Kaukaska ulica

Ormianie i Gruzini, rywalizujący ze sobą na Kaukazie o pierwszeństwo w każdej dziedzinie, wiosną poobalali w ulicznych rewolucjach swoje rządy. Ormianie jako pierwsi – w maju, Gruzini – miesiąc później.

16.06.2018

Czyta się kilka minut

Protesty przeciwko najazdom gruzińskiej policji na popularne w stolicy Gruzji nocne kluby oraz wobec obowiązującej polityki narkotykowej. Tbilisi, 13 maja 2018 r. / FOT. VANO SHLAMOV / AFP / EASTNEWS
Protesty przeciwko najazdom gruzińskiej policji na popularne w stolicy Gruzji nocne kluby oraz wobec obowiązującej polityki narkotykowej. Tbilisi, 13 maja 2018 r. / FOT. VANO SHLAMOV / AFP / EASTNEWS

Do pierwszych demonstracji antyrządowych w Gruzji doszło w połowie maja, gdy w Armenii dokonała się już uliczna rewolucja, która odsunęła od władzy panującą od ćwierć wieku rządzącą elitę, a na nowego premiera wyniosła przywódcę buntowników Nikola Pasziniana. W Erywaniu powodem ulicznych wieców i strajków była próba zawłaszczenia władzy przez Serża Sarkisjana, który ustępując po drugiej kadencji ze stanowiska prezydenta zamierzał dalej rządzić, ale już jako premier. W Tbilisi poszło o nocny rajd gruzińskiej policji na popularne w stolicy nocne kluby. 

Rewolucja klubowiczów

Policja zapewniała, że urządziła nalot na kluby „Bassiani” i „Gallery” ponieważ otrzymała informacje, że handluje się w nich narkotykami. Bywalcy klubów są jednak przekonani, że nie o narkotyki chodziło policji, lecz o styl życia, jaki prowadzi stołeczna młodzież, zapatrzona w Zachód i wyznająca liberalizm. Nie podoba się on skrajnie prawicowym i nacjonalistycznym partyjkom i bojówkom, a zwłaszcza konserwatywnej i niezwykle w wpływowej w Gruzji cerkwi prawosławnej, o której poparcie zabiegają gruzińskie władze.


STRONA ŚWIATA – analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „Tygodnika Powszechnego” >>>


Wygnana z klubów w środku nocy młodzież zebrała się pod parlamentem na śródmiejskiej Alei Rustawelego, gdzie rozgrywają się wszystkie gruzińskie rewolucje – te udane i nieudane. Młodzi zapowiedzieli, że rozbiją pod parlamentem namiotowe miasteczko i nie opuszczą go, aż władze przestaną nasyłać na nich policję i zniosą surowe kary za używanie lekkich narkotyków. Rewolucja klubowiczów została jednak szybko stłumiona, bo na wieść o ich wiecu pod parlament ruszyły bojówki neofaszystowskiego „Gruzińskiego Marszu”. Do akcji wkroczyła policja, usunęła spod parlamentu klubowiczów, a bojówkarzy zatrzymała na Alei Rustawelego. Demonstrujący się rozeszli, choć klubowicze odgrażali się, że wrócą pod parlament jeśli władze nie złagodzą narkotykowych przepisów. 

Parę dni później w tbiliskim śródmieściu bojówkarze „Gruzińskiego Marszu” przy wsparciu prawosławnych duchownych rozpędzili jak co roku Paradę Równości – od czterech lat w dniu siedemnastego maja, gdy przeciwnicy dyskryminacji mniejszości seksualnych próbują urządzać Parady Równości, gruzińska cerkiew obchodzi Dzień Świętości Rodziny. Tbiliscy działacze ruchu praw człowieka z Transparency International oskarżają gruzińskie organizacje nacjonalistyczne o powiązania z Kremlem, a rządzącej w Gruzji od sześciu lat partii „Gruzińskie Marzenie” zarzucają, że zabiegając o poparcie hierarchów cerkwi, pobłażliwie traktuje działalność organizacji i bojówek, jawnie odwołujących się do neofaszystowskiej ideologii i symboli.

Ostatni dzień maja

Już wtedy przepowiadano, że zazdrośni o pierwszeństwo na Kaukazie Gruzini mogą spróbować obalić rząd, tak jak to zrobili Ormianie. Gruziński rząd przetrwał jednak burzliwe majowe dni. Zabójczymi okazały się dla niego wydarzenia, które rozegrały się w Tbilisi ostatniego dnia maja.

Stołeczny sąd miał tego dnia wydać wyrok w sprawie śmierci dwóch gruzińskich nastolatków, zabitych pod koniec zeszłego roku w ulicznej bójce przed szkołą. Dwaj szesnastolatkowie zmarli od ciosów nożami, zadanymi im przez napastników, będących uczniami starszych klas. Zwiad Saralidze, ojciec jednego z zabitych chłopców, od początku śledztwa twierdził, że prokuratura próbuje tuszować sprawę, chroni zabójców, synów i krewnych gruzińskich dygnitarzy. Saralidze twierdzi, że na ławie oskarżonych nie znaleźli się prawdziwi zabójcy jego syna, lecz chłopcy, którzy zgodzili się ponieść za nich karę, a prokuratorzy i sędziowie mieli zadbać, by wyroki zapadły łagodne i skazańcy szybko zostali ułaskawieni.

Ostatniego dnia maja rzeczywiście zmieniono kwalifikację zarzutów na łagodniejsze; z zabójstwa na nieumyślne spowodowanie śmierci. Prosto z gmachu sądu Zwiad Saralidze ruszył pod parlament. Wcześniej, przed telewizyjnymi kamerami, wezwał rodaków, by przyłączyli się do niego i zażądali sprawiedliwości. Wieczorem na Alei Rustawlego zebrało się kilkaset osób. Nazajutrz dołączyły do nich tysiące, a solidarnościowe wiece zwołano w całej Gruzji: w Kutaisi, Gori, Zugdidi, Achalciche, Borżomi. Do wiecujących w Tbilisi dołączył gruziński Czeczen Malchaz Maczalikaszwili, którego 19-letni syn Temirlan został w grudniu zeszłego roku zastrzelony przez gruzińskich żołnierzy, pacyfikujących dolinę Pankisi w poszukiwaniu wracających z Syrii dżihadystów. Maczlikaszwili twierdzi, że jego syn nie był mudżahedinem, a oskarżając go o przynależność do partyzantki żołnierze chcieli jedynie uniknąć zarzutów o zabójstwo.

Wzburzony tłum pod parlamentem sprawił, że już następnego dnia tbiliski sąd zmienił łagodny ton i skazał oskarżonych o zabójstwo nastolatków na kary dziesięciu lat więzienia. Tego samego dnia do dymisji podał się prokurator generalny Irakli Szotadze. Przewodzący demonstrantom Zwiad Saralidze nie reagował jednak na ustępstwa rządzących. Powtarzał, że władza chroni prawdziwych zabójców, zażądał dymisji minister sprawiedliwości Tei Culukiani i ministra policji Giorgiego Gacharii. Władze nakazały wznowienie śledztwa w sprawie zabójstwa nastolatków, powołały pierwszą w najnowszej historii Gruzji parlamentarną komisję śledczą, aresztowały dwóch urzędników prokuratury. Saraklidze na wiecu przed parlamentem zażądał dymisji premiera Giorgiego Kwirikaszwilego i wezwał wszystkie opozycyjne partie polityczne, by przyłączyły się do antyrządowych wystąpień. Z zaproszenia skorzystały tylko cztery partie – pozostałe uznały, że upolitycznianie śmierci nastolatków byłoby cynizmem. Z największych entuzjazmem do tbiliskich demonstracji przyłączyli się działacze i zwolennicy Zjednoczonego Ruchu Narodowego dawnego prezydenta Micheila Saakaszwilego. Odsunięci przed sześcioma laty od władzy przez „Gruzińskie Marzenie”, skłóceni, podzieleni i pozbawieni ściganego listami gończymi przywódcy (Saakaszwili mieszka w Holandii), w ulicznej rewolucji dostrzegli okazję, by wrócić na wielką polityczną scenę. Ale na wieść o przyłączeniu się „narodowców” do akcji protestacyjnej, z udziału w niej natychmiast zrezygnowali niechętni politykom i Saakaszwilemu studenci i uczniowie, którzy własne wiece zaczęli urządzać pod szkołą, do której chodzili zabici chłopcy.

Rozczarowani marzycielami

W ostatnich latach Gruzini bardzo gwałtownie reagowali, gdy rządzący nimi politycy wysługiwali się policją, prokuratorami i sędziami, a służby bezpieczeństwa nadużywały przemocy, przekonane, że politycy zapewnią im bezkarność. Jesienią 2007 roku uliczne wystąpienia zmusiły Saakaszwilego (2003-2013) do wprowadzenia stanu wyjątkowego i ogłoszenia przedterminowych wyborów prezydenckich. W 2012 roku ujawnione w telewizji nagrania o przemocy stosowanej przez śledczych w gruzińskich więzieniach doprowadziły do przegranej Saakaszwilego i „narodowców” w wyborach parlamentarnych i zapoczątkowały ich polityczny upadek.

Tym razem gruziński premier nie czekał, aż jego rząd obali zbuntowana ulica i w środę sam podał się do dymisji. Nowym premierem ma zostać dotychczasowy minister finansów 36-letni Mamuka Bachtadze. Do władzy nie wyniosła go jednak ulica, jak w Armenii, lecz wyznaczył prezes rządzącej partii, a personalne wymiany na gruzińskich szczytach władzy były raczej pałacowym przewrotem niż rewolucją.

Bidzina Iwaniszwili, najbogatszy Gruzin („Forbes” wycenia go na 4-5 miliardów dolarów, zarobionych na interesach w Rosji), założyciel i pierwszy przywódca „Gruzińskiego Marzenia” przed miesiącem znów przejął oficjalnie stery partii. W 2012 roku poprowadził ją do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych, za gry rok później wygrała też elekcję prezydencką, złożył stanowisko premiera i wycofał się w polityczny cień, by nie sprawując żadnego urzędu, sprawować władzę z „tylnego fotela”. Po dymisji Kwirikaszwilego skłócony z własną partią prezydent Giorgi Margwelaszwili oznajmił, że to Iwaniszwili powinien zostać nowym premierem kraju. „Dobrym, europejskim zwyczajem jest, że szef partii rządzącej staje się też szefem rządu” – powiedział prezydent, ale przywódcy „Gruzińskiego Marzenia” odrzucili ten pomysł jako niepoważny.

Ramaz Sakwarelidze, znawca gruzińskiej polityki nie ma wątpliwości, że Iwaniszwili przejął szefostwo partii, by ocalić ją przed rozpadem. W 2011 roku przekupił przywódców notorycznie skłóconych gruzińskich partii opozycyjnych, by zgodzili się utworzyć koalicję „Gruzińskiego Marzenia”. Sześć lat niezagrożonej przez nikogo władzy i brak poważnego rywala sprawiły, że wśród zgodnych dotąd koalicjantów coraz częściej dochodziło do kłótni i schizm. Od „marzycieli” odłączyły się między innymi partie, uznawane za najbardziej prozachodnie i demokratyczne – republikanie i Wolni Demokraci. Przejęcie partii przez jej pomysłodawcę, ojca chrzestnego i dobrodzieja ma ją uchronić przed kolejnymi sporami i frakcyjnymi podziałami i zapewnić wygraną w wyborach, przewidzianych na 2020 rok.

Musiał uznać, że sytuacja w partii i gruzińskim państwie robi się krytyczna, bo składając wszystkie publiczne i polityczne stanowiska Iwaniszwili zastrzegał się, że musiałby chyba nastąpić koniec świata żeby zechciał po nie na powrót sięgnąć. Znawcy gruzińskiej polityki sądzą, że przyglądając się wydarzeniom w Armenii i widząc narastające rozczarowanie Gruzinów rządami „marzycieli”, Iwaniszwili postanowił uprzedzić uliczną rewolucję. Inni, jak Sakwarelidze, twierdzą, że nowa rewolucja Gruzji raczej nie grozi. W przeciwieństwie do Armenii, Gruzini doświadczyli już na własnej skórze ulicznej rewolucji („rewolucja róż” z jesieni 2003 roku, która obaliła Eduarda Szewardnadzego i wyniosła do władzy Saakaszwilego). Przeżyli też – jesienią 2012 roku – wybory, w wyniku których odebrali władzę rządzącej partii. Wiedzą więc, że jest to możliwe bez wzniecania rozruchów i urządzania ulicznych wieców. Pod tym względem wyprzedzili Ormian i to zdecydowanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej