Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dlaczego nie mówimy poprawnie, zgodnie z zasadami polszczyzny i zaleceniami językoznawców: "Kosowianin", używając miast tego kalki z języka angielskiego? Tak jakby najmłodsze państwo Europy powstało zbyt szybko, by jego wieloetniczne, choć zdominowane przez jeden naród społeczeństwo (które notabene wyraźnie nie życzy sobie występować pod wspólnym określeniem), mogło zostać poprawnie nazwane. Kłopoty z nazwami nie są zresztą na Bałkanach niczym nowym. Trudno intuicyjnie wyczuć różnicę między, na przykład, Bośnią i Hercegowiną (państwo) a Federacją Bośni i Hercegowiny (jedna z jego części); Republiką Serbii (państwo) a Republiką Serbską (znów część, ale innego państwa); Boszniakami (muzułmanie mieszkający w Bośni i Serbii) a Bośniakami (mieszkańcy Bośni, wśród nich Serbowie), a nawet między znaczeniem tego ostatniego określenia w samej Bośni (mieszkaniec regionu) i w świecie (obywatel państwa)...
Toponomastyczne zagadki można by oczywiście potraktować jako zabawę, gdyby nie fakt, że dobrze odzwierciedlają problemy o wiele poważniejsze, wykraczające poza same Bałkany. Niedawne ogłoszenie niepodległości Kosowa uczyniliśmy w majowym numerze "Znaku" punktem wyjścia do dyskusji, której wynikiem, w samej tylko Europie, może być zainteresowanych około 26 milionów ludzi. Tyle bowiem, szacunkowo, mieszka na terytoriach o nieuregulowanym statusie, domagających się autonomii lub niepodległości, lub stanowi wyraźną, słabo identyfikującą się z państwem, w którym mieszka, grupę etniczną. Dla nich wszystkich nazwy, symbole i granice są niezwykle ważne.
Na naszych oczach kończy się okres prymatu zasady suwerenności - a więc także integralności terytorialnej i nienaruszalności granic - nad zasadą samostanowienia narodów: coraz więcej regionów Europy chce prawnie zagwarantować swoją odrębność. O tym, że kazus Kosowa już służy za pretekst do wspierania tendencji separatystycznych na Kaukazie, pokazują ostatnie działania podjęte przez Rosję w Abchazji i Osetii Południowej. Czas także najwyższy, by zadać Europejczykom pytanie: po co nam nowe granice?
W nowym "Znaku" poświęconym konfliktowi między wartościami suwerenności i samostanowienia w jednoczącej się Europie, publikujemy m.in. analizy ekspertów zajmujących się zapalnymi regionami Europy, m.in. Wojciecha Lubowieckiego, Jana Piekło i Romana Wieruszewskiego. Ulrike Guérot analizuje politykę Unii Europejskiej wobec regionów separatystycznych, całość zaś uzupełnia zapis dyskusji zorganizowanej dzień po ogłoszeniu przez Kosowo niepodległości.
Nasze rozważania ograniczyliśmy wyłącznie do Europy. Okazuje się, niestety, że na naszym kontynencie pozostało wystarczająco dużo nierozwiązanych, "zamrożonych" konfliktów, by wypełnić nimi cały numer.
Autor jest redaktorem miesięcznika "Znak"