Kiedy Bóg jest dzieckiem

Kalina Wojciechowska, biblistka: Bóg chce skupić na sobie całą uwagę człowieka. Dlatego staje się niemowlęciem.

11.12.2016

Czyta się kilka minut

Agnolo di Cosimo (1503–1572) „Madonna z Dzieciątkiem i świętymi” / Fot. UNIVERSAL HISTORY ARCHIVE / GETTY IMAGES
Agnolo di Cosimo (1503–1572) „Madonna z Dzieciątkiem i świętymi” / Fot. UNIVERSAL HISTORY ARCHIVE / GETTY IMAGES

ARTUR SPORNIAK: Czym są dla kobiety narodziny dziecka?

KALINA WOJCIECHOWSKA: To przede wszystkim wielka radość, jeżeli dziecko było oczekiwane. Bo różne są w życiu sytuacje. Dziwna rzecz, bo radość ta jest połączona ze smutkiem. Ponieważ dziecko dotychczas rozwijające się w macicy stanowiło z matką jedność. Słyszy się jego serce, czuje się jego ruchy. Po narodzinach brakuje tego w bardzo fizyczny sposób. Kobiety często mówią, że po porodzie zostały pozbawione czegoś swojego. Nowo narodzony człowiek zaczyna żyć odrębnym życiem. Cały czas jest oczywiście jeszcze zależny od matki, ale zaczyna być kimś innym. Już nie jest z matką biologicznie połączony. To niekiedy powoduje nawet stany depresyjne u kobiet. Więc narodziny to z jednej strony wielka radość, z drugiej smutek i tęsknota za utraconą cząstką siebie.

Rodzice czują też niepokój związany z pytaniem: kim ono będzie?

Oczywiście, bo każda matka chciałaby jak najlepiej dla swojego dziecka i wyobraża sobie, że będzie ono kimś wyjątkowym. Chce uchronić dziecko przed wszelkim złem tego świata, by mogło się bezpiecznie i dobrze rozwijać. Snuje plany odnośnie do przyszłości dziecka i pojawia się niepokój: a co będzie, jeżeli się to nie sprawdzi?

Na etapie bardzo wczesnego dzieciństwa z konieczności matka zastępuje wolę dziecka. To stwarza możliwość (pokusę?) traktowania dziecka w kategoriach „mojej własności” – ja chcę, żeby ono było tym i tym, i żeby nie spotykało go żadne nieszczęście. Długo jest to projekcja wyobrażeń matki czy obojga rodziców na temat przyszłości dziecka.

To paradoks: z jednej strony dziecko jest kruchą istotą, która wzbudza w nas odruchy opiekuńcze, z drugiej doświadczamy tego, że nie panujemy nad tą istotą do końca. Dziecko samo rośnie, samo się rozwija...

To ogromna tajemnica powierzona w nasze ręce. Kruche dziecko, które jest w zasadzie cały czas nam poddane, swoim płaczem potrafi zmusić człowieka do heroicznych czynów. To niesamowite – dziecko samą swoją obecnością tak zmienia nasze życie i postrzeganie świata, że staje się całym naszym światem. Przynajmniej w pierwszych miesiącach jego życia.

Biolog odpowie, że za tą pojawiającą się znienacka energią kryją się hormony, zwłaszcza oksytocyna. Niemniej dziecko sprawia, że doświadczamy siebie w zupełnie nowy sposób.

To doświadczenie bardzo trudno jest wyrazić w kategoriach wyłącznie biologicznych. Odwoływanie się do hormonów nie oddaje całości i bogactwa doświadczenia macierzyństwa czy ojcostwa.

Skoro każde dziecko jest taką rewolucją w życiu rodziców, to jakim trzęsieniem ziemi musiał być poród Jezusa dla Maryi!

W swojej Ewangelii Łukasz kilkakrotnie zauważa, że „Maryja zachowywała wszystko w sercu swoim”. Musiało ją zastanawiać, kim będzie to dziecko. Przypomnijmy sobie proroctwa Symeona czy Anny spotkanych w świątyni. Sądzę, że Maryja te różne sygnały odbierała pozytywnie, mimo niepokojącej zapowiedzi Symeona, że jej duszę „przeszyje miecz”. Przypuszczała, że jej syn osiągnie coś wielkiego na ludzką miarę, że będzie kimś wyjątkowym, wielkim, potężnym, co przepowiedział jej już anioł. Można tu dodać: tego chce każda matka.

No właśnie, wyjątkowe były raczej jej przeżycia związane z poczęciem...

O poczęciu dowiadujemy się głównie z Ewangelii Łukasza. Mateusz jest bardzo oszczędny w słowach i mówi tylko o poczęciu z Ducha Świętego. Łukasz przytacza narrację o zwiastowaniu – i na jej podstawie można mówić o ogromnym zaskoczeniu Maryi, także o lęku, bo anioł przecież ją uspakaja, ale i o odwadze. Maryja nie jest chyba do końca świadoma, na co się zgadza, gdyż patrząc z perspektywy ludzkości spotyka ją coś bez precedensu.

My patrzymy z dwutysiącletniej perspektywy i mamy owe wydarzenia zinterpretowane przez tradycję wiary. Maryja musiała polegać na swojej intuicji. Jednak z perspektywy wiary poród Boga wcielonego w stajni – jak zwierzę! – jest czymś wciąż szokującym.

Tak naprawdę do końca nie wiadomo, gdzie Jezus się urodził: czy to była stajnia, czy grota. W przekazach ewangelii kanonicznych nie mamy jasnego opisu. Wiemy tylko, że Maryja położyła dziecko w żłobie, bo nie było dla nich miejsca w gospodzie. Potem przyszli tam pasterze. I tyle. Tradycja mówiąca o stajni jest nieco późniejsza, średniowieczna.

Najwcześniejsza tradycja poparta przekazami apokryficznymi, z Protoewangelią Jakuba z II-III w. na czele, mówi o urodzeniu się Jezusa w grocie. Oczywiście ma to bardzo symboliczne znaczenie, gdyż zakłada mityczny czas, w którym teraźniejszość, przyszłość i przeszłość zbiegają się ze sobą. Grota z jednej strony przypomina stan ludzkości pogrążonej w grzechu i śmierci, z drugiej antycypuje późniejszy grób Jezusa. Jest zatem zapowiedzią jego śmierci i zmartwychwstania. W większości apokryfów narodzeniu w grocie towarzyszy ogromne światło. To wyraźne nawiązanie do późniejszego zmartwychwstania – opisywanego także w apokryfach jako pojawianie się świetlistego Chrystusa. We wschodniej ikonografii z kolei pieluszki Jezusa przypominają płótna, w które owijano zmarłych.

Obecne w katolickich szopkach wołek i osiołek też pochodzą z apokryfów.

Ani w przekazie Łukaszowym, ani Mateuszowym nie ma wspomnianych zwierząt. To oczywiście apokryficzne, obecne np. w Ewangelii Pseudo-Mateusza odwołanie do księgi proroka Izajasza, w której już na samym początku pojawiają się wół i osioł i jako jedyne rozpoznają swojego pana i właściciela. Wół jest zwierzęciem ofiarnym, więc symbolizuje Żydów, osioł z kolei jest zwierzęciem nieczystym, więc symbolizuje pogan. Jest to wskazanie na wymiar uniwersalny: Bóg przychodzi nie tylko do Żydów, ale także do pogan.

Żłób, w którym położony zostaje Jezus, świadczy jednak o tym, że Jego poród nastąpił poza siedzibami ludzkimi i blisko zwierząt.

Często groty wykorzystywano jako miejsca przechowywania paszy dla zwierząt. Korzystali z nich także pasterze, wspomniani przez Łukasza. Ma pan rację, Jezus rodzi się trochę jak zwierzę. Mam wrażenie, że to też symbolizuje odnowę całego stworzenia – jeżeli Boże narodzenie interpretować w eschatologicznych kategoriach. Chociaż zwierzęta zbawienia nie potrzebują, gdyż nie zgrzeszyły. Ale miłość Boża, która przynosi człowiekowi zbawienie, obejmuje cały świat i całe stworzenie.

Sacrum kojarzy nam się jednak z potęgą, wzniosłością i czystością. A nie ze stajnią czy ciemną grotą i brudnymi zwierzętami. Mam wrażenie, że objawienie się aniołów pasterzom w Ewangelii Łukasza jest trochę wizją ratunkową, abyśmy sobie mogli poradzić z myślą o narodzinach Boga w tak mało sakralnym miejscu.

W dużej mierze jest to wizja ratunkowa. Jeżeli uznamy opisy narodzenia Jezusa za midrasze...

Czyli bajki?

Właśnie nie. Midrasz to zarazem komentarz i interpretacja tekstu stosowana w egzegezie żydowskiej już w czasach międzytestamentowych. Jedną z jego odmian jest midrasz haggadyczny, czyli forma opowiadania. Pierwsi chrześcijanie musieli skomentować jakoś i zinterpretować fakt, że Jezus urodził się w Betlejem. Mateusz uzasadnia to, odnosząc się bezpośrednio do proroctw Starego Testamentu i przedstawiając dzieciństwo Jezusa na wzór dziejów Mojżesza. Natomiast Łukasz, którego ewangelia przeznaczona była dla nieżydowskich odbiorców, wykorzystuje formę midrasza, zaczerpniętą najpewniej z tradycji jerozolimskiej. By skomentować narodziny Jezusa, wplatał w opowieść elementy niezwykłe – śpiewające chóry anielskie czy jasność, która pojawiła się w nocy – jako spotkanie dwóch światów: ludzkiego i boskiego. Jest to opis o tyle niezwykły, że Bóg wchodzi w historię ludzkości w sposób namacalny i fizyczny. Bóg jako Pan historii objawiał się w niej, ale nigdy w tak cielesny – Łukasz powiedziałby: somatikos – sposób.

Trzeba także brać pod uwagę to, że Łukasz lubi stosować kontrasty. Mamy z jednej strony chóry anielskie, z drugiej – hołd oddany przez pasterzy, uważanych wówczas za outsiderów, z którymi lepiej się nie zadawać. To nie są dobroduszni pastuszkowie z naszych szopek, tylko ludzie o reputacji złodziei i zabójców. Mamy też kontrast między kontekstem historycznym a religijnym. W tle jest postać Cezara Augusta uważanego przez Rzymian za syna Bożego, który wprowadza Pax Augusta – labilny pokój okupiony wieloma wojnami. Jest to władca z wszystkimi atrybutami władzy. Z drugiej strony jest dziecko, o którym aniołowie śpiewają „Chwała na wysokości Bogu” – odniesienie do boskiego pochodzenia – oraz „pokój ludziom, w których ma upodobanie” – czyli sugestia, że pokój przyniesiony przez Nowonarodzonego jest innego rodzaju niż ten przyniesiony przez Cezara Augusta.

Wobec narodzin Boga jako człowieka jednak jesteśmy bezradni. Tak czytam wspomniane apokryfy, pełne opowieści, które dziś gorszą. W pochodzącej z II wieku Ewangelii Dzieciństwa wg Tomasza opisane jest np., jak to pewien chłopiec „usycha” (straszna śmierć!), gdyż młody Jezus go przeklina, tylko dlatego, że w zabawie zmącił wodę w kałuży. Przeraża psychologiczny „realizm” tej opowieści, bo dzieci rzeczywiście uwielbiają się taplać w kałużach i robić sobie na złość.

W tej samej ewangelii opowiedziana jest też historia, jak to martwy pada nauczyciel, który uderzył Jezusa. Mały Jezus w apokryfach uśmierca, ale też wskrzesza. Ponadto uzdrawia już jako noworodek. Jest to próba narracyjnego wyrażenia przekonania, że Jezus jest Synem Bożym od samego początku, będąca polemiką z nurtami, które się tej prawdzie sprzeciwiały. Na przykład z adopcjonizmem, który głosił, że Jezus otrzymał Boską moc dopiero w momencie chrztu, kiedy Duch Święty w postaci gołębicy na Niego zstąpił. Żeby przekonać wiernych, iż Jezus od samego początku boską moc posiada, powstają teksty apokryficzne, nawiązujące np. do starotestamentowych opisów Bożego gniewu wywołującego strach. A z drugiej strony w apokryfach wspomniane mamy bardzo dziecięce zachowania, właśnie zabawę w kałuży czy dziecięcą złość – przecież dzieci w złości często mówią: „Zabiję cię!”.

Ta przerysowana próba ukazania prawdy o Bożym wcieleniu prowadzi też do groteski. Opowieść o śmierci brutalnego nauczyciela kończy się puentą: „I Józef zawoławszy jego matkę, nakazał jej, by nie pozwalała mu wychodzić z domu, aby ci, co go uderzą, nie umierali”. Mamy tu też informację o tamtych czasach: dzieci były dość powszechnie bite i nie tylko przez rodziców. Czy Jezus również?

Myślę, że Jezus też był bity. Księga Przysłów zawiera wręcz zachęty, by używać rózgi czy razów jako środków wychowawczych. W przytaczanej Ewangelii Dzieciństwa wg Tomasza Józef nieraz gani Jezusa i ciągnie go za ucho. Mamy także historyczne przekazy, zwłaszcza rzymskie, że dzieci w tych czasach były dyscyplinowane biciem czy np. krępowaniem bandażami. Bóg wcielił się w tamten kontekst kulturowy. Poza świadomością pewnego wybrania zachowanie Józefa i Maryi chyba nie różniło się wiele od ówczesnego kanonu wychowawczego.

To, że Jezus mógł obrywać lanie, znów można interpretować w świetle jego późniejszych dziejów, czyli ubiczowania i męki na krzyżu: czyli okrutny los człowieka spotyka go już od dziecka. Nie chciałabym jednak, żeby moje słowa były odebrane jako naruszanie katolickiej wrażliwości religijnej.

Trudno sobie wyobrazić Maryję sprawiającą lanie Jezusowi, ale może właśnie zbyt idealizujemy obraz dzieciństwa Jezusa, bo mamy kłopot z pogodzeniem Boskości z cielesnością we wcieleniu. Chyba taki kłopot miała też Maryja. Widać to po jej reakcji, gdy 12-letni Jezus został w świątyni. Rodzice, którzy choć przez chwilę przeżyli zgubienie własnych dzieci, doskonale Maryję rozumieją.

Maryja reaguje bólem, bo po trzech dniach szukania dziecka nie ma siły na inne reakcje. Gdy odnajdzie się dziecko, rodzic doświadcza ulgi powodującej bezsilność. Potem dopiero pojawiają się inne uczucia: gniew, złość, wymówki. Pamiętajmy, że na etapie spisywania ewangelii żaden z hagiografów nie myślał o Maryi jako o Theotokos – Bożej Rodzicielce. Ten dogmat pojawia się kilka wieków później.

Odpowiedź Jezusa jest dla Maryi zaskakująca i trudna: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”. Wymówka nastolatka ciekawego świata?

W tym wieku zaczyna się też okres pierwszych buntów i szukania własnej tożsamości. Ale rzeczywiście Józef z Maryją są zaskoczeni. W Ewangelii Łukasza jest napisane, że „nie zrozumieli tego”.

W Ewangelii Mateusza po opisie narodzenia Jezusa następuje mowa prorocka Jana Chrzciciela, który przedstawia mesjasza jako groźnego sędziego „trzymającego wiejadło w ręku”, który „pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”. Czy obraz Boga jako dziecka nie jest nowym komentarzem do obrazu Boga w naszych głowach jako bezlitosnego władcy?

Zdecydowanie Nowy Testament powinien zmienić optykę starotestamentową, gdzie mamy Boga, który jest Stwórcą świata, wodzem, bohaterem, władcą i sędzią, który gniewa się i wynagradza, karze itd. Oczywiście nie możemy powiedzieć, że jest to nieprawdziwy obraz Boga. Prawdziwy i zgodny z ówczesną świadomością teologiczną odbiorców. Natomiast Nowy Testament zmienia tę optykę dlatego, że ukazuje coś, co teologia nazywa odwróconą perspektywą właściwą królestwu Bożemu. W Starym Testamencie mieliśmy Boga króla i władcę, w Nowym Testamencie Jezus mówi o sobie, że jest sługą w swoim królestwie. Tam mamy Boga, który w bardzo ciekawych obrazach ukazuje nam swoje opiekuńcze oblicze, np. Bóg jako karmiąca matka, z kolei Jezus chce skupić na sobie całą uwagę człowieka. Dlatego staje się dzieckiem. Nagle wszystkie uczucia i aktywności koncentrują się na tym dziecku. W Nowym Testamencie mamy więc zachętę, by całą swoją uwagę skupić na Bogu . Widać to w nauczaniu Jezusa – np. „idź, sprzedaj wszystko, co masz, i chodź za mną”, „najpierw szukajcie królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam dodane”. Obraz dziecka przeorientowującego nam świat jest tu najbardziej wymowny, bo odwołuje się do doświadczenia egzystencjalnego.

Boże narodzenie także w ten sposób przygotowuje nas do rewolucji religijnej, że poszerza nasze nastawienie, iż to my całkowicie zależymy od Boga. Tymczasem Bóg jako bezbronne dziecko oddaje się w nasze ręce i zależy od nas.

Tu właśnie mamy ową odwróconą hierarchię, charakterystyczną dla nowego stworzenia, czyli nastania królestwa Bożego, które pojawiło się wraz z przyjściem Chrystusa.

Zależność Jezusa jako dziecka od ludzi można rozumieć jako pierwszy etap jego kenozy. „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobny do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” – czytamy w Liście do Filipian. Trudno czytać Boże narodzenie bez odniesień do męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Jezus zdany jest na działania ludzkie i w momencie pojawienia się na świecie, i w momencie końca oraz zdjęcia z krzyża. Wzięcie w ramiona, zaniesienie do grobu, namaszczenie olejami, owinięcie w płótna bardzo przypomina czynności pielęgnacyjne niemowlęcia. Dziecko na tym pierwszym etapie nie mówi. Jezus na tym ostatnim etapie też już nic nie mówi. Mamy do czynienia z niemą katechezą posuniętą do punktu granicznego.

Jak czytać ewangelie dzieciństwa? Pani odwoływała się raz do Ewangelii Mateusza, raz do Łukasza, bo one się właśnie różnią.

Na poziomie narracji właściwie się wykluczają. Można je natomiast harmonizować na poziomie teologicznym. Każdy z hagiografów zwraca bowiem uwagę na inne aspekty przyjścia Zbawiciela na świat.

Co jest zatem prawdziwe według biblistów?

To, że Jezus się narodził, że narodził się z dziewicy, że narodził się w Betlejem, czyli jego narodzenie jest równocześnie wypełnieniem proroctw. ©℗

KALINA WOJCIECHOWSKA jest profesorem teologii w Katedrze Wiedzy Nowotestamentowej i Języka Greckiego Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie; popularyzatorka Biblii, z wyznania ewangeliczka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016