Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Projekt literacki Darka Foksa to kij bezczelnie włożony w mrowisko uśpione przekonaniem, że w poezji wszystko już było (i że to niedobrze). Analiza tych wierszy niemal zawsze kończy się wyliczaniem, czego o nich nie wiemy, ale nawet najbogatszy katalog białych plam na tej mapie nie daje nam pełnej poznawczej satysfakcji, a już na pewno poczucia, że kontrolujemy cokolwiek. Nie bardzo wiemy, kto w tych wierszach do nas mówi, a lubimy go; trudno nam się domyślić, po co nam to wszystko opowiada i czy ma czyste intencje, czy może tylko nas wkręca w sobie tylko znanym, przestępczym zapewne celu. Ale nawet ta oczywista manipulacja daje nam perwersyjną nieco przyjemność bycia wodzonym za nos; każdy z tych zwodów przy tym nie zostawia nas za sobą w pokonanym polu, nie czujemy się (prawie w ogóle) wykiwani. Foks robi to z nami na różne sposoby.
Spróbujmy bliżej obejrzeć choć jeden z nich: śmiertelną powagę Foksowego humoru, która pełni tu wiele funkcji – służy na przykład do rozbrajania romantycznych mitów. „Konrad Wallenrod”: „Konrad próbował dobić mnie tego dnia / głosem, mówiąc: »Ty, próbuję cię / dobić głosem od godziny. Czy mógłbyś / w końcu zdjąć te słuchawki? Przybyłem / z daleka i mam jeszcze paru takich jak ty / do dobicia (...)”. A kiedy zdenerwowany Konrad pyta: „Czy poczułeś już w ustach / smak stali?” – „Nie tylko w ustach” – odpowiada bohater liryczny, patrząc na miecz i zbroję – pofantazjujmy – z nieskrywanym lękiem. Ach, ale czy gentleman naprawdę lubi okazywać strach? Czy to nie fart, że swoje kwestie Wallenrod wygłasza „z uśmiechem Bruce’a Willisa”? Można takiego brać poważnie?
Zabawne konfrontowanie bohaterów popkultury to zresztą znak rozpoznawczy Foksa. Krawczyk, Gołota, Laura Palmer, agentka Scully, Hannibal Lecter, Lech Wałęsa i Lew Trocki pojawiają się w tych wierszach znienacka, wykrwawiają się na tylnym siedzeniu bohatera lirycznego, piją piwo, podróżują pociągiem. Foks stroi sobie żarty ze strategii cytatu, pozbawia sensu tradycyjną powagę motta. Poczucie humoru służy Foksowi do rozmawiania z tradycją w pozycji znacznie przyjemniejszej niż na kolanach. Służy do wyrażania miłości. Foks okazuje ją na przykład trawestując wiersze kolegów, jak w utworze „Tym razem zgon” na motywach słynnego wiersza Marcina Sendeckiego „Święto”: „Będzie ciepło, nagle, dla niepoznaki / i jaj, znikąd. Tym razem / termometry zawiodą, Mariola będzie / zdejmować majtki na dachu i polewaczki, polewaczki / ruszą ulicą (...)”. Podział na kulturę masową i wysoką zostaje tutaj zniesiony z ringu po szybkim i efektownym nokaucie. Foks lubi poetykę filmów noir: tamte wytarte klisze, np. sposób, w jaki mężczyzna podaje kobiecie papierosa – to z nich buduje kobiecość i męskość. Kobiety i mężczyźni Foksa to filmowe hologramy, ujęte w cudzysłów cienie, które raczej ogląda się z nostalgią niż reinterpretuje feministycznie. I chociaż poezja Foksa nic nie musi – a już na pewno nie musi być taka i owaka, „istotna” i „żarliwa” – nie znaczy to, że nie potrafi dotknąć i zatrzymać czegoś bolesnego albo przejmującego, rozwinąć na marginesie zwodniczego humoru perspektywy egzystencjalnej. Bo tu humor traktuje się poważnie: jako narzędzie obrony i ataku, styl i wyznanie wiary. „Przy naprzemiennym czytaniu Foksa i Horacego różnice zaczynają się zacierać” – pisał kiedyś Adam Wiedemann. Cóż, na granicy śmiertelnej powagi i sztubackiego humoru zacieranie się różnic to być może najmniej efektowna z przygód, które się nam mogą przydarzyć.