Kiedy człowiek znika

To, co gnije i butwieje, jest dla dziecka fascynujące. Martwy chrząszcz? Super! Martwy ptak? Rewelacja, widać mu flaki! – mówi Tomasz Samojlik, przyrodnik i rysownik.

26.11.2018

Czyta się kilka minut

Tomasz Samojlik, plansza z komiksu „Zew padliny” /
Tomasz Samojlik, plansza z komiksu „Zew padliny” /

Rozmowa z Tomaszem Samojlikiem, historykiem przyrody oraz jej popularyzatorem wśród dzieci i młodzieży, przypomina podręcznikowy scenariusz filmu lub komiksu. Z którejkolwiek strony ją zacząć, wątki szybko zaczynają się przeplatać i uzupełniać. Szczegół prowadzi do ogółu, żart do spraw poważnych, a z pozoru niewinny rysunek staje się komentarzem do bieżącej polityki. Dlatego, jak to w scenariuszu, trzeba zacząć od scenografii.

– Witaj w miejscu, gdzie według niektórych robi się najlepszą naukę – mówi na powitanie. Jest koniec listopada, długa, słoneczna jesień za nami. Nie ma już złocących się liści, świeżej bryzy i ciepła, które każe trzymać szaliki i czapki na pawlaczu. Polska tonie we mgle, a dłonie grzeją się w kieszeniach kurtek. Kiedy Simona Kossak pierwszy raz zobaczyła Puszczę Białowieską, powiedziała, że w listopadzie każdy nizinny las jest po prostu brzydki, wszystko gnije, jest beznadziejnie melancholijne i smutne. Dlatego, choć z Samojlikiem umówiliśmy się na spacer, zaczynamy od herbaty w gabinecie nr 119 Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk. To samo serce Białowieży, „między parkiem pałacowym a cerkwią”, jak tłumaczył wcześniej przez telefon.

Zarysowawszy otoczenie, pora postawić pierwsze kreski autoportretu bohatera. Jest 1984 r., Hajnówka, Podlasie.

– Nie pamiętam oczywiście, żebym jako sześciolatek stanął przed rodzicami i oświadczył, że nie zostanę kosmonautą, tylko rysownikiem komiksów – mówi Samojlik. – Ale utarło mi się w pamięci, że kiedy mama zapisała mnie do biblioteki miejskiej, przyniosłem z niej jakieś książki, których już nie pamiętam, i jeden komiks, „Gucio i Cezar”. To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Miłość z czasem przerodziła się w dojrzalsze uczucie względem literatury. Jego rodzice do dziś trzymają oprawiony u introligatora stary rocznik „Fantastyki”, którą prenumerował. Przez całe liceum był przekonany, że zostanie pisarzem. I to mimo faktu, że swoje pierwsze komiksy opublikował w pierwszej klasie liceum.

– Byłem zapatrzony w Billa Wattersona [twórcę „Calvina i Hobbesa” – red.] i amerykański model komiksu prasowego, czyli paski w każdym wydaniu, stały bohater i zabawne gagi. Moimi postaciami były nadmuchane balony z helem, które wymieniały się kąśliwymi uwagami. Humor prymitywny, ale spodobał się na tyle, że kilka odcinków poszło w „Kurierze Podlaskim”. Satysfakcja była ogromna, ale nie przełożyło się to na rysowanie pełnometrażowego albumu komiksowego.

Ten opublikował dopiero po studiach, gdy nieoczekiwanie dla samego siebie zaczął robić karierę naukową. Kiedy, jak sam mówi, „było już za późno, by odwrócić bieg wydarzeń”.

Prawdy objawione

Próbował zdawać na prawo, ale dostał się na tworzoną właśnie europeistykę na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Byli próbnym rocznikiem, kierunek dopiero się organizował, więc magistra musieli robić z historii. Był 2002 r. Zakład Badania Ssaków PAN w Białowieży szukał specjalisty, który pomógłby w organizowaniu grantów naukowych. Samojlik się sprawdził, został administratorem projektów europejskich. Kilka miesięcy po tym, gdy zaczął pracę w Białowieży, Zakład Badania Ssaków stał się samodzielnym Instytutem Biologii Ssaków i przeprowadził do nowoczesnego budynku. I tak oto gabinet numer 119 został zarysowany w czasie i przestrzeni.

Didaskalia: pokój jest nieduży, z jednym tylko biurkiem. Na ścianie przy wejściu szczegółowa mapa całej Puszczy Białowieskiej z wydzieleniami. Na parapecie kilka książek o żubrach, na szafce pluszowa ryjówka i kilkanaście komiksowych postaci z plasteliny lepionych dziecięcą ręką, najwyraźniej ślad po wizycie czytelników.

– Już kilka miesięcy po przyjęciu do pracy zacząłem interesować się badaniami instytutu i tym, co robią koledzy i koleżanki. Szukać jakiejś działki, którą mógłbym się zająć w tych murach. Moje historyczne wykształcenie przydało się, kiedy uświadomiłem sobie, że sporo jest do zrobienia w dziedzinie historii środowiska Puszczy Białowieskiej. Pozycji na ten temat było sporo, ale kiedy przyglądałem im się z bliska, widziałem mnóstwo sprzeczności. Opartych na lokalnych legendach prawd objawionych, których nikt nie sprawdzał, nie weryfikował źródłowo. Na przykład takich, że skoro Puszcza była królewskim rezerwatem łowieckim, to królowie spędzali tu po pół roku polując na wszystko, co się rusza. Pochylałem się nad źródłami i widziałem, że to wcale tak nie wyglądało. To mi dało motywację do rozpoczęcia prac nad doktoratem.

– Temat trochę obok głównych zainteresowań instytutu – zauważam.

– I tak, i nie. Badając jakikolwiek gatunek czy proces ekologiczny, a więc to, czym zajmują się moje koleżanki i koledzy, nie da się wyciągnąć wniosków dotyczących współczesnej sytuacji bez sięgnięcia do przeszłości. Nie da się badać obecnych zależności w przyrodzie bez odwołania się do tego, co było dawniej. Sto czy tysiąc lat temu. Nie możemy mówić o szansach przetrwania żubra, jeśli nie znamy całej jego historii sprzed wyginięcia i po wyginięciu.

Zaczynając pracę naukową, musiał wydeptywać ścieżki w nowej dziedzinie. Historia przyrodnicza łączy nauki historyczne z ogólnie pojętym przyrodoznawstwem. W jego przypadku sprowadziło się to do odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób człowiek wpłynął w przeszłości na lasy Puszczy Białowieskiej.

Ale zanim znalazł pierwsze odpowiedzi, echem odbiła się jego młodzieńcza pasja. Komiks nazywał się „Wiedźmun” i był prywatnym hołdem złożonym twórczości Andrzeja Sapkowskiego. Narysował go w czasie wakacji, po miesiącu miał gotowy pierwszy tom, „Dwie Wieże Funduszu Emerytalnego”. To była szyta grubymi nićmi parodia, w której każda postać miała swój pierwowzór w oryginalnej sadze o wiedźminie. Był Gierwald Zrywi (na pytanie „Z jakiej Rywi?” odpowiadał „Zrywikaptur”), była księżniczka Czyrak w miejsce popielatowłosej, smukłej Ciri. Główny wątek komiksu to zmęczenie tytułowego bohatera. Wiedźmun jest spracowany, nazabijał się już potworów i chce odejść na emeryturę, ale zamiast nich teraz piętrzą się przed nim biurokratyczne problemy.

„Wiedźmun” był chwilowym żartem, od którego uwagę odciągnęła praca w instytucie. Ale to nie tak, że całkiem porzucił po nim komiksy. Rysował je, tylko że do szuflady. Miał pomysły, zawsze zostawiał je jednak po czterech, pięciu stronach. Zamiast nich, wolał pisać poważne książki naukowe i popularnonaukowe.

Ściana obojętności

Tak było do czasu, kiedy w jego życiu pojawili się istotni bohaterowie pierwszoplanowi: Jagienka i Tymek.

– Dzieci pytały: „Tata, a czym ty się zajmujesz?”.

– Pytały, ale nie za bardzo to rozumiały. Kiedy się pojawiły, ja z kolei zrozumiałem, że popularyzacja osiągnięć nauki omija dużą grupę fantastycznych odbiorców – opowiada Samojlik. – Zacząłem więc kupować i czytać im te książeczki, które miały przyrodę w tle lub zwierzęcych bohaterów. I co chwila spotykał mnie zawód, bo na przykład pięknie wydana książka z borsukiem na okładce z życiem tychże borsuków nie miała nic wspólnego. Frustracja była ogromna, tym większa, że dzieci lgnęły do tych historii. Zacząłem więc opowiadać im do snu o żubrze Pompiku.

Istotna postać drugoplanowa: żubrzyk pokrzywdzony przez los, bo urodzony na jesieni, a więc dwie pory roku za późno. Nie ma czasu, by zmężnieć przed zimą. W naturze ciężko byłoby mu przeżyć. Na szczęście ten jest tylko rysunkowy. Skąd imię?

– Żubry, które przychodzą na świat w rezerwacie hodowlanym w Białowieży, a także inne polskie żubry linii białowieskiej dostają imiona i wpis do księgi rodowodowej. Zasada jest taka, że te imiona powinny zaczynać się od liter PO. Chciałem spełnić ten wymóg, bo dzieci bardzo fascynował fakt, że żubry otrzymują oficjalne imiona. Równocześnie znaleźć sympatyczne imię dla mojego bohatera. Na początku, ale krótko, był Pomponik, który szybko stał się Pompikiem. Jego siostra nazywa się Polinka. Pomruk, tata żubr, dostał imię po autentycznym samcu, jednym z ojców założycieli współczesnej, odnowionej populacji. Mamę, Poradę, myślałem, że sam powołuję do życia, tymczasem taka żubrzyca też już kiedyś była.

Kiedy Pompik stawiał pierwsze kroki, Jagienka miała dwa i pół roku, a Tymka nie było jeszcze na świecie. Dziś mają odpowiednio 13 i 10 lat. Pompik z opowiastki do snu stał się bohaterem serii książeczek dla dzieci. Któregoś razu Samojlik poszedł z nimi do szkoły, by trzecioklasistom opowiadać o przyrodzie. Okazało się, że to była trzecia klasa gimnazjum. Odbił się od ściany obojętności. Wtedy pomyślał, że komiks może być medium skuteczniejszego popularyzowania badań wśród nieco starszych odbiorców.

W 2010 r. opublikował „Ostatniego żubra”, czarno-biały komiks z fabułą osadzoną w autentycznym tle historycznym roku 1919. Do Puszczy Białowieskiej przyjeżdża prof. Władysław Szafer, aby ocenić stan Puszczy po I wojnie światowej i przy okazji sprawdzić los białowieskich żubrów. Z rozpaczą stwierdza, że gatunek wyginął. I wtedy pojawia się wątek fantastyczny: jeden mały żubr przetrwał zagładę, chodzi po Puszczy i szuka swoich współplemieńców. Wędrując razem z nim, czytelnik dostaje pigułkę wiedzy przyrodniczej i lokalnego podlaskiego kolorytu.

Utarty szlak nauki

Pomysł chwyta. Kolejne komiksy w dorobku Samojlika to m.in. „Ryjówka przeznaczenia”, „To nie jest las dla starych wilków”, „Bartnik Ignat i skarb puszczy”. Wszystkie realizowane według tego samego zamysłu: w rozrywkowym, humorystycznym opakowaniu przemycić trochę faktów. Ile?

– Nie myślę o proporcjach. To wszystko musi się łączyć naturalnie. Kiedy za bardzo ględzę, za dużo żargonu wplatam, to mam w domu recenzentów, którzy natychmiast to wyłapują. Ale czasem trudno mi się powstrzymać przed włączeniem do fabuły czegoś ściśle naukowego i niezwykle fascynującego, choćby zjawiska Dehnela [chodzi z grubsza o to, że na zimę ryjówka potrafi zmniejszyć swoją masę i rozmiary – red.].

– Gdzie jest większa satysfakcja: w nauce czy w twórczości?

Samojlik: – To nie tak. To dwa zupełnie osobne uniwersa. W świecie książek i komiksów reakcja na to, co robię, jest błyskawiczna. Publikuję i od razu wiem: trafiłem czy dałem ciała. Muszę się dopasować do odpowiedniego poziomu wrażliwości. To wielka satysfakcja, ale zupełnie nieporównywalna z tą, która płynie ze świata nauki. Naukowiec musi być przygotowany na mozolną, cierpliwą pracę przez długie miesiące. Potem próbuje opublikować swoje badania, co się diametralnie różni od zwykłej publikacji. Wysyła się manuskrypt do jednego periodyku, czeka na recenzje i decyzję, jeśli jest odmowna, to procedurę powtarza się z innym pismem. Nie powiem, jaki mam rekord odmów, ale było ich dużo. W międzyczasie naukowiec zbiera dość uwag, by poprawić pracę i trafić wreszcie na periodyk o takim profilu, który będzie pasował. Nauka ma swój utarty szlak, jakakolwiek próba odstępstwa od normy kończy się czerwoną kartką. Może się to wydawać ograniczeniem, ale jest konieczne, by nauka pozostała nauką.

Nasz protagonista jest już postacią wyrazistą i złożoną. Pora na nową scenografię. Wnętrze zamieniamy na plener. Choć najatrakcyjniejszym miejscem w Puszczy Białowieskiej jest niewątpliwie Obręb Ochronny Rezerwat, gdzie rośnie najstarszy, dziewiczy las, na cel spaceru obieramy park pałacowy. Założono go w 1895 r. jako część carskiej rezydencji myśliwskiej, w stylu angielskim, zwanym też krajobrazowym. Miał stać się źródłem uniesień płynących z kontemplacji na łonie natury. Ale była to natura daleka od dzikości, starannie przemyślana, wyreżyserowana. Każde drzewo w parku pałacowym – nieważne jak stare – posadzono ludzką ręką. Scenografia w sam raz do pytania o wpływ człowieka na Puszczę.

– To bardzo polityczne zagadnienie – zauważam. Idziemy w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, a parkowe ścieżki rozgałęziają się i łączą jak wątki naszej rozmowy.

– Dzisiaj tak. Ale przez długie lata to był niczym niewyróżniający się temat badawczy, który nie interesował nikogo poza garstką specjalistów, przewodników i miłośników lokalnej historii. Na czołówkach gazet pojawił się dopiero w związku z bardzo przykrymi wydarzeniami ostatniego roku – mówi Samojlik.

Notatka z kolaudacji: eksploatacja starodrzewów w części gospodarczej Puszczy przez Lasy Państwowe, którą przerwał dopiero wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, odbiła się tak głośnym echem, że nie trzeba jej tu szerzej objaśniać.

Niedźwiedź nie je w Uber Eats

Zanim jednak do tego doszło, Samojlik spotkał w pociągu z Hajnówki do Warszawy dziennikarza Adama Wajraka. Znali się już wcześniej i współpracowali, tym razem mieli okazję zastanowić się, co mogliby razem zrobić dla dzieci. Ale nie słodką opowieść o zwierzątkach. „To musi być coś mocnego” – zgodzili się. Tak powstały komiksy „Umarły las”, „Nieumarły las” i „Zew padliny”, do których Wajrak dopisał przyrodnicze pogadanki.

Tomasz Samojlik, plansza z komiksu „Zew padliny”

– Pokażmy najpaskudniejszą stronę natury. Bo to, co gnije i butwieje, jest dla dziecka fascynujące. Martwy chrząszcz? Super! Martwy ptak? Rewelacja, widać mu flaki! Wcześniej trochę cenzurowałem swoje komiksy, ale Adam przekonał mnie, że to nie ma sensu. Przecież niedźwiedź nie zamawia żarcia z Uber Eats, musi na nie zapracować, zapolować. Sóweczka zabija wszystkie gryzonie w polu widzenia. Uświadomiłem ­sobie, że mogę narysować padlinę i wyłażące z niej larwy i żadne dziecko nie poczuje się zniesmaczone.

Tematem, który od razu przyszedł im do głowy, było martwe drewno. Dlaczego leży w lesie? Co się dzieje pod korą? I kiedy komiks był już bardzo zaawansowany, zaczęła się afera, a martwe drewno znalazło się w centrum sporu o Puszczę.

Zdarzało się potem, że gdy razem z Wajrakiem jechali w Polskę na spotkania autorskie, ktoś na nich krzyczał, że politykują. Ktoś inny sugerował z kolei, że zwierzęcy bohaterowie to zakamuflowani politycy. Doszukiwano się wśród nich nawet ministra Szyszki.

– A nie myślałeś, żeby rzeczywiście narysować taką satyrę?

– Nie, bo to, co obserwujemy, to sekunda na zegarze życia Puszczy. Ona ma 12 tysięcy lat, procesy lasotwórcze zaczęły się już po zlodowaceniu. Mniej więcej 7 tysięcy lat temu był już komplet gatunków, które mamy dziś. Mówimy o tym samym lesie, po którym chodzili królowie Polski! Mało tego, wcześniej, w czasach Chrystusa, żyli w nim ludzie, którzy jakoś wiązali koniec z końcem, żyjąc z tego, co daje im Puszcza. I teraz my zaczynamy się mądrzyć, co tu powinno rosnąć, a co nie? Jakie to aroganckie! Szczerze ufam, że po sporze o Puszczę pozostanie tylko wstyd.

– A jak się robi naukę w miejscu wrzuconym w tak głośny polityczny spór?

– Trudno, gdy naukowe stwierdzenia są dyskredytowane przez osoby, które mają wyłącznie emocjonalne argumenty. A naukowiec nie może jednak zniżać się w dyskusji do poziomu bruku. Możemy pisać listy otwarte, uwypuklać fakty, podkreślać kłamstwa, ale w żaden sposób nie pakujemy się w debatę polityczną. Jestem stąd, z Hajnówki, mam w bliskim otoczeniu osoby głośno mówiące o potrzebie ochrony całości Puszczy Białowieskiej. Podkreślają fakt, że tysiące ludzi z całego świata przyjeżdżają tutaj co roku nie z przypadku. I że nie będą przyjeżdżać, żeby zobaczyć świeżo zasadzony młodnik. Z drugiej strony mam dużo znajomych wśród leśników. Jeszcze kilka lat temu byłem przekonany, że wszyscy idziemy w jednym kierunku, oni w swoim środowisku, ja w swoim, ale cel mamy ten sam i jest nim dobrostan Puszczy. Teraz te relacje się pokomplikowały.

Zatrzymujemy się przed budynkiem dyrekcji Białowieskiego Parku Narodowego. Zwracam uwagę na głaz z pamiątkową inskrypcją. „Prastara puszczo, trwaj wiecznie w swej potędze i pięknie” – brzmi przesłanie od uczestników konferencji naukowej z 2009 r. Samojlik ucieka wzrokiem kawałek dalej. Zaczyna rysować palcem w powietrzu zarys królewskiego dworu dynastii Wazów. Uczestniczył w jego odkryciu wraz z archeologami – kopali tuż pod trawnikiem przed budynkiem dyrekcji i muzeum przyrodniczego BPN – Nie wiemy, jak dokładnie wyglądał, ale zabudowania sięgały mniej więcej do tych kamieni. Możemy sobie wyobrazić na podstawie zachowanych planów z epoki parterowy budynek z poddaszem. Małe okna, bo zimy były w tym okresie szczególnie chłodne. W środku dwanaście pieców, centralny i po jednym w każdej izbie. Po zburzeniu tego dworu zbudowano kolejny, za Sasów, za Stanisława Augusta dobudowano mu zaś dwa mniejsze budynki dla służby i gości. A na wzgórzu, pomiędzy tymi dębami, znajdowała się lodownia.

Uniewinnić wilka

Takich archeologicznych sensacji jest w Puszczy więcej. Na terenie Starej Białowieży odkryto myśliwski dwór Jagiellonów. Ścieżka w uroczysku Zamczysko okazała się biec przez środek cmentarza, tuż pod nią znaleziono tam czaszkę paroletniej dziewczynki. Z kolei na Polanie Berezowo odkopano zagubioną w lesie osadę sprzed 2 tysięcy lat. Zamieszkujący ją ludzie wytapiali żelazo z rud darniowych zebranych w puszczańskich starorzeczach, wytwarzali narzędzia, hodowali bydło, polowali na zwierzynę leśną. Badania palinologiczne potwierdziły uprawę zbóż dokładnie w tym okresie.

– Za każdym razem, kiedy człowiek z Puszczy znika, choćby zrobił jej nie wiadomo co, ona natychmiast zaczyna działać – mówi Samojlik. – W doktoracie zrobiłem symulację, ile potrzebuje czasu, by powrócić do stanu naturalnego. To maksymalnie kilkaset lat. Ale już po stu latach las pionierski jest nie do odróżnienia od tego występującego naturalnie. Te wszystkie znaleziska zawdzięczamy temu, że właściwie od XIV wieku Puszcza objęta jest jakąś formą ochrony, czy to carski nakaz, czy rezerwat. Stanowiska znajdują się parę centymetrów pod ziemią, w korzeniach czy wykrotach, bo nikt ich nigdy nie zaorał.

Zadaję jeszcze jedno polityczne pytanie: – Jak duża jej część jest rozpoznana pod kątem osadnictwa?

– Projekt skanowania laserowego objął całość. Jeśli w terenie jest parometrowy kopiec, to na ekranie wyróżni się kilkoma pikselami. Ale diabeł tkwi w szczegółach, bo każdy taki obiekt trzeba potem zweryfikować. Nie wolno ich wrzucać na jedną mapę i twierdzić, że skoro w Puszczy są tysiące obiektów pochodzenia ludzkiego, to jest to dowód na to, że jest ona sztuczna. A tak zrobiło swego czasu Ministerstwo Środowiska. Niektóre z tych obiektów mają trzy tysiące lat, inne dwa, jeszcze inne kilkaset, a część pochodzi z XX wieku. To ogromny przedział czasowy. Nie ma podstaw, by twierdzić, że są dowodem na to, iż Puszcza nie jest lasem naturalnym.

Wychodząc z parku, wracamy jeszcze do komiksów. Postaci z Samojlikowego „Wiedźmuna” walczyły ze złymi bohaterami bajek. Metodą na ich zwyciężenie była prosta konstatacja, że bajka i baśń to nie to samo. Definicja bajki jako krótkiego, wierszowanego utworu o charakterze żartobliwym rozkładała każdego potwora na łopatki. Ale bajka powinna mieć też morał.

U Samojlika morału można poszukać w „Ambarasie”. Wznowiona w tym roku książka to historia Czerwonego Kapturka wywrócona na lewą stronę. Bohaterem jest wystraszony wilk, który śmiertelnie boi się człowieka.

– Zależało mi na tym, żeby raz na zawsze zdyskwalifikować tego „kapturka”. Wyeliminować nieszczęsne skojarzenie wilka ze złem. Bo nie ma czegoś takiego jak złe zwierzęta, tak samo jak nie ma i dobrych. One są wrzucone w pewien kontekst biologiczny. Zachowują się tak, jak je zaprogramowała natura. Bzdurą jest, że wilka uważamy za złego, a taką sikorkę za słodką. Gdyby ludzie wiedzieli, jak wilk się musi namęczyć, żeby cokolwiek upolować, ile to wymaga współpracy z resztą watahy! A sikorka? Przecież ona wydziobuje mózgi nietoperzom, które dopiero co wyszły z hibernacji! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2018