Kiedy Putin może przegrać

KATARZYNA PEŁCZYŃSKA-NAŁĘCZ, analityczka: Porażka w wojnie z Ukraińcami byłaby dla Rosjan nieprawdopodobnym upokorzeniem – z rąk młodszego brata, rozbijającym mity i zmuszającym do autorefleksji. Putin o tym wie. Dlatego wygraża bronią atomową.

03.10.2022

Czyta się kilka minut

Po podpisaniu przez Putina dokumentów aneksyjnych władze zorganizowały na placu Czerwonym wiec i koncert.  Moskwa, 30 września 2022 r. / ALEXANDER NEMENOV / AFP / EAST NEWS
Po podpisaniu przez Putina dokumentów aneksyjnych władze zorganizowały na placu Czerwonym wiec i koncert. Moskwa, 30 września 2022 r. / ALEXANDER NEMENOV / AFP / EAST NEWS

MARCIN ŻYŁA: Odkąd 21 września Władimir Putin ogłosił częściową mobilizację, w obawie przed powołaniem do wojska Rosję opuściło już ponad ćwierć miliona ludzi. Co nam mówi ten exodus?

KATARZYNA PEŁCZYŃSKA-NAŁĘCZ: Coś o ważnej zmianie nastrojów. Dotąd Rosję opuszczały osoby, które aktywnie przeciwstawiały się reżimowi oraz wojnie z Ukrainą. Teraz wyjeżdżają i ci, którzy mieli nadzieję, że jeśli będą żyli spokojnie i nie będą wchodzili w drogę władzy, ta nie przyjdzie po nich do domu.

To kolejna niepisana umowa ze społeczeństwem, którą naruszył Putin. Ogłaszając mobilizację, sięgnął po rzecz najważniejszą – życie. Wielu Rosjan tego życia oddać nie chce.

Kim są ludzie, którzy wyjeżdżają? Co to za grupa?

Oni różnie myślą o wojnie – jedni są jej przeciwnikami, inni nie mają zdania, lecz są pewni, że nie chcą walczyć. Wszyscy jednak zobaczyli, że wojna dotyczy już każdego.

Oczywiście w Rosji jest kilkadziesiąt milionów mężczyzn w wieku poborowym, więc ćwierć miliona uciekinierów to niewiele. Ale z kraju trudno wyjechać; wymaga to pieniędzy i przedsiębiorczości. Bilety są wykupione, na granicach korki, Europa już zamknęła przejścia graniczne.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

GROŹBY PUTINA TO WOJNA PSYCHOLOGICZNA – wyjaśnia Wojciech Konończuk >>>>


Ważna jest też psychologia. Po 1991 r. Rosja przeżyła wielką migrację z byłych republik sowieckich. Ludzie wracali do Rosji w przekonaniu, że żyje się tu bezpieczniej i dostatniej. Teraz jest odwrotnie – dla setek tysięcy osób bezpieczniej jest w tych, z ich perspektywy, byłych koloniach, na które wciąż często patrzą z wyższością. Stoją jednak w kolejkach, aby dostać się do Kazachstanu, Armenii czy Gruzji. To wizerunkowa porażka Rosji.

Od ponad dekady – od chwili, gdy Putin zaostrzył swoją politykę – wyczekujemy pojawienia się w Rosji siły, z którą Kreml będzie musiał się liczyć, lub z którą przegra. Takiej masy krytycznej nie wyzwoliły ani zabójstwa politycznych oponentów, ani aneksja Krymu i wojna w Donbasie; nie były nią też teraz protesty Rosjan po ponownej agresji na Ukrainę. Ucieczka poborowych to też nie ten moment?

Przypomnijmy sobie Białoruś – długie i powszechne protesty przeciw reżimowi Łukaszenki, ostatecznie stłumione. Była to lekcja o zdolności zmiany autorytarnego reżimu oddolnie, w sytuacji, gdy jest on gotów użyć przeciwko obywatelom wszelkich środków, nawet broni ostrej. Lekcja, która pokazała, że reżim to nie tylko lider, ale i jego otoczenie oraz tzw. sektory siłowe. Ludzie o giętkiej konstrukcji moralnej, którzy nawzajem spletli ze sobą swoje życie i dobrobyt. Taki układ jest w stanie zmusić do posłuszeństwa olbrzymią większość społeczeństwa.

W Rosji nie było tak masowych protestów jak na Białorusi. Ludzie, którzy sprzeciwiają się Kremlowi, to mały wycinek społeczeństwa, który zresztą płaci za ten sprzeciw bardzo wysoką cenę. Oddolny protest mógłby odnieść efekt tylko wtedy, gdyby został wykorzystany przez układ na górze. Czyli przez kogoś, kto wykorzystałby sytuację, aby usunąć Putina.

A kto to może uczynić?

Nie mamy takiej wiedzy, aby wskazać kandydata. Ktoś taki może się znaleźć w otoczeniu Putina, ale może się też okazać, że takiego człowieka nie ma. Ludzi na Kremlu dobrano bardzo starannie. Widać to po Dmitriju Miedwiediewie, który przez jedną kadencję zastępował Putina na stanowisku prezydenta. Awansując go, Putin miał oko – wiedział, że Miedwiediew nigdy nie rzuci mu wyzwania. Dziś jest wręcz nadmiernie gorliwym zwolennikiem prezydenta. Kojarzy mi się z parodią polityka, z pajacem, który postępuje kilka kroków przed Putinem.

Wokół rosyjskiego prezydenta znajdują się ludzie wybrani z klucza elastyczności, zdolności do całkowitego podporządkowania się. Tacy, którzy nie umieją budować własnej wielkości, brać na siebie odpowiedzialności i ryzyka. Są też osoby powiązane z Putinem wieloletnimi interesami, które nie mają życia poza takim systemem. Ktoś, kto podjąłby próbę przejęcia władzy, podjąłby ogromne ryzyko – niepowodzenie przypłaciłby życiem nie tylko własnym, ale i najbliższych.

A niezadowolenie w rosyjskiej armii to nie potencjał do ewentualnego przewrotu?

W historii Rosji nie ma tradycji zamachów wojskowych. Niepowodzenia w Ukrainie sprawiły, że armia jest rozczarowaniem dla wszystkich. Niezdolność generałów do profesjonalnego prowadzenia wojny osłabia ich wewnętrzną pozycję w kraju.

Oczywiście rosyjskie wojsko działa w trudnych warunkach. Przygotowywano je do wojny z użyciem poborowych, a nakazano prowadzić „operację specjalną” bez nich. Mobilizacja została ogłoszona, gdy duża część korpusu oficerskiego i żołnierzy zawodowych została przetrzebiona. Poborowych nie za bardzo ma więc kto szkolić. W armii czuć frustrację, której sprzyja też ręczne sterowanie nią przez Putina.

Prezydent Wołodymyr Zełenski od 24 lutego powtarza, że trwa bój o istnienie Ukrainy. Ale z Pani słów wynika, że to jest też wojna egzystencjalna dla Putina. I jeśli ma on pozostać na Kremlu, nie może przegrać na froncie.

To prawda, również dla niego to wojna o istnienie. Nie musiał jej prowadzić, aby przetrwać. Ale od chwili, gdy ją zaczął, nie ma się już dokąd wycofać, także w swoim wewnętrznym kręgu. Wizerunek człowieka władzy, który działa z pozycji siły, jest fundamentalnym elementem jego legitymizacji. Jeżeli okaże się mięczakiem, który poszedł na wojnę i ją przegrał, straci autorytet.

Co więcej, rosyjski system powoli przestaje funkcjonować bez wojny – stała się ona motorem napędowym kraju. Skoro obywatele mają przed sobą coraz mniej perspektyw lepszego życia, zastępuje je perspektywa zbiorowa: wizja zwycięskiej Rosji, stawiającej opór złym siłom świata, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Rosja coraz częściej pozycjonuje się w roli rzeczniczki wszystkich narodów krzywdzonych przez tego, jak przedstawia to Putin, „światowego szatana”. Nieprzystająca do rzeczywistości, ideologiczna figura ciągnie do przodu reżim Putina. Ma zastępować ludziom dobrobyt, bezpieczeństwo, przewidywalność – wszystko.

Skąd się bierze siła tej opowieści?

Jest zakorzeniona w micie założycielskim współczesnej Rosji – tym o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Putin wrócił do tej narracji, do idei „świętej Rosji”, która wówczas wyzwoliła świat od faszystów. Teraz Rosja ma wyzwalać świat przed Zachodem. Jest to sprytne posunięcie, ponieważ nawiązuje do resentymentów postkolonialnych.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Atak na gazociąg bałtycki to kolejny element eskalacji w konflikcie między Rosją a Zachodem i Ukrainą >>>>


To ważne o tyle, że w Polsce często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak ogromna jest w świecie pretensja do Zachodu – już nie tylko o kolonializm. Ostatni przykład: w Pakistanie jedna trzecia kraju znalazła się pod wodą, straty są gigantyczne. To efekt zmian klimatycznych, a więc pośrednio – przemysłowego rozwoju Zachodu w ostatnich dekadach. Z Pakistanu słychać apele o odszkodowanie od państw rozwiniętych – za to, że krajowi zgotowano taki los. Mówi się: Ukraina otrzymuje pomoc, dla nas już jej nie ma. Rosja świetnie czuje te emocje i na nich próbuje budować swoją pozycję.

Odwrócę ostatnie pytanie: czy proponowany Rosjanom mit o potędze ma jakieś słabe punkty? Kiedy mogliby się przekonać, że jest fałszywy?

Może się to zdarzyć na froncie w Ukrainie. Nieprzypadkowo Putin zmienił narrację. Nie mówi już o tym, że ta wojna jest walką z „nazistowskim reżimem Zełenskiego” o „wyzwolenie mordowanych Rosjan”. Teraz akcenty przesunął na dużo poważniejszego wroga – Stany Zjednoczone i Zachód – żeby uzasadnić, dlaczego od Rosjan się wymaga więcej, i dlaczego potrzebna jest mobilizacja.

Porażka na froncie z Ukraińcami byłaby dla Rosjan nieprawdopodobnie upokarzająca. Dla wielu byłoby to upokorzenie jakby z rąk młodszego brata, rozbijające mit i zmuszające do autorefleksji. Putin o tym wie. Dlatego wygraża bronią atomową.

W swoim przemówieniu z 30 września, oprócz spodziewanego ogłoszenia aneksji przez Rosję kolejnych po Krymie regionów Ukrainy – Donbasu, Ługańska, Zaporoża i Chersonia – Putin atakował Zachód. Wymienił litanię jego domniemanych grzechów – od destabilizacji Rosji w XVII w. po współczesną akceptację zmiany płci. Wątki tzw. wojny kulturowej z Zachodem, które pojawiły się w tym przemówieniu, jeszcze kilkanaście lat temu były w Rosji marginalne. Jeśli się pojawiały, to na obrzeżach polityki. Teraz stają się częścią polityki oficjalnej. Czy ta szczegółowa narracja – w której jest miejsce i na „amerykańskiego szatana”, i na „zło gender” – jest rzeczywiście szyta na miarę i oczekiwania Rosjan?

Nie dysponujemy szczegółowymi badaniami socjologicznymi, trudno o nie w państwie niemal totalitarnym. Wiemy, że do momentu mobilizacji sondaże pokazywały, iż większość Rosjan – nawet do 80 proc. – uznaje, że sprawy idą w dobrym kierunku. Po ogłoszeniu mobilizacji wskaźnik ten spadł o ok. 10 proc. Społeczeństwo wciąż kupuje narrację Putina.

W tę narrację, oprócz mitu wojny ojczyźnianej, wpisuje się fiksacja antyamerykańska – zrodzona podczas zimnej wojny i dość szybko przywrócona po upadku Związku Sowieckiego. Oraz właśnie ów element „rosyjskich” wartości konserwatywnych, które są przeciwstawione „zepsutemu” Zachodowi, zdominowanemu przez mięczaków czy „zwyrodniałych” ludzi LGBT. Takie anty­progresywne postawy są w Rosji powszechne. To o tyle zaskakujące, że rosyjskiego społeczeństwa nie można nazwać konserwatywnym – wskaźnik aborcji jest tam wyższy od wskaźnika żywych narodzin. Rosjan jednak od pokoleń kształtowano w hipokryzji, więc deklaracje o tradycyjnych wartościach to jedno, a rozwody, przemoc w rodzinie czy alkoholizm – to drugie. Tych rzeczy się nie zestawia. I m.in. dlatego opowieść Putina tak dobrze działa.

Powiedziała Pani niedawno, że efekt mobilizacji, o ile w ogóle, będzie w Rosji widoczny dopiero na wiosnę. I że w związku z tym Ukraińcy mają czas do końca zimy, co, przy założeniu, że utrzymają dobrą passę na froncie, pozwala przypuszczać, iż odzyskają jeszcze sporo ziemi zagrabionej – i oficjalnie zaanektowanej – przez Rosję. Jak na kolejne porażki może zareagować Putin?

Mówi się, że Rosjanie mogą wysłać na front nieprzeszkolonych poborowych. To będzie skutkowało bardzo wysoką śmiertelnością żołnierzy, czym władze najwyraźniej się nie przejmują.

Trudno mi ocenić, na ile to powstrzyma ukraińską ofensywę. Kluczowa jest gotowość Zachodu do kontynuowania dostaw uzbrojenia. I strategiczna decyzja, która zostanie podjęta przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych: w jaki sposób podejść do straszaka nuklearnego.

Drugi ważny czynnik to ten finansowo-energetyczny. Z Rosją trwa przecież wojna gospodarcza. Myślę, że Europejczycy nie mają już możliwości odwrotu. Nie zaproponują przecież Rosji wznowienia dostaw gazu – Moskwa postawiłaby wtedy warunki nie do przyjęcia. Jedyne, co mogę sobie wyobrazić, to niedopełnienie obietnicy, że do końca roku kraje Unii Europejskiej przestaną kupować w Rosji ropę. A to jest kluczowe, bo właśnie na ropie stoi rosyjski budżet.

I trzecia sprawa: kondycja gospodarcza Ukrainy, czyli państwa, które w Stanach Zjednoczonych określa się już trudno przetłumaczalnym na język polski terminem „warrior state”. Okazało się ono zdolne do prowadzenia bardzo efektywnej wojny, ze społeczeństwem heroicznie znoszącym wszelkie wyrzeczenia. Ale to też ma granice. Rosyjską taktykę „na wyniszczenie” Ukraińcy odczują szczególnie zimą, kiedy będzie brakować prądu czy ogrzewania.

Może właśnie teraz, po ogłoszeniu aneksji, stoi przed Zachodem kluczowa decyzja. Na razie konflikt z Rosją toczył on pośrednio, z unikaniem eskalacji. Czy to wciąż możliwe po groźbach nuklearnych Putina?

W wymiarze cybernetycznym, informacyjnym i ekonomicznym wojna z Rosją już trwa. Uczestniczymy w niej również, dostarczając bezprecedensową ilość broni Ukraińcom. Nie ma jednak bezpośredniego zaangażowania sił zbrojnych, natowskich i amerykańskich, przeciw Rosji. I nie byłabym zwolenniczką takiego rozwiązania.

To jak powinien zachować się Zachód?

Nie ma dobrych rozwiązań. Ja skłaniam się ku temu, żeby szantażowi nuklearnemu nie ulegać i trzymać się dotychczasowej strategii wsparcia Ukrainy.

Rozważmy dwa scenariusze. Pierwszy: ze strachu przed nuklearną eskalacją przyjmujemy ofertę, która od kilku dni leży na stole – cztery kolejne regiony Ukrainy przechodzą do Rosji, Zachód przymyka na to oko, dostawy broni do Ukrainy zostają ograniczone. W efekcie kontrofensywa Kijowa zostaje powstrzymana. Ale przecież wiemy, że Rosja wykorzysta ten czas, żeby przeszkolić ludzi, wylizać rany – i wznowić atak na Ukrainę. Co więcej, jeśli Putin zobaczy, że szantaż nuklearny działa, jeszcze chętniej zastosuje go w przyszłości. Powstaje więc pytanie, jak długo jesteśmy gotowi ustępować?

Drugi wariant: nie przyjmujemy tej „oferty”. Ukraina walczy, Zachód ją zbroi. Jest szansa, że w zderzeniu z siłą reżim się załamie. Zachodowi nie chodzi przecież o pokonanie Rosjan w Rosji, tylko o wygraną z nimi w Ukrainie. Oczywiście w tym scenariuszu Amerykanie muszą być gotowi na wszystkie warianty rozwoju sytuacji i mieć dokładnie przećwiczoną i uzgodnioną z sojusznikami odpowiedź.

Ryzyko związane z użyciem taktycznej broni nuklearnej jest dla Rosji wysokie; pierwsze eksplozje atomowe w warunkach bojowych od czasu II wojny światowej pogłębiłyby jej izolację. Ale dyktatorzy zapędzeni do narożnika bywają nieprzewidywalni. Załóżmy więc najgorsze: Putin decyduje o użyciu takiej broni – detonuje ją demonstracyjnie nad Morzem Czarnym albo wysyła rakietę przeciw ukraińskiej bazie wojskowej. Ginie kilkaset osób, Rosja ogłasza ultimatum: będzie tego więcej, jeśli Ukraina nie wycofa się z Donbasu. Jak powinien odpowiedzieć Waszyngton?

Na pewno nie można pokazać, że taki straszak działa. Jeśli Zachód raz się w takiej sytuacji wycofa, później zawsze ­będzie to robić. Dla Stanów Zjednoczonych gra idzie o wysoką stawkę. I nie chodzi tu wyłącznie o deklarowaną przez Waszyngton obronę świata opartego na wartościach demokratycznych. Rosyjski atak na Ukrainę jest wyzwaniem rzuconym bezpośrednio Stanom Zjednoczonym. A każde imperium, także amerykańskie, jest silne tak długo, jak długo inni wierzą w jego siłę. Amerykanie muszą więc okazać siłę.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Stało się to, czego wszyscy się spodziewali: prezydent Rosji dokonał „anszlusu” kawałka Ukrainy. Co dalej? >>>>


Jednocześnie wiadomo, że za wszelką cenę trzeba uniknąć eskalacji atomowej. Gdyby doszło do przekroczenia przez Rosję tej czerwonej linii, prawdopodobny wydaje się dotkliwy odwetowy atak konwencjonalny na cele rosyjskie. Byłby to sygnał, że Amerykanie nie mają skrępowanych rąk, a jednocześnie byłoby to rozwiązanie minimalizujące ryzyko wojny atomowej.

W odpowiedzi na rosyjskie deklaracje o aneksji prezydent Zełenski zgłosił de facto akces Ukrainy do NATO. Jak po wojnie może wyglądać status tego kraju, jego gwarancje bezpieczeństwa?

Myślę, że po zakończeniu działań wojennych Ukraina powinna dostać ­długoterminowe zobowiązania na dostawy najnowocześniejszej broni. Wątpię, aby Kijów szybko otrzymał gwarancje podobne do tych z artykułu piątego traktatu północnoatlantyckiego. Trzeba więc doprowadzić do sytuacji, w której Ukrainie gwarantuje się, że dostanie wszystko, żeby jej armia była tak silna, aby Rosjanie nie odważyli się na kolejny atak.

Ukraina musiałaby jednak dostać także pieniądze na odbudowę. Bo przecież państwo z liczną i najbardziej dzisiaj doświadczoną armią w Europie, zdewastowane gospodarczo, samo w sobie mogłoby być źródłem niestabilności. Ze strony Zachodu byłoby niepoważne inwestować w armię, nie finansując odbudowy całego kraju.

Najbliższe miesiące mogą być decydujące. Unia Europejska ma szansę uniezależnić się od rosyjskich surowców – Putin straciłby wtedy „broń energetyczną”. Czas będzie grał na niekorzyść Kremla. Czy po tej zimie będziemy w Europie trochę bezpieczniejsi?

Nawet gdyby Unii Europejskiej udało się zrezygnować z rosyjskiej ropy, jest możliwość, że Rosja przekieruje jej eksport gdzie indziej. Również z gazem nie wszystko jest oczywiste. Paradoks polega na tym, że po ubiegłotygodniowym sabotażu gazociągu Nord Stream rośnie znaczenie gazociągu biegnącego przez Ukrainę, który ciągle działa. Gdyby zima w Europie była wyjątkowo trudna, Putin może zaproponować wznowienie dostaw tą drogą – oczywiście za cenę ustępstw w Ukrainie.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Podczas wojny ukraińska kolej stała się jednym z filarów, na których oparło się państwo. Ewakuuje cywilów, przewozi broń i przynosi nadzieję >>>>


Jedno jest pewne: Putin wie, że zima będzie ekstremalnie trudna dla Europy, ale jeżeli Europa ją przetrwa, nastąpi z kolei czas ekstremalnie trudny dla Rosji. Trudno jednak o precyzyjne prognozy. Zachód liczył, że sankcje sparaliżują rosyjską gospodarkę. Tak się nie stało – osłabiły ją tylko o kilka procent. Choć, z drugiej strony, w statystykach Banku Światowego nie widać jeszcze efektów mobilizacji i masowych wyjazdów z Rosji – kilkaset tysięcy mężczyzn „wypadło” z rosyjskiej gospodarki, z trudnymi do przewidzenia efektami. Słyszę od niektórych rosyjskich ekonomistów, że najgorsze sankcje to te, które Rosja „nałożyła” sama na siebie. ©℗

KATARZYNA PEŁCZYŃSKA-NAŁĘCZ (ur. 1970) jest politolożką i socjolożką. Była wiceministrem spraw zagranicznych (2012-14) i ambasadorem RP w Moskwie (2014-16), wcześniej pracowała m.in. w Ośrodku Studiów Wschodnich. Obecnie członkini zarządu think tanku Instytut Strategie 2050, związanego z ruchem Polska 2050.

DYWERSJA NA BAŁTYKU

18 MLD EURO: prawie tyle kosztowała budowa dwóch nitek gazociągu Nord ­Stream z Rosji do Niemiec. Pierwsza nitka NS1 (jej koszt, 7,5 mld euro, poniosła Rosja i udziałowcy z Niemiec oraz innych krajów europejskich) pracowała 11 lat, dostarczając połowę gazu, który w tym czasie zużyła Europa. Już to pokazuje uzależnienie niektórych państw – a najbardziej Niemiec, gdzie co drugie mieszkanie ogrzewane jest gazem i w dużym stopniu na gazie oparto produkcję prądu. W 2021 r. aż 55 proc. zużywanego tam gazu pochodziło z Rosji. Drugą nitkę, NS2 (jej budowę, za 10 mld euro, finansowała sama Rosja), ukończono w 2021 r., ale 22 lutego rząd Niemiec zablokował procedurę dopuszczenia jej do użytku.

SPISANIE NA STRATY udziałów w NS1 firmy europejskie musiały rozważyć już na przełomie sierpnia i września, gdy – po okresie „przerw technicznych” – Gazprom wstrzymał dostawy tym rurociągiem, tłumacząc to europejskimi sankcjami, które miały utrudnić konserwację urządzeń. Inwestycyjną ruiną gazociąg stał się ostatecznie pod koniec września, gdy Dania i Szwecja (NS biegnie przez ich wody) stwierdziły, iż został on uszkodzony w czterech miejscach. Co do tego, że gazociąg wysadzono, zgodni są wszyscy. Putin oskarża o to Zachód. Na Zachodzie panuje zgoda, że zrobili to sami Rosjanie. Wśród możliwych przyczyn wymienia się:

▪ zwiększenie presji na zachodni rynek gazu, by jego ceny wzrosły i pogłębił się kryzys energetyczny, co z kolei miałoby zmusić rządy w Europie do zniesienia sankcji i wstrzymania wsparcia dla Ukrainy;

▪ dostarczenie usprawiedliwienia Gazpromowi, gdyby zachodnie firmy i rządy wniosły pozwy o zadośćuczynienie za złamanie umów, stracone udziały i koszty stabilizowania sytuacji (np. na nacjonalizację spółki Uniper, która sprzedawała rosyjski gaz odbiorcom prywatnym i firmom, a teraz mogła upaść, rząd Niemiec wyda ­kilkanaście miliardów euro);

▪ wysłanie ostrzeżenia, że Rosja jest gotowa na radykalne kroki lub/i do­­star­czenie Kremlowi pretekstu do „odwetu”, wymierzonego w zachodnią infrastrukturę. Taką jak rurociągi, którymi gaz płynie z Norwegii. Obecnie to Norwegia jest kluczowym dostawcą gazu dla wielu krajów, w tym ­Polski.

W OKOLICY NORWESKICH PLATFORM wydobywczych na kilka dni przed atakiem na Nord Stream zauważono drony – mógł to być element zastraszania. Norwegia wzmocniła ich ochronę, także z pomocą wojska. Wiele krajów wysłało na Bałtyk i Morze Północne okręty wojenne. NATO oświadczyło: „Każdy dokonany z premedytacją atak na krytyczną infrastrukturę krajów Sojuszu spotkałby się ze wspólną i zdecydowaną reakcją”.

©(P) WOJCIECH PIĘCIAK

JAKA ROSJA PO PUTINIE

DO KARCERU Aleksiej Nawalny trafił znów po tym, jak Putin ogłosił mobilizację. Opozycjonista, więziony od stycznia 2021 r., został tam umieszczony, gdy na prowadzonej w łagrze rozprawie (niezależnie od 9-letniego wyroku toczą się przeciw niemu kolejne sprawy) nazwał przywódcę Rosji zbrodniarzem. Putin chce związać ze sobą Rosjan za sprawą przelanej krwi – mówił.

SWOJĄ WIZJĘ, jak mogłaby wyglądać Rosja bez Putina, Nawalny opublikował w tekście, który (najwyraźniej przemycony z więzienia) ukazał się w pierwszy weekend października w dwóch dziennikach: niemieckim „FAZ” i amerykańskim „Washington Post”. Putin nie może wygrać tej wojny, a Ukraina musi pozostać niezależna i demokratyczna, pisze Nawalny, zaznaczając, że równie ważna kwestia brzmi: jak sprawić, by powojenna Rosja stała się innym krajem i nigdy więcej nie uznała, że wojna to świetna metoda osiągania celów.

NAIWNE JEST oczekiwanie, że wymiana przywódcy automatycznie doprowadzi do zmiany systemu, stwierdza Nawalny, gdyż prawdziwą partią wojny jest dziś cała rosyjska elita, która nienawidzi Ukrainy i jej europejskiego wyboru, i chce, by stała się państwem upadłym. Dobra wiadomość jest za to taka, że tę obsesję podziela, zdaniem Nawalnego, niewielka część społeczeństwa.

ZMIENIĆ WŁADZĘ w Rosji mogą tylko jej obywatele, uważa Nawalny. A jedynie zmiana ustroju – na demokrację parlamentarną – może zapewnić, iż po Putinie kraj nie pozostanie Rosją putinowską, z jej agresywnym, autorytarnym imperializmem.

Nawalny nie odpowiada jednak na pytanie, jak Rosjanie mogliby się pozbyć dyktatora.

©(P) WP / FAZ, DPA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2022