła czterdziestkę, przypominała już często staruszkę. Ogorzała, pocięta zmarszczkami twarz. Poranione, spuchnięte dłonie, schodzące paznokcie. Bezzębne usta, zapadnięte policzki. Chodziła często pochylona, bo kręgosłup zwyrodniał od pracy ponad siły: dźwigania wody w wiadrach przymocowanych do drewnianych nosideł, uprawy ziemi, sianokosów, rąbania drewna, dojenia krów, prania w potoku. Rola nosiwody najcięższa była na przednówku i jesienią. Ziemia, zamieniona w gęste błoto, wiązała nogi niemal po kolana. Kilkadziesiąt metrów takiej wędrówki mogło każdego pozbawić sił, nawet silnego mężczyznę.

W pierwszych dziesięcioleciach XX w. wiejska kobieta mieszkała (z mężem, dziećmi, często też z rodziną męża) w chacie, a czasem wręcz w kurnej chacie – niewielkim drewnianym domku, w którym za podłogę służyło klepisko. Na środku stało palenisko. Dym („kurny”, czyli w języku staropolskim dymiący) osmalał ściany, sufit i uciekał przez niewielki otwór w dachu. Komina nie było. Dzieci spały po kilkoro w jednym łóżku albo kładło się je na ziemi, w słomianym posłaniu. W zimie potrzeby fizjologiczne załatwiano do stojącego w sieni wiadra. Ludzie cierpieli ogromną biedę. Zdarzały się przypadki śmierci głodowej i nikogo nie dziwiły. Mało kto znał takie pojęcie jak higiena osobista. Ludzie myli się od święta. A gdy przychodził mróz, do domu zabierali też zwierzęta.

„Albo to pranie jak sobie wspomnę, to aż ciarki po mnie przechodzą” – napisała gospodyni z Lubelszczyzny, urodzona w 1905 r. Mydło było towarem luksusowym. Mało kto mógł sobie na nie pozwolić, więc tylko od święta kupowało się „tabliczkę” (słowo kostka pojawiło się później). Na co dzień gotowano drzewny popiół. Część wody wyparowywała, z reszty powstawał bursztynowy, lekko gęsty płyn. To ług, który służył za detergent.

Kobiety prały w lodowatej wodzie, w potoku. Najczęściej bieliznę, bo w niej najszybciej zalęgały się wszy. Koszule lniane oraz kalesony biły drewnianą pałką, „aż ręce w kostkach puchły”. Spaleniznę z garnków zdrapywały natomiast paznokciami. Te łamały się, ropiały, a w końcu schodziły. I dlatego pojawienie się (po II wojnie światowej) plastikowych zmywaków uważano wręcz za osiągnięcie cywilizacyjne. Ich kupno gospodynie wspominają jak jedno z ważniejszych wydarzeń w życiu. „Prawdziwe szczęście”.

„Idę na zmarnowanie”

Polskę międzywojenną zamieszkują także właściciele dworów i folwarków. Mają rozległe pola i sady owocowe. Wiejscy mężczyźni idą więc pracować u „pana”. Kobiety zajmują się wtedy domem i obejściem. Autorka pamiętnika z 1915 r. pisze: „(mężczyźni) w domu byli gośćmi: godzinę w południe, wieczorem, no i w niedzielę. Całe domowe gospodarstwo prowadziła kobieta. I nie tylko ­domowe, bo musiała 3 razy dziennie doić dworskie krowy, pleć na przednówku marchew, buraki i inną jarzynę na dworskim polu”. Kobiety „spełniały posługi” również we dworze: prały, sprzątały, bawiły dworskie dzieci. Na odpoczynek mogły pozwolić sobie jedynie w Boże Narodzenie i Wielkanoc. To czas święty, w ­którym Bóg zabronił człowiekowi ­pracować.

Autorka wspomnienia „Nie pochwalam dawnego”, urodzona w 1905 r., opisuje rytm dnia przeciętnej kobiety. W południe mąż wyprowadzał ze stajni konia. Karmił sianem, poił. Siadał, czekał na obiad. Po posiłku chwilkę drzemał. A gospodyni? „Ledwie położy łyżkę, już pędzi krowy, przygania je, doi, karmi świnie, wypuszcza prosięta, przecina drwa, często idzie w południe do sklepu” – czytamy. Autorka podkreśla, że „nie umniejsza ciężaru pracy mężczyzny”, uważa jednak, że praca kobiety „nigdy nie jest przerobiona”, nigdy się nie kończy.

Także ciężarne pracowały ponad siły i bywało, że podczas przekopywania pola czuły coraz mocniejsze skurcze macicy. Kiedy pojawiały się bóle parte, odkładały kopaczkę i szły rodzić. A po dwóch dniach wracały do plewienia, siania, karmienia trzody. Pojęcia połogu nie znały. Socjolożka Ludwika Włodek w książce „Cztery sztandary, jeden adres. Historie ze Spisza” przytacza fragment takich wspomnień: „Maryna urodziła siódme dziecko pod Zadnim Wiyrchym. Rano wstała jak zwykle o piątej, żeby ugotować ziemniaki, zrobić moskole na cały dzień, przygotować sześcioro dzieci. Z wielkim brzuchem usiadła na zeleznioku, który niemiłosiernie trząsł. Dojechali na najdalsze pole. Grabili owies. Brzuch bolał. Dzieci biegały. Trzeba było zdążyć do wieczora. Gdy to na nią przyszło, weszła do lasu, żeby dzieci nie widziały. Kucnęła. Wiedziała, co ma robić, bo to siódmy poród. Nożem obcięła pępowinę. Poczekała na łożysko. Oparła się o drzewo, żeby odpocząć. Niemowlę zawinęła w koszulę. Kawałkiem szmaty zatamowała ranę”.

Barbara Tryfan, kierująca Instytutem Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, drugi tom „Wspomnień kobiet wiejskich” opatrzyła wstępem. Napisała: „kobietę traktowano siłą rzeczy jako towar do nabycia (...). Przed wiejską dziewczyną w tamtych czasach stała wyłącznie alternatywa służby w mieście. Chcąc przeżyć na wsi kobiety musiały wyjść za mąż, nawet za mężczyznę niechcianego i niekochanego”.

„Zostałam sprzedana” – napisała kobieta urodzona w 1904 r. na Mazowszu. Wspominała, że gdy była zaledwie szesnastoletnią dziewczyną, ojciec oświadczył jej swoją wolę. „Wyjdziesz za mąż” – usłyszała. Kandydata na męża wybrał on, uprzednio ustalając finansowe warunki małżeństwa. Kobieta pisze: „Nadszedł dzień ślubu (...) wolałabym, żeby to był mój pogrzeb. Przeczuwałam, że idę na zmarnowanie”.

Zamieszkała z mężem i teściami. Została ich robotnicą i służącą. Każdy podnosił na nią rękę: mąż, teściowa, teść, bijąc czasem tylko dla rozrywki. Trójkę dzieci (zapewne z racji młodego wieku) urodziła przedwcześnie (w siódmym miesiącu ciąży) i umarły. Mąż i jego rodzina uznali ją w końcu za nieudacznicę i wyrzucili z czwórką potomstwa za próg. Do rodzinnego domu nie miała już wstępu. Otrzymała skrawek poletka, bo było już po II wojnie światowej i w życie weszła reforma rolna. Ziemia uratowała ją i jej dzieci przed śmiercią głodową. „Ręce puchły mi od roboty” – napisała.

„Serce moje płacze”

Podsumowując końcówkę swojego życia, określa ją jako „dobrą”. Wychowała dzieci. Na starość nie została sama, zaopiekowali się nią córka i zięć. Pozostałe dzieci „poszły do miasta”. Była z nich dumna, bo zamieszkały w blokach i dorobiły się. Udało im się „nawet” kupić telewizor i samochód. Trzeba bowiem przyznać, że po wojnie, mimo komunistycznego terroru, wieś zaczyna się zmieniać. Trwa elektryfikacja, budowa dróg, powstaje więcej szkół, pojawiają się przedszkola, a nawet przychodnie i szpitale. W latach 60. co zamożniejsze rodziny kupują pralkę, maszynkę do gotowania na prąd. Z chat i czworaków przeprowadzają się do murowanych (ale często bez bieżącej wody, łazienek i toalet) domów. ­Zmieniają się także obyczaje społeczne. Wciąż co prawda (w niektórych regionach Polski nawet do lat 70.) zdarza się swatanie i aranżowanie małżeństw, ale nie jest już tak powszechne, jak kiedyś.

Pamiętniki kobiet urodzonych na początku XX wieku noszą tytuły: „Tylko pełno utrapień i smutku”; „Zostaję sprzedana”; „Serce moje płacze”; „Do chłopa trzeba się przyzwyczaić”. We wspomnieniu „Nie pochwalam dawnego” urodzona w 1905 r. gospodyni z Lubelszczyzny napisała: „Za jedenaście miesięcy po ślubie urodziłam syna, żył dwa tygodnie i zmarł. Nie miałam nikogo, jedyną pociechą moją była babka [babcia męża – red.]. Zawsze mi mówiła: Nie płacz, moje dziecko. Każda kobieta to jest niewolnica, to i ty nie będziesz wybrana”.

Maria Kozłowa, urodzona w 1910 r. w nieistniejącej już wsi Machów, jest jedną z autorek wspomnień, której imię i nazwisko udało się ustalić. I odnaleźć jej wciąż żyjącą córkę, Dorotę. Maria nie chciała wychodzić za mąż. „Byłam twarda i chłopcy mnie nie bardzo lubili” – napisała. Może bojąc się samotności albo marząc o dziecku, zdecydowała się na ten krok tuż przed trzydziestką. „Ani to nie była miłość, ani żadne interesy” – napisze. Nie byli jednak szczęśliwi, więc opuściła męża. Przed wojną rozwód wiejskiej kobiety byłby czymś nie do pomyślenia, choć mąż często stawał się katem. Podnosił na żonę rękę codziennie – czasem bił lekko, a czasem do krwi.

Jedna z autorek słyszała od męża: „jak ci się nie podoba, wont”. W ataku furii mężczyzna pobiegł rozbierać stodołę, którą kobieta własnoręcznie wybudowała. Zrozpaczona żona uklękła. Zaczęła się modlić. „Gdzie jesteś, czego nie ­widzisz krzywdy ludzkiej?!” – pytała Boga, a zapłakana córka błagała: „nie niszcz!”. „Wówczas ojciec odrzucił córkę od siebie i nie zastanawiając się uderzył drągiem w rękę. Córka zbladła, ręka zwinęła się w pałąk. Wszystkie siostry męża oraz ­rodzice przyglądali się tej scenie. Cieszyło ich to widać” – wspominała kobieta.

„Swoje dzieci wychowywałam przeważnie sama. Mąż był zajęty gospodarką, dzieci go tam nie bardzo obchodziły, zresztą jak każdego ojca” – zanotowała Maria Kozłowa, a jej córka dodawała, że przykuty już do łóżka ojciec, którego wkrótce miała dosięgnąć śmierć, próbował jeszcze „bić ją laską”. Choć go pielęgnowała.

Ojcowie bywali zazwyczaj oschli emocjonalnie i brutalni; nie przejmowali się dziećmi. Matki miały je więc niemal stale przy sobie. Obowiązki domowe i „w obejściu” przeplatały z pielęgnacją potomstwa. Niemowlęta zawijały w chustę, szły z nimi w pole i do obory. Wieczorem czasem kąpały. Matki długo też pozostawały wierne ludowym przekonaniom. Nogi – by rosły prosto – krępowały „powijakami” (ciasno zawiązany materiał). Przed snem w ustach niemowlaka umieszczały „mojdę” (cukier lub ziemniaki zawinięte w lnianą szmatkę), a kiedy dziecko usnęło, siadały przy krośnie i przędły len. Trochę większe dzieci karmiły w następujący sposób: każdy kawałek ziemniaków i chleba przeżuwały same (chcąc zapobiec zakrztuszeniu) i podawały im do ust.

Choć dzieci rosły „przy matce”, to ojcowie decydowali o ich przyszłości. Mogły „iść na naukę do miasta” albo paść gęsi. Ojciec Marii Kozłowej postanowił, że córka będzie się kształcić. Kiedy jednak pojawiła się w tarnobrzeskiej szkole, miejskie dzieci krzyczały: „Ty chamie, po co tu przyszłaś?”. Miejsce w ławce zrobiła Marii Żydówka. Dziewczynka wróciła do domu zalana łzami.

Dzieci zwracały się do rodziców: „proszę mamy”, „proszę taty”. Nie mówiło się „ty”. Jednocześnie w swoich ­wspomnieniach kobiety często piszą o nich „mamusia” i „tatuś”, choć wychowanie było ostre. Bili rodzice, bili nauczyciele. Na podstawie „Wspomnień kobiet wiejskich” dr Sylwia Michalska z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN w 2016 r. stworzyła analizę „Przemoc domowa wobec kobiet w społecznościach wiejskich”.

„Chlebuś”

To nie dom, ale wiejska wspólnota dawała kobietom poczucie więzi. Ale była też więzieniem. Stąd nie można było tak po prostu uciec. Chyba że do miasta, na służbę, gdzie los bywał równie tragiczny, jak na wsi. Opisała go Joanna Kuciel-Frydryszak w książce o wymownym tytule „Służące do wszystkiego”.

Wiejskie kobiety bały się wielkich skupisk ludzkich. One kochały ziemię. Uważały ją za swoją „matkę”. Jak piszą: „karmicielkę”. O pracy, choć często odbierającej siły, pisały z szacunkiem. Uprawa ziemniaków i kapusty (którą szatkowano, solono i w drewnianej beczce ugniatano gołymi stopami, by ukisić na zimę) była wręcz rytuałem. Zboże pielęgnowały i zbierały własnymi dłońmi. Ręcznie je młóciły. Z mąki i wody zagniatały ciasto na chleb, modląc się przy tym. Maria Kozłowa – by oddać mu należyty szacunek – nie używa słowa chleb, pisze „chlebuś”. Wypiekało się go raz na tydzień albo nawet rzadziej i zjadało do piętki. Nie wolno było wyrzucić ni okruszka. „Lubiłam bardzo sadzenie ziemniaków. Gdy wszystko wzeszło, była moc plewienia. Mama twierdziła, że szkoda mnie do miasta, bo umiem fajnie plewić mak. Sadziłam równiutko jarzynki, pielęgnowałam pomidory, ogórki. Robiłam porządek w ogródku, siałam maciejkę, nasturcję” – pisze gospodyni spod Krakowa, urodzona w 1942 r.

Gotówka pojawiała się w wiejskich domach rzadko: gdy mężczyźni wracali z podróży za chlebem do USA czy do Brazylii. Albo wtedy, gdy raz, dwa razy w roku udało się sprzedać hodowaną z troską świnię. Wtedy na zakupy do miasta szła kobieta. Dzień wcześniej mierzyła dzieciom stopy (przy pomocy patyczka) i głowy (przy pomocy nitki), by kupić buty oraz czapki. Żeby zdążyć z wszystkim, wstawała o drugiej w nocy. Ubierała się, zawiązywała na głowie chustę, robiła znak krzyża i z koszykiem w dłoni opuszczała dom. Kilkadziesiąt kilometrów szła w drewniakach. Kupowała rzeczy niezbędne: mydło, garnek, machorkę (dla męża), śledzie, trochę łakoci dla dzieci. I dwie bułki – jedną z nich jadła w drodze powrotnej. Tego wieczora już nie siadała do krosna. Ze zmęczenia zasypiała razem z dziećmi.

▪ ▪ ▪

W drugiej połowie XX w. do Polski wkroczyła industrializacja. Przyniosła zmiany nie tylko w postaci (często niechcianej) kolektywizacji rolnictwa, ale i w wiejskich rytuałach, ubiorze, architekturze, kulturze. Z kolei przemysł odciąża przeludnioną wieś – w 1921 r. chłopi stanowili 75 proc. polskiego społeczeństwa! Z każdym dziesięcioleciem będzie ich mniej. To, co dla jednych stanie się szansą, dla innych oznacza koniec świata. Niektóre wsie zostaną wręcz unicestwione. Np. we wsi Machów (z której pochodziła Maria Kozłowa) odkryto złoża siarki. Mieszkańców przesiedlono, domy rozebrano, sady wycięto.

W 2021 r. wydawnictwo Książka i Wiedza udzieliło zgody na umieszczenie kilku pamiętników na Witrynie Wiejskiej, stronie internetowej prowadzonej przez Fundację Wspomagania Wsi. „Wspomnienia” biją dziś rekordy popularności. Jednocześnie dr Elwira Wilczyńska z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN przeszukuje zbiory Archiwum Akt Nowych. Okazuje się, że zachowały się szczątki pamiętników nadesłanych na konkurs w 1970 r., przetrwały też rękopisy niepublikowane we „Wspomnieniach”. Być może wkrótce „Wspomnienia kobiet wiejskich” ukażą się na nowo, rozszerzone. ©

MAGDALENA KOWALCZYK pracuje w Fundacji Wspomagania Wsi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Wieś cała we łzach