kilka rozmów z józiem

Malowanie było dla niego samym życiem: odkrywaniem wzruszeń, irytacji, radości, zawodów. Było drogą do prawdy.

21.01.2013

Czyta się kilka minut

Czytająca, 1930 r. / Fot. Dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Instytut Literacki „Kultura”
Czytająca, 1930 r. / Fot. Dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Instytut Literacki „Kultura”

W czasie jednego z moich pobytów w Maisons-Laffitte, w Paryżu odbywała się wielka wystawa malarstwa Nicolasa de Staëla. Artysta ten był jednym z najbliższych Józefowi Czapskiemu współczesnych malarzy, a jego droga od krajobrazów i martwych natur do znakomitych, syntetycznych płócien coraz bliższych abstrakcji – była dla Czapskiego czymś bardzo ważnym.

Postanowiliśmy więc pojechać do Paryża, a Józio (tak do Niego mówiłem) zaopatrzył się w notes i szkicownik. Czekaliśmy na dworcu w Maisons-Laffitte na podmiejski pociąg do Paryża. Nagle zobaczyłem na ruchomych schodach „zjeżdżających” na nasz peron tęgą kobietę w żółtej kurtce, fioletowej spódnicy, czerwonych pończochach i niebieskim berecie. Powiedziałem więc do Józia: – Popatrz, przecież ta kobieta jest zrealizowana według twojego projektu... Józio spojrzał, natychmiast wyjął z kieszeni notes i długopis i zaczął ją rysować, notując kolory beretu, spódnicy i kurtki.

Przyjechał pociąg i już za niedługo wchodziliśmy na znakomitą wystawę de Staëla. Minęło może pół godziny, a Józio podszedł do mnie i zakomunikował, że wraca do domu: –Zobaczymy się po obiedzie, ty jeszcze sobie posiedź w Paryżu.

Minęło kilka godzin i wróciłem do Laffitu. Było cicho, pokój Józia otwarty, ale pusty, pracownia zamknięta, ale nie myślałem nawet, by tam zaglądać. Niepokoiłem się trochę nieobecnością Józia, ale już za kolejne pół godziny usłyszałem lekki okrzyk: – Staszek!

Józio wyszedł z pracowni i poprosił, bym tam wszedł. Na sztaludze zobaczyłem ekspresyjnie rozpoczęty obraz przedstawiający „jadącą schodami” kobietę poubieraną w jakby zaprojektowane przez Józia: kurtkę, beret, spódnicę i pończochy.

Cała ta historia z dworcem, kobietą na schodach, powrotem Józia z wystawy ukochanego de Staëla – była czymś niezwykłym. Ale Józio patrzył na mnie smętnie i powiedział: – Jak zobaczyłem tę babę, którą mi pokazałeś, trzeba było od razu wracać do pracowni i malować... Teraz już nic z tego nie będzie.

Obraz był zaledwie zaczęty, ale zaczęty świetnie, z impetem i ekspresją. Józiówi się jednak nie podobał i to dla niego było zasadniczą przyczyną niezadowolenia. Potem rozmawialiśmy jeszcze o de Staëlu, ale już pod wieczór wyraźnie smętny Józio poszedł znowu do pracowni. Tego obrazu już nigdy nie zobaczyłem.

To wspomnienie pozostanie we mnie jako niewzruszony dowód istnienia czegoś, co nazywamy procesem twórczym: fascynacja zobaczonym lub przeżywanym motywem, który rozpoczyna drogę malarza. Potem jest ciężka praca, która nie zawsze kończy się tak, jak wyobrażał to sobie artysta.

Przygoda malarska z „kolorową babą” – bo tak o tym później mówiliśmy – pokazuje, że Józio był po prostu wielkim malarzem, przejętym swą emocją, podejmującym decyzję o malarskiej robocie, świadomym artystycznego ryzyka: może się uda, a może nie... Zwyczajność tego wydarzenia, połączona z naszymi rozmowami, oglądaniem obrazów, przeglądaniem szkicowników – ukazała mi człowieka, dla którego malarstwo, a może raczej malowanie – było samym życiem: odkrywaniem wzruszeń, irytacji, radości, zawodów. Było drogą do prawdy.


Już po demokratycznych zmianach w Polsce, jadąc do Józia, postanowiłem zawieźć mu katalogi i dokumentację (fotografie, recenzje) działań artystycznych naszego środowiska w stanie wojennym i nieco później – do czasu odzyskania niepodległości. Większość tych materiałów była nie najlepsza pod względem wydawniczym, ale niektóre katalogi i fotografie dawały możliwość zobaczenia tego, co było naszym głosem w czasach, kiedy zlikwidowano Związek Plastyków, kiedy podzielone było środowisko. Opowiadałem mu, jak to wyglądało. Obrazy, grafiki, nielegalne druki, wystawy w kościołach – ukazywały naszą wolę przetrwania i sens sztuki w tamtych podłych czasach.

Wszystko, co przywiozłem, dałem Józiowi po kolacji. W czasie śniadania najpierw było cicho, ale już po chwili Józio powiedział: – To, co przywiozłeś, jest dla mnie bardzo ważne. Po dziesiątkach lat zrozumiałem Matejkę. Sam wiesz, ile złego napisałem o jego malarstwie. Ale jak zobaczyłem to, co robiliście w stanie wojennym – uświadomiłem sobie, że to samo – oczywiście zachowując kontekst czasów, sztuki, ludzkiej reakcji na obrazy, że to samo robił Matejko. Z uporem pokazywał siłę wolnej Polski, której nie było, kazał ludziom wzruszać się, przeżywać, pamiętać o Polsce i wolności... Powtarzam ci raz jeszcze: po raz pierwszy, po tylu latach zrozumiałem Matejkę.

Nigdy nie zapomnę, z jakim przejęciem i z jaką stanowczością Józio mówił o sensie sztuki Matejki i istocie sztuki stanu wojennego. Może po latach dla kogoś to przesada – rezultat wzruszenia starego człowieka. Jestem jednak pewien, że nie. Tak jak zawsze – powiedział prawdę.


W naszych rozmowach często wracaliśmy do spraw związanych z Rosją. Józio bardzo cenił jej literaturę, poezję i filozofię rosyjską. Jego losy wojenne, czas spędzony w łagrze wraz z dziesiątkami polskich oficerów – pozwalały na zobaczenie dramatu Rosji z zupełnie innej, straszliwej strony. Powiedziałem Józiowi o bracie mojej mamy, majorze i lekarzu wojskowym, który zginął w Katyniu, opowiadałem mu o poznanych przeze mnie interesujących rosyjskich malarzach, o tym, co widziałem, będąc kilka razy w Moskwie, ówczesnym Leningradzie, a nawet w Nowogrodzie Wielkim, gdzie zobaczyłem freski Teofana Greka.

W pewnym momencie Józio zaczął opowiadać, jak dla swych współwięźniów w sowieckim obozie, dla osadzonych tam polskich oficerów postanowił podjąć coś na kształt wykładów o literaturze, historii, sztuce. Mówił o tym z ogromnym wzruszeniem. Zapytałem wtedy Józia: powiedz mi, jak oni reagowali na te wykłady, nie wszyscy przecież znali te problemy.

Józio patrząc w okno, powiedział mi: – Reagowali różnie... Niektórzy słuchali... Wielu tylko płakało.


W tych kilku wspomnieniach opisałem swoje spotkania z Józefem Czapskim. Wielkim artystą i wielkim człowiekiem.

Pisząc, malując martwe natury, będąc autorem bardzo wielu znakomitych tekstów o sztuce i kulturze, był kimś bardzo mi bliskim, najdalszym od intelektualnego interpretowania sztuki, życia, polityki.

Takim był i pozostanie, a czas pozwoli – jak to zawsze bywa w takich przypadkach – by odczytać na nowo, co napisał, by odkryć w jego znakomitym malarstwie siłę i to, co najważniejsze: drogę do prawdy o sensie życia i o sensie sztuki. 


Stanisław Rodziński jest malarzem. Profesor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w latach 1996–2002 był rektorem tej uczelni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Józef Czapski